poniedziałek, 18 listopada 2019

Rudawiec, Postawna, Smrek Trójkrajny, Kowadło... i inne gościnne zakątki.
Góry Bialskie i Złote

Bielice- cicha, senna wioska w dzikim zakątku Ziemi Kłodzkiej.


Przyjechawszy tu, nie sposób odgonić wrażenia, że trafiliśmy na koniec świata.
Dalej nie ma już ludzkich osad.
Tylko rozłożyste wzgórza niczym zielone mury, strzegą rozległych, niekończących się, dzikich bezdroży.
 






Dziś to niewielka osada. Tymczasem w wieku XVIII i XIX była to kwitnąca, dość liczna miejscowość.
Młyny, potażarnie, olejarnia, skocznia narciarska i tor saneczkowy, a także dwa tartaki i gonciarnia.
To nie wszystko- wieś posiadała również własną aptekę i hotel, dwa schroniska, a nawet sklep towarowy.
Rok 1924 to budowa elektrowni wodnej i elektryfikacja wsi.
Bielice były cenione jako leżące na trasie turystycznej na Hruby Jesenik.
Szczyt zaludnienia wioski przypada na rok 1880
i było to ok. 500 mieszkańców.
Dziś liczba gospodarstw nie przekracza 20.
W pobliżu domostwa nr. 5a i cichej, białej kapliczki, znajdują się ruiny dawnego, wspaniałego schroniska Saalwiesenaude.



 
źródło- polska.org.pl  

 A tak było-


źródło- polska.org.pl



źródło- polska.org.pl

Doskonała baza noclegowa oferowała także samochodowe wycieczki do czeskiej Pragi.
Można tu było również wynająć przewodnika na górskie wypady.
Zarówno schronisko jak i elektrownię wodną unicestwiono w latach pięćdziesiątych, na skutek upośledzonej polityki ówczesnych władz.
Wieś systematycznie wyludniała się.
Pozostawione gospodarstwa zostały rozszabrowane, lub zwyczajnie zniszczone.
Stareńki kościółek bielicki z 1799 roku, niegdyś uświęcony wezwaniem Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel, do dziś popadłby w całkowitą ruinę, gdyby nie starania księdza Stefana Witczaka- gierałtowskiego proboszcza, zwanego żartobliwie ,,Kruszynką''.
Ksiądz proboszcz był człowiekiem dość znaczącej postury, ale i olbrzymiego serca.
Można znaleźć sporo informacji na temat jego osoby.
Kościół został gruntownie wyremontowany i powtórnie konsekrowany.
Ze względu na małą liczbę rodzin zamieszkałych w Bielicach, Kościół bielicki od dawna znajduje się pod opieką parafii z Gierałtowa.
Msza Święta odprawiana jest co niedzielę, o godz. 9.00.
Co prawda- Kościółkowi przydałby się już kolejny remont...
Podobno ostatnio w Bielicach pojawiają się nowi mieszkańcy- szukający ciszy i świętego spokoju.
Być może to szansa na odrodzenie się osady.
Do i z Bielic, można wyjechać tylko jedną, jedyną drogą, która kończy się ślepo w okolicach leśniczówki.
Dalej zakaz wjazdu.
Tam też znajduje się parking na kilka samochodów i zadaszona wiata
(nawet z kominkiem!) dla odpoczywających.






Wąska, utwardzona droga prowadzi dalej, mijając ostatnie zabudowania.
Wkrótce w lewo, pod górę odbija szlak zielony na Kowadło. 






Zaraz potem mijamy odbijający w prawo, na Czernicę- szlak żółty.
Na Czernicy znajduje się wieża widokowa, na tyle wygodna, że może stanowić opcję noclegową.
Kowadło jest uznane za najwyższy szczyt Gór Złotych ( i jako takie- za szczyt koronny),
choć to nieprawda.
Jak zwykle wszystko zależy, ku któremu podziałowi terytorialnemu się skłaniamy.
Ktokolwiek bowiem opisywał tutejsze tereny, wprowadzał podział geograficzny wg. swoich upodobań.
My skłaniamy się ku najbardziej logicznemu- czyli temu, który mówi, iż granicę pomiędzy dwoma pasmami górskimi stanowi Biała Lądecka- urokliwa, kaskadowa rzeka, nad którą chylą się omszałe, wiekowe drzewa.






Jej źródła znajdują się na zboczach Postawnej i Smreka Trójkrajnego.
Najwybitniejszy strumień tworzący rzekę- Biały Spław spada ze zboczy Smreka.
Czyli wszystko co na zachód od jego źródła- Góry Bialskie. Co na wschód od niego- Góry Złote.

Kto skusi się na przemierzoną przez nas pętelkę, może równie dobrze zacząć od zdobycia Kowadła, a skończyć na Rudawcu.
Czyli w przeciwnym kierunku niż my to zrobiliśmy.
Niemniej jednak polecam tak, jak będzie to opisane.

Przyjemniej schodzić od Kowadła do Bielic, niż na nie stamtąd podchodzić.
Nasz trakt, nadal wygodny i płaski, prowadzi wzdłuż Białej Lądeckiej do Nowej Bieli.
Miejscowość widmo.






Dziś rozbijają się tam jedynie pracownicy leśni.
Grupa takich buraków mija nas samochodem ciężarowym, nie zwalniając i chyba celowo wjeżdżając z rozpędem w olbrzymią kałużę.
A nuż uda się ochlapać trójkę ,,niepotrzebnie'' snujących się po bezdrożach- turystów... :/
Nowa Biela dziś jest tylko nazwą na mapie- a i to nie każdej.
Pierwszymi jej mieszkańcami byli Czesi.
Niegdyś mieszkało tu prawie 100 osób.



               
źródło- fotopolska.eu
  
Po wojnie była to głównie ludność niemieckojęzyczna i jako taka została wysiedlona.
Domy posłużyły jako materiał budowlany i opał.

Pozostały zarosłe już resztki fundamentów i piwniczek.
W zakolu dwa zbiorniki retencyjne.







Dolina minimalnie rozkwita latem, gdy wprowadzają się tam obozowicze.
Funkcjonuje tam pole namiotowe.

W górnej części Nowej Bieli, u stóp Pasiecznej
(na nią też wejdziemy ;) )

 - tablica informacyjna upamiętniająca dawną wioskę i wyjątkowa pamiątka z przeszłości.



Krzyż z piękną inskrypcją poniżej- 

,,Człowieku nie przechodź bez pozdrowienia.
Jestem Twoją Drogą do zbawienia!'',
został postawiony na miejscu dawnej kaplicy.
Była to kaplica św. Anny, obok której stała maleńka dzwonnica i dom.
Podstawę krzyża stanowi kamień pozostały po dawnej, zdewastowanej kamiennej Pasji.
Budynki w Nowej Bieli stały po obu stronach rzeki.
To co z nich pozostało, zostało rozebrane przez WOP.
Zresztą tereny te, jako przygraniczne były objęte znacznym zainteresowaniem wojsk.





Dziś więc nawet ciężko domyślić się, że kiedyś tętniło tu życie.
W cieplejsze, letnie dni można się trochę powłóczyć po okolicy, szukając śladów bytności człowieka, które zazdrośnie wchłonęła przyroda.
Odcinek szlaku wiodący przez wyludnione tereny to ok.1.5 km.
Dalej dnem doliny Białej Lądeckiej biegnie szlak niebieski-
aż do Przełęczy Pod Działem i dalej na stronę czeską, przez szczyt Palaš, aż do chaty Paprsek.





My wybieramy pnący się pod górę szlak zielony.
Zbocze, którym podchodzimy to już zbocze Rudawca. Wchodzimy do Puszczy Jaworowej Śnieżnickiego Parku Krajobrazowego- o czym informuje tablica na rozwidleniu.




Księżna Marianna Orańska, XIX- wieczna właścicielka tych terenów, o której wspominałam we wpisie z okazji wypadu na Śnieżnik, nazywała bielickie lasy rajem.
Nawet źródełko ukryte w Puszczy Jaworowej, nazwano Rajskim.
Ponad źródełkiem, na jednej z polan, na polecenie Marianny, zwanej przez okoliczną ludność Dobrą Panią; wybudowano domek myśliwski.
Niestety nie dotrwał lat obecnych.
Przestał istnieć stosunkowo niedawno bo w latach 80 tych XX wieku.
Wtedy nawet nie myśleliśmy o górskich wypadach.





Droga zbyt wygodna nie jest.
Rozsypane, płaskie kamienie.
Do tego mamy początek maja i topniejące śniegi
dają początek licznym strużkom wody i błotu.
Las jest przejrzysty i bardzo przyjemny.
Dużo młodziutkich choineczek.





Gdzieś z prawej strony ze zbocza spada Czarny Potok, kolejny ze strumieni zasilających piękną Białą Lądecką.
Po ok. 40 minutach docieramy do położonej wyżej drogi tzw. Duktu nad Spławami, którym biegnie szlak narciarski.







Wchodzimy w bramy najcenniejszej i najdzikszej części puszczy- pierwotny las naturalny, rezerwat przyrody ,,Puszcza Śnieżnej Białki''.
Im wyżej, tym śniegu więcej.



 


W pobliżu znajduje się drewniany schron turystyczny. 150 m. w las- jak informuje tabliczka.
Warunki wewnątrz doskonałe.
Na poddaszu możliwość noclegu.

Tajemnicze, chłodne mgiełki wypełniają wolne miejsca pośród drzew.
Droga zwęża, stając się ścieżką pomiędzy drzewami. 






Nie wiem jak wygląda w sezonie letnim.
Dla nas jest ledwo przedreptaną w śniegu,
wąską ścieżynką.
Potężne świerki i buki, powalone pnie z pokręconymi korzeniami i inne uparcie i dzielnie trwające w pozycji pionowej, choć czas pokruszył gałęzie, a i to co przetrwało obsiadły licznie huby.




Wreszcie droga doprowadza do granicy.
Jesteśmy na rudawskim uroczysku.
Znaki nakazują pójście w prawo.
Słupki graniczne i tyczki znakujące trasę narciarską.
Im dalej, tym rozleglejsze jagodowe poletka.






W lato musi tu być obłędnie słodko.
A na jesień płomiennie rudo. 
Domyślam się czemu nazwano ten szczyt Rudawcem.
Aktualnie rudobrązowe krzewinki jeszcze śpią w zeszłorocznej stylizacji. 







Śnieżne płachty ścielą nieregularnie wolne przestrzenie.
Ścieżka pośród nich pełna błota i wody z topniejącego śniegu.





W oddali dostrzegamy widlak z nazwą szczytu i dalszymi propozycjami wędrówek.
Szczyt jest przestronny, rozległy.
Widoków brak, no chyba, że podejdziemy dalej, mijając wyniosłe świerki.
Nie można za bardzo posiedzieć, z racji roztopów, ale miejsce przyjemne.






Ciepła herbata na gościnnym Rudawcu i czas ruszać dalej.
Nie zamierzamy wracać tą samą drogą.
Już wcześniej zaplanowaliśmy piękną, długą pętlę, łączącą koronne szczyty.
A i wzbogaconą o te najwyższe z Gór Bialskich i Złotych.
Pojawiają się inni chętni wędrówek, a i nawet mający podobne plany do naszych. ;)







Cofamy się więc do znanego już zakrętu zielonego szlaku- co zajmuje zaledwie 10 minut.
Rude błotko obkleja buty.
Na tym etapie jeszcze zależy mi na wycieraniu ich w napotkane płachty białego śniegu.
Mijamy
niewybitny szczyt Iwinki (1079 m.).





Tak bardzo niewybitny, że ciężko zauważyć jakiekolwiek wyniesienie terenu.
Tabliczka przytwierdzona do wysokiego świerka.

Zauważam ją dopiero teraz, choć przecież już ją mijaliśmy.
Zostawiamy również znaną nam ścieżkę zielonego szlaku, którym przywędrowaliśmy, zapadającą się w lesie i czerwoną tablicę informującą o rezerwacie.





Od tej pory będziemy podążać wzdłuż granicy państwa, wyznaczonej betonowymi słupkami.
Dodatkowo wbite w śnieg, wysokie tyczki nie pozwalają zmylić trasy.





Zresztą trzeba by się naprawdę mocno starać,
aby zmylić trasę tak prostą,
jak przysłowiowo ,,w pysk strzelił''.
Mimo zalegających śniegów, droga jest przedeptana, a miejsca wytopione przecina bardzo wyraźna i szeroka droga.
Co jakiś czas mijamy cieplejsze polanki,
na których wygrzewają się ledwo odrosłe od ziemi choineczki.



Takich ogrodzonych i nieogrodzonych młodników, jeszcze wiele będziemy mijać.
Widne, przejrzyste lasy dookoła, całe dywany borówek i piękne, powłóczyste włosy długich, leśnych traw.
Tutejsze tereny są żłobione sporą ilością tras, szlaków i dróg leśnych.

 





Tu naprawdę jest gdzie chodzić.
I jeszcze to niesamowite wrażenie, że jesteśmy zupełnie poza ludzką cywilizacją.
Dookoła ciche, niekończące się lasy, łąki, romantyczne bezdroża.
Mijamy Działowe Siodło- kres rezerwatu Puszczy Śnieżnej Białki.
Poniżej w lesie, dość blisko- biegnie znajomy Dukt nad Spławami

Pojawiają się oznaczenia informujące o przebiegu tras narciarskich.
Krzyżują się tu trasy o nazwach

Malý Šengen i Pralinka.





Mijamy kolejne niewybitne, zalesione wzniesienie Działu (
Bílé kameny).
Zaraz za nim- kolejna przełęcz Pod Działem i wyraźne skrzyżowanie w lesie, do którego dobiega niebieski szlak z dna Doliny Białej Lądeckiej.
Chwilowo biegnie wraz z naszą trasą graniczną, by już po 5 minutkach odbić na czeską stronę, ku schronisku Paprsek.









Las się zmienia, więcej młodych drzewek, jasnych przestrzeni.
A na drodze rozległe kałuże.
Jeszcze mi się chce wycierać ubłocone traperki.
Do czasu. ;)
Szlak łagodnym półkolem zawija na wschód.
Odpoczynek na granicznych słupkach.
Zrobiło się ciepło. Nawet zimny sok dźwigany w plecaku się przydał. A jak smakował!
Dziwne tereny... Ale fajne! 😉
Niewysokie choineczki, gładkie, słoneczne polany porosłe zaledwie borówkami i grubymi poduchami traw,
pobielałe szkielety- nielicznych, suchych, powalonych pni świerkowych. 

 



Zjeżone bocznymi gałęziami, właśnie tak mi się kojarzą, jak zbielałe kości ;)
Przypominają też żerdzie, na których na Podhalu suszy się siano.
I te gdzieniegdzie rzucone, Bóg wie skąd się tam wzięły, klocki szarostalowych skał.
Wreszcie docieramy do słupka granicznego nr.45.
To o nim się naczytaliśmy. 





Przed nim wysoki, potężny świerk- również charakterystyczny, bowiem dookoła niskie drzewinki.
To od tegoż słupka trzeba szukać najwyższego szczytu Gór Bialskich- Postawnej.
Z drogi widoczna jest doskonale czeska
Travná hora- po prawej stronie drogi.
Łatwo podejść, toteż najpierw zmierzamy w jej stronę. 





Jej wzniesienie wieńczą właśnie szare prostokątne skały.
Rozległy, płaski szczyt nie wiadomo dokąd sięga.
Jest wielkim boiskiem, na którym tylko te skałki są charakterystycznym punktem.
Kilka zdjęć, powrót do słupka nr. 45 i skok na drugą stronę drogi, czyli w lewo od drogi głównej.




Za wysokim świerkiem można dostrzec ogrodzony młodnik.
Warto posuwać się wzdłuż ogrodzenia, aż do jego narożnika. 






Stamtąd już powinniśmy dostrzec tabliczkę najwyższego szczytu, na wprost nas.
Nie wiem jak długo ogrodzenie młodnika będzie tam stało, toteż gdyby ktoś czytał ten opis, niech nastawia się głównie na odnalezienie konkretnego słupka granicznego.
A kto wie? Być może dziś już ktoś postawił tabliczkę kierunkową przy drodze głównej?
Zbyt dawno tam nie byliśmy.
My wstępnie wchodzimy w śnieżno- borówkowe pola, pod kątem prostym.
Pokonanie tego odcinka wymaga lawirowania pośród śnieżnych łach i głębokich kałuż, jakie wypełniają nierówności podłoża.
Przeskakuję sobie z jednego poletka śniegu na drugi, nie przewidziawszy, że obudzona już majem ziemia, wytopiła od spodu swym oddechem- te śnieżne płachty.
Pod śniegiem jest więc pusta przestrzeń, a raczej basenik z wodą. Taka niespodzianka ;)
Kilka przeskoków się udało.
Cóż kiedy kolejny skutkuje zarwaniem białej warstwy, a ja wpadam powyżej kolan w lodowatą wodę.
Na dodatek mam niemały problem z wydostaniem się. 😃
Każda próba wyciągnięcia nogi skutkuje zarwaniem dalszych warstw mokrego śniegu.
Aparat na szczęście nie zalał się, ale przez jakiś czas zawieszam robienie zdjęć.
Wykaraskawszy się jakoś, ,,orzeźwiona'' 😉 i z chlupiącą w butach wodą, dostrzegam wreszcie cel.







Postawna jest rozłożysta i bezgraniczna niczym siostrzana Travná hora. >
Dzieli je niezauważalne szerokie siodło przełęczy, a można nawet powiedzieć, że przechodzą one jedna w drugą.

Na borówkowym szczycie Postawnej stoi stary poszarzały pień świerku.
Na nim tablica informująca o niekwestionowanym przywództwie Postawnej w Górach Bialskich.
Swoją drogą Czesi nie mają problemów z podziałem na Góry Bialskie i Złote.
Po ich stronie są jedne- Rychlebské hory, a ich najwyższym szczytem jest Smrek
(Wys.-1125m. Na niektórych mapach- 1127m).
Obok pniaka- stara, drewniana tablica, już mocno zniszczona. Pierwsze oznakowanie szczytu umieszczone tu przez młodych zdobywców, którzy poświecili swój czas na poszukiwanie głównej kulminacji Postawnej i sami wnieśli tablicę, słup i ustawili w odpowiednim miejscu.
Kolejna, żółta tabliczka z nazwą jest przymocowana na pobliskim świerku.





Turyści na Postawnej, są schowani przed ewentualnie podążającymi drogą główną.
Piękne, zaciszne miejsce.
Ale czas wracać.

Więc jeszcze kilka kolejnych chlupnięć w wodę, aby wydostać się na ścieżkę.
Wszyscy jesteśmy mokrzy.
Przed nami jeszcze spory odcinek- praktycznie drugie tyle, ile już przeszliśmy.



Na drodze wyrastają coraz większe kałuże, coraz więcej błota.
Widocznie tutaj słonko operuje dobitniej.
A ja jestem już całkowicie wyleczona
(dzięki Postawnej ;) )
z przesadnego dbania o buty. 😉 😃
Jest mi już wszystko jedno, czy kolejny raz zamoczę nogi czy wlezę w błoto.
Chyba mi się spodobało. ;)
Tym bardziej, że nikomu nie jest zimno i czujemy się świetnie.
Kolejne połacie młodników. Jak te maluchy podrosną, będzie tu szumiał piękny las.



Ale obecne uroczyska są równie cudowne.
Duży las przygląda się nam z oddali.
Droga tymczasem wykręca łagodnie na północny wschód mija nie wiadomo kiedy-
Bielskie Siodło i prowadzi na, tym razem zauważalne i pokryte szarymi okruchami skał, wzniesienie.
Na nim pojedyncze drzewa.





Aktualny stan tych terenów- czyli rozległe uroczyska i brak lasów- to efekt katastrofy ekologicznej.
To nie jest tak, że ktoś aż tyle powycinał.
Niezbyt zamierzchłe zdjęcia, chociażby na mapie turystycznej odsłaniają zielone, szumne oblicze tych terenów.
Brousek był całkowicie zalesiony i nie było zeń żadnych widoków.




Dziś jest wyłysiałym pagórkiem.
Smutne skutki kwaśnych deszczy, a więc działalności człowieka do spółki z nienasyconym apetytem kornika.
Być może to głupota nasadzać nowe świerczki, ku robaczej uciesze, zamiast zainwestować w różnorodność gatunków drzew.
Co ciekawe- grozi się unijnym paluchem Polsce za rzekome zanieczyszczanie powietrza, a jakoś cisza w eterze o faktach, iż 42% zanieczyszczeń związkami siarki i pyłami pochodzi z Niemiec, a 40% z Czech.
Są to dane zebrane przez WFOSiGW.
Tak więc stojąc dziś na Brousku, możemy sięgnąć wzrokiem dość daleko, wyłowić okoliczne pagóry i z pomocą mapy rozszyfrować ich imiona.





 

Schodzimy z Brouska i rozległą polaną, pokrytą młodymi drzewkami i nieregularnymi plamami śniegu podążamy spokojnie ku Przełęczy Trzech Granic.



Miejsce to jest oznakowane jako Smrk,
choć szczyt nie jest tutaj!
Sam Smrek ma wysokość 1127 m. i znajduje się niedaleko, raptem ok. 100 m. stąd.
Wystarczy podejść kawałek czerwonym szlakiem, w kierunku Klina i Ramzovej.
Tymczasem Trzy Granice- to punkt na wysokości
1109 m.








Tu krzyżują się już znakowane i jedynie czeskie szlaki. A jest ich sporo, toteż uważnie trzeba wybierać co dalej.
W pobliżu biegnie Pohádka- trasa narciarska określona jako ,,trudna''.
Jest tu również szlak rowerowy.





Obydwie mogą być alternatywą dla dostania się na Kowadło.
Tabliczki kierunkowe przytwierdzone są do wysokich świerków na środku polanki.
Piękna mozaika splątanych korzeni u ich stóp.
Kto nie wie, a chce iść w kierunku Bielic, musi kierować się żółtym szlakiem na Kovadlinę.
(czyli nasze Kowadło) ;)
Przełęcz Trzech Granic, czy U Trzech Granic- wzięła swą nazwę od faktu, iż historycznie stykały się tu Śląsk, Morawy i Ziemia Kłodzka.
Gościnne miejsce...
I posiedzieć można i posilić się, bo i ławy z daszkiem i wiata z bali, gdzie można się schronić od deszczu i wiatru.
Na wiatce napis Mrazik 2002.
Zapewne czas zaistnienia owej wiatki. ;)


Dookoła tylko szumiąca zieleń i jagodowe krzewinki. ;)
Te góry powinny się nazywać Jagodowe.
Fioletowe owocki to prawdziwe złoto Gór Złotych i Bialskich.
Krótki odpoczynek i idziemy w kierunku tej Kovadliny. ;)






Dróżka staje się wąska i mocno podtopiona.
Wkrótce, po wkroczeniu między wyższe świerki, okazuje się, że również najbardziej zaśnieżona z pośród przemierzonych do tej pory.
Chwilowo towarzyszy nam szlak zielony, aż do przełęczy U Smrku.




Potem odbija on w kierunku Sokolich Skał, biegnąc praktycznie równolegle, choć w oddaleniu, do naszego żółtego szlaku.
Tuż za owym rozwidleniem, wypatrujmy po lewo tabliczki oznaczającej szczyt Smreku Trójkrajnego.
Łatwo przeoczyć, tym bardziej, że szczyt nie znajduje się przy samej dróżce.






Tabliczka jest tradycyjnie przymocowana do świerkowego pnia.
To właśnie ten szczyt- Smrek Trójkrajny jest najwyższym szczytem polskich Gór Złotych.
Jego wysokość to 1107m., podczas gdy Kowadła- 989m.
To z jego zachodnich zboczy spływa ku Białej Lądeckiej, wspominany na początku wpisu- Biały Spław.
Smrek Trójkrajny i Smrk czeski są bardzo często mylone.
Szukając informacji można znaleźć zdjęcia z jednego z opisem tego drugiego.
A żeby było jeszcze ciekawiej- za Smrekiem Trójkrajnym jest jeszcze jedno ,,bliskobrzmiące'' wzniesienie. To Smrecznik.
Trudniejszy do znalezienia, jednak oznakowany tabliczką.
Tak więc jeśli ktoś chce go dołączyć do kolekcji- nic nie stoi na przeszkodzie.
No chyba, że brak czasu i cierpliwości. ;)
Nasza dróżka biegnie dalej  prosto, czasem wznosząc się łagodnie, czasem opadając.


Okoliczne choinki coraz wyższe, a wraz z ich ,,wzrostem'', śnieg coraz głębszy.
Co jakiś czas zapada się pod stopami.
Znowu kąpiel dla stóp. Tradycyjnie 😉






Ale i fantastycznie wyprane buty- co możemy stwierdzić już na kwaterze, po wysuszeniu. 😉
Prześwity między drzewami pozwalają spojrzeć w kierunku Rudawca i Doliny Białej Lądeckiej.
Wreszcie dostojny, wysoki las.






Co jakiś czas mijamy prócz smreków, spore miejscówki młodych buków.
Wkrótce zalesiony szczyt Klonowca.
Pośród drzew snują się chłodne mgły. Nastrój tajemniczy i jeszcze ta cisza.
 




Nikogo nie mijaliśmy na tym szlaku.
No tylko taki jeden zmierzał w tym samym kierunku-
 

Na Klonowcu szlak zakręca na północ.
Łagodnie w dół.
Kolejne wzniesienie- o sympatycznej nazwie Karkulka.
Ale tej nazwy nie będzie na tabliczce.
Będzie tylko czeska nazwa- Klínový.
Szczyt ma dwa garby. Wyższy ten, którym biegnie nasz szlak i niższy po czeskiej stronie.
Wg. Czechów wchodzimy na Klínový vrch,
wg. naszych na Karkulkę,
(Choć nie raczyli zamieścić tej nazwy na tabliczce.
Podobnie jak w Beskidzie Niskim- jak ktoś nie doczyta co jak zostało nazwane po słowacku, w paśmie granicznym, może długo szukać i nie znaleźć. Nasi niestety to zaniedbują.),
a Klinowy to ten niższy garbik po czeskiej stronie.

Na Karkulce szare, odrobinę schowane za choinką skałki.


 

A z Karkulki zaledwie 20 minut na kolejny pagór- tym razem Pasiecznej.
To ta olbrzymia, szeroka góra na wysokości której skręcaliśmy na szlak zielony z Nowej Bieli.
Pomiędzy drzewa otulone białą mgiełką zaglądają promienie słońca.
Las natychmiast weseleje i widocznie staje się wiosenny.





Cóż gdy kolejne polany powtórnie witają srebrzystymi mgłami.
Wiatrołomy na Pasiecznej trochę uprzykrzają przejście.
W sporym oknie widokowym po lewej widoczny Rudawiec i bliska mu- Biała Kopa.





Sam szczyt Pasiecznej jest odrobinę w lewo od szlaku.
A na zboczu, spadającym ku Nowej Bieli- ciekawe skałki widokowe, dostrzegalne nawet z dołu, dla idących doliną.
Dalej szlak skręca w prawo i prowadzi przez zamglony, ciemny las aż do skrzyżowania ze szlakiem zielonym wspinającym się dość uporczywie od Bielic.
 




Teraz już tylko podejście na Kowadło.
I od przełączki Pod Kowadłem mamy dwie możliwości- albo szlakiem żółtym albo zielonym.
Obydwa doprowadzą w to samo miejsce, toteż warto podchodzić jednym, a schodzić drugim.
My weszliśmy zielonym, który i tak nie pozwolił na spojrzenie ku Bielicom, z racji wijących się dookoła wzgórza mgieł.




Ten szlak to węższa dróżka pośród drzew, a na sam szczyt wychodzimy niejako z lasu.
Szlak żółty to szersza droga, bardziej stroma i raczej bliższa urodą typowym, górskim szlakom.
To strome, różnej wielkości głazy i warstwowane skały utkane w błotnistym gruncie.
Docieramy na Kowadło.






A tam kilka niewygodnych skałek, widlak z nazwą szczytu i sugestiami gdzie można dalej,
( Przełęcz Gierałtowska i Czartowiec, a i po drodze kilka ciekawych możliwości zmiany planów).






Wokoło tylko zielone świerki.
Przy żółtym szlaku jest jeszcze jedna niespodzianka- czyli Kowadło po czesku.
Jak widać Czesi i nasi nie chcieli się jakoś pogodzić, aby obydwie tabliczki były w jednym miejscu.
A więc czeska tabliczka z nazwą Kovadlina przylgnęła do jednego z buków na żółtym szlaku, tuż za słupkiem granicznym.


Schodząc żółtym, domyślamy się skąd taka nazwa szczytu.

Skalne kowadła niczym wizytówka zdobią zbocza góry.







Szybko docieramy do zakrętu zielonego szlaku. Stąd już blisko do Bielic.
Las jest ciemny, dodatkowo akurat wtedy mocno zamglony.
Widać, że pod górę można się zmęczyć.







Zbocze jest dość rozciągnięte, a otoczenie monotonne.
Leśna ścieżka wypada z lasu tuż przy tablicy informującej o Śnieżnickim Parku Krajobrazowym, na szeroką, utwardzoną drogę leśną.
Tu już przyjemniej, jaśniej.
 




Na spokojnie, pomału, pośród towarzyszących nam lasów, a w końcowym etapie- pośród łąk, schodzimy ku widocznym już w dole budynkom Bielic.




Dostrzega nas na wzgórzu jakaś szczekliwa istotka, pilnująca jednego z obejść.
Ujada uparcie, dopóki nie znikniemy jej z pola widzenia. 😉

 


 


Wreszcie znajoma droga wiejska i wspaniała trasa zamknięta w pętlę.😀
A jaka satysfakcja!




A na dole witają ciepłe mrugnięcia wiosny-


Powrót na kwaterę w Stroniu Śląskim i długie suszenie ciuchów i butów.
Żadne z nas nie zachorowało, nawet jednego kichnięcia nie było.




Wspaniali gospodarze, sami dokładali do kominka na dole, aby tylko wszystko szybko powysychało.
A my na koniec dnia opychaliśmy się najlepszymi pod słońcem pierożkami ruskimi, kupionymi w pobliskim sklepie.
Wspomnienia stamtąd przepychają się uparcie w pamięci- na podium.
Piękne okoliczne tereny, cudowna miejscówka, przepyszne jedzenie.
A ja... po prostu niedługo wybuchnę, jeśli wkrótce tam nie wrócę.
Wspomnienia stamtąd w mojej głowie, przepychają się w natłoku innych, na podium.
Nie da się nie tęsknić do powrotu tam!
To po prostu niemożliwe... 😉