czwartek, 18 maja 2023

Krzyżne - od ,,5'' do Pańszczycy

Wczesnym i jeszcze ciemnym rankiem wychodzimy niechętnie z ciepłego schroniska.


Szlak chwilowo ten sam, co przywiódł nas z Zawratu, przeprowadza przez kładkę nad Roztoką i znika w ciemności kosodrzewin.


Po 15 minutach wybrany przez nas- żółty szlak odbija w prawo, w kierunku Buczynowej Doliny.
Mijamy trawiasty teren zwany Niżnym Zagonem.


Światełka na świstówkowym szlaku dość szybko zmieniają swe położenia.


                                        czy widać ,,świetliste punkciki''? ;)

Może i nas- jako te maleńkie, jasne punkciki, ktoś obserwuje z daleka, z przeciwległych zboczy...
W wycięciu skał okalających Dolinę Roztoki coraz wyraźniej malują się pasy różowo- fioletowych zorzy zwiastując wschód słońca.


Jak na razie szlak jest dość łagodny; spokojne, krótkie wzniesienia nie męczą za bardzo.
Widoczny z dołu Roztoki- próg Buczynowej Dolinki robi wrażenie.
Ale ruszając tam już z wysokości Pięciu Stawów mamy do niego całkiem blisko.
Trawersujemy łagodne trawiaste zbocze. Nad nami strome ściany jakby wklejone w te trawy.



W dole srebrzy się nitka potoku Roztoka.
Z tego miejsca widać już całkiem wyraźnie Wielką Siklawę i lustro Wielkiego Stawu, a także budyneczek schroniska.


Szlak biegnie teraz skrajem wiszącej Dolinki Buczynowej.
A tą wypełniają skalne złomy i niezliczone piargi. Tylko na obrzeżach nieliczna kosodrzewina.




Buczynowego Stawku nie ma, tzn. jest wyschnięty. A szkoda bo ma przepiękny niebieski kolor.
Kto zajrzy do dolinki niech sprawdzi. ;)
Ciekawym jest, że w dolince nie ma potoku, a mimo to spada z niej efektownym, roztrzepanym warkoczem Buczynowa Siklawa.


Woda ją zasilająca pochodzi z potoczków ukrytych pod skalnymi złomiskami...
Mijamy zazwyczaj surowe oblicze Dolinki Buczynowej, które akurat teraz w czas wschodu słońca jakże łagodnieje!


Skały olbrzymów okalających dolinkę stają się świetliście różowawe. Po prostu przepiękne!
A w oddali Hawrań ukoronowany słoneczną tarczą...




Ścieżka spokojnie przekracza Buczynowy Żleb, którym coś tam nieśmiało ciurka i owija ramię Małej Buczynowej Turni.




To bardzo widokowy punkt.
Istne morze kosówki poniżej szlaku.
I efektowne skalne ,,żeberko '' do przejścia. 😁




Dochodzimy wreszcie do sporego żlebu. Żleb pod Krzyżnem, linia dzieląca Orlą Perć- część dziś dostępną dla turystów, od tej części, którą głupio zamknięto, tłumacząc się jak zwykle ochroną przyrody.




Akurat gawry niedźwiedzi jeśli są to po stronie Doliny Waksmundzkiej i ponad Doliną Roztoki, pośród gęstwin w których można się ukryć, a nie na skalnych graniach.
Żadna niedźwiedzica nie zgłupiała jeszcze na tyle by szukać schronienia dla młodych pośród głazów na szczycie.
Jeśli ktoś tu zgłupiał to urzędasy, które myślą, że mają prawo do rządzenia się w dobru narodowym, jakim są góry.
I w to, że wszyscy im wierzą- bo niby im na sercu leży dobro natury.
Akurat wiele szlaków zahacza o tereny rezerwatów ścisłych, a poza tym zwierzęta nie uznają ich granic.
Zamknięcie Wołoszynów, części Orlej historycznej, od której zaczął się w ogóle pomysł stworzenia Orlej Perci, to dość chora decyzja.
Zresztą jak i innych- Kominiarski, Tomanowa, Pyszniańska... i jeszcze parę by się znalazło.
Nie chciało się utrzymywać zbyt dużej liczby szlaków...
W końcu to i remontować by trzeba i kasę tracić, którą można ,,lepiej'' spożytkować ;)
A wystarczy powiedzieć, że to dla dobra natury i nikt o nic więcej nie ośmieli się pytać. Jakie to łatwe i wygodne... A i dochodowe.
A głupcy, lub prawdziwi ideowcy uwierzą. I nie żebym mieszała jednych z drugimi, bo tak nie jest. Choć trafiają się i zmiksowani.
Ci drudzy raczej bardzo chcą wierzyć, że komuś podobnie jak im na sercu leży dobro natury. I do głowy im nie przychodzi, że ludzie władni w tych kwestiach mogą być interesowni...
.................................................




Żleb pod Krzyżnem to skaliste wgłębienie, ograniczone od strony Wołoszyna stromymi skałami, a od lewej strony łagodnym, trawiastym zboczem.



Od tej stromej- skacze sobie po skałkach kozica z maleństwem; nic nie robiąc sobie z obserwujących.





Zaczyna się najbardziej wysiłkowy odcinek.
Choć zbocze nie wygląda zbyt przerażająco, potrafi wycisnąć siły.
Zakosy pośród traw i kwiatów prowadzą niezbyt wygodną ścieżką. Sporo drobnych kamyczków pod nogami.





Pojawiają się problematyczne formacje skalne na trasie.
Czasem trzeba się zastanowić jak te dziwne utrudnienia pokonać.



Wyżej żleb się rozwidla.
Piarżyste odnogi wyglądają surowo i nieprzystępnie.
Przekraczamy tę lewą, następnie
przechodzimy przez dziwaczną, skalistą formację na wprost i docieramy na trawiastą płaśń.





Stąd już wydaje się, że blisko do przełęczy.
Widać ją nawet.
Ale jeszcze potrzeba trochę wysiłku. Szlak bowiem nagle odbija w przeciwnym kierunku, pod Przełączkę pod Ptakiem.
Zachęcający widok przesłonią nagle wyrastające przed nami ostre skałki, a my powtórnie przekraczamy ten sam żleb.



Dwa zakosy i po raz kolejny- tym razem już ostatni, przeskakujemy nad żlebem.
I wreszcie stąd jest już całkiem blisko.
Jeszcze tylko parę stromych, ale wreszcie bardzo stabilnych stopni.





Imponująco wyglądają z tej strony skalne twarze Ptaka i brzeżnego szczytu z masywu Małej Buczynowej Turni.
Pozostaje nam ostatni, łagodny trawers w kierunku Krzyżnego.
W Dolinie 5 Stawów pięknie połyskują owale stawów.




Słowackie Tatry wychyliły się w oddali. Nawet te zachodnie.
A po stronie przeciwnej Pańszczyca- potężna dolina o dość surowej urodzie, pokryta skalnym złomem i gruzowiskiem.




Najbardziej charakterystyczny trójkąt nad nią pochylony to Żółta Turnia.
Jeśli podejdziemy kawałeczek w kierunku Małego Wołoszyna ukaże nam się piękna korona Orlej Perci.






Wnikliwiej patrzący dostrzegą jeszcze widoczną ścieżynę w kierunku Małego Wołoszyna- początek dawnej i najstarszej części Orlej Perć. Tak bezmyślnie zamkniętej.





Warto również podejść- na trawiastą płaśń, przedłużenie przełęczy, bliżej Waksmundzkiego Wierchu.
Znajdują się tam bowiem ruiny kamiennego schronu.
Szkoda, że tylko ruiny.





Domeczek służył turystom śpieszącym na Orlą w czasach gdy istniało w tych rejonach trochę więcej szlaków niż dzisiaj.
Dokładnie pod domkiem wyprowadzał szlak z Doliny Waksmundzkiej, znakowany na biało.



Domek był niestety sukcesywnie niszczony ( widać debili nie brakuje w każdych czasach) po 1915 roku przestał być schronieniem.
Dziś stoi tam zaledwie część kamiennych ścian, na ziemi trochę nierównych głazów.



I byłby to nadal całkiem niezły przystanek na przeczekanie pogodnej nocy, nadal chroniący przed wiatrem... gdyby nie fakt, że w góry oprócz ludzi chodzą również ,,ostatnie świnie'', które potrafią w takich miejscach załatwiać potrzeby fizjologiczne. 😠
.............................................
Spotykamy za to wdzięczne stadko kozic.
A zapewne przywódca stadka uporczywie fuka na nas kilka razy.
Choć jesteśmy całkiem daleko.





Warto spojrzeć w głąb wtulonej w ramiona Koszystej i Wołoszyna- Doliny Waksmundzkiej.




W górnym jej piętrze, pośród gruzowisk dostrzeżemy połyskujące, niewielkie oczka Waksmundzkich Stawków.
Niżej wstępu broni zajadle nieprzebyta kosodrzewina.
Trochę ludzi dociera na Krzyżne.
Czas szybko płynie.




Rozpoczynamy schodzenie do Pańszczycy.
Tak potwornie zniszczonego szlaku nigdzie indziej nie widziałam.
Owszem- ten na Wrota Chałubińskiego był nieco ,,rozkraczony'', ale nie do tego stopnia.



Bujają się stopnie, wyjeżdża wszystko spod nóg.

A podobno samozwańczy włodarze tak dbają o szlaki!
Nie dość, że mają ich o wiele mniej niż kiedyś, bo nie chce się dbać o zbyt wiele i kasy szkoda, to jeszcze nie potrafią zadbać o to co jest. Tylko patrzeć jak któryś wpadnie na świetlany pomysł, żeby remontować tak jak to zrobili na Trzydniowiańskim- jutowe worki wypełnione tłuczniem skalnym, zamiast stabilnych stopni.
To co miało ubić się pod stopami turystów, rozpizgło się z rozdartych worków na wszystkie strony. 
Tak to jest, jest zamiast ludzi z sercem do natury, na określone stanowiska lezą ci którzy mają tylko gęby pełne wzniosłych frazesów, a z tyłu głowy cwaniaczenie jak najwięcej urwać dla siebie. Szkoda, że tacy mają największe ku temu możliwości, znajomości i siłę przebicia.

W każdym bądź razie- zejście do Pańszczycy, po stromym stoku to jedna udręka.



Pod górę prą nieliczni chętni.
Rzeczywiście dojście do Krzyżnego z tej strony to próba dla kondycji i psychiki.






Dolina Pańszczycy to piękne, potężne pustkowie i robi spore wrażenie.
W górnej części praktycznie brak życia.
Potęga Buczynowych Turni jeszcze dokłada do surowości otoczenia.



Usiłuję namierzyć wzrokiem dawny szlak ku Przełęczy Nowickiego- używany do niedawna jako zejście awaryjne z Orlej.
Zamknięty z powodu ponoć sporej kruszyzny.
Cóż... tak się składa, że zejście z Krzyżnego do Pańszczycy to również niemiłosierna kruszyzna.
Czy mamy wpierwej spodziewać się zamknięcia szlaku, niż przywrócenia go w miarę możliwości do bezpiecznego użytku?
Któż to wie... 😉
Dziś nie ma żadnej możliwości bezpiecznego zejścia z Orlej, na odcinku Granaty- Krzyżne, w przypadku chociażby burzy.
Dwa odcinki awaryjne powinny być przywrócone do użytku, na tym odcinku, który jest zresztą dość długi i przecinające go dawniejsze możliwości zejścia powinny być przywrócone i dobrze oznaczone.
Jaki jest sens, gdy dziś co niektórzy próbują ich szukać na własną rękę?


Zejście z Granackiej Przełęczy na stronę Pańszczycy i zejście z Przełęczy Nowickiego na obie strony- to ważne łączniki i pozwolić im zagasnąć mogli tylko idioci.
W górnej części doliny dwie koleby skalne.




Niezbyt przestronne i raczej niewygodne, niemniej jednak mogą służyć za schronienie.
Najpotężniejsze z tej strony szczyty Orlej Perci, to najmniej przeze mnie znane Buczynowe Czuby. Wierchu pod Fajki, wyrastającego w kierunku północnym ze Skrajnego Granata, nie sposób nie rozpoznać.



Charakterystyczna skalna fajka jest jak wizytówka.
Nad Krzyżnem równie charakterystyczna Turnia Ptak, która zdecydowanie wygląda jak typowy ,,ptak''. 😆



Nie ma się co dziwić, że taką nazwę jej nadano.
Po naszej prawej mamy wyniosłe, potężne kobylisko- to Koszysta.
Niestety objęta rezerwatem, choć sądzę, że na jej pokonanie i tak nie miałabym sił. 
Po lewej zaś, za Wierchem pod Fajki, oddzielona Żółtą Przełęczą- trójkątna Żółta Turnia.


Będziemy wracać jej północno- zachodnimi zboczami do Doliny Gąsienicowej.
Dno doliny Pańszczycy w górnej części nazwanej Zadnie Usypy, to ,,grzejące'' stopy olbrzymich szczytów- wysokie piargi.


Niżej pofalowane dno, ścielą liczne złomy i rumowiska.
Dalej pojawiają się plamy kosówki.



A gdy pokonamy wstęgę szlaku owijającą wrzynający się w dolinę rozdeptany pagór Wielkiej Kopki, to nawet chwilowo znikną nam sprzed oczu wyniosłe szczyty Orlej.




Przy ścieżynie rosną jagody i to na bogato!
Dolina żegna nas więc troskliwie. 😉
Minąwszy Wyżnią Kopkę, zauważamy już lustro wody jedynego w dolinie stawu- to Czerwony Staw Pańszczycki.



Faktycznie kamienie okalające stawem mają brunatno-czerwony odcień. A dzieje się to za przyczyną pewnego żyjątka, bytującego w stawie. Kto ciekaw- doczyta. ;)
Stawek potrafi dzielić się na dwa pomniejsze, rzadko zanika, choć i tak bywa.





Miejsce jest dość urokliwe, toteż i trochę turystów tu odpoczywa.
Okrążamy stawek po lewej stronie i wkraczamy między kosodrzewiny.






I to się długo nie zmieni.
Pojawia się szlakowskaz kierujący na Rówień Waksmundzką (czarny łącznik).
Ale my trzymamy się żółtej nitki.
A ta zaczyna się ostro wspinać na boczne ramię odchodzące od Żółtej Turni.


Z góry widać, że dolna część Pańszczycy to morze kosodrzewiny.
Wreszcie udaje się stanąć na grani ramienia Żółtej Turni.



Ukazują się nam granie Kasprowego i Giewont.
W dole zabudowania na Gąsienicowej.
I okazuje się, że to jedno z dwóch długich ramion, które Żółta wyciągnęła w kierunku cywilizacji.


Zbocza pokrywa niczym zbroja, uporczywa kosodrzewina i plamy gruzowisk.


To Dubrawiska- od dawien dawna znane wędrowcom jako gąszcz nie do przebycia.
Za pierwszym ramieniem obniżenie terenu, tak że na razie możemy dreptać bez wysiłku.
Szlak ciągnie w kierunku wgłębienia pomiędzy ramionami, którym płynie Żółty Potok.



To dość szeroki Żółty Żleb- jedna z możliwości dostania się na Żółtą Turnię. Choć niekoniecznie wygodna, z racji owegoż potoku jaki nim spływa.
W tym wypadku kosodrzewina porastająca boki żlebu jest przydatna- jej silne gałęzie dają dość pewne wsparcie.
Oczywiście pomijam fakt, że Żółta też niestety została objęta rezerwatem.
Skały jakie wyściełają dno potoku, to potężne, płaskie bloki skalne, zachodzące na siebie warstwowo.



Tym ładniej wygląda spływająca po nich czyściuteńka woda.
Za korytem potoku, odrobinę strome, skaliste podejście na kolejne ramię Żółtej Turni.


Ale skały są ułożone niczym schodki, stabilne i mocne.
Więc na spokojnie i bez problemów udaje się pokonać wzniesienie.
Poza tym, że przywalam dyndającym na szyi aparatem w jedną ze skałek... :/
...
Gdy wróciliśmy tam po kilku latach, nauczona wcześniejszym doświadczeniem- mocuję aparat już zdecydowanie, aby się nie bujał... 😉
...
Pozostaje nam obniżanie się licznymi, łagodnymi zakosami w kierunku Suchej Wody Gąsienicowej.
Mijamy rozległe gruzowiska, pośród zielonych ,,rozlewisk'' kosodrzewiny.




Ogólnie to kamienie na szlaku są dość stabilne. Rzadko trafi się jakiś rozbujany.
Pobrzeża wysokich burt porastają czerwone borówki.
Pod górę ciągnie jakiś wiekowy pan. Chybie nim na wszystkie strony, a tymczasem słońce leje żarem z nieba.
Aż się trochę o niego martwię, ale z tego co widać dziadek musi być wprawiony w górskich wędrówkach.
Podziwiam, bo zdecydowanie w kierunku w którym on pokonuje Dubrawiska nie chciałabym iść.
Poniżej Dubrawisk, stary las suchowodzki; a raczej to co z niego zostało.



Już z góry widać pokaźne szare plamy pośród ciemnej zieleni.
Efekt kornika, na którego życiu tak bardzo zależy ,,zielonym'' schizolom.
Ok. kilometra od Żółtego Potoku- rozwidlenie szlaków w lesie.



Tuż przed mostkiem na Suchej Wodzie połączenie ze szlakiem zielonym- jednym z dojść z Równi Waksmundzkiej.
Ponad potokiem kamienny budynek... oczyszczalnia?






A od mostka na potoku to już dosłownie chwila do czarnego szlaku z Brzezin.



Nagle ni stąd ni zowąd wyrasta przed nami drewniany budynek, za którym jest już szeroka droga do ,,hotelu'' Murowaniec.
Staramy się omijać to pseudoschronisko.
Po pierwsze z racji prowadzonej polityki wobec przeciętnego wędrowca, który nie rezerwuje noclegu z wyprzedzeniem półtorarocznym, tylko śmie wtargnąć późnym wieczorem i nie z gruszki, nie z pietruszki prosić o schronienie.
A po drugie z racji faktu, że ,,elyta'' jaką się tam ostatnio spotyka, wrzaskliwa, wypełniająca tatrzańską dolinę potokiem ,,urw i ujów'' skutecznie zniechęca kogoś, kto szuka ciszy i spokoju.
Czasem nie da się ominąć Murowańca, ze względu na wybrany szlak, ale wtedy warto być tam jak najwcześniej.
Idziemy więc dobrze znanym szlakiem w kierunku Brzezin, aby w okolicach Psiej Trawki skręcić w stronę Toporowej Cyrhli.



Początek i koniec Orlej Perci odwiedzony...
Tylko tyle i aż tyle.
Krzyżne zdaje się być na ,,końcu świata''.
Szczególnie gdy rusza się na nie z samego dołu.
Opcja noclegu na ,,5'' zdaje się być więc najkorzystniejsza wobec planu zdobycia tej wyjątkowej przełęczy.
Podejście od Gąsienicowej jest na pewno dłuższe i bardziej wymagające kondycyjnie.
Ale co kto lubi i na co się
nastawia... ;)
Widoki wynagrodzą każdy trud.
💗