czwartek, 19 września 2019

Ku Rysom...

Wędrując ku Koprowemu Wierchowi, szliśmy już szlakiem od zacisznego parkingu w pobliżu stacji Popradské Pleso.
Koprowy Wierch- tutaj




Dlatego teraz, bez zastanawiania się, chcemy poznać inną możliwość dojścia do pięknego jeziora.
Dojeżdżamy więc do końca trasy elektriczki- 

czyli nad Szczyrbskie Jezioro (Štrbské Pleso).
Jechać warto jak najdalej, bo ceny na parkingach takie same.
Aż do Schroniska Turystycznego SHB, gdzie znajduje się sporo miejsc parkingowych i kramy z pamiątkami.
W oddali widać już wysokie szczyty, 

ku którym od parkingu, biegnie szosa ,,K vodopádom''.
Do rozwidlenia szlaków ok. 3 minut.
Mijamy dróżkę do Hotelu Patria i tym samym dojście do Szczyrbskiego Jeziora.
Nie można sobie odmówić zajrzenia tam.

Jezioro jest piękne, ciemnoniebieskie i bardzo rozległe.



A wczesnym porankiem wygląda jeszcze piękniej.
Wokół jezioro- wygodna droga, przy niej hotele i restauracje. Nawet wypożyczalnia łódek.
Zresztą często jakaś łódź leniwie kołysze się na jeziorze.

Pomiędzy szlakiem a jeziorem- torfowiska.
Na szlaku w kierunku Doliny Furkotnej, 

powyżej Szczyrbskiego, jeszcze jedno jeziorko, 
a raczej zatorfione zagłębienie Ślepego Stawku.
Tam byliśmy przy innej okazji.
Kilka zdjęć na jeziorem i wracamy do drogi głównej i rozwidlenia.




Zwróćmy uwagę na tabliczkę wskazującą położenie Jeziorka Miłości. (
Jazierka lásky)
To śliczne miejsce, romantyczne.
Urokliwe mostki, ławeczki.
Warto się zainteresować, szczególnie jak jest trochę czasu w zapasie.



 źródło- spis.korzar.sme.sk

Kierunkowskaz nakazuje wybór ścieżki w prawo.
Chwilowo tylko, bo nasz szlak zaraz odbije w las, na lesiste zbocze Dryganta.
To takie niewybitne wzniesienie wklejone w grań Baszt.
Nasz szlak będzie biegł po ich zboczach.

Sama droga asfaltowa prowadziła do Domu Uzdrowiskowego ,,Helios''.
Olbrzymi kompleks, duma narodowa ówczesnej Czechosłowacji, został skazany na zniszczenie.





To te duże budynki w głębi zdjęcia.


Sanatorium leczyło chorych na astmę i inne choroby układu oddechowego.
Było jednym z nowocześniejszych obiektów.
Ponoć w planach była jego odbudowa.

Niestety z bliżej nieokreślonych powodów, 

ze wspaniałego projektu zrezygnowano, a zakupione materiały niszczeją wraz z rozpadającą się ruiną sanatorium.
Nigdy nie pojmę, jak można patrzeć spokojnie na niszczenie tak wspaniałych obiektów.
Co kieruje władzami, które na to pozwalają?...
Poza oczywiście tym, że pieniędzy szkoda na wszystko co ważne, tylko nie szkoda do własnych kieszeni. A może ta właśnie pazerność władz jest jedynym powodem. Wszędzie tak samo się dzieje.
Przykra rzeczywistość.
Kto jest zainteresowany, może znaleźć słowacki filmik nakręcony wewnątrz obiektu.
Ivan Donoval jest autorem filmiku.
Tam jest dokładnie pokazane jak to wszystko obecnie wygląda.




Nasza droga zaczyna piąć się pod górę i tym samym staje się mniej komfortowa. ;)
Otwierają się widoki w kierunku Doliny Młynickiej, z królującym ponad nią Soliskiem.





Widać skocznię narciarską, wyciąg krzesełkowy na Przednie Solisko, 

połyskującą taflę Szczyrbskiego Jeziora, 
choć okrojoną mocno przez budynki hotelowo- restauracyjne.




W oddali zamglone Tatry Niżne.
Po zboczu spływają różofioletem łany wierzbówki.
Tym odważniej, że zbocze z tej strony, jak widać, ucierpiało na skutek huraganu.
Na szczęście nie na tak potężnej powierzchni, jak w okolicach chociażby Smokowców.
Ok. pół godzinki- 40 minut i jesteśmy przy kolejnym rozwidleniu, tym razem już w głębi lasu.








Wzniesienie wspomnianego już Dryganta.
Stąd zielony szlak zbiega po zboczu w dół, 

by na krótko łącząc się z biegnącym dnem doliny wyasfaltowanym traktem, dobić do schroniska nad Popradzkim Stawem.
Wg. tabliczek na Drygancie, ten szlak jest o 10 minut dłuższy. ;)
 
Podobno powinno się z niego korzystać przy zagrożeniu lawinowym.


Choć znana jest wielu osobom historia lawiny, która staczając się z Baszt, 

sięgnęła swym czołem przeciwległych zboczy Osterwy, pochłaniając po drodze grupę uczestników kursu narciarskiego.
24 osoby znalazły się pod śniegiem.
Uratowano zaledwie połowę z nich.
A więc i szosa biegnąca dnem doliny, nie jest do końca bezpiecznym miejscem w czas zimowy.

Wyniosłe zbocza Baszt są na pewno wybitnym ,,przyśpieszaczem'' dla pędzących mas śniegu.
 
Świadomie wybieramy lewą odnogę- szlak czerwony. 





Dla rozleglejszych widoków.
Dnem doliny już szliśmy.
Dwa lata od opisywanej teraz wycieczki, w kierunku Koprowego Wierchu.

Dość przyjemna ścieżka, pośród kosodrzewin, głazów, pojedynczych drzew.









Co jakiś czas, osiadłe w zboczach olbrzymie wanty skalne.
Bardzo widokowy szlak. 

W oddali widoczne te najwyższe i najwspanialsze.






Naprzeciwko nas, choć w oddali i spowita mglistym porankiem, pod granią główną, tu wyjątkowo zwichrowaną ;) - Dolina Złomisk. 









Mijamy obudowane drewnianą budką- ujęcie wody.
W końcu szlak oddala się lekko od Baszt, biegnie praktycznie poziomo przez las, mija Mięguszowiecki Potok... i doprowadza do rozwidlenia, które już znamy z trasy na Koprowy.
 







Leciutko tuż ponad dróżką do Popradzkiego Stawu.
Wg. tabliczki- na Rysy 3.20h.
My, oczywiście będziemy szli sporo dłużej. ;)


Na początku szlaku drewniana wiatka.
Pod nią artykuły przeznaczone do wniesienia do schroniska pod Wagą.
Każdy kto chce, może idąc na Rysy, zabrać co nieco i wspomóc nosiczy zaopatrujących to najwyżej położone w Tatrach- schronisko.
Ścieżkę wyściełają kamienie różnej wielkości, do spółki z korzeniami drzew.




Dość szybko las ustępuje miejsca kosówce.
Z lewej strony monumentalne Baszty, z prawej boczna grań Wysokiej- czyli Popradzkie Kopy, otulające zawieszoną za nimi Dolinkę Smoczą.
Przed nami, na środku- trójkąt Wołowca Mięguszowieckiego.





On sam rozdziela dwie dolinki podchodzące pod grań główną-
Dolinę Hińczową, od Doliny Żabich Stawów Mięguszowieckich.
Wejście na niego podobno nie stanowi problemu 

i można podchodzić zarówno z jednej, 
jak i drugiej dolinki, obierając wstępnie za cel Wołowcową Przełęcz. 
Dopiero z niej atakować szczyt.
Oczywiście nie ma nań szlaku turystycznego.
 

Mijamy drewniany mostek nad mocno szumiącym, bo tu tworzącym niewielki wodospadzik- Żabim Potokiem Mięguszowieckim.





Ten potok, w zarosłym zielenią dnie doliny, 
łączy się z sąsiadem- potokiem Hińczowym i płynącym u samych stóp Baszt- 
potoczkiem Szatanim;
tworząc potok Mięguszowiecki. 

(Choć po słowacku nazywa się on dalej Hincov potok.)
Potok Mięguszowiecki poniżej Popradzkiego Stawu, wchłaniając wody Potoku Krupa, rodzi rzekę Poprad. 

Różnokolorowe kwiaty wraz z niezliczonymi odcieniami zieleni traw, mchów, kosodrzewin, porastają okolice wodospadu.
Jak widać dobrze im tu. 

Przyciągają spojrzenia. 
Za potokiem rozwidlenie szlaków.
To Rozdroże nad Żabim Potokiem 

(Rázcestie nad Žabím potokom).

 

Do tego miejsca jest teoretycznie ok. 40 minut.
Opuszcza nas znany już szlak niebieski na Koprowy Wierch.
My podążamy w prawo, coraz mocniej pod górę, szlakiem czerwonym.





    
Kolejny raz przekraczamy Żabi Potok.
Zaczynają się męczące zakosy. 







Im wyżej, tym łany kosówki coraz bardziej rzedną, stając się nieregularnymi plamami usianymi tu i ówdzie.


 

Coraz więcej traw i gruzowisk.
Turyści jak widać skracają sobie te zakosy, 

bo co i rusz pojawiają się przedeptane pod górę- skróty.
Niektóre zagrodzone belkami, mającymi widocznie powstrzymać od przechodzenia.
Długi zakos wyprowadza pod stopy Siedmiu Popradzkich Mnichów. 






Coraz większe złomy skalne, coraz mniej zieleni.
Wspinamy się na próg Żabich Stawów Mięguszowieckich.
Zakosy są dość męczące, tym bardziej, że słońce już nieźle przypieka.







W okolicy stawków koleba skalna.
Nie wiem jak pojemna w środku, ale z zewnątrz nie wygląda na zbyt wygodny apartament.

 

Chłodne, urokliwe jeziorka- 
Wielki i Mały Żabi Staw, czasem łączą się razem.
Na wyższym tarasie doliny, 

pod Wołowcową Przełęczą, w Wołowej Kotlince leży jeszcze jeden Żabi Stawek- Wyżni. Najmniejszy, praktycznie niewidoczny ze szlaku.
No może odrobinę... z wyższego położenia.











Od Żabiego Rozdroża do stawków, jest ok. 2 km.
Przejrzyste powietrze pozwala dostrzec oddalony Koprowy Wierch.
Na prawo od piramidy Wołowca, 

wyjątkowo dumnie prezentuje się Wołowa Turnia i skalny ząb Żabiego Konia.
Nie sposób go nie rozpoznać.



Niesamowite piarżyska spływają z przełęczy poniżej niego.
A po przeciwnej stronie doliny- 

poszarpana grań Baszt w całej okazałości. 
Tyle ,,diabelskich'' nazw co w tej grani, nigdzie indziej w Tatrach nie uświadczy. 
Wystarczy zajrzeć choćby w Wikipedię i poczytać.





Nad Kotlinką pod Żabim Koniem, widać nawet nasz cel. 

Z tej strony ma dziwny, dość szeroki kształt.
Łączy się z wychodzącą ku nam na spotkanie Kopą nad Wagą.






Ale zanim tam dojdziemy, jeszcze trochę trzeba się pomęczyć. 
Na środku Wielkiego Stawu- kamienista wysepka. 
Wygląda jak wychylający się z wody wielorybek. ;)





Chociaż kiedyś co niektórym przypominał siedzącą żabę-
stąd taka, a nie inna nazwa stawków.


Szlak prowadzi w kierunku pozieleniałych, wygładzonych płyt skalnych.
Tam zawija i ciągnie coraz mocniej pod górę. Zbliżamy się do ścian Kopy.





Drogę zagradza nam potężny, stromy próg Kotlinki pod Wagą.
Trzeba się zmotywować. ;)
Pierwsze łańcuchy.

Mocno pod górę, aż do żelaznej dwuczęściowej drabinki (górna część drabinki jest jakby położona na skale), ułatwiającej zdobycie wygładzonego, poprzecznego zachodu.
Obok łańcuch zamocowany na żelaznych prętach wbitych w skałę.




Za drabinką i obok niej- stosunkowe ,,młode'' ułatwienie na szlaku- słowackie stupačky.

Metalowe kratki, coś jak schodki, czy podnóżki ułatwiające pokonanie pochyłej i czasami śliskiej w tym miejscu- skały.
Wcześniej były łańcuchy i żelazne klamry, o które można było zaprzeć się butem.
W tym miejscu i w paru innych powyżej, te schodki bardzo ułatwiają wyminięcie się, przepuszczenie osób już zawisłych na drabince, wygodniejsze przeczekanie.
Oczywiście są przeciwnicy tychże udogodnień.
My jesteśmy ,,za''.


Prawdopodobnie
dzięki owym schodkom

więcej osób postanowiło spróbować swoich sił i zdobyć Rysy. 
Zresztą... jak się komuś nie podobają schodki, niech z nich nie korzysta.
Starsze ułatwienia nadal są zamocowane 

i można się ograniczyć tylko do nich. 

A góry są dla wszystkich.
I dla tych bardziej strachliwych, którzy chcą walczyć ze swoimi ograniczeniami- również!
I dla osób starszych, którym
stupačky i reszta zabezpieczeń ułatwia drogę.
Jeśli jakiś fanatyk uważa, że jest to zbyt duża ingerencja w naturę... czemu nie dyskutował jak były klamry. To była taka sama ingerencja.
Trzeba było nawiercić otwory i zamocować klamry.

Ostatnio jakiś niedoinwestowany umysłowo, stwierdził, że starsi ludzie powinni siedzieć w domu i modlić się o emeryturę na czas, 

a nie łazić po górach.
To prędzej dla takich typów, nadętych balonów, którzy uważają, że tylko im się wszystko należy- nie ma miejsca w górach.
To takich góry weryfikują i sprowadzają na ziemię.
Kolejny napisał, że on tak szanuje góry, że wychodząc z parku narodowego, uważnie otrzepuje buty... Po co?
Otóż po to, aby nie wynosić stamtąd nawet najmniejszej drobiny, bo to wg. niego rujnowanie bogactwa przyrody.
Wiem- brzmi skrajnie niewiarygodnie.
Ale i taki przesadny czasem się trafia.
A może wystarczyłoby wypośrodkować...
I skończyć wyznaczać ,,jedynie słuszne'' decyzje.

Aby tam wysoko, ponad chmury, 

mogli dotrzeć nie tylko supermeni, 
ale także zwykli ludzie i ci młodsi, 
i starsi, i słabsi, czy niepewni siebie.
Bo góry leczą i dają siłę.
I ci słabsi potrzebują jej o wiele bardziej!





Krótki odcinek łańcucha przy skale, 
kolejna drabinka, kolejna porcja ,,stupaček''.
Stary łańcuch kierujący poziomo dołem, 

kilka klamer w najbardziej nachylonych miejscach-pozostało. 
Nawet strzałka dla podchodzących sugeruje korzystanie z poziomej ścieżki nad urwiskiem.





Podchodzić łatwiej, niż schodzić, 

toteż podchodzący mogą dzięki takim rozwidleniom obejść trochę trudniejszym wariantem, nie tracąc czasu na przepuszczanie. 
A jeśli zajdzie już taka konieczność np. dużo ludzi na szlaku; można odczekać w bezpiecznym miejscu, bez przeszkadzania tym z naprzeciwka.
My mogliśmy wybrać to co nam się podobało.

Nikt nie schodził z góry.
Kolejna, lekko zgięta drabinka wyprowadza na strome wybrzuszenie.






Pokonanie ,,gładzizny'' na owym brzuchu ;)
ułatwiają dwie kratki i króciutka drabinka.
Dalej w pobliżu ściany i mając do dyspozycji długi łańcuch, wśród zjeżonych głazów, pod górę. W tym miejscu ścieżka prowadzi nad urwiskiem, ale na tyle spokojnie, że można chwilowo przystanąć, odpocząć, porobić zdjęcia.




Jesteśmy już bardzo wysoko. 

Stawki w dole zmalały. 
Ludzie pośród piarżysk, kręcą się jak mróweczki.




Długie łańcuchy towarzyszą nam aż do otwartej paszczy kotlinki. A nawet w nią wprowadzają.
Z kotlinki spływa potok zasilający Wielki Żabi Staw.






Wreszcie stajemy w tej kamiennej szarej misie.
Surowy, chłodny klimat otoczenia.
Kotlina wita ze wstrzemięźliwością godną królowej. 

Jakby nie wolno jej było okazać nazbyt wiele.





Od prawej ciemnieją ściany Popradzkiej Kopy 

i Ciężkiego Szczytu.
Przeciwstawia się im z całą swą rozłożystością- Kopa nad Wagą.
Do schroniska jeszcze trochę wysiłku.
A nawet nie widać go, z racji ukształtowania kotliny.
Pośród gruzowisk, trzeba zdobyć coś na kształt kolejnego, z tym że bardziej połogiego prożku.

Upierdliwe podejście lawiruje pomiędzy wielkimi, ogładzonymi formami skalnymi, aż wreszcie dostrzegamy na horyzoncie ,,bramę powitalną'' schroniska.








Takie tam- kolorowe chorągiewki na sznurkach, ;)
mocno już przeżute zębami czasu, powiewają rozdartymi brzegami.
Poniżej bramy, na brązowiejącym, wielkim głazie-
herb Wielkiego Królestwa Rysów, z napisem ,,witajcie'' w trzech językach.
Oczywiście- polskiego brak.
Może wcale by to nie było dziwne; 

przecież u nas też nie hołdujemy wielce słowackiemu.
Ale zwracam na to uwagę bo na herbie jest słowacki, angielski i nie wiedzieć z jakiej paki- włoski.




Gdyby sam słowacki, no może plus angielski...

jako zataczający szersze kręgi.
Ale włoski?
Wygląda na celowe pominięcie najbliższych sąsiadów.
Zresztą takie wbijanie sobie szpileczek, 

można zaobserwować po obydwu stronach.
Zwykle celują w tym persona z potężnym kompleksem niższości.
Nie mam na myśli prawdziwych turystów, 

z jakimi spotykaliśmy się na szlaku.
Zwykli spotkani na trasach ludzie są bardzo uprzejmi i mili.
I nawet bariera językowa nie jest problemem.
Problemem są ważniacy pierdzący w stołki po obojętnie której stronie granicy. 

I ci którym się wydaje, że znaczą więcej niż znaczą.
To ci pierwsi pociągają za sznurki i nastawiają ludzi przeciw sobie.
Problemem są przepłacone dupki, które za kilka srebrników wypisują w gazetach, czy internecie chamskie opinie generalizujące ludzi.
A wreszcie problemem są ci, którzy swym buractwem robią złą opinię całej reszcie, 

dzięki którym potem takie ,,wrzucanie do jednego wora'' funkcjonuje i ma się doskonale.


 


W pobliżu schroniska- przystanek autobusowy. 😃 Nawet z rozkładem jazdy. 😉
Ponad schroniskiem spora kolejka do najsławniejszego w Tatrach kibelka.
Nie skorzystamy, za długo trzeba czekać. 😉



Dalej widlak z daszkiem. 

Na tabliczkach pojawia się Morskie Oko i Czarny Staw pod Rysami.
Jeszcze nie czas na takie wyzwania. ;)
Bardziej straszy świadomość trudności szlaku 

od naszej strony, niż czas dojścia.




Choć i ten jest niczego sobie- bo 4.30 godz. na Morskie Oko.
Znając nas trzeba by co nieco doliczyć. ;)
Na Rysy jeszcze godzina.
Swego czasu stała tu oparta czarna kosa i wisiał wizerunek kostuchy. To tak dla przypomnienia wędrowcom o ulotności ziemskiego bytu i nawołanie do zachowania ostrożności na górskich szlakach.

Blaszany budynek schroniska nie jest nazbyt udana konstrukcją. (wizualnie... Bo funkcjonalnie może wręcz odwrotnie)
Może zapobiegliwie woleli nie remontować go w formie takiej, w jakiej istniał niegdyś... a jaką znacznie zniszczyła lawina.





Co nie znaczy, że wyszło taniej, bo prowizorka to nie jest. W swej funkcjonalności i obecnych udogodnieniach- jest doskonalsze, niż byłe.

Za to jest tak niefortunnie umiejscowione,
że lawiny uderzały weń niejeden raz.
Ostatnio na tyle skutecznie, że zniszczone zostało piętro sypialne i naruszone mury.

A tak w ogóle, to historyczny, pierwszy budynek, wg. planów miał stanąć na samej przełęczy.
Głupota urzędnicza zadecydowała inaczej.
Ze względu na umowy polsko- słowackie okazało się, że schronisko nie może stać tak blisko
(blisko? 😮) granicy.
Toteż nowa lokalizacja została nadana pośpiesznie i bardzo niekorzystnie.
Schronisko stoi dokładnie na ujściu lawin schodzących żlebem spod Ciężkiego Szczytu.
Wystarczy spojrzeć na mapy, na których są zaznaczone strzałkami- miejsca, którymi najczęściej schodzą lawiny.
Od wybudowania, tj. od 1933 roku, żywioły uparcie próbowały zniszczyć budynek.
Jak nie śniegowa, to dla odmiany kamienna lawina.
Zbudowany z głazów schron, 

choć tak idealnie dopasowany do otoczenia; można by rzec jakby wyrosły z okolicznych skał, musiał zostać rozebrany.



źródło- Wikipedia
Dawny budynek schroniska

Pojawiła się więc szansa na naprawę błędu sprzed 80 lat i postawieniu schroniska tam, 

gdzie planowano od początku i za czym optował gorliwie obecny chatar.
I tu po raz kolejny stanęły na drodze bezduszne przepisy.
Dofinansowanie do budowy nowego schroniska, należało wykorzystać do 2011 roku.
A do tego czasu nie było szans na załatwienie

formalności związanych m.in. z prawem własności do gruntu pod budowę.
Zabrakło zwyczajnie dobrej woli, bo jak inaczej to nazwać? :/
Nowy, kryty blachą budynek, w znacznie zmienionej formie wita gości od 2012 roku.




Co prawda zewnętrzna ściana, to nie jest wcale taka zwykła blacha, tylko tytanowo-cynkowa.
Podobno ma być wyjątkowo odporna i ,,odpierać lawiny''.
Kto wie, czy ta forma będzie ostateczna.
Czy nie warto byłoby wyprostować chorych przepisów wcześniej? Tak na wszelki wypadek...

 

O ile z zewnątrz niezbyt zachęcające, 
tyle wewnątrz- schronisko jest bardzo przytulne.
A tym, co nadaje mu wyjątkowego ciepła, 

jest wspaniały, olbrzymi, ciemnozielony piec kaflowy.
Zajmuje praktycznie całą ścianę.


Rozległy zapiecek, a na nim podwieszane łóżko z materacem.
Zastanawia mnie, czy można tam spać???
Na pewno można piec w nim chleb!
Nowe schronisko ma nawet panele fotowoltaiczne, a tym samym własny prąd.
Do tego nowy zbiornik na wodę i piec do grzania wody na zapleczu.
Tak więc, w porównaniu do starego, kamiennego domku, choć z zewnątrz bardziej urokliwego, 

jest o wiele lepiej wyposażone i nowocześniejsze.
Choć nadal na noc, znoszone są do jadalni lampy naftowe, przywołujące duchy dawnych lat...
No i kwestia zaopatrzenia- od lat niezmienna.
Plecy nosiczów- ciągle, wytrwale wnoszą prowiant i inne najpotrzebniejsze produkty, 

a nawet sprzęty. I oczywiście równie wiele znoszą na dół...
Więc wysoka cena za nocleg, chociażby ze względu na trudności w zaopatrzeniu schroniska wydaje się być wytłumaczona.
Na myśl przychodzi nasza ,,5''(Pięć Stawów).
Ciekawe czy Słowakom nie przyszło do głowy, aby stworzyć taki niewielki wyciąg...
Byłoby to jednak znaczne ułatwienie w transporcie.


Niesmak co do obsługi, zrodziła ostatnia informacja, wg. której wyrzucono z chaty jednego z naszych. 

Podobno nie miał wystarczająco gotówki na opłacanie noclegu na podłodze.
Rozumiem, że zaopatrzenie, koszty utrzymania schroniska... 

Ale tam wysoko w górach, wywalić człowieka za drzwi, bo ma za mało kasy?!
To nie jest Kościeliska, czy Chochołowska, 

skąd można ciemną nocą wrócić. 
A gdyby turyście coś się stało po drodze, kto by odpowiadał?!
Pewnie nikt, bo nikt się nie przyzna, że odmówił noclegu. 

Powiedzą, że sam poszedł, nie prosił, nie chciał... etc...etc
I jeszcze ,,paniusia'' z obsługi komentuje, że wszyscy Polacy kłamią i są tacy sami?
Smutne jest to, że tak komentują też ,,nasi''.
Krytykuje się postawę Murowańca, od dawna już pseudo-hotelu 

( Bo warunki schroniskowe, a ceny hotelowe i jeszcze brak schronienia dla turysty bez rezerwacji.), a tymczasem klaszcze się na taką akcję w Chacie pod Rysami.
Jakoś w innych narodowościach, swój broni swego, a u nas każdy drugiego by w łyżce wody utopił.
Jasne, że trafia się patologia, ale to wszędzie, 

w każdym narodzie, w każdej grupie społecznej.
I jak bumerang powraca wcześniejsze zagadnienie- ,,jak można wrzucać wszystkich do jednego wora?!''
Jak widać narody aż tak bardzo nie różnią się od siebie. A przywary, nie są aż tak bardzo ,,narodowe'', raczej ogólnoludzkie.
I znów retoryczne pytanie- czy schroniska są nadal schronami dla potrzebujących?
Czy to już hotele, dla nowobogackich, 

którzy rezerwują sporo wcześniej i wysyłają pieniądze?
Dużo ludzi ruszyło na górskie trasy, 

toteż i schroniska zmieniły nastawienie.
Nie muszą już zabiegać o chętnych.
To turysta musi zabiegać o miejsce, więc musi płacić i rezerwować sporo wcześniej.
I tak się kręci. 

Coraz mocniej, coraz szybciej, jak z równi pochyłej...
Tylko czy to już hotel- skoro nie ma w nim nawet normalnego kibelka?





Nie odmawiając dyskusyjnego uroku najsławniejszemu klopkowi w Tatrach
i nie będąc żadną miarą fanatycznym ekologiem, zastanawiam się tak po prostu tylko-
jak nikomu nie przeszkadza fakt,
że to co turyści zostawiają, a raczej wrzucają do widokowej toi-toiki ;), spływa sobie po skałach.
I to coraz szerszym strumieniem- od kiedy zapanowała moda na góry i rok w rok podreptuje po nich coraz więcej chętnych.
Obsługa nie zniża się do korzystania z tejże toalety. Mają swoją bardziej higieniczną, na zapleczu.
Jakoś nie wyobrażam sobie zapierdzielania ciemną nocką do tegoż przybytku.
A czasami natura nakazuje... ;)

Koniec końców w historii wyrzuconego turysty- jakaś litościwa duszyczka (z naszego kraju) wyłożyła swoje pieniądze, aby opłacić jego nocleg.
Z tego co wiadomo, poratowany okazał się uczciwy i oddał pożyczone pieniądze.
Owszem, dziwnym jest fakt, że chłopina nie zadbał o większą gotówkę przy sobie.

Ale i TOPR nie pyta czy potrzebujący władował się w kłopoty na własne życzenie czy nie, tylko pomaga. A stwierdzenie ,,mógł myśleć'', niczego już nie zmieni.
....................................


W tym kierunku, nie zaglądamy do wnętrza chaty.

Przed nami podejście pod Wagę.
Długim, łagodnym łukiem szlaku nad piarżyskiem kotła dolinki, w którym jeszcze teraz w sierpniu leżą łachy poszarzałego śniegu.






Zbyt krótko w ciągu dnia dociera tu słońce i zbyt skwapliwie bronią mu dostępu strażujące tu szczyty.
I szczerze, to wcale mi się nie podoba to kamienne, zimne pustkowie. Przytłacza.
Za mało przestrzeni widokowej.
Ciekawostką, która wywołuje uśmiech są namalowane czerwoną farbą na głazach-

 odciski stóp, dłoni, zadka i facjaty otoczonej gwiazdkami.
Humorystyczne wspomnienie wodza rewolucji rosyjskiej, czyli Włodzimierza Lenina, 

który to podobno przemierzał ten szlak w 1913 roku.
Po kolei: ,,tędy szedł'', ,,tu potknął się i podparł rękami'', ,,tu usiadł na tyłku'', ,, a tu upadł na pysk'' 😆
Z tego co widać upadek był nielichy , skoro aż pojawiły się czerwone gwiazdy... i sierp i młot. ;)

Dalej nasz szlak zakręca i wyciąga na przełęcz.
Głazy są przysypane piargiem, sporo pojedynczych luźnych kamieni. 





Szurgają pod butami, usuwają się.
Niewygodnie, można zjechać.
Widać, że szlakowi przydałby się mały remoncik.
Wyżej ponad przełęczą jest jeszcze gorzej.




Sama przełęcz to bardzo szerokie siodło i cudowne widoki.
Tym, który jako pierwszy pcha się do podziwiania i zasługuje na nie wyjątkowo, jest Mały Ganek ze swoją wspaniałą, skrzesaną piersią Galerii.
To już ściana tylko dla wytrawnych wspinaczy.



U jej stóp perła wśród dolinek- Ciężka, skrzy się oczami dwóch stawków.
Ponad Gankiem czuby Gerlacha.
A w lewo długi garb Szerokiej Jaworzyńskiej.
Za nim Lodowy. I daleko z lewej, nie do pomylenia z innymi- Tatry Bielskie.



Z Rysów panorama będzie jeszcze rozleglejsza.
W dół, w kierunku Dolinki Ciężkiej spływa piarżysta gardziel żlebu.
Biegł tędy szlak.
Dawno, dawno temu, gdy pierwsi przewodnicy prowadzali zgłodniałych wrażeń panów z miasta. Widziałam takie zdjęcie, jak pani w długiej sukni schodzi właśnie tym żlebem.
Podziw wielki, bo widząc usypiska jakie ścielą jego dno, dziś niejeden miałby z tym problem.
A jeśli już miałabym się porwać, to chyba spróbowałabym nim podchodzić.
Pewne jest jedno, trzeba korzystać z dobrodziejstwa istnienia lekko trawiastej półeczki, po lewej orograficznie stronie i nie pchać się w dno żlebu. ;)
W kierunku Ciężkiego Szczytu idą chętni na audiencję u Wysokiej- wspaniałego dwuwierzchołkowego olbrzyma.







Brak tam szlaku turystycznego, choć obserwowana wstępnie trasa wydaje się sama narzucać. Nie wiem co czeka za przełączką nad skałką Kogutka (
Kohútik ). Szkoda.


Ciągniemy się pod wybrzuszenie Kopy, klnąc po drodze na rozwalony szlak.




Kilka sporych kopców kamieni przy szlaku. ;)
Było z czego budować.
Nitka szlaku omija sam szczyt, choć nie ma problemu z wejściem na niego.
Przewija się na stronę Kotliny pod Żabim Koniem.

Zbliżamy się do przepaści.




Piękne widoki również na zachód.
W dole znowu mrugają Żabie Oczy.
A za Basztami widać nawet dziób Krywania.
Idzie za nami jakiś facet.
Ale kiwa się tak na boki i potyka, że strach, że kogoś popchnie.
Wołam swoich na bok, żeby go przepuścili...
Chwila na zdjęcia i drepczemy pomalutku dalej.
Poprzeczna grań odchodząca od Rysów, także przepiękna. 

A w niej nasze wspaniałe Mięguszowieckie Szczyty i Cubryna- brama strzegąca Morskiego Oka, na które ostrzyli sobie zęby swego czasu dawni sąsiedzi.


Za nimi Koprowy Wierch.
A przed nimi ostry kieł Żabiego Konia.
W oddali majaczą pagóry zachodnie.
Przekraczamy żeberko spadające od wierzchołka Kopy i lekko obniżamy się.



Ścieżka łagodnie i faliście trawersuje zbocza Rysów, kompletnie olewając pierwszy (najniższy- 2473 m.) z trzech wierzchołków.
Wreszcie zwraca się zdecydowanie pod górę.
I tu dopiero ,,wolna amerykanka''.
Czerwone znaki są tak chaotycznie pomalowane, że każdy wchodzi tak jak mu najwygodniej. Turyści oblegają więc zbocze na znacznej szerokości.





Warto myśleć o tych poniżej nas, bo wcale nie trzeba się nazbyt mocno starać, bo strącić kamień.
Samo zbocze jest dość wygodnie urzeźbione.
Ot takie trochę bardziej strome schodki.
Jest czego się złapać i jest gdzie postawić nogę.
Wśród skał drobniutkie białe kwiatki.
I tak wysoko zachciało im się kwitnąć. :)

Wreszcie lądujemy na niewielkiej przełączce pomiędzy dwoma wierzchołkami.

A że na polskim ludzi mrowie, nie zostajemy tam nazbyt długo.
Zwracamy się ku wyższemu- słowackiemu.
 


Turystka na przełączce klapła w najdogodniejszym do przejścia miejscu i trzaska sobie selfiki. Długo, namiętnie i na tysiąc sposobów. ;) Utrudnia więc troszeczkę ,,połączenie'' pomiędzy wierzchołkami.

A niech tam! Zabrzmię jak upierdliwa baba, ale nie rozumiem ,,selfie'' na takiej zasadzie- tylko ,,ja'' z głupią miną = najważniejszy obiekt na zdjęciu; a góry ledwo majaczą w tle.
Góry- dla których tak się męczę, widoki których nie doświadczę nigdzie indziej...

No Morskie Oko nie zalicza się do tej puli.
Tam istnieje bowiem ułatwiona opcja zdobycia, bez potrzeby męczenia się...

I wszystko po to by na końcu wlepić swoją japę w centrum zdjęcia?

I dodać nagłówek ,,zdobyłem''?
Jak dla oglądających, nawet nie wiadomo co ,,zdobyłem'' skoro ledwie dostrzegalne z tyłu.
Że już nie wspominając nawet o tym, że nie wiem co jest dookoła, co przylega, do tej mojej ,,zdobyczy''.
Bo tylko zaliczam to na co szlak zaprowadził.
Jak można nie być ciekawym co jest dookoła, nie chcieć rozpoznawać kształtów szczytów i dolin ich okalających?


Pomiędzy szczytami biega facet z białą płachtą z napisem Rysy 2017.
Proponuje wszystkim, czy kogoś zna czy nie-
a nuż ktoś będzie chciał machnąć sobie zdjęcie z tym prześcieradłem ;)



Mościmy się niezbyt wygodnie pośród najwyższych głazów słowackiego wierzchołka.






Przed siądnięciem od strony Dolinki Ciężkiej, mam jednak spore obawy.
Chyba tak ,,wysokie'' eskapady to już nie dla mnie. :/
Ale widoki są wspaniałe.
Podziwiam zawieszonych od strony Przełączki pod Rysami, tj. od strony wejścia od Morskiego Oka.





Ponad przełączką widać budynek naszego schroniska i częściowo- Morskie Oko.
Dalej w grani za Rysami- Niżne Rysy.
Też ciekawe miejsce...



Pomiędzy Niżnymi, a Młynarzem, ponad Młynarzową Przełęczą- błękitne oko Niżnego Stawu Białczańskiego mruga z Doliny Żabich Stawów, tym razem Białczańskich.
Teren niedozwolony, dla przeciętnego ciekawskiego. :/



W dole Biała Woda, przemierzana kilka lat wcześniej. Nawet Staw Litworowy na górnym pięterku, doskonale widoczny.



Za Gerlachem, charakterystyczna ,,purchawka'' Bradavicy (Staroleśny Szczyt).
Bardzo ciekawy i jeden z trudniejszych orientacyjnie dla zdobywców Korony Tatr.
Wysoka chowa się częściowo za Ciężkim Szczytem, przesłania oddaloną Kończystą.
Czy wiecie że Kończysta straciła ostatnio swoją wizytówkę?
Wieńczące szczyt Kowadło- rozpadło się.
Wspinający się na nią, poczytywali sobie za punkt honoru wdrapanie się na owe ,,kowadełko''.
Dziś część kowadła leży kilkadziesiąt metrów niżej. Co spowodowało pęknięcie sympatycznej skały nie wiadomo.

Coś zaczyna łagodnie mruczeć po niebie od strony Liptowa.
W oddali ponad Kotliną Liptowską rozdarły się chmury i widać ścianę deszczu, łączącą niebo z ziemią.



Po chwili do pomruków dołączają i zawisłe gdzieś nad naszą Orlą Percią, ciemniejsze obłoki.
Nasiedzieliśmy się, uwieczniliśmy chwile.
Czas wracać.




Ostrożnie w dół, aż do Kotlinki pod Wagą.
Okropne, przypruszone drobniutkim piargiem głazy...
Najmłodsza doświadcza ich złudnej stabilności.
Stojąc w miejscu i zaledwie rozglądając się na boki, nagle przewraca się do tyłu.
Spod butów ujechały drobne kamyczki.
Chwała Panu, który podchodził pod górę i błyskawicznie schwycił ja za plecak.
Dzięki temu tylko nie uderzyła głową w kamień.
Skończyło się na otarciu łydki.

W drodze powrotnej zaglądamy jeszcze do schroniska. Litovel, bardzo dobry zresztą... i Kofola.
Co ciekawe, oba napoje w jednej cenie.




To wtedy właśnie zachwyca nas ten wspaniały piec kaflowy.

 
Szkoda odchodzić, ale nie ma wyjścia.
Pomalutku, spokojnie kierujemy się ku stromemu progowi doliny.
Nadal sporo osób na szlaku.







A przy ostatniej drabince trzeba nawet ustępować miejsca. Siadam więc w niezbyt komfortowym miejscu.
Chociaż zawsze czytałam, że powinno ustępować się schodzącym, nie podchodzącym...









No ale trudno- nie każdy musiał czytać te zasady.
Z ulgą stajemy na płaskim piętrze Dolinki Żabich Stawów.
Przed nami jeszcze sporo zakosów pośród kosodrzewin, po łagodniejszym, choć upierdliwym progu.
Zejście z niego zajmie około godzinki- aż do rozstajów nad Żabim Potokiem.






Dalej równie spokojnie, aż do witającego cieniem lasu i rozwidlenia nad Popradzkim Stawem- ok. 1.5 km.
(Zajmie to ok. pół godzinki; no w porywach do 40 minut)



Musimy wrócić do Szczyrbskiego Jeziora, więc zagłębiamy się w las, porzucając rozkrzyczany 
( bo i sporo ludzi... i niestety słyszę chamskie odzywki w rodzimym języku. Śmieją się z czyjegoś wyglądu, prostacko myśląc pewnie, że ktoś ich nie rozumie. Tymczasem Słowacy w większości rozumieją nas doskonale.
Takie właśnie buractwo przysługuje się za granicą, negatywnym opiniom o naszym narodzie)
tłumem, szlak na Popradzkie.
Przekraczamy mostek i gwar cichnie.






 -popołudniowe spojrzenie ku Dolinie Złomisk

Chwilowo pod górę, ale niezbyt męcząco.
Musimy wspiąć się na znane już zbocza Baszt,
by patrzeć z góry na szosę dna doliny.
Aż do wzniesienia Dryganta, łagodnym zboczem; 

a i przyjemnym, ciepłym popołudniem, ;) aby wreszcie zejść ku Szczyrbskiemu Jezioru.



  
Wycieczka zajęła nam cały dzień.
Oczywiście, że o wiele dłużej niż turystycznej większości.
Nieważne.
Zawsze chodzimy dłużej niż podano na tabliczkach.
Najważniejsze że się udało.
Rysy to takie dwa w jednym.
Bo i możliwość pobytu w Tatrach i jednocześnie szczyt koronny, należący do KGP.
A i dla co niektórych sprawdzenie siebie.
Wejście od strony polskiej... hmmm kto wie- jest nadzieja.
Nie powiem ,,kiedyś'', bo przeczytałam ostatnio mądrą sentencję, że ,,kiedyś''- to taka choroba, która zabiera wszystkie nasze marzenia do grobu.
Zdecydowanie- wiele w tym prawdy.
Nie odwlekajmy w czasie spełnienia tych pomysłów, które sprawiają, że oczy stają się większe, a serce bije szybciej.
Wiadomo, że czasem po nogi walą się kłody materialnych i codziennych przeszkód i utrudniają.
Ale jak tylko pojawia się możliwość- nie wolno jej zaprzepaścić.
Żeby potem nie żałować.
Od jakiegoś czasu, każdy nasz dzień to rozmowy o górach, planowanie tras, szukanie informacji.
Może to niezbyt wiele.
Wiadomo że nie wszędzie się uda, choć bardzo by się chciało.
 


 

Ale marzyć też jest pięknie.

 ...................................................
A spełnić choć część z tych marzeń... jeszcze piękniej!