środa, 5 października 2016

Jak połączyć dwie potężne doliny...Wycieczka na Ornak.


Już dwa lata minęły od kiedy go odwiedziliśmy.
Ornak- nasze Polskie Tatry Zachodnie.


Noc spędzona w samochodzie i z samego ranka atak 
na wysokość 1867m.
Bo tyle ma najwyższy w tym odcinku grani- Zadni Ornak.
Rozciągnięty zielony pagór, tylko pozornie mało wymagający.
Daliśmy się zwieść opiniom, że to łatwizna, odpowiednia na ,,rozbieg'', po nieprzespanej nocce. ;)
Na pewno dla niektórych- tak.


- to pagór Ornaka z innego szlaku- z Doliny Tomanowej

Mieliśmy wejść i zejść tą samą drogą. Wyszło inaczej.
Zasugerowaliśmy się radą napotkanej turystki.
Może niepotrzebnie... A może i dobrze, bo zwiedziliśmy trochę więcej niż było w planach.
Mimo trudności jakie czaiły się na nas, za tym wyborem.

Piękna pogoda. Lipcowy poranek.
Stawiamy autko na parkingu w Kirach.
Niestety jest już na tyle późno, że strażnicy parkingów i budki wejściowej, są na swoim miejscu. ;) Początek trasy- szeroka, przystępna, łatwa droga- Doliną Kościeliską.

 http://bycblizejnieba.blogspot.com/search?q=Ko%C5%9Bcieliska




Jak już posiedzieliśmy pod schroniskiem Ornak, lekko nadszarpnęliśmy plecakowe zapasy,
ewentualnie skusiło nas coś z ornaczańskiej kuchni (np. szarlotka... ;) );


...ruszamy w kierunku widocznego na wprost- drewnianego ogrodzenia.

- tu akurat zdjęcie z Wikipedii... Mam je nawet na tapecie ;)


 Za nim zielony raj Doliny Pyszniańskiej, kusi niepokornych.... ;)
Przy ogrodzeniu- słupek z tabliczkami szlaków, a raczej szlaku-bo jest jeden- żółty.
Tyle, że trzy tabliczki kierunkowe. Wszystkie te miejsca leżą po prostu na jednym szlaku.
Przekraczamy wrota Pysznej (szkoda, że tak nieznacznie :/ ) i zaczepiamy o trawiastą, zarastającą polankę.


To Mała Polana Ornaczańska, której powierzchnia sukcesywnie się zmniejsza...
Wkrótce dochodzimy do mostka na Pyszniańskim Potoku.
Łamany pod kątek mostek, to długie, wąskie deski, ułożone tuż na wodą.


Ograniczone tylko z jednej strony- barierką.
Tak było, gdy my tam szliśmy. Z bardziej aktualnych filmików można się dowiedzieć, że mostek dziś wygląda inaczej.
Został wyremontowany.
Przed mostkiem odbija ścieżyna- dawna droga ku Pyszniańskiej Przełęczy.
 Lekko zarosła, bo trawa tu wyjątkowo bujna.
Prosto wzdłuż potoku- jak w pysk strzelił. Nieznana dziś, doskonale znana w zamierzchłych czasach.
Wydeptywana stopami turystów i narciarzy.
Dawny raj miłośników białego szaleństwa.
Łagodne zbocza okolicznych szczytów i kocioł Pysznej, jak magnes, przyciągały narciarzy.

Zjazd z okolic Siwej Przełęczy, poprzez taras Siwych Sadów, aż do dna Pysznej- musiał być wyjątkowy.


Siwe Sady tworzą bowiem zawieszony na zboczach Ornaku kocioł- jakby górne, niezbyt strome piętro nad doliną. Pyszna cudownie wygląda latem-  spowita zielenią.



I jakże pięknie musiała wyglądać zimą- spowita bielą!
Zjazd musiał być dwustopniowy.
Najpierw zboczem w pobliże zmarzłych zimą, Siwych Stawków; by złagodnieć, a za chwilę nabrać rozpędu przy zjeździe do Wyżniej Pysznej.
Na granicy lasu, na Hali Pysznej, stało schronisko.
Spotykała się w nim cała turystyczno- narciarska brać.
Początkowo był to skromny szałas pasterski, który został wydzierżawiony w 1910 i wyremontowany przez Zakopiańskie Towarzystwo Narciarskie.
Z czasem spartańskie warunki chaty, dzięki staraniom Towarzystwa
(... zresztą założonego m.in. przez Zaruskiego) i odwiedzających ją miłośników Pysznej,
poddawały się stopniowo, kolejnym udogodnieniom.

-źródło- http://travellena.pl

Dobudowano kilka izb- co uczyniło z pasterskiego szałasu, schronisko z prawdziwego zdarzenia.
Miało ono nawet oświetlenie gazolinowe!
Uroczyście nadano mu imię Władysława Strzeleckiego.
Niestety, nie było dane zbyt długo cieszyć się tym miejscem.
Raptem po 9 latach- schronisko spłonęło.
Losu jego dopełnił wystrzelony niemiecki pocisk. Był to rok. 1945.
Nigdy nie odbudowane... i dziś jedynie kilka fotek z czasów jego świetności, zdobi cichą izbę w schronisku Ornak.
Wkrótce zarząd parku dopełnił również losu turystyki w tym rejonie.
Cały obszar objęto ścisłym rezerwatem. :/
Będąc w schronisku ornaczańskim, wejdźmy do malutkiej izby, zwanej Izbą Lorii-
wehikuł czasu, który pozwoli choć trochę poczuć klimat odpływającej w mrokach wieków- Pysznej...
 
                             -źródło- http://www.nieznanetatry.pl/



Stoimy przed mostkiem...
Ścieżyna wiodąca stąd bezpośrednio na Pyszniańską Przełęcz, 
a stamtąd na szczyt Bystrej, pozwalała zdobyć tę piękną górę 
w ok. 3 godziny, podczas gdy dziś należy na to poświęcić ok. 5 godzin.
A i to, jak dla mnie jest niewykonalne i zajmie mi ,, troszeczkę'' więcej.


Szczególnie, że człowiek idzie i co chwilę pstryka zdjęcia... ;)
Po drugiej stronie mostku, lekko błotnista ścieżka.
Porozrzucane kamienie, kilka pni.
Tuż za mostkiem, zanim szlak odbije w prawo- kolejna ścieżyna ku Pysznej.
Tyle, że po przeciwnej stronie potoku.
Wiodąca nadal widoczną Wielką Polaną Ornaczańską,
pod Ornaczańskim Żlebem i dawną polanką Młyniska- która dziś jest całkiem zarośnięta.


 Na polance owej, znajdował się młyn do mielenia kruszcu, wydobywanego na Kunsztach.
Była to kopalnia, gdzie wydobywano rudę srebra i miedzi.
Kamień młyński pochodzący z młyna kruszcowego, stanowi do dziś podstawę krzyża Wincentego Pola- jaki znajduje się przy głównym szlaku Doliną Kościeliską.




Idąc do schroniska, miniemy go niedługo za Wyżnią Kościeliską Bramą.
Zamyśleni, mogą nie zauważyć.
Wtapia się bowiem w ciemną ścianę lasu po prawej stronie, tuż przy ujściu Doliny Smytniej.
Tymczasem nasz szlak wspina się powoli po zboczu.
Trochę błota, porozrzucanych kamieni.
Idziemy pośród starego lasu, mijając gdzieniegdzie powalone drzewa.
Wiele uschłych świerków, gdzieniegdzie prześwitują soczyście zielone polanki.
Jednak to piękny, stary las. Drogą wiją się korzenie.
Po początkowym wzniesieniu szlaku, teraz idziemy w miarę równo i spokojnie.
Soczysta zieleń paproci i borówkowych krzaczków. Bogato.


Można powiedzieć, że się cofamy- bo szlak biegnie jakby z powrotem, w stosunku do drogi kościeliskiej.
Tyle, że wyżej i w oddaleniu.
Okrążamy w ten sposób boczne ramię Ornaka, lądując w końcu w zagłębieniu Żlebu pod Banie.


Kolejne miejsce z górniczą przeszłością, w którego okolicy, nadal można odkryć częściowo zawalone otwory sztolni.
Tu znajdowało się Czarne Okno- prawdopodobnie największa sztolnia wydrążona w Tatrach i najbardziej bogata w kruszec.
Podobno przy ujściu żlebu Pod Banie znajdują się do tej pory, pozostałości pieca kruszcowego,
z czasów Zygmunta Augusta Poniatowskiego i niewielkie murki fundamentów zabudowań.
Wg. informacji z netu- 30 m. powyżej szlaku, na wschodnim skraju polany.
Gdy szliśmy tamtędy, jeszcze o tym nie wiedziałam.
Ale jeśli ktoś z Was będzie szedł tam wkrótce, niech się wnikliwie rozgląda! :)
Ogrom prac wydobywczych usiał zbocza wokół żlebu sporą ilością zapadlisk.
Do tego stopnia, że okolicę tę zaczęto nazywać ,,Dziurawe''.
Po 100 m. dochodzimy do kolejnego żlebu.
Gdzieś pod kamieniami, nieśmiało ciurka potoczek.


Tu łączą się dwa cieki wodne- często zanikający, ze żlebu Pod Banie i płynący właśnie przekraczanym żlebem- Iwanowski Potok.
 I tu, dzisiaj spodziewajcie się kolejnej zmiany- pojawił się nowiutki mosteczek.
My skikaliśmy po błotnistych kamieniach.
Potok na szczęście płynie tu dość oszczędnie i raczej pod głazami.
Od tej pory będziemy ostrzej wznosić się zboczem, w kierunku zachodnim.


Po naszej lewej, towarzyszyć nam będzie zarosłe, głębokie koryto potoku- Żleb Piszczałki.
Sporo powalonych pni pomiędzy głazami. Wszystko porośnięte młodymi, liściastymi drzewkami i krzakami.


Jesteśmy w nieoznaczanej często na mapach-Dolince Iwanowskiej.
Wznosząc się po kamiennych stopniach, odkrywamy za plecami wspaniałe widoki w kierunku doliny i przełęczy Tomanowej.
Wkrótce po lewej, w prześwicie, ukaże się nam zielone, kosówkowe zbocze Ornaka.
Gdy stopnie kamienne złagodnieją, a większe głazy ustąpią miejsca mniejszym, niższym schodkom-
to znak, że zbliżamy się do Iwaniackiej Przełęczy.

Wreszcie droga przechodzi w prosty, przyjemny odcinek; a my wychodzimy na zielone siodło.

 
- źródło- http://tropster.pl

Piękne miejsce. Takie w duchu Polany na Stołach.
Coś ten Kominiarski i jego otoczenie mają w sobie.
Ścieżka wytyczona drewnianym ,,krawężnikiem'' pośród zielonej, pachnącej łączki.
Tajemniczo, łagodnie, ciepło. Kilka pomniejszych polanek otoczonych świerkami.
Mimo sporej ilości turystów, da się znaleźć zakątek tylko dla siebie.
Na środku słupek- rozwidlenie szlaków.
Żółty- jakim dotychczas podążaliśmy, opuszcza nas (albo my jego ;) ) i przecinając masyw, spływa ku Dolinie Starorobociańskiej...
Pójdziemy w lewo- szlakiem zielonym.
Szlak ten docelowo biegnie aż na słowacką stronę- do Doliny Gaborowej.
 Na razie siedzimy, spoglądając na południowe zbocze Pustej Równi.
Tak nazywali pasterze Kominy Tylkowe czyli Kominiarski.
W zielonym ramieniu, zwróconym ku Kościeliskiej, stoją drobne turniczki. Smytniańskie Turnie. 


Zjeżone skałki pośród kosówkowych wężowisk. Smukłe, wyniosłe, stoją w szeregach, skupiskach, niczym grupki postaci.
Toteż szybko ochrzczono je Panienkami.
Prawie centralnie, opada piarżysty, szeroki żleb - chyba jedyne miejsce z tej strony zbocza, nie zarosłe kosówką.
Zejście wyznaczone niegdyś przez Karłowicza, dziś jest dość problematyczne.
Kosodrzewina nie pytała o zdanie- rozrastając się na coraz większej powierzchni.
Żleb ów- to o wiele sensowniejsza alternatywa, od walki z kosówką na dawnym- niebieskim szlaku.
Zdecydowanie wymagający wzmożonej uwagi, ze względu na wspomniane piargi.


Chcielibyśmy posiedzieć dłużej na Iwaniackiej, ale czas nagli.
Wyżej nie będzie szans, toteż ,,potrzebujący'' powinni zastanowić się, czy nie skorzystać z ukrycia za rozłożystymi świerkami. ;)
Wchodzę z ciekawości za pierwszy szpaler smreków, od strony Kominiarskiego,
chcąc zobaczyć na ile widoczny jest zapomniany szlak.
Znajduję wydeptaną ścieżynę i ....niestety- szlak ścielony papierem toaletowym. ;)
Tymczasem nasza, znakowana na zielono, ścieżka wbija się w las. Nie na długo.
Po pięciu minutach trafiamy w objęcia kosodrzewiny. I to nie byle jakiej!
Przed oczami mamy rozległe, północne zbocze Ornaka. To tzw. Pustać.


Nie ma tam nic innego- tylko ciemnozielone, nieprzeniknione morze kosówki przed oczami.
Taki widok i żar z nieba, sprawia, że dopada mnie zwątpienie. ;)
Ciepła mgiełka wisi w powietrzu, zniebieszcza widoki.
Większość zrobionych zdjęć ma więc niebieskawą, rozmytą poświatę.
Nie jest ich dużo... o wiele za mało, by przekazać tu, to co bym chciała...
Trzeba wrócić w te okolice. Może tylko odrobinę modyfikując przebieg trasy. :D

Na Iwaniackiej zastanawialiśmy się czy schodzić ,czy pójść dalej.
Ale wiadomo- uparta baba chciała więcej...no to niech ma!
Szlak nie ma dużo zakosów, a zbocze dość strome, jak na Zachodnie.
Toteż czeka nas niezły wysiłek.
Początkowo łagodne stopnie, szybko się zmieniają w wysokie, męczące schody.
 Niewysokim osobom ( czyli mi też ;) ) mogą sprawić problem.
Około 1 km. ma odcinek od Iwaniackiej Przełęczy, do pierwszego wybitniejszego wzniesienia w masywie Ornaku. To Suchy Wierch Ornaczański.
Od wschodu obramowany łanem kosówki.
Od zachodu- łagodnie wyścielony murawą.
Gdy po prawej ręce zniknie gęsta kosodrzewina, otworzy się widok na przyprószony piargiem, szeroki Banisty Żleb.
Okalające go przyległe tereny, to tzw. Baniste - usiane niegdyś otworami sztolni.


(Kolejne Baniste w tych rejonach. Tak nazywano bowiem tereny dawnych kopalni, czyli bani.
Pierwsze było na wschodnich zboczach. Ponad drugim właśnie stoimy. Trzecie jest zlokalizowane w Dolinie Pyszniańskiej, u stóp Liliowych Turni.)
Dziś pomalutku porasta kosówką.
Ale ponoć nadal pozostały tu i ówdzie hałdy płonnego urobku,
zasypane otwory sztolni, a nawet ślady młyna do rozdrabniania wydobytej rudy.
Do Banistego Żlebu prowadziła stara, hawiarska droga z Doliny Starorobociańskiej.
Nadal jest ona doskonale widoczna... ;)
Zbocza Ornaku były nie tylko intensywnie eksploatowane górniczo, ale również pastersko.
Łagodne stoki były idealne do wypasu zwierząt.

Myli się ten, kto myśli, że w Tatrach są tylko dwa Rohacze...
(Te słowackie oczywiście...Najbardziej znane ;) )
Tak się składa, że swoje Rohacze ma również Ornak! Ale nie są to szczyty.
To dwa trawiaste, ( Jeszcze trawiaste...bo kosówka już się pojawiła i z roku na rok zatacza coraz szersze kręgi...) trójkątne upłazy ponad wybitnymi, zachodnimi żlebami.
Dawniej wypasane. Wielki Rohacz- ponad żlebem Pośrednim i Mały Rohacz- ponad Graniczniakiem.
Zresztą żleby zachodnie, to nadal dość łatwy sposób wydostania się na ornaczańską grań.
Problem pojawiłby się dopiero w rejonie Zadniego Ornaku, tam spore, kosówkowe plamy wymuszają sporo obejść.
Jednak nadal jest to możliwe.
Trawiaste zbocza, mimo łagodnego obrazu, są dość nierówne.
Porastająca je darń, tworzy zwarte kępy, pomiędzy którymi trafiają się niewidoczne zagłębienia terenu.
Nie są one duże, ale schodząc- nogę można sobie niefortunnie wykręcić.

Chwilkę przystajemy na Suchym Wierchu.

Spoglądamy ku doskonale widocznej Chochołowskiej, nad którą pochyla się Bobrowiec, ze swymi Mnichami.

 

Podejście dało nam w kość... no i szliśmy o wiele dłużej, niż zapowiada tabliczka kierunkowa.
Masyw jest rozległy.
W zakolu kosówki, chroniąc się od wiatru, dwóch facetów szykuje się do snu.
Odpalają nawet przenośną kuchenkę gazową i gotują herbatę.
Pytamy, które wzniesienie to szczyt główny. Nikt się nie orientuje.
A masyw ma kilka pomniejszych pagórków, z których część jest nienazwana.
Ktoś wskazuje na najbliższy, mówiąc: ,,Chyba tamten ! ''
Zdobywając go, z ciekawości co powie, zaczepiamy kolejną osobę.
A ta pokazuje kolejną górkę z przodu. ;)
Idziemy tym Ornakiem i nie możemy go zdobyć!
W końcu najbardziej realnym szczytem głównym, wydaje się być ten przed nami.


Szlak lekko omija go, po stronie wschodniej.
Dowiadujemy się o tym dopiero na kwaterze, dokładnie przestudiowawszy mapkę.
Nie spotkaliśmy nikogo, kto by ze 100% pewnością siebie, wskazał właściwą kulminację.
 Za szczytem głównym, obniżenie ku przełęczy,
( nieznaczne...- Ornaczańska Przełęcz. Z niej opada ku Pyszniańskiej- wspaniały szeroki żleb. ) a potem znów wzniesienie.
Tym razem na kupę kamieni.




Kolejny Ornak. Tym razem Zadni.
I to jest ten najwyższy szczyt masywu.
Interesujące widoki.
Po lewej ręce rozległe rumowiska, robią wrażenie.
Aż dziwne, skąd na tych łagodnych zielonych pagórach, tyle kamieni !
Prawdą jest chyba teoria, że w zamierzchłych czasach Zachodnie Tatry wyglądały tak,
jak dziś wyglądają Tatry Wysokie.


 Ich ostre turnie na skutek działania sił przyrody, to dziś kamienne rumowiska pokrywające zbocza.
A więc i Tatry Wysokie czeka podobny los.
Na szczęście nie stanie się to w przeciągu kilku lat...
Idąc grzbietem Ornaku, mamy (co prawda dalekie, ale chociaż tyle)
widoki na rezerwat ,,Pyszna, Tomanowa, Pisana''.
Widać ciemne oko Stawu Smreczyńskiego i jaśniejące ławki przy nim.




Pyszniańska dolina wcale nie jest wściekle zarośnięta, jak chcieliby niektórzy, żeby myśleć. Z góry widać jasne polany po wyłamanych, być może wiatrem- drzewach i szare plamy zaatakowanych przez kornika- smreków.
Da się również namierzyć zamknięty po wojnie- szlak.
W górnej części doliny- spore plamy kosodrzewiny.
Jednak nie panują jeszcze nad całością.


Przystając na gruzowisku Zadniego Ornaku,
(Trzeba pomóc sobie rękami, pokonując szczyt na wprost. Bo można go przetrawersować od zachodu...tylko po co? ) podziwiamy dość dumny z tej strony- Starorobociański Wierch.
Poniżej niego zawieszona, cieniem poplamiona - Dudowa Kotlinka.
Srebrna wstęga spada z niej ku dołowi.


Potoczek zwiastuje, że gdzieś w tej kotlinie kryje się jakiś stawek...
Zgadza się- nawet nie jeden. Stawków jest 5.
Chętnie łączą się w jeden- przy wysokim stanie wody.
 I równie chętnie wysychają, przy suchych latach.
Więc rzadko można je podziwiać.
Z naszego położenia- tak czy siak, są niewidoczne.
Po minięciu kolejnej kopki- tzn. Kotłowej Czuby,
widać z kolei stawki najwyższego piętra Pysznej- tzw. Siwej Kotlinki- Siwe Stawki.

 
-źródło- Wikipedia

Najmniejsze i najniżej położone- Kosowinowe Oczko, skrywają otchłanie kosodrzewin.
Lądujemy na Siwej Przełęczy.
Stoimy dokładnie tam, gdzie stawali miłośnicy białego szaleństwa.
Tam w dół, przez Siwe Sady spływała narciarska, zbójnicka, cudowna trasa.
Ku schronisku, którego już nie ma.
I tylko cienie minionych lat wiją się pomiędzy szumiącymi smrekami...
Patrzymy w zieloną otchłań Pysznej. Jest wspaniała!
Nie dziwne, że takim właśnie imieniem został obdarzona!

   
Odporni na rozległe pagóry i silni kondycyjnie, niech biegną dalej- aż na Bystrą.
A może aż do niskiego siodła Pyszniańskiej Przełęczy?
Jednak pamiętajmy, że przyjdzie wracać tą samą drogą - szczególnie jeśli ktoś przestrzega wytyczonych reguł i jeśli musi do Kościeliskiej.
Tak więc trzeba dobrze rozplanować dzień i realnie ocenić swoje możliwości.
Za przełęczą bowiem- nie ma już legalnej możliwości, by pójść dalej.
Chyba, że na Słowację.
Piękna zielona plama, albo raczej biała karta na mapach.
Odcinek od Pyszniańskiej Przełęczy do Ciemniaka- pierwszego od tej strony szczytu w masywie Czerwonych Wierchów.




Niezbyt wybitny od wschodu- Ciemniak, z miejsca w którym stoimy- to naprawdę potężna góra.
Zbocze poorane żlebami, upstrzone skałkami o ciekawych kształtach.




Wśród nich tajemnicze zakątki- o których istnieniu, wiedzą nieliczni.
Tam wybiega swą górną gałęzią Wąwóz Kraków,
który kiedyś prawdopodobnie był jaskinią, wplecioną w wapienny masyw.
A którego sklepienie, runąwszy, odsłoniło fantastyczne alejki, jakie dziś można zwiedzać jedynie w wersji okrojonej.
Tam pod ściany wbija się jedna z najbardziej niebezpiecznych dróg wspinaczkowych w tych okolicach- Żleb 13-stu Progów...
Przed iglicami Ciemniaka, najniższa przełęcz w Tatrach Polskich- Tomanowa.


Szlak jaki widzimy mimo odległości, biegnący Tomanową Doliną, zamknięto na odcinku przygranicznym.
Zapewne celem odwdzięczenia się, za zamknięcie przez naszych sąsiadów - odcinka po przeciwległej stronie.
Oficjalnie- ze względu na przyrodę. Jak zawsze. :P
A od Tomanowej- ku nam po kolei- Suchy Wierch Tomanowy, Tomanowy Wierch Polski,
Smreczyński Wierch i Kamienista, której rozwidlony, zwrócony w naszym kierunku, charakterystyczny żleb nosi ciekawą nazwę- Babie Nogi. ;)





Te szczyty, to właśnie wspomniana przeze mnie powyżej- biała karta na mapie...
W oddali połyskują błękitem- Tatry Wysokie.

 
Żądni wycieczek, mogą, zamiast na Bystrą- w lewo, odbić w prawo- na Starorobociański... Może przyjdzie ochota na podejście ku Chochołowskiej?


 Można też dla urozmaicenia zahaczyć o Dolinę Starorobociańską, a następnie ruszyć ku Chochołowskiej.
 Albo skręcić tuż za Starorobociańskim, na Kończysty i Trzydniowiański.
Trochę opcji jest. ;)



My nie mamy co wymyślać. Jest już późnawo.
Schodzimy do Doliny Starorobociańskiej- szlakiem czarnym.
Trasa równie długa i męcząca, co wejściowa.
Chcieliśmy sobie polepszyć i ominąć potężne schody od Iwaniackiej.
I posłuchaliśmy rady napotkanej, starszej pani, która mówiła, że szlakiem czarnym o wiele lepiej.
Nigdy więcej nie będę słuchać porad. ;)
Przynajmniej jak sama wybiorę, będę mogła mieć pretensje tylko do siebie. ;)
Potem, mijając nas drugi raz- pani sama stwierdziła, że chyba dawno tu nie była-
bo szlak zniszczony nie ułatwiał ani trochę.
Cieszę się, że dzięki niej poznaliśmy coś więcej, ale to co czekało nas w Starorobociańskiej...


Dolina i górujący nad nią najwyższy szczyt- zawdzięczają swą nazwę, wiadomo ;)
-królującej tu przez wieki, działalności górniczej. Stara Robota...
Na zejściu do Chochołowskiej-brak potężnych, kamiennych stopni.
Raczej wszechobecne, wyjeżdżające spod nóg kamyczki.
Uprzyjemnieniem są otaczające naszą ścieżynę, całe łany borówek.


Droga jest wcięta głęboko w zbocze i nawet nie trzeba się schylać ku jagodowym krzaczkom.
Jak okiem sięgnąć, ktoś rozsypał fioletowe koraliki. :D Niedźwiedzie mają tu raj.
Docieramy do dna doliny.
Pech chciał- że to pierwsze lato po grudniowym halnym 2014.
Zrywka drzewa. Błoto po kolana, obślizgłe pnie drzew zalegające drogę.
Na próżno szukać logicznego obejścia.
Wracać z powrotem? Bez sensu. Przed nocą nie ma szans.
Pokonanie tego odcinka zajęło nam dwa razy dłużej, niż normalnie.
Położone ,,jak leci''pnie, trzeba omijać, nadkładając drogi, a przy tym bardzo uważać. To wyczerpuje.
Wreszcie dowlekamy się ostatkiem sił na Siwą Polanę Chochołowską...
Zdążyliśmy jeszcze na autobus do Kir. :)
Rozgrzewka na ,,dzieńdobry'' nie była zbyt delikatna. ;)
Szlak jest piękny, ale bardzo długi.
Nie polecam powrotu Starą Robotą- dopóki Wspólnota Ośmiu Wsi-nie skończy szaleć przy zrywce,
a i przy nadmiernym wyrębie, któremu przysłużył się halny. Rąbanie lasu i wywóz drewna idzie w najlepsze i nie widać by miał się skończyć.
Żal wielki, ze względu na przyrodę, ze względu na ten wyjątkowy zakątek kraju.
Dziwne, że szlak nie został zamknięty, ani na chwilę, aby uporządkować tamte rejony.
Tak jak zamykano Lejową, Stoły czy Ścieżkę pod Reglami- od Lejowej do Chochołowskiej.
Tym bardziej, że istnieje możliwość obejścia tego odcinka, okolicznymi szlakami.

Nie umiałam docenić walorów Starorobociańskiej. Zapomniałam o otaczających widokach.
Marzyłam tylko, żeby ta niekończąca się dolina, w końcu dobiegła kresu.
Zbyt dużo uwagi trzeba było poświęcać na to , by nie wywinąć orła.
Były takie miejsca, że trzeba było chodzić po pniach, a nawet przeskakiwać z jednego na drugi.
Następnego sezonu, w Dolinie Roztoki, spotkaliśmy małżeństwo, które mniej więcej w tym samym czasie, co my, pokonywało Starorobociańską.
Facet przy przechodzeniu przez zwalone pnie- rąbnął jak długi na plecy i porządnie się poobijał.
Kobitka dzwoniła nawet ze skargą do TPN. Tym bardziej, że jej mąż i tak już miał problemy z kręgosłupem... Miejmy nadzieję, że szaleństwo jakie trwa w tamtej okolicy, wkrótce dobiegnie kresu.
I znów będziemy mogli cieszyć się wspaniałością przyrody. Szumem wiatru i śpiewem ptaków, a nie warkotem pił i traktorów.
W każdym zakątku Tatr drzemie wyjątkowe piękno.
Wiem, że Starorobociańska, choć dziś mocno poraniona- tak oddechem halnego, jak i pazernością człowieka- odzyska swój urok. Tylko potrzeba czasu... i może dobrej woli.
Bardzo chcę na nią spojrzeć, gdy robotnicy ze swym sprzętem, w końcu ją opuszczą.

Wcześniej- nie ma sensu...