środa, 24 czerwca 2020

Beskid Mały- Czupel

Ponad niebieskimi wodami Jeziora Miedzybrodzkiego- zielone wzgórza Beskidu Małego.
Piękne jezioro utworzono na Sole.
Ruszamy dokładnie z centrum Międzybrodzia Bialskiego.
Tam w pobliżu cukierni, można bezpiecznie zaparkować samochód.
Szlak czerwony od początku- od ulicy głównej, wspina się dość ostro na wzgórze porośnięte wtopionymi weń domkami, położonymi na coraz to wyższych kondygnacjach.


Jest trochę niewygodny i sporo na nim ostrych, luźnych kamieni.
Ale dość szybko za naszymi plecami otwierają się przepiękne widoki na zalew i jego otoczenie.
Dokładnie za nami- Góra Żar, w której znajduje się elektrownia wodna.


Nagle wyżej szlak urywa się.
Ktoś postawił sobie ,,zakaz wstępu- teren prywatny''.
Nie ma innego wyjścia jak ominięcie tego odcinka, lekko zachaszczoną dróżką w prawo.
Nadłożenie drogi- bo jak widać kogoś mocno dupsko bolało, jak musiał patrzeć na podążających ku górze turystów.




Docieramy na położoną wyżej drogę dojazdową i mijamy kolejne domostwa, by dołączyć do chwilowo porzuconego szlaku.
Ten wywija znowu ku górze, potem ku położonej jeszcze wyżej drodze, ale tylko chwilowo, bo odnogę niknącą w lesie, widać już z zakola.



Ciężko opisywać ten szlak... niewiele się zmienia, jest typowo leśny, bez zaskoczeń, a gdy skryjemy się w lesie, nikną nawet dotychczasowe widoki.




Wąska dróżka prowadzi w młodnik buczynowy.
Im wyżej, tym bardziej ustępują one miejsca starszyźnie.
Męcząco, niezmiennie pod górę.




Choć otaczający las jest przepiękny.
Pierwszy maj i świeża zieleń młodych, buczynowych listków ożywia lekko monotonną trasę.
Do tego słońce wykorzystuje każdą wolną przestrzeń. Od razu lepiej się spaceruje, weselej.




Niestety na mnie pogoda ma zdecydowany wpływ.
Ponure, pochmurne dni nie wspierają w wędrówce.
Nie przekonują mnie szczytne, głoszone deklaracje, że pogoda jest zawsze i prawdziwemu górołazowi nie powinno nic przeszkadzać. Trudno, widać nie jestem prawdziwym górołazem. 😉
Ale daleko mi do idealizowania wszystkiego za wszelką cenę.
Piękna pogoda, to od razu i wrażenia i pamiątkowe zdjęcia inne. Nie ma porównania.
Wiadomo, jak człowiek jechał z daleka, akurat w danym czasie dostał wolne, a pogoda postanowiła spłatać figla, to i tak i tak się pójdzie.
Ale udawanych zachwytów nie będzie.



No ale mamy szczęście, pogoda jest piękna.
I te warunki postanowiło wykorzystać wielu, bo i z góry i z dołu podążają turyści.
Droga coraz szersza, przeplatana korzeniami, dość wygodna.




Mijamy pomniejsze, niewybitne pagórki.
W brązowym dywanie drobnych buczynowych listków, rozrzucone bezładnie szare, drobne kamienie.



Czasami szlak przecina leśne drogi gospodarcze, czasem rozwidla się, a obydwie odnogi są równie słusznym wyborem.




Dla urozmaicenia, pojawia się nawet wyjątkowo błotnisty odcinek.
Głębokie zwały błotnistej ziemi- dodatkowa trudność, że chwilowo podejście bardziej strome.




Po ok. 2 godzinach stajemy na rozwidleniu szlaków.
Szeroka przełęcz, na której jednym końcu stoi tabliczka z napisem ,,Pod Rogaczem'', a na drugim-
,,Pod Czuplem''.😉




Dołącza do nas szlak niebieski, który wstępnie braliśmy pod uwagę- z Czernichowa.
Szlak czerwony którym szliśmy do tej pory, schodzi do Łodygowic.
Jesteśmy w pobliżu szczytu Rogacza.
Nie ma tam szlaku, ale wydeptana, wyraźna ścieżka
doprowadzi bez problemu.
To zaledwie 5 minut.

 


Stąd już całkiem blisko do koronnego szczytu.
Niezbyt rozległe widoki w kierunku Hrobaczej Łąki.
Tam w oddali, bliski Bielska- Białej, kryje się kolejny Czupel. Tylko ten jest już sporo niższy.
Nie mieli weny twórcy nazw w tym rejonie, bo i drugi Rogacz też jest w okolicy.





Podszczytowe buki mają fantazyjne kształty.
Oglądamy się za siebie.
Lekko zamglona, ale widoczna tafla wody na Górze Żar.



Podejście wyżej spokojne i całkiem przyjemne.
Buki rzedną, coraz więcej szaroczarnych kamieni.
Na szczycie górka z większych, podobnych kolorystycznie głazów i ławeczka dla zmęczonych.


A dalej, tam gdzie drzewo opatrzone nazwą szczytu
- zatrzęsienie turystów! Dwie całkiem liczne grupy
Zaczynamy już wątpić, że uda się zrobić zdjęcie bez kogokolwiek w tle.
Ale mimo wszystko postanawiamy trochę poczekać.
I opłaca się.



W pobliżu drzewa z nazwą- wizytówka tego miejsca.
Wypróchniały w środku, uschły buk o fantazyjnych, wydętych, ,,bąbelkowych'' 😉 kształtach.



Dalej szlak łagodnie i spokojnie prowadzi w dół, poprzez niezauważalny, niższy wierzchołek Czupla.
Pomiędzy rzadko rosnącymi drzewami, mignie czasami Skrzyczne i inne pagóry Beskidu Śląskiego.





Nasza droga bardzo łagodnie i bardzo przyjemnie prowadzi w kierunku wzniesienia Magurki Wilkowickiej, na której wznosi się widoczny z dala maszt RTV.
Idziemy wzdłuż rozległej polany nazwanej Spalone, na której znajdują się ruiny dawnego schroniska
,,Widok na Tatry''.
Niestety działka na której stało schronisko, jest ogrodzona.




Schronisko przestało istnieć z powodu pożaru w 1967 roku, więc stosunkowo niedawno.
Przetrwało obydwie wojny.
Może szkoda że nie starano się o odbudowę.
A może odrzucono ten pomysł ze względu na bliskość schroniska na Magurce, lub zwyczajnie i bardziej prozaicznie- prywatni właściciele, państwo Sikora, mieli swoje powody.
Duży drewniany budynek posiadał przeszkloną werandę, która pozwalała na podziwianie odległych pasm górskich.

Schronisko ,,NA TATRY''
Źródło- Magurka jakiej nie znacie

Źródło- Magurka jakiej nie znacie

Na ogrodzonej działce pozostały jedynie zarosłe fundamenty i resztki piwnic.
Nie ma się czemu dziwić, że schronisko nazwano ,,Widok na Tatry''.
Polana jest wyjątkowo widokowym, pięknym miejscem. Warto podejść wgłąb polany, chociaż przystanąć, popatrzeć...


Już na długo przed szczytem Magurki, zaczynamy mijać więcej osób.
Łatwość tutejszego szlaku sprawia, że wędrują tędy całe rodziny, nawet z dziećmi w wózkach.

Do naszego szlaku dołącza szlak czarny z Wilkowic. W pobliżu tego miejsca, w lesie znajduje się jaskinia Wietrzna Dziura, zwana również Smoczą Jamą. Wejście do niej to dziura w ziemi.
Podobno sama jaskinia nie wymaga ani sprzętu ani specjalnych umiejętności, a jedyna trudność polega na przeciśnięciu się przez ciasne wejście.
Można łatwo znaleźć w grafikach, a i filmik na yt z wnętrza, dla ciekawych się znajdzie.
.........................................





Na Magurkę, od strony Wilkowic można nawet wjechać samochodem, ale tylko pod warunkiem, że poprosimy o pozwolenie w Urzędzie Gminy.




Rozłożysty szczyt, a na nim wiekowe schronisko,
spora platforma widokowa na budynku do obsługi tras do narciarstwa biegowego, miejsce na ognisko, parking...
Z platformy można podziwiać Beskid Śląski, Żywiecki, a przy dobrej przejrzystości również Tatry.
Za masztem RTV, domek- kapliczka, przy której odprawiane są Msze święte.

Magurka- to nie jest pierwotna nazwa szczytu.
Wcześniej zwana Górą Józefa (Josefsberg), ze względu na znajdującą się na szczycie figurę św. Józefa ( w pobliżu źródełka, przy dawnym gospodarstwie państwa Kaników).
Po odzyskaniu przez nasz kraj niepodległości, nazwą szczytu zmieniono na ,,Magórka''.
Nie, nie napisałam z błędem. 😉
Wstępnie tak właśnie pisano nazwę, potem dopiero po wielu latach, zmieniono pisownię.

Przy samotnej ławie, stróżują dzielnie drewniane rzeźby z ciemniejącego drewna: zbójnik i gazda.
Obok podchmielone i mocno głośne, i mocno ,,niecenzuralne'' towarzystwo. 😉
Wszystkie stoliki zajęte. Trzeba polować na zwalniające się miejsca, co udaje się dość szybko.
Odpoczynek, posiłek...


Słońce grzeje.
Jest tak przyjemnie, (no może poza chwilami, gdy podpite towarzystwo namiętnie wyśpiewuje jedno i to samo... a że śpiewana fraza aż kipi epitetami, to uszy więdną) że szkoda ruszać dalej.
Schronisko jest trzecim z kolei zbudowanym w tym miejscu. Pożar położył kres istnieniu dwóch poprzednich.

Pierwsze schronisko- 1904 rok
Źródło- Magurka jakiej nie znacie
 
Pierwsze schronisko po remoncie i rozbudowie- 1907 rok
Źródło- Magurka jakiej nie znacie

Trzecie schronisko-
które po remontach i ulepszeniach przetrwało do dziś-
tu ok.1913 roku
Źródło- Magurka jakiej nie znacie


To kolejne miejsce (obok Babiej Góry), gdzie inicjatorem budowy pierwszego schroniska było Beskidenverein. (1903 rok)
Magurka jest węzłem wielu różnych szlaków.
Jest z czego wybierać.


Warto udać się większą pętlą w kierunku Hrobaczej Łąki.
W pobliżu schroniska, znajduje się prywatne gospodarstwo i sklepik.
Można tam trafić idąc dalej prosto dotychczasową drogą.
Co więcej, jeśli tak pójdziemy to w miejscu rozwidlenia szlaków (jeden- na Rogacz, drugi w kierunku przełęczy Przegibek), możemy namierzyć ruiny jeszcze jednego, niegdyś istniejącego tu schroniska.
Niestety istniało ono zaledwie dwa lata.
Wybudowane przez małżeństwo Urbanke.
Był to bardzo zgrabny budyneczek o drewnianych ścianach i kamiennej podmurówce.
Szkoda, że tak krótko przetrwał.

 
Źródło- z internetu. Zniknął mi adres netowy, jak tylko znajdę, uzupełnię...

Gospodarze zarzucili pomysł odbudowania schroniska w tym samym miejscu i postanowili wybudować kolejne w Beskidzie Śląskim, na szczycie Trzech Kopców.
Budynek został zniszczony pod koniec II wojny światowej. W 1944-45 przebiegała tam linia frontu.
Po budynku na Magurce, zostały porosłe krzakami fundamenty i schodki.

My skręciliśmy w dół, ścieżynką obok naprzeciwległego schronisku- rosochatego buka.





Ale i tam po 5 minutach drogi, można dostrzec drewnianą tablicę z informacją, iż w okolicy jest Chatka na Magurce, w której tanio można kupić małe ,,conieco''.
Wokół nas rozległe, wysokie pola jagód.
Akurat kwitną różowymi serduszkami i to bardzo obficie.
 


 

Zniżamy się w kierunku Sokołówki, ale do jej szczytu nie dochodzimy.
Niebieski szlak poprowadzi chętnych na Hrobaczą Łąkę.
Gdy tymczasem, nasz żółty szlak ostrym zakosem skręca w las, na niższy poziom zboczy Magurki.
 
 
 

Ów zakos można bardzo łatwo ,,ściąć''.
Ścieżka odbijająca pod kątem prostym w prawo, niedługo za pierwszym rozwidleniem, jest doskonale widoczna i co niektórzy z niej korzystają.
Wygodna droga przyjemnie i łagodnie prowadzi w dół. Kilka razy zdecydowanie zmienia kierunek sprowadzając leśnymi zakosami coraz niżej.




Pierwszy z trzech dopływów Piekielnego Potoku,
sprawia, że szlak na krótkim odcinku jest dość błotnisty.
Nieliczne widoki pomiędzy drzewami w kierunku Jeziora Międzybrodzkiego.





Pokonawszy trzy zakosy, znów dochodzimy do Piekielnego Potoku, tego samego co wyżej.
Tu jest on bardzo malowniczy.
Tworzy liczne kaskady pośród czarnych,
omszałych głazów i pokrytych listowiem zboczy.





Znika w przelocie pod naszą trasą i kolejnymi kaskadami, pośród powalonych pni, szybko spada w głęboki wąwóz, o bardzo stromych zboczach.


 

W ścianach wąwozu- potężne, ciemne głazy
Piękny las porasta te stromizny.
Równiutkie pnie młodych buków, jaśniuchna, ustawicznie szeleszcząca zieleń dookoła.





Już blisko do cywilizacji.
Wychodzimy z lasu.
Szlak dołącza do leśnej drogi gospodarczej.
Mijamy kolejny dopływ potoku.



Pierwsze budyneczki jakie nas witają, to drewniane domki letniskowe, niestety mocno zrujnowane.
Okolice przysiółka Piekło.
Czasy ich świetności dawno minęły. Szkoda.
Zapewne w czasach Prl, tętniło tu życie turystyczne.
To już nie ten standard, jakiego dziś oczekują przyjezdni.
Trzeba by wiele zainwestować.


Toteż dziś już niczyje stopy nie wydeptują coraz bujniej zarastających ziół i traw.
Na tyłach domków, jeszcze poukładane worki z cementem, niektóre już rozdarte, drewno i inne różności.
Szczerze mówiąc nie rozumiem tej niechęci do wszystkiego co istniało w niechlubnych ramach czasu. Cokolwiek kiedykolwiek się dzieje, jest raczej winą ludzi, nie budynków, pomników, pamiątek... A te są świadectwami historii i jako takie powinny przetrwać.
No chyba, że w tym przypadku powody zniszczenia były zupełnie inne... choćby tak prozaiczne jak brak funduszy na utrzymanie i modernizację.

Łagodne wzniesienie, na którym stoją domki spływa chaszczami ku Piekielnemu Potokowi, a ten biegnie dalej równolegle z naszą drogą, tyle że za mijanymi domostwami, aby już w miasteczku dołączyć do Ponikwii.
Ostatecznie opuszczamy tereny leśne.




Po prawej stronie śliczna, kamienna kapliczka Matki Bożej Fatimskiej. Obok flaga Polski, z tyłu właśnie kwitnie różowa magnolia.



Kawałek niżej, na kupie kamieni wygrzewa się kocisko. Śliczny tricolorek. Ale nie jest zbyt towarzyski, albo raczej towarzyski na odległość.




Chyba czas kocich miłości, bo na kolejnym podwórzu widać spotkanie na szczycie.
Długa droga powrotna szosą, przed nami.
Może się odechcieć. A końca nie widać.
Ok. 20 minut i jesteśmy na betonowym moście nad Ponikwią. Za nim skręcamy w prawo.




I znów długo prosto, podziwiając piękne okoliczne domki i zawieszone nad nimi zielone wzgórza.
Niecałą godzinę zajmie nam dojście do ulicy Żywieckiej, najbliższej Jeziora Międzybrodzkiego.
I stąd już tylko 5 minut do parkingu pod cukiernią, gdzie postawiliśmy samochód.
Przy okazji zdążamy jeszcze kupić pieczywo... (to najważniejsze) i lody. 😋
Wracamy na kwaterę do Ciśćca
(okolice Milówki- Beskid Żywiecki).
To że pogoda wytrzymała przez przynajmniej dwa dni, to i tak dobrze.
Do korony dołożyliśmy dwa szczyty.
Nie udało się jedynie z planami pobocznymi na inne dni, tzn. Beskidem Żywieckim.
Deszczowa aura, głębokie, mokre, nadal zalegające śniegi (majówka) i liczne wiatrołomy, skutecznie wyleczyły niejednego z jego zamiarów.
Wielka Rycerzowa, na którą ruszyliśmy z przysiółka Młada Hora, unaoczniła nam najdobitniej warunki w wyższych partiach.

Ale Beskid Mały będę wspominać zawsze z uśmiechem. To przepiękne tereny, liczne szlaki, bogate lasy.
Z radością wrócę tam, jak tylko nadarzy się okazja.
Tym razem w cichsze, mniej uczęszczane zakątki...
😘