piątek, 7 sierpnia 2020

Szczyt Skrzeczących Żab- czyli odwiedzając Beskid Śląski


Szukając jakichkolwiek informacji o Skrzycznem w internecie, zawsze znajdziemy tą, która traktuje o etymologii nazwy owego najwyższego szczytu Beskidu Śląskiego.
Dawniej liczne mieszkanki tych terenów rechotały, czy jak kto woli ,,skrzeczały'' tak doniośle, że góra została ochrzczona Skrzecznią.
Przez lata nazwa ewoluowała do nazwy obecnej.
Cóż- dziś ani śpiewu żab, ani wielkiego stawu, w którym żyły w tak niesamowitych ilościach, nie uświadczy. Staw istniał gdzieś pomiędzy szczytami Skrzycznego i Małego Skrzycznego.
Zapiski z X
VIII ,,Dziejopisu Żywieckiego'' o tym wspominają.
Ale jakoś ciężko dociec w którym miejscu...
Czy tuż przy przełęczy, czy gdzieś poniżej w lesie?
Powinno pozostać przynajmniej jakieś zagłębienie; jezioro miało być w kotle polodowcowym.
A może coś spowodowało ,,ucieczkę'' wody?
Kolejne inwestycje?
Dużo pytań- ciekawa i tajemnicza sprawa. 😉
....

No to ruszamy! Z miejscowości Ostre- gmina Lipowa.
Tam z okolic leśniczówki wybiega kilka ciekawych szlaków, w tym ten wybrany- niebieski, w kierunku Skrzycznego.
Ciekawa możliwość pętelki.
Mniejszej- z odwiedzeniem Malinowskiej Skały
i powrotem dnem Doliny Leśnianki, której część najbliższa parkingowi, zwana Doliną Zimnika,
jest urokliwą ścieżką dydaktyczną, przemierzaną przez całe rodziny.
Większa pętla- przez Magurki: Wiślańską i Radziechowską; również sprowadzi do Ostrego.
Kusi również rozbudowanie szlaku ku źródłom Wisły, a więc ku Baraniej Górze. No, ale w tym przypadku, to już spore wyzwanie, wymagające więcej czasu i kondycji. A i pojawią się problemy logistyczne.
Brak dobrych połączeń autobusowych.
W każdym bądź razie- tych bezpośrednich.
Trzeba kombinować połączenia przez Żywiec, lub Bielsko- Białą; zależy z której strony
Beskidu nocujemy.Dobrym pomysłem, jeśli mamy czas, jest też cofnięcie się z Baraniej ku Magurkom.
Wtedy zejdziemy łatwo tam, skąd przyszliśmy.

W okolicy leśniczówki dwa większe parkingi.
Jeden tuż przy przystanku autobusowym, drugi w głębi, podążając szlakiem żółtym.



Pomiędzy nimi, jeszcze niewielkie piaszczyste zakole na kilka aut.
Szlak niebieski chwilowo biegnie w kierunku przeciwnym niż żółty.
Chwilowo, bo za minutkę, skręca nagle w polną drogę w lewo- tuż przed sklepem i hotelem ,,Zimnik''.



Droga rozwidla się.
Na wprost- prowadzi ku wiacie grillowej, zresztą dość sporej. Wyżej działa szkółka narciarska.
Zbocze idealne do nauki dla początkujących.


A nasz szlak odbija w lewo i wspina się ostrzej pod górkę.
I od początku jest niewygodny.
Powalone drzewo zagradza drogę, ścieżka jak na razie wąska, środkiem ścielona buczynowymi listkami i nielicznymi, luźnymi kamieniami.
Wychodzimy na zbocze ponad łąką i mamy chwilowo widoki w kierunku okolicznych miejscowości.
W oddali majaczą wzniesienia Beskidu Małego wraz z Jeziorem Żywieckim i bardziej w prawo- Beskidu Żywieckiego.
Wreszcie nasza ścieżka zanurza się w lesie.

Nie da się za bardzo iść jej środkiem, gdyż zajmuje go spora warstwa lepkiego błota.
Zresztą sama droga to szeroka rynnaa, niby łagodny żlebik, którym podczas ulewy szoruje woda.
A dzień wcześniej mocno padało.Wygodniej idzie się brzegami owej rynny, które raz wyżej, raz niżej wznoszą się ponad dnem leśnej drogi.

Las jest przejrzysty i bardzo przyjemny.
Co ciekawe równolegle do naszego szlaku, biegnie leśna ścieżyna z Lipowej- od prawej strony.
Zresztą Skrzyczne jest intensywnie usiane plątaniną szerszych i węższych ścieżek. A nawet zaryzykuję stwierdzenie, że cały Beskid Śląski jest gęsto pleciony siecią drożyn, dróg i ścieżynek.
Po ok. godzinie niezauważalnie miniemy wzniesienie Równi.

Leśne ścieżki z tego miejsca, doprowadzą do kamiennej chatynki, w której można przenocować, w całkiem niezłych warunkach.
To Chatka na Midorce.
Można do niej dotrzeć także ścieżkami z dna doliny- od szlaku żółtego.
Mija nas turystka z synem. Zasuwają tak, że tylko pozazdrościć. Potem my ich mijamy, ale to tylko dlatego, że postanowili sobie odpocząć i posilić się.
Wyżej droga już suchsza.


Ponad Równią tu i ówdzie prześwity.
Trakt się trochę ,,psuje''.
Pojawiają się ruchome, drobne kamienie na całej szerokości szlaku.

Las rzednie. Młode zarośla przejęły tereny niegdyś szumnych połaci lasu; tu wyżej- świerkowego.
Kolejne miejsce cierpiące z powodu ,,zielonej głupoty''.
Co prawda- tereny okoliczne ucierpiały częściowo na skutek wichury z 2005 roku, ale dopiero gradacja kornika doprowadziła do tego, co dziś możemy zaobserwować.
No, ale może przynajmniej taki z tego pożytek, że leśnicy pójdą po rozum do głowy i zasadzą to co jest gatunkiem rodzimym tych terenów.
I nie jest to świerk, podobnie zresztą jak w Tatrach.



Znowu warstwa lasu, choć świerczki już trochę niższe, za to gęstsze, bardziej ,,choinkowe''.Spora grupa wypoczywających w cieniu.
Zbyt gwarno, toteż uciekamy od razu dalej.
Na tej trasie nie ma wypłaszczeń, brak obniżeń.



Raz mocniej, raz słabiej, ale ustawicznie ku górze.
Wreszcie rozległa polana porosła jagodziskami i gdzieniegdzie wiotkimi brzózkami.




Hala Jaśkowa- a na niej obmurowana kamieniami, tablica informacyjna, swoisty pomnik przeszłości.
Z hali wspaniałe widoki na południe- ku bliższym pagórom Magurek i Ostrego i dalszym monumentalnym wzniesieniom Pilska i
Babiej Góry.




Ale te dalsze są dziś dość zamglone, więc nie ma co marzyć, że dostrzeżemy cokolwiek poza nimi... choćby nikły zarys Tatr.
Mimo to przystajemy co chwilę, by obejrzeć się do tyłu.


I dalej pod górę, mijając pas lasu i znów wychodząc na niewygodną, pokrytą ,,latającymi'' kamieniami drogę, pośród smutnych, pustych połaci pokrytych bielejącymi, suchymi korzeniami i pniakami. Choć las powoli odradza się, a najpierwsze są te najbardziej bystre- brzózki i jarząbki.

Suche kępy starych traw i zielone darnie borówek.
Dochodzimy do poprzecznej dróżki, która prowadzi w kierunku dobrze widocznej, drewnianej chatki.


Z tego co można wnioskować- stoi ona w dość widokowym miejscu.
Rozległe widoki z tarasu w kierunku południowym i wschodnim.
Ale nawet tam nie podchodzimy.
Z tego co można dostrzec i dobitnie usłyszeć z daleka, chatynka jest oblegana przez bardzo hałaśliwe i raczej ,,wstawione'' towarzystwo.
A i od chwili gdy wyszliśmy spoza ostatnich, wyższych drzew, ukazuje nam się kopuła szczytu.
Ta z kolei nie straciła do końca ,,zarostu''.



Poniżej owej ,,grzywy''- dwa białe placki śniegu.
To właśnie je widzieliśmy objeżdżając samochodem okolicę. Jak również spoglądając spomiędzy drzew Czupla, na którym byliśmy dzień wcześniej.
Tuż przed ostatecznym podejściem, kolejna poprzeczna droga. Szersza i wygodniejsza.


Ciągnie wydłużonym półkolem spod samego szczytu, praktycznie równolegle do grani, ale ok. 100 metrów poniżej, aż do wysokości Malinowskiej Skały i spływa poniżej poprzecznego ramienia Kościelca do żółtego szlaku w Dolinie Zimnika.
Skręcamy sobie w prawo, na wysokości tej drogi, choć niedokładnie w nią. To raczej wydeptana łączka. I siadamy nad jedną z bielejących płacht śniegu, popatrując w kierunku okolicznych wsi, dzielących nas od Beskidu Małego i plamie Jeziora Żywieckiego.




Dokładnie w miejscu z którego wyrasta szara, pionowa skała, również wielokrotnie zauważana przez nas z okolicznych szos.
Jeszcze krótki, kamienisty odcinek przed nami, okolony świerkami.



Kilka powalonych drzew na szlaku.
I niespodzianka- rozległe łachy brudnego i wyślizganego śniegu.


Ciężko ominąć; toteż wszyscy podchodzący próbują na każdy możliwy sposób zachować równowagę.
A akurat od rozłożystego szczytowego ,,boiska'' dzieli nas niewielki pagórek.




Różnie wypadają te próby podchodzenia i zjeżdżania. 😉

Wysoki maszt RTV wita nadchodzących.




Na prawo od niego duże schronisko z rozległym tarasem. Na nim liczne stoły i ławy i wszystkie zajęte.
Ludzi zatrzęsienie.
W środku schroniska tłok taki, że trzeba się obijać o siebie.
Swoją drogą ludzie potrafią być ,,jaskiniowcami''.
Czemu? Otóż-
na ladzie wystawione na talerzu pajdy chleba ze smalcem, kawałki ciasta...


Płaci się odpowiednia sumę i samemu bierze z talerza, odpowiednią liczbę kawałków.
Niestety, co niektórzy płacą za 2, a biorą 4. 😕


Udaje się nam zająć miejsca na tarasie.
Spędzamy tam ok. pół godzinki.
Potem kilka zdjęć pod szlakowskazem i wchodzimy jeszcze na najwyższy punkt Skrzycznego.




To widoczne wzniesienie, tuż za słupkiem z oznaczeniami szlaków.
Tam również stół i ławy, tylko trochę już nadszarpnięte czasem.




Niżej górna stacja kolejki gondolowej, którą można dojechać na Skrzyczne, ze Szczyrku.
Praktycznie ,,pod nią'' będziemy schodzić w dół.
A przed nami masyw Klimczoka.
Też wielkie, rozłożyste ,,bydlę''.



Niestety, jakoś nie potrafię zachwycać się okolicą.
Beskid Śląski zajmuje więc ,,szczytne'' miejsce na szarym końcu, w rankingu zwiedzanych górek i pagórków.
Chyba żadna inna trasa nie znużyła mnie aż tak jak ta, zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
Nie skreślam całego pasma, ale wiem jedno, na Skrzyczne wchodzić już nie będę.
Chyba, że wjadę... 😌 Wtedy jest szansa, że przychylniej spojrzę na okoliczne, przyległe szczyty.


Mijamy drewnianą chatkę- kapliczkę,
w której przez okno wygląda drewniany świątek- Chrystus Frasobliwy.
I zabieramy się do schodzenia.
Szerokie, połogie zbocze, po którym w sezonie śmigają narciarze.





W dwóch miejscach drogę ściele jeszcze spora śniegowa płachta.
Nadtopiona po wierzchu, śliska tak bardzo, że łatwo spotkać się z nią bliżej. 😉
Tak naprawdę, to szlak biegnie trochę z boku i tam może tego śniegu już nie ma.




Ale wszyscy schodzą łagodnym zboczem trasy narciarskiej, na prawo od kolejki.
To wychodzi bardziej na wprost, bo szlak turystyczny trochę dziwnie- ostrym zakosem, cofa się znowu na południe, niknie w zaroślach, za charakterystycznymi skałami, by na niższej kondygnacji, odbić znowu w kierunku Szczyrku.


W tych skałach są jaskinie.
Po 10-15 minutach witamy szlak powtórnie.
Przecina on szeroką trasę zjazdową i myka na drugą jej stronę. Chwilowo wchodzimy na niego i chowamy się w rzadkim lasku.





Docieramy do rozwidlenia szlaków ponad Halą Jaworzyna.
W bok kieruje drewniana tabliczka informująca o istnieniu knajpki- grill-baru ,,Hilton u Józka''.
Zaglądnięcie tam, to schodzenie przez przysiółek Doliny.
Górne wybrzuszenie skrzyczniańskiego pagóra za nami. Ponad lasem doskonale widać maszt radiowy, symbol szczytu.



Na trawce hali, trochę wypoczywających.
Dalej- pośrednia, przesiadkowa stacja kolejki gondolowej. Knajpka w pobliżu.
Szlak przypomina chwilowo ten podejściowy- ścieżka węższa, ostre, luźne kamienie.


Ale chyba przyjemniej, niż na tej szerokiej nartostradzie, do której i tak wkrótce dołączymy.
Przepływające po trawie cienie, zwiastują nadjeżdżające ponad nami- wagoniki kolejki.




Zabudowania Szczyrku coraz bliżej.
Ale to długie schodzenie i ciągłe nienaturalne wygięcie stóp ku dołowi daje wreszcie efekty.
Nogi zaczynają boleć.
A wrażenie, że jest blisko- trochę złudne.
Ten pagór spływa pofalowaną linią, kryjącą po drodze pomniejsze wybrzuszenia.
Tuż przed miasteczkiem, rozległa, zielona łąka Hali Śliwiackiej.
Taka romantyczna ,,suknia'' Skrzycznego... nie powiem- przyjemna i zachęcająca do wypoczynku.


Toteż i całe rodziny tu przychodzą.
Trochę nam się śpieszy.
Więc szybko wkraczamy pomiędzy pierwsze domki i tereny hotelowe.
Wąska uliczka doprowadza do głównej- Myśliwskiej. Po przeciwnej stronie ulicy uwagę przykuwa kamienna figura Chrystusa-
Ecce Homo.


Znajduje się na prywatnej posesji.
Nie wiadomo ile ma lat, ale wygląda dość wiekowo. Zniszczona w 1942 roku i odnowiona w 1945.
Jakoś ta ulica kojarzy mi się z uliczkami miejscowości nadmorskich.
Taki sam klimat, choć do morza tak daleko.
Ciężko to wyjaśnić- czemu...
Taka myśl zapukała natychmiast jak tylko stanęliśmy pośród tych wszystkich straganów i knajpek.

Samochód na szczęście zaparkowany niezbyt daleko; w pobliżu dolnej stacji kolejki trafiło się miejsce.
Tak więc dwudziesty piąty szczyt w Koronie Gór Polski został zdobyty... 😉