środa, 5 lipca 2017

O wschodzie i zachodzie słońca... / ... a może odwrotnie ? :)
Doliną Kondratową na plecy Rycerza.

Ciepłym zachodem słońca kołysani i obudzeni srebrnym oddechem poranka...
Jakkolwiek melancholijnie to nie zabrzmiało. ;)



Od Kuźnic, trochę upierdliwą, podbijającą stopy- kamienną drogą; wznosimy się ku Kalatówkom.
Mijamy budkę i panią pobierającą haracz. Popołudnie, a pani jeszcze dzielnie pracuje. Pyta nas gdzie nocujemy, skoro wchodzimy o tej porze... Dla jej wiadomości- ,,na Kalatówkach''.

Od sąsiedniej- Doliny Białego, oddziela nas lesiste, reglowe wzniesienie Krokwi.
Dawniej nazywana Opalonym Wierchem, na swych pd-wsch. stokach, zwanych Szerokim Kalackim, tuląca cichy klasztor OO. Albertynów. Kompleks klasztorny jest zlokalizowany na wzniesieniu Śpiącej Góry, a  wiedzie ku niemu szlak żółty, biegnący żlebem Szerokim.


Odbija on na wysokości, położonego tuż przy szlaku głównym, klasztoru Sióstr Albertynek i pustelni Św. Brata Alberta.



Koniecznie trzeba przynajmniej zajrzeć na tereny klasztorne.
Cicha, maleńka cela Brata Alberta, w góralskiej chacie- tak ,,wielka'', że mieści się w niej tylko skromne, drewniane łóżko i ława. Jak czasami niewiele potrzeba do prawdziwego szczęścia... Wystarczy ,,być człowiekiem''.


Przy łóżku stoją sandały. Nad łóżkiem krzyż, a poniżej niego relikwiarz skrywający doczesność Brata .
Relikwiarz ma kształt chleba. Symbol mający wymiar nie tylko religijny, ale i nawiązujący do życiowej dewizy Św. Alberta: ,, Powinno się być dobrym jak chleb, który dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może kęs dla siebie ukroić i nakarmić się, jeśli jest głodny. ''
Brat Albert pochylał się nad tymi, na których większość społeczeństwa patrzy z pogardą.
Papież Jan Paweł II był zafascynowany życiem „Krakowskiego Biedaczyny”. Tak ciepło i serdecznie o nim mówił i jemu to poświęcił dramat pt. „Brat naszego Boga” , pisany w latach 1945-50. 



Cela nie zmienia się od lat. Nikt nie broni do niej dostępu.  
Po raz ostatni brat Albert był tu 20 grudnia 1916 r., na pięć dni przed śmiercią. 

Od klasztoru jeszcze ok. 20-30 min. do Polany Kalatówki.
Miejsca, które ciepłą wiosną płonie fioletem krokusów.
Miejsca, gdzie znajduje się hotel, oferujący za niezbyt niską cenę- miejsca noclegowe, w sporej liczbie.
Miejsca, z którego dziś biegną jedynie dwa szlaki: niebieski w kierunku Giewontu i czarny początek Ścieżki nad Reglami.
Niegdyś był jeszcze jeden. Szerokim, nadal doskonale widocznym Żlebem Kalackim ( Widocznym, bo zimą korzystają z niego narciarze- więc nie zarasta.), wiódł szlak na Wrótka- wciętą znacząco przełęcz, w zawiłej grani Długiego Giewontu.



Mariusz Zaruski tak pisał o tym miejscu: ,, Jest to wcięcie w grani, utworzone przez dwie pionowe kilkunastometrowe ścianki, istotnie podobne do bramy zamczyska.''
Wrótka znajdują się pomiędzy lesistą Kalacką Kopą, a pierwszą w grani Długiego Giewontu- Turnią nad Białem.
Niegdyś zwane również Szklaną Bramą.
Kalacka Kopa wysuwa w kierunku Kalatówek długie, zielone ramię, zakończone Kalacką Turnią; a w tejże znajduje się sporo jaskiń. Najbardziej znana Kalacka Jaskinia- dziś jest zamknięta kratą dla bezpieczeństwa- gdyż tuż za łatwo dostępną i odwiedzaną przez ciekawskich- Komorą Wstępną, znajduje się pionowy otwór studni. Pójście zbyt daleko, szczególnie osób przypadkowych, nie mających pojęcia o przekroju jaskini, mogłoby się źle skończyć. Dojście do jaskini w pobliżu szlaku niebieskiego, ewentualnie od strony Kalackiego Koryta. Ów szeroki żleb zwany jest również Suchym Żlebem.
Polaną Kalatówki możemy przejść na dwa sposoby- dołem, brzegiem lasu, w którym usłyszymy szum potoku Bystra. Choć niewidoczna, daje znać o sobie.
Możemy też obejść górą, przyglądając się dokładniej budynkowi hotelu. 
Chyba najbardziej charakterystyczną, urwistą ścianą, widoczną z polany, jest Zawrat Kasprowy- położony na pn- wschód od miejsca gdzie stoimy. Jego długa ściana, jest podziwiana przez turystów na szlaku na Kasprowy i tych jadących kolejką. 


Tymczasem z naszego położenia turnie  stykają się ze sobą tak równiutko, jak pod linijkę, i ,,ściskają'' w szaloną, trójkątną stromiznę.
Nikt by nie podejrzewał, widząc owe ramię z tej strony po raz pierwszy, że w rzeczywistości Jaworzyńskie Turnie ( inna nazwa Zawratu Kasprowego) to nader rozbudowana grań.
Pisałam o niej również w poście Kasprowy- Goryczkowe- Kopa Kondracka .
Aż do końca polany towarzyszą nam, zawieszone w górze- liny kolejki na Kasprowy.
Wzdłuż naszego szlaku (konkretnie dolnej odnogi), w lesie, biegnie szlak narciarski ku Dolinie Goryczkowej i wyciągowi narciarskiemu.
Dolna stacja- w pobliżu ruin schroniska Polaka; o którym garść informacji, również we wspomnianym, linkowanym powyżej poście.
Szlak lekko obniża się i zagłębia w lesie, aby minąć wywierzyska Bystrej i zakręcić pod kątem prawie prostym w kierunku Doliny Kondratowej. 
Od najmniejszego schroniska w Polskich Tatrach, dzieli nas ok. pół godzinki.
Szlak prowadzi starym lasem, pośród polan porosłych jagodami, 
gdzie odgniatają, swe porosłe mchem plecy- potężne głazy.
Ścieżka węższa niż do tej pory. Co jakiś czas niewygodne podejścia pod górę- sporo gładkich, szaroczarnych głazów- na których stąpnięcie gwarantuje poślizg. Staram się ich unikać za wszelką cenę...
Wygodniejszą jest opcja drogi przeznaczonej do transportu zaopatrzenia do schroniska- która odbija od naszego szlaku, w tym samym momencie, w którym staje się on wąską ścieżką.
Niestety, przekreślony ludzik na znaku, mógłby stać się pretekstem do wlepienia mandatu niepokornym.
Zresztą te pół godzinki niewygody, to jeszcze nie koniec świata.
Wychodząc z ostępów, dostrzeżemy witający nas rozsiadły pagór pierwszego z Czerwonych Wierchów- Kopy Kondrackiej...
i niepozorny daszek schroniska, po prawej stronie.


Szlak i schronisko zasłania wyniosła grań Długiego Giewontu.
Niesamowita, poorana żlebami i wyskokami wapiennych turnic.
Tam gdzieś pomiędzy nimi zawisł Ksiądz Stolarczyk... ;)
Ocaliła go sutanna, która zaczepiła się o jakiś występ skalny, donośny głos, gdy wzywał pomocy i fakt, że niegdyś sporo górali bytowało w okolicach- wypasając owieczki.
Słysząc rozpaczliwe wołania swojego duszpasterza, rychło pośpieszyli mu z pomocą.
Wspominałam już o fascynującej grani Długiego Giewontu, przy okazji wpisu o zdobywaniu Wielkiego Giewontu i wspomnę raz jeszcze. 
Niesamowita ściana- tułów Rycerza, złączona szyją przełęczy Szczerby z najwyższym, krzyżowym wzniesieniem masywu, przykuwa wzrok i przyzywa stromymi uskokami.


W najwęższym miejscu grań staje się praktycznie skalnym koniem.
Na stronę Małej Dolinki, a więc na północ opadają 600 metrowe zerwy.
Na południe sporo niższe. Jednak zarówno na jedną, jak i na drugą stronę- upadek nie wróży nic dobrego.
Całości dopełniają strome, trawiaste upłazki. Ponoć nigdzie nie uświadczy tak stromych, śliskich trawek, jak w masywie Giewontu.
Niegdyś z urwistej ściany, konkretnie Żlebem Urwanym, przetoczyła się kamienna lawina, która uszkodziła maleńkie schronisko na Kondratowej.
Największy 30-tonowy, kamienny olbrzym wbił się w budynek, na wysokości jadalni. Pamiątką po osuwisku, jest głaz leżący do tej pory, przy zachodniej ścianie schronu.


Schronisko oferuje dziś ok. 20 miejsc noclegowych, plus oczywiście tzw. glebę- czyli miejsca na podłodze, dla potrzebujących. I oby się to nigdy nie zmieniło, tak jak w przypadku Murowańca, czy ostatnio i schroniska nad Morskim Okiem, czy Chochołowskiego, którym bliższa staje się komercja.
Zasłaniając się przepisami pPOŻ, odmawia się możliwości przekimania na podłodze, przyjmując jedynie tych, którzy z rocznym wyprzedzeniem opłacą rezerwację pokoju.
Schroniska przestają być przytuliskami, a stają się hotelami...
Żeby choć standard hotelu i zmiana nazwy... :D ;) -
bo jednak określenie ,,schronisko'' do czegoś zobowiązuje.
Pod schronisko na Kondratowej, podchodzą czasami misie.
Nie ma się czemu dziwić, bo okoliczne hale są obficie porośnięte leśnymi malinami i wysokimi krzewinkami jagód. 


Kilka zdjęć, niedźwiedzich matek z młodymi, pojawiło się w sieci.
I to właśnie z tych okolic. 
Rozłożyste, zielone zbocza Magurskiego Upłazu, którym biegnie zielony szlak na Przełęcz pod Kopą Kondracką.
Nad zielenią kołyszą się fioletowo- różowe łany wierzbówki kiprzycy. 


Urwiste z tej strony zbocza Kondrackiej Kopy, która podobnie jak jej wyższe rodzeństwo, łagodnymi zboczami zwraca się ku południu. Kto nie obejrzał jej dokładnie z każdej strony, może się zdziwić, że ta pozornie spokojna góra, może mieć tak niebezpieczne zerwy.



Ramię Kondratowego Wierchu, kryje się za lasem i oddziela Dolinę w której stoimy, od Doliny Goryczkowej.
Sama dolinka dzieli się na dwie wybiegające wyżej- pod grań Goryczkowych- dolinki. Od wschodu- Dolina Sucha Kondratowa, oddzielona kosówkowym ramieniem Łopaty, od Korycisk.
Dolina Kondratowa dzieli się na pomniejsze polanki, z których każda nosi swoją nazwę. Wynika to z tego, iż cała tutejsza okolica była intensywnie wypasana, a stada owiec i bydła, sukcesywnie wykaszając poszczególne polanki, przepędzano na kolejne. Toteż nadano im nazwy i dzięki temu łatwiej było określić, gdzie aktualnie przebywa stado.


Nawet żleby podchodzące pod grań Giewontu mają nazwy ,,zwierzęce''. Kolejno od Szczerby na wschód, są to : Kurski, Świński, Koński i Krówski Żleb. Dopiero dwa ostatnie się wyłamały- tj. Urwany, który jest rzeczywiście urwany i Suchy Żleb.
Nasz niebieski szlak mija schronisko i podążając Doliną Małego Szerokiego i mijając po drodze wszystkie ,,zwierzęce'' żlebiki, skryte w plątaninie malin i kosodrzewiny, wyprowadza nas na wyższe piętro dolinki, zwane Piekłem. 


Nazwa, jak się niesie przez podania, pochodzi stąd, iż ponoć zawsze hulają tu wiatry. Jakoś nie zauważyłam tego faktu... choć szlak ten przemierzaliśmy z góry i na dół.
Kotlinkę Piekła okalają wspomniane już- niebezpieczne i przewieszone zerwy Kondrackiej Kopy; zwane Kondratowymi Basztami.



Wyłoniły się Jaworzyńskie Czoła, widać stację Pośrednią na Myślenickich Turniach, Kasprowy Wierch.
Ścieżkę przecina strumyczek. Można się napić. 
Od schroniska, do przełęczy- ok. 1.30 h.
Ostatni odcinek to ostre podejście, wysokie kamienne stopnie.
Można się zmęczyć.



Wpełzamy w końcu na szerokie siodło przełęczy. Sporo osób tam jeszcze. Wszyscy czekają na zachód słońca. 
A ten jest gwarantowany. Niebo czyste, pojedyncze tylko, złocące się już wieczorem- obłoczki.
W górze widać, że i pod giewonckim krzyżem, sporo chętnych wieczornego spektaklu.



Nie trzeba długo czekać. 
Niebo zmienia kolory. Chmury ciemnieją, słońce powoli przestaje razić, schodzi coraz niżej, wydłużając nasze cienie, aż ku dolinom.
Zawsze będę podkreślać, że wieczory i poranki, to najpiękniejsza pora dnia w górach...




 

 
Wieczorne opary unoszą się z dolin, rozmywają kolory zachodu.
Warstwy chmur na nieboskłonie, wchłaniają powoli słoneczną tarczę i już tylko gdzieniegdzie, pomiędzy granatowo- szarymi pasmami, jarzą się cieniuchne, płomieniste nitki.






Z lewej strony, od Kondrackiej Kopy, słychać kroki. Jakiś samotny turysta dochodzi do nas. Chwilę zastanawia się czy jeszcze zdąży na Giewont, spogląda na odpływający w niebyt- dzień... i podejmuje decyzję zejścia ku schronisku.






Pstrykam uparcie fotki, choć napływająca szarość trochę psuje efekt.
Znowu słyszę jakiś szum i trzask kroków od strony Kondrackiej Kopy. Unoszę się więc z kucek, spojrzeć- przekonana, że to kolejny turysta.
I odskakuję jak oparzona w kierunku moich bliskich, przysiadających na głazach nad przełęczą z tłumionym wołaniem: ,,Niedźwiedź! Niedźwiedź!''.
I zachwyt i lekki strach, i ciekawość jednocześnie. 
Miśka nic nie obchodzi, tylko jagody na zboczach Kopy, od strony Wielkiej Świstówki Małołackiej.
Przecina szlak turystyczny takim galopem, jakby sam nie chciał się z nikim spotkać i hamuje dopiero w poletku jagód.
Młodziak raczej, do dorosłego, potężnego niedźwiedzia, jeszcze mu trochę brakuje.
Ale jego nagłe pojawienie się, wystarcza, by mi się ręce trzęsły i zdjęcia wyszły rozmyte. No i ten nadchodzący zmierzch pogarsza jakość. Zanim bym cokolwiek zmieniła w ustawieniach, niedźwiadek dawno by poszedł dalej...



Czas udać się na nocleg. Tym bardziej, że planujemy być tu również wczesnym rankiem... ;)
Skoro zachód to i wschód chcemy podziwiać.
Praktycznie nie śpię. Siedzę na zewnątrz i gapię się w niebo. 
Noc jest przepiękna, widna. 
Pełnia. Srebrnobiały księżyc zaczyna wędrówkę od strony Świnicy. Pierzyna, piana białych chmurek, płynie nad naszymi głowami, nad doliną, nad okolicznymi szczytami. 


Niczym beza, albo bita śmietana i widać ją doskonale- dzięki pełni księżyca.
Zerwał się wiatr, szumi w okolicznych kosodrzewinach.
Ale nie jest zimno. Dopiero nad ranem budzi się chłód.
Księżyc dopłynął nad Tatry Zachodnie. I zachodzi przepięknym, złotoczerwonym kolorem, dając miejsce temu, które zdążyło się wrócić z pielgrzymki wokół ziemi.
Pod przełęcz idą już pierwsi turyści! Słychać zachwyty nad zasypiającym księżycem: ,,Ale pięknie!''. Budzą się ciemne jeszcze, groźne kontury olbrzymów.
Szybko jesteśmy z powrotem na przełęczy. Na Kondrackiej Wyżniej i na zboczach Giewontu- pierwsze zdjęcia.


Na wschodzie, pierwsze zorze poranka. Błękity, szarości, fiolety, pomarańcze, a w końcu pas złota!
Bardzo zimny świt. 
Jarząca się w morzu chmur- słoneczna kula szybko zdobywa wysokość, aż w końcu wydostaje się ponad wał mgieł i zalewa swym światłem niebo.




Budzą się doliny i posyłają ku niebu pierwszy oddech. 
W tych oparach, połyskliwych mgłach, niesamowice nakładają się nie siebie poszczególne granie. Stają się bliskie, ciepłe, przyjazne, łagodne i... przez to zwodnicze. Otulają i kołyszą...
Można być zaskoczonym ileż szarości i błękity mogą mieć odcieni.




Wreszcie słońce powoli zaczyna dawać ciepło.
Jesteśmy już na Giewoncie. Szczyt jest cały dla nas. 
Nadal jeszcze długie cienie i różowo- złocista poświata. 
Widoki, poszczególne szczyty, przepaści, doliny prezentują się na nowo- zupełnie inne, całkiem odmienne niż zwykle. Tak świeże, że aż perliste, jakby się dopiero narodziły.








Warto było!!!
Na białych głazach Giewontu, przycupnął płochacz halny. Przygląda nam się z zaciekawieniem. Wcale nie zamierza uciekać.



Widoki ku Dolinie Strążyskiej- z bezpiecznej odległości. Zerwy ściany sięgają tu 600 metrów.
O zdobywaniu Giewontu od strony Grzybowca- TUTAJ









A za ptaszyną, znów ta wspaniała zerwa Długiego Giewontu...napatrzeć się nie można.




Po przeciwnej stronie, zielony, szeroki jak ulica, wspaniały żleb, a bardziej zachód, spływający spomiędzy Skrajnej Turni Małołąckiej i Zagonnej. Zresztą zwany Zagonem.


Schodzimy, posyłając jeszcze spojrzenia ku białym basztom Małego Giewontu i zielonej łące- górnego odcinka Żlebu Kirkora.


 







Usiądziemy jeszcze na zielonej łące okalającej Wyżnią Kondracką Przełęcz i zjemy śniadanie. Posiłek w takich okolicznościach więcej wart, niż w pięciogwiazdkowym hotelu.
Jeszcze kilka zdjęć na niższej Kondrackiej Przełęczy. 













Bo wspaniałe, ,,bezowe'' plamy obłoczków, takich samych jak w nocy, przepływają nad nami; podświetlone tym razem- jaskrawym, porannym słońcem. Na przełęczy już sporo turystów. 







Schodzimy ku Dolinie Kondratowej, mijając coraz więcej osób ,,drących'' pod górę. Godzina... może 8.00? Już jest gorąco.
Jeszcze kilka spojrzeń ku oddalającemu się ,,pagórkowi'' z krzyżem. 





Wchodząc pomiędzy kłaniające się łany wierzbówki, mijamy gościnny, malutki domek schroniska.
Nie śpiesząc się, spokojnie pośród lasów pomiędzy Kondratową, a Kalatówkami, pod wzniesieniem budzącej się dopiero Śpiącej Góry... ku nieciekawej cywilizacji.
Resztę dnia poświęcimy dziś na wypoczynek... ;)