wtorek, 22 listopada 2016

W granicach lasu... Borowa i Skopiec.

Piękny, ciepły dzień. Koniec maja. 


I dwie trasy. 
Pierwsza- niedoceniana, skryta wśród lasów, mało widokowa... a jednak wspominam ją jakoś ciepło. ;) 
Druga... zresztą- też niedoceniana :D, a nawet krytykowana.

Na początek- najwyższa pośród wałbrzyskich szczytów...
a mimo to nie jest zaliczana do Korony Gór Polskich. 
Niedokładne pomiary dały ten przywilej górze Chełmiec. 
I choć pomyłka została odkryta, PTTK jak na razie nie zamierza wprowadzać zmian w wykazie koronnych szczytów. 
 Tłumacząc to faktem, iż wybierano do ,,korony'' niekoniecznie szczyty najwyższe, 
ale te o przekonujących walorach trasy i widokowych. 
Choć w przypadku Chełmca i Borowej- w grę wchodzą raczej pomyłki w pomiarach.
Wrodzona przekora nakazuje nam jednak zdobywać tak, jak nam w duszy gra, a nie tak jak ktoś nam narzuca. 
Toteż uznając priorytet Borowej, ku niej kierujemy swe kroki...
Nie zarzekając się jednak, że nie spróbujemy odwiedzić Chełmca, jeśli nadarzy się ku temu okazja. 
Nie zbieramy żadnych pieczątek w książeczce, potwierdzających nasze odwiedziny na szczytach Korony. 
Toteż tak naprawdę jest to nasza prywatna, niekoniecznie zgodna z narzucanymi normami - Korona... 
a raczej jej (jak na razie) skromniutki zaczątek. 
Robimy to dla własnej satysfakcji, a to czy nam ktokolwiek uwierzy w fakt bycia tu i ówdzie- 
jest sprawa drugorzędną. 
Brak parcia, aby zdobyć wszystkie szczyty Korony. 
Jak się uda- będzie wspaniale. Jeśli nie - pozostaną i tak cudowne wspomnienia z tych miejsc, 
które udało się odwiedzić. 
.............. 
Powaliła mnie odpowiedź PTTK na jedno z pytań zadane na stronie, a brzmiało ono: 
 ,,Przed zapisaniem się do Klubu byłem już na kilku koronnych szczytach. Czy będzie mi to zaliczone do Korony?'' 
Odpowiedź: 
,,Niestety nie. Zdobywanie szczytów zaczynamy od daty przystąpienia do Klubu.'' :D 
 Czyli nieważne, że zdobędziecie wszystkie szczyty, przed przystąpieniem do klubu i opłaceniem składki, i wpisowego. To się nie liczy. :P 
Zapłacić, a potem zdobywać jeszcze raz. 
Dopiero niezbędne opłaty pozwalają uzurpować sobie prawa do Korony! Ot co! 
Jeśli komuś zależy na zdobyciu insygniów zdobywcy- kolekcjonowanie pieczątek w książeczce to fajna sprawa. 
Hobby, sprawdzenie się, poczucie spełnienia...motywacja by kompletować coraz więcej...
Oczywiście warto. Czemu nie. 
Może niektórzy nie mają aż tyle uporu i konsekwencji, by ciągnąć swój zamiar, 
gdyby nie zmotywowanie pieczątkami. 
Szczególnie dzieci to motywuje; a przy okazji kształtuje w nich trudną miłość do gór. 
Ale zdobyty szczyt- przypieczętowany, czy nie, to nadal ten sam szczyt- w obydwu przypadkach. 
Każdy niech sam wybierze styl w jakim go zdobędzie. Bo każdy sposób jest dobry! 
My pozostaniemy przy swoim, tworząc ,,koronę'' wg. własnych upodobań- z Borową i Postawną 
 (Obok Rudawca- który również nie jest tym największym w górach Bialskich). 

 Jedziemy więc do miasta Wałbrzych, by tam odszukać ulicę Nowy Dom. 
Jadąc autkiem i pomagając sobie GPS-em, nie jest to żadnym problemem. 
Ulica Nowy Dom, to wąska uliczka na obrzeżach miasta, która wybiega dość wysoko, aż do stóp Gór Wałbrzyskich. 
Jest wąska, piaszczysto- żwirowa, a ostatecznie staje się leśną drogą. 
Jadący pociągiem, muszą się kierować od stacji kolejowej, na ulicę Gdyńską. 
Wg. mapy szlaków, już od dworca powinny pojawić się oznaczenia. 
Ulicą Gdyńską należy podążać do jej końca, aż do ul. Niepodległości, 
a tą z kolei ok. minutki, do odchodzącej w lewo ul. Kosynierów. 
Ta ostatnia doprowadzi do zakola uliczki Nowy Dom. 
Jest to jednocześnie szlak żółty. Uliczka wiedzie pośród bujnych łąk. 
Raz na jakiś czas- domy mieszkalne. 
Do Borowej można dotrzeć również szlakiem czerwonym, który również ma początek na ulicy Kosynierów. 
Z tym, że wg. informacji jest on jeszcze mniej widokowy, niż wybrany przez nas żółty. 
Doprowadza do szczytu od drugiej strony. 
Coś mi się zdaje, że szlaki te są porównywalne, a kto dysponuje czasem i chęciami, może sprawdzić. 
 Borową można również zdobywać od Rybnicy, lub od Jedliny- Zdroju. Co kto woli, albo skąd komu bardziej po drodze. 
My stawiamy samochód mniej więcej 
na wysokości nr.7 uliczki- Nowy Dom.




Tam jest sporo miejsca i nasz samochód nikomu nie będzie przeszkadzał. 
Ale... no właśnie, jest jedno ,,ale''. 
Stawiając tam samochód, omijamy ciekawy punkt trasy. 
Zamkową Górę, na której ostały się ruiny dawnego, średniowiecznego zamku- Nowy Dwór (dawniej Ogorzelec). 
Aby była ona jednym z punktów planowanej trasy, 
najlepiej postawić samochód w rozwidleniu ul. Kosynierów. A dalej ,,z buta''. ;) 
My natomiast idziemy spokojną, leśną trasą. 
Mijamy maleńką kapliczkę, zawieszoną na drzewie, oznaczonym żółtym szlakiem. 


Cokolwiek błotnista droga, wije się pomiędzy łąkami, młodnikami i starymi, przepięknymi drzewami. 
Te najpotężniejsze buki, przeplatają swoimi korzeniami wysokie wały ziemne, po obu stronach drogi. 





Drogi, która zagłębia się w bordowo- brunatne, leśne podłoże. 
Co jakiś czas spore kałuże. Chyba nieźle lało, przed naszym przyjazdem. 
Po ok. pół godzinie, nasz szlak wskakuje (dosłownie!) w las, pod zwieszone nisko, gałęzie buczyny i okolicznych krzaków.


Ścieżynka pnie się pochyłym, śliskim korytem, które ścielą warstwy opadłych liści, 
zmiksowane ze sporą warstwą błota. 
Idziemy boczkiem, na ile puszczają okoliczne zarośla, aby nie pojechać na tyłku- w tym błocisku. 
To nie trwa zbyt długo. Może 5 minut ? 


I w końcu wydostajemy się na jasną, przestronną polankę, od której odchodzi, 
oprócz naszej, jeszcze pięć ścieżek. 


Kozia Przełęcz- a na niej tablica informująca o pobliskim pensjonacie ,,Zacisze Trzech Gór'', w Jedlinie Zdroju. 
Widoczna w kierunku pn-wsch. droga biegnąca rozległą, ciepłą łąką, 
pokrytą wysokimi trawami, prowadzi właśnie do tego pensjonatu. Końcówka uliczki Pokrzywianka. 





Na polanie ruiny dawnego domostwa. Ciekawość zaprowadziła i tam. ;) 
Tam gdzie oko sięga najdalej, widoczne wzniesienia Przedgórza Sudeckiego, oraz masyw Ślęży. 




W przeciwnym kierunku, odbiega szlak alternatywny w kierunku Wałbrzycha, a zaraz obok następny prowadzący ku Rybnicy. 
A na nim, w pobliżu kupki ściętych gałęzi, najspokojniej w świecie, pożywia się sarenka. 


Przygląda się nam przez chwilę, a upewniwszy się, że jednak i my ją widzimy, 
jednym skokiem znika nam z oczu. Na północ biegnie niebieski szlak- na górę Wołowiec. 
Ten sam kolor przyłącza się i do naszej trasy. 


 Od tej pory podążamy więc szlakiem niebiesko- żółtym. 
Idziemy wprost przed siebie, ku Przełęczy pod Borową. 
Niedługo- ok. 0.5 km., aż do zakrętu, na którym odłączy się szlak żółty i zbiegnie stromo w dół, prowadząc ku Jedlinie. 





Tabliczka na rozwidleniu informuje, że szlakiem tym można dotrzeć do Jedlinki- barokowego pałacu, 
w którym dziś znajduje się luksusowy hotel i restauracja. 
Oznaczenie przełęczy to surowa, betonowa,  
niczym pomnikowa- płyta. 


Do naszego niebieskiego koloru, dołącza czerwony i skręcając w prawo, ciągnie nas lekko pod górę, zboczami Borowej. 
Tak naprawdę u stóp, a raczej na zboczu Borowej jesteśmy już od jakiegoś czasu. 


Przynajmniej od Koziej Przełęczy. 
Tylko tak nieśmiało okrążamy królową, nie chcąc ,,na chama'' drzeć na wprost, po stromym, zarosłym chaszczami zboczu... ;) 





Do tego bardzo lekkim, ,,śmieciuszkowym'', utworzonym z warstw rozkruszonego listowia i gałązek, w którym zapadają się buty.
Widoków jak na lekarstwo. 



Czasem jakaś przestrzeń, migawki przyległych terenów- pomiędzy drzewami. 
Przy drodze zarośla. Co chwilę atakuje jakiś bzykolot, ale na szczęście nie ma ich dużo i nie są zbyt natrętne. 
Machnięcie ręką od czasu, do czasu, wystarcza. 
Szlak nie jest męczący, a droga szeroka i dość wygodna. Trochę błotnista. 
Lecz na tyle przyjazna, że od czasu do czasu mijają nas turyści na dwóch kółkach. 
Jeden quad też się trafił. 
 Od Przełęczy pod Borową, 20 minut do Rozdroża pod Borową. 
Bardzo miłe miejsce. Pachnie nagrzanym igliwiem. 
Postanawiamy coś przekąsić na niewielkim pagórku tonącym w promieniach słońca. 
Siadam i zrywam się natychmiast, niczym jedna z postaci ,,Pana Tadeusza'' ;) 
Najpracowitsze mieszkanki lasu, nie są obojętne na nieproszonych gości. 


 Szybki posiłek ,, na stojąco''. :D 
Pośród cienistego lasu, dostrzegamy nasze dalsze podejście. I nie wygląda ono wcale zachęcająco. Wiem- zdjęcia trochę kładą stromiznę, ale jest ona większa niż na fotkach.



Koniec ceregieli. Surowe z tej strony oblicze Borowej, nie pozostawia złudzeń. 
Czerwony szlak wbija się w zbocze. 


Pośród ciemnych pni świerków i buków, wymytym, wysypanym odłamkami skalnymi i gałązkami, 
niemożliwym do wdrapania się korytem, ciągnie ku górze. 
Zjazd zimą tędy, musi być niesamowity .;) 
 Dotychczasowy, niebieski szlak biegnie spokojnie w dół- ku miejscowości Rybnica. 


I z tamtej strony słychać nadchodzących turystów. 
Jak widać, okoliczne tereny cieszą się całkiem sporym zainteresowaniem. 
Stojąc u dołu, wiemy że centralnie środkiem- nie ma szans. 
Wszystko zjeżdża, osypuje się. Trzeba sobie radzić boczkiem. 
Przynajmniej jest o co się oprzeć , czego przytrzymać. 
Stopy zapierają się o korzenie drzew. Pierwszy etap podejścia za nami. 





Można z góry popatrzeć na stromiznę centralnej części szlaku. Najtrudniejsze pokonane. 
Dalej wciąż pod górę- ale już nie tak ostro. Łagodnymi pagórkami ku górze. 


Na jednym z takich podejść ktoś ułożył strzałkę... 
Nie zgadniecie z czego. ;) Z marchewki i ogórka! :D :D :D 
Ktoś miał za dużo widocznie, albo nie smakowało. ;) 
Długie wiotkie trawki pomiędzy świerczyną. 
Sporo gałązek, płaskich charakterystycznych kamieni. 
Rudobrązowa lekka ściółka, pełna suchych igiełek i rozkruszonych, głównie buczynowych liści. 




 Każde wypłaszczenie terenu otaczają miłe, zielone polanki, 
głaskane migającym między gałęziami- słońcem. 
Przy szlaku pochyla się niejedna brzoza. Po prawej, miniemy cały zagajnik brzózkowy; a ostatnia polanka nieoczekiwanie staje się celem. 



Celem, kompletnie bez widoków . ;) 
I tak, że jest jakiś słup drewniany, wsparty kamiennymi podporami i tabliczka- z nazwą szczytu. 
Do niedawna podobno nie było. 


Na środku kamienny krąg- z przeznaczeniem na ognisko. 
Z czego skwapliwie korzysta spora grupka osób siedzących dookoła. Imprezka na całego ;) 


Pieką się kiełbaski, a i coś niezbędnego do popicia jest. :D 
Zapraszają, aby się przysiąść, ale my na ten krótki dzień, kompletnie niewyposażeni . :D 
Niezbędników potrzebnych na ognisko, tym bardziej towarzyskie- brak. 
 Prócz tego mamy dalsze plany na ten dzień.
No i kto by to przewidział, że tam na szczycie takie fajne warunki- do posiadówki... 
Nawet namiot tam wziąć , to niezły pomysł. 
A tak, to po zrobieniu kilku zdjęć, zmywamy się w drogę powrotną. 


Przyjemnie się schodzi, cały czas spokojnie i łagodnie ku dołowi. 
Nawet odcinek obchodzący najbardziej stromy etap, pokonuje się dość łatwo- 
choć myślałam, że będzie ,,więcej jazdy''. Zapewne w czasie ulewy, można na to liczyć. ;) 





Pół godzinki- 40 minut, na powrót bez pośpiechu. 
Dla przebywających w okolicy, wypad na Borową- może być przyjemnym, poobiednim spacerkiem. :) 







Bezpiecznie docieramy do samochodu i wkrótce jesteśmy już na obrzeżach Wałbrzycha. 
Za naszymi plecami pozostaje zielona ściana gór ponad miastem. 




 Jedziemy na zachód, w kierunku Kamiennej Góry, aby tuż przed nią odbić na północ 
i jadąc wzdłuż Rudaw Janowickich przez Marciszów, Kaczorów, Radomierz, 
ostatecznie dotrzeć do wsi Komarno. 


Wieś wtulona w rozległe niskie pagóry Gór Kaczawskich. 
Skręcając w prawo, tuż przy Kościele,
 (...tam jest jeden przystanek autobusowy. Dla przybywających komunikacją- lepiej wysiąść na następnym. Tylko należy się upewnić, co do faktu, czy każdy autobus go odwiedza.) 
jedziemy tak, jak prowadzi dalej droga główna. 
Wkrótce po prawej miniemy kolejny przystanek autobusowy, z zatoczką. 
Niezmotoryzowani- od tej pory muszą iść pieszo, cały czas w dotychczasowym kierunku. 
Droga wkrótce zatacza półkole w lewo i ciągnie pod górę, 
pośród szeregowo ustawionych, okolicznych domków. 
Od ostatniego przystanku, do końca wsi- ok. 40 min. drogi pieszo. 
Autem można spokojnie dojechać do ostatniego, widocznego po prawej stronie, skrytego za szpalerem drzew- zabudowania. 
Asfalt przechodzi w piaszczysty trakt. 


Tam na poboczu jest sporo miejsca do zaparkowania. 
Idziemy dalej, lekko pod górę, piaszczystą, nagrzaną, wiejską drogą. 





Będę się sprzeczać z każdym, kto powie, że szlak na Skopiec jest najnudniejszy, nieciekawy, beznadziejny, etc., etc., 
... spośród wszystkich szlaków koronnych. 
Nie znam ich wszystkich- tak jak zaznaczyłam na początku. 
Ale skoro poznaliśmy szlak na Skopiec i wywarł tak pozytywne wrażenia- 
to jak może być taki beznadziejny? ;) 


Jeśli ktoś lubi wieś, uroki nagrzanych łąk i pól, piaszczyste drogi- to będzie zachwycony. 
W oddali, w ciepłej, połyskliwej mgiełce, kryją się Karkonosze. 
Nad wysoką, bujną roślinnością łąki- gromadki motyli. 



Skopiec jest od początku doskonale widoczny. 
To lesiste wzniesienie po prawej, które tak naprawdę ma dwa wierzchołki. 
Można się spotkać z różnym sposobem nazywania. 
Niektórzy uważają, że cała góra to Skopiec- tak jeden jak i drugi wierzchołek. 
Tyle, że ten z masztem radiowym jest nieco niższy. 
Mimo wszystko wierzchołek masztowy dostał i tak swoje własne imię- Baraniec. 


I dłuższy czas dyskutowano, na temat przyznania palmy pierwszeństwa, 
 ze względu na wysokość tegoż, jak i właściwego Skopca. 
Pojawiały się również głosy, że może jednak wyższa jest sąsiednia Folwarczna, 
która jak przystało na tamte okolice, również wyskakuje po drodze pomniejszym wzniesieniem- Maślaka; 
a która znajduje się dokładnie po przeciwnej stronie naszej drogi- naprzeciwko Skopca. 
Mijamy ogrodzone drutem kolczastym- pole uprawne. 
Za nim pierwsze rozwidlenie, które nas nie interesuje. 
To wyjazd przeciwpożarowy. Ale i prawdopodobnie możliwość dostania się na Maślaka. 
Przy drodze dziwaczny element rozpoznawczy szlaku. 
Suchy, rozwidlony pniak, ustrojony butami. 
Każdy but pomalowany farbą na inny kolor. 
Taki znak rozpoznawczy, że idziemy dobrze. 


Miejsce to- to Rozdroże przy przełęczy Komarnickiej.
A pniaczek należy do uschniętej czereśni, i został przysposobiony przez tamtejszą artystkę p. Magdalenę Osak, na artystyczną rzeźbę, nazwaną ,,Droga w Błękit''. Coś w tym jest...


Ogólnie, samo oznakowanie szlaku- takie sobie.
Choć z tego co wyczytaliśmy- było jeszcze gorzej. 
A więc ktoś- coś pomału działa w tej kwestii. 
Już widoczna droga w prawo. 
A na wprost nas, na samotnym drzewku owocowym
niebieska strzałka, nakazującą skręt w prawo.
Jesteśmy na Przełęczy Komarnickiej. 
Rozjazd dróg polnych. Sama bym nie wymyśliła, że to przełęcz. 



 Przecinamy więc łąkę i dostrzegając przy okazji, niewielką białą tabliczką z niebieską nazwą ,,Skopiec'', 
(z oddali słabo widoczna)
przymocowaną do drzewka; idziemy w wyznaczonym kierunku. 


 Na tym etapie, można powiedzieć, kierujemy się na maszt radiowy. 
 U stóp Barańca, skryta w zieleni drewniana chatynka. 
Można w niej przeczekać deszcz, wysuszyć ciuchy; a nawet przenocować. 
Jest miejsce na poddaszu i drabinka, aby tam wejść. Przynajmniej była. 
Miła ścieżyna, leciutko pod górę, pośród zieleni różnych gatunków roślin. 


Chyba dawne tereny ogródków, przejęte przez naturę. 
Bo pośród drzew widoczne są jabłonie, czereśnie, grusze, leszczyny.
Poniżej krzewy porzeczek i malin. 
 Akurat- piękną bielą kwitną głogi i jarząbki. 
Gdzieniegdzie fioletem połyskuje łubin.
A do tego cały wachlarz gatunków drzew liściastych...


Z tyłu mamy widoczek na wzniesienie Folwarcznej. 
Przed nami znów rozwidlenie dróg i jak widać na drzewie-niebieska strzałka nakazuje skręt w lewo. 
Cienisty, leśny trakt. 



Gospodarka leśna i w tych rejonach ma się świetnie. 
Zapach świeżo ściętego drzewa dość intensywny; przy drodze równo poukładane stosy. 
Może 5 minut i jesteśmy na Przełączce pod Skopcem. 



No i konsternacja. :o 
Rozwidlenie bez jakichkolwiek znaków. 
W prawo- droga na szczyt z masztem. (Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to Baraniec...) 


W lewo- nieciekawa ścieżyna ginie w lesie. 
Na wprost łąka, a w oddali widoczna wschodnia część gór Kaczawskich, 
z najbardziej charakterystyczną górą Połom...


 Charakterystyczna, bo lekko nadgryziona przez kamieniołom. 
Eksploatowano tu wapienie. 
Na środku naszej drogi- wspaniały, rozłożysty buk czerwonolistny. 


No cóż- najbardziej prawdopodobny wydaje nam się kierunek, z którego sterczy ten cały maszt radiowy. 
Więc tam ruszamy. Dochodzimy pod ogrodzenie. 
Nigdzie nie widać żadnych oznaczeń szczytu, więc ładujemy się w krzaczory dorastające siatki ogrodzenia. 
I nawet coś znajdujemy. ;) 
Kupkę kamieni pośród zarośli i dwa długie kije wbite w środek. 
Naczytałam się na temat nieatrakcyjności Skopca i opinii, że brak tam tabliczki- 
więc uznajemy, że chyba trafiliśmy odpowiednio. 
Tym sposobem, niezamierzenie zdobywamy sąsiada Skopca, 
czy jak kto woli drugie jego wzniesienie- czyli Barańca. 
Długo tam nie stoimy- dość nieciekawe otoczenie. 
Więc wracając przy siatce, a następnie szeroką uczęszczaną drogą, 
znów zatrzymujemy się na rozwidleniu przy przepięknym, czerwonym buku. 
Ale coś nie daje mi spokoju. Nie darowałabym sobie, gdybym nie sprawdziła. 


Ta najmniej interesująca ścieżka w lewo, która ciągnie lekko pod górę w las. 
Upieram się, że zajrzę tam, choć na kilka metrów w głąb. 
Wstępny liściasty młodnik, przechodzi w ciemny, świerkowy lasek. 
Ciekawość zostaje nagrodzona. 
Na jednym ze świerków dostrzegam niewielką, żółtą tabliczko- strzałkę, 
a na niej czarnymi literami napis ,,Skopiec''. 


 Strzałka kieruje w boczną, leśną, wąską dróżkę (w lewo). 
Ta doprowadza do malutkiej polanki usłanej suchym igliwiem. 
Kilka wrosłych, ciemnych głazów. 
Na młodziutkiej, cienkiej brzózce, stara tabliczka z nazwą szczytu. 
Ale jest również nowiutki, zielony słup z dużą, wyraźną, żółtą tablicą, 
na której czarnymi literami wymalowane imię szczytu i jego wysokość. 



Ponieważ spotkałam się w sieci, z podważaniem wysokości Skopca, 
(już znalazłam informację, jakoby miał zaledwie 600 m. 
Co stawiałoby go w rankingu poniżej najniższego w rzeczywistości, szczytu koronnego- czyli Łysicy ) 
w tym miejscu pragnę zaznaczyć- tabliczka jest niezbitym dowodem na fakt, 
że jakiekolwiek inne, przypisywane wysokości, niż ta właściwa- tj. 724 m.n.p.m; są całkowicie mylne. 
Skopiec jest najwyższym szczytem Gór Kaczawskich i jedynym co może to zmienić są ewentualne ruchy górotwórcze w tym rejonie, 
lub jakieś trzęsienie ziemi- połączone z rozpadem najwyższych wzniesień. :D 
Umocowana na słupie, czerwona skrzyneczka, kryje pieczątkę i gąbkę z tuszem... 
Więc można sobie samemu klepnąć dowód w książeczce KGP- iż szczycik został zdobyty. 


Oprócz pieczątki, same skarby! Sporo pamiątek w stylu ,,tu byłem'', niezbędników- a więc zapałki, długopis, papieros, karteczki, chusteczki, a nawet tampon i kilka drobniaków. ;) 
Ktoś nawet zostawił podpisaną podpaskę. Widocznie zabrakło kartki, więc pomysłowość się chwali! 
Zostawiamy i swoją karteczkę. Kilka zdjęć . 
Widoków przestrzennych brak. 
Posiedzieć za bardzo też nie można- głazy nie są zbyt wygodne, ostrokrawędziste. 
No i mieszkanki ściółki- sporych rozmiarów mrówy, nie są zachwycone natrętami. ;) 
 Ale coś sprawia, że nie chce mi się stamtąd wychodzić. 
Schowani w tym przytulnym, leśnym pokoju, jeszcze chwilę stoimy. 


Ja opuszczam go ostatnia... i wychodząc, jeszcze kilka razy oglądam się za siebie. 
Może ta tajemniczość, z jaką krył się pośród zarośli, 
ta satysfakcja, że znaleźliśmy szczyt, mimo niedokładnych oznaczeń... 
 A do tego ten ciepły, rustykalny klimat otoczenia. 
To wszystko sprawia, że szlak na Skopiec- będziemy niezwykle serdecznie wspominać. 


Choć coś pozostało niedokończone... A może tylko mi się tak wydaje. Nie mogę się pogodzić z faktem, że punkt pomiarowy Skopca, a więc teoretycznie ten właściwy szczyt jest trochę dalej.
Czemu komuś przyszło do głowy pyrgnąć słupek ze skrzyneczką i oznaczeniem, trochę wcześniej, a nie tuż przy punkcie ??? 
Niestety- o słynnym pkt. AC.0270 wyczytałam dopiero po powrocie do domu. 
A może obydwa położenia, znajdują się na tej samej wysokości...?
A może zwyczajnie nie dopilnowano poprawnego umieszczenia oznaczeń...?
Jeśli się czegoś dowiem- uzupełnię we wpisie.
W każdym bądź razie- jeśli już ktoś wybrał się na Skopiec, to nie problem podejść od tabliczki głównej, jeszcze odrobinę do przodu i znaleźć ów żelazny punkt


Na zdjęciu powyżej widać naszą ścieżynkę w lewo- tuż za drzewem. I widać doskonale, że szeroka dróżka główna biegnie jeszcze dalej. I tam ciekawscy muszą podążać. ;)

A my mamy nadzieję, że jeszcze tam powrócimy... :D  


Wracamy. 
Na rozwidleniu, układamy ,,strzałę'' z gałęzi
Ciekawe, jak długo wytrzymała... ;)
 W lesie kwitną konwalie- jedne z tych kwiatów, które kocham najbardziej. 




W dole- jak uśpione- domki Komarna. 
Ponad łąkami, w oddali- zielone wzgórza Rudaw i zamglone pagóry Karkonoszy. 


Ciepło, pięknie, pachnąco... Szkoda wracać... 





Szkoda schodzić z tej drogi wiodącej w błękit...