środa, 3 kwietnia 2019

Tajemnicza Jagodna

Dziwaczny szlak- nie szlak...
I szczyt... a jakby nie szczyt.
Wstęga szerokiej, utwardzonej drogi wije się między lasami. 





Droga, którą bez żadnych problemów można by pokonać samochodem.
I do tego zaparkować na samym szczycie.
Ale, że nie każdy ( na szczęście!) może wjeżdżać tam autem, przemierzymy trasę na pieszo.
Posiadacze dwóch kółek, mogą spokojnie zabrać je ze sobą, celem zdobycia owego nieprzeciętnego szczytu.





Góry Bystrzyckie- niewysokie, lesiste pagóry; długa, pionowa plama na mapie, która sięga aż do naszych sąsiadów.
Nieurozmaicone, przeplatane siatką szlaków jakoś dziwnie wytyczonych- bo z reguły omijają one szczyty. Zaledwie kilka z nich wpisuje się w przebieg tras.

Te zaś są niespecjalnie wybitne.
Najwyższa Jagodna- 

ku której podążamy, to 977 m.n.p.m.
Rzadko kto się wybiera w te regiony.
To dobrze, że postanowiono je zauważyć i dołączyć Jagodną do KGP.
W innym przypadku, pewnie już nikt by się tam nie wybrał.
Jednak źle, że PTTK nawet przyzwoitej tabliczki z imieniem szczytu nie może zamontować w odpowiednim miejscu.

Poczekamy, zobaczymy- wszak planowana jest budowa nowoczesnej wieży widokowej na Jagodnej.
Może to przysłuży się całemu regionowi.

A i ci co już mają szczyt pośród zdobytych, będą mieli pretekst do powrotu.
Rozległe tereny wokół Gór Bystrzyckich są słabo zaludnione. Trudne warunki dla upraw
Zaplecze turystyczne słabe.
Wielu mieszkańców okolicznych wsi, którym tylko nadarzyła się możliwość- uciekło, szukając dla siebie lepszego miejsca.
Nie ma co ukrywać- to górki dla bardziej niż prawdziwych pasjonatów, wytrwałych wielbicieli dreptania.
Doskonałe dla rowerzystów, jeżdżących konno,
a przede wszystkich dla szukających ciszy, samotności i spokoju.

Nie ma problemów z miejscówkami dla rozbicia namiotu. Wszędzie równo, płasko i z racji wszechobecnych lasów- dość zacisznie.
I tylko ten niedosyt bodźców widokowych.
Drogą Sudecką od strony Dusznik Zdroju, gdyż rano odwiedzaliśmy Góry Orlickie, dojeżdżamy pod Schronisko Jagodna, w okolice Przełęczy Spalona.




Stąd biegnie najczęściej wybierana opcja zdobycia szczytu.
Mało wiemy o tutejszych górkach.
Nie doczytało się zbyt wiele- nasza wina.

Gdybyśmy wcześniej trafili na pewne stronki, wiedzielibyśmy, że inne dróżki mogą być minimalnie ciekawsze.
Droga, którą wybraliśmy odbija od szosy głównej pod kątem prostym.



Wraz z trasami narciarskimi biegnie poprzez podleśną łąkę.
Po lewej stronie, za wysokim świerkiem, wielki głaz, opatrzony tablicę z inskrypcją: 

,,Na pamiątkę spotkania byłych mieszkańców wsi Brand, z obecnymi mieszkańcami Spalonej.



Zarówno dawne, niemiecko brzmiące- Brand, jak i obecne- Spalona to nazwy tej samej wsi.
Głaz i tablicę ustawiono w 500- letnią rocznicę założenia wioski.

A skąd nazwa?
Mądre książki wspominają o olbrzymim pożarze w Górach Bystrzyckich, trwającym ok. 6 tygodni, który był wynikiem długotrwałej suszy.
Można sobie wyobrazić jakie spustoszenie mógł uczynić ogień, szalejący przez 6 tygodni.

Z tego okresu pochodzi również nazwa ,,Pustki'', wiernie oddająca to co pozostawił ogień, a określająca rozległy teren, dziś należący do Starej Bystrzycy.
Na pogorzelisko wrócili ludzie, zbudowano pierwsze domy po pożarze.
Co nie znaczy, że przed pożarem nic tu nie było.

Kopalnia rudy żelaza- już w XIV wieku, huta szkła działająca na przełomie XVI i XVII wieku, strawiona przez pożar.
Odbudowana przez niemieckiego inwestora w 1717 roku.
Do dziś pozostała po niej nazwa potoku- Szklarnik.
Wiek XIX to rozkwit i znaczny rozwój wsi.
Dziś miejscowość określana jest jako ,,zanikająca''... niestety.
 

Schronisko przy którym postawiliśmy samochód, to dawna gospoda Hartmanna.



Ocalały na szczęście dawne zdjęcia budynku.
W okolicach bunkry, zamaskowane tak by udawały budynki gospodarcze.

Ten położony najbliżej, naprzeciwko schroniska... ot betonowy budynek, którego nigdy nie podejrzewałabym o takie przeznaczenie.

Gospoda po przekształceniu, została nazwana
Passhöhe Baud lub Gasthaus von Furchner 
(czyli- ,,Na Przełęczy Spalonej'').




Po zmianie właściciela- pozostała nazwa Brandbaude. Wreszcie po wojnie, schronisko doczekało się polskiej nazwy. 
Wstępnie jako Schronisko ,,Spalona'', lub ,,Na Przełęczy Spalonej''.
I dopiero w latach 60-tych przemianowano je na ,,Jagodna''; co trwa po dziś dzień.





Okolice jest urocza. Mało zabudowań, dookoła łąki, pagórki, cisza...
Liczne szlaki narciarskie i rowerowe.
Wiele wydeptanych, leśnych ścieżyn, znanych nielicznym wtajemniczonym, a nawet Sudecki Szlak Konny.
Pobliska szosa, zwana Autostradą Sudecką, owija zbocza Jagodnej i jest mocno zrujnowana. 




Kto będzie wracał od schroniska, nie polecam nią jazdy dalej na wprost, w kierunku Gniewoszowa.
Lepiej odbić przy schronisku, na Bystrzycę.


Odcinek na zboczach Jagodnej jest chyba najbardziej zniszczony.
Droga krzyczy o remont.


Przy schronisku drewniany słup z oznaczeniami szlaków.
Przyjemny, wyniesiony nieco ponad drogę- skwerek, a na nim stare świerki i podniszczone ławy.








Dochodzimy do otwartego szlabanu.
Dalej zakręt i małe dziwactwo.
Otóż szlak pieszy nakazuje pójście prosto.
Więc posłusznie podążamy za oznakowaniem.



I za chwilę dowiadujemy się, że nie warto.
Szlak niebieski wygina na powrót w lewo, chwilowo wiedzie przyjemną, trawiastą dróżką,
by za chwilę na powrót dołączyć do szerokiej, wcześniej porzuconej trasy.






Nie ma sensu schodzić z ubitego traktu.
To tylko wydłużenie zakola.

Droga, którą idziemy jest zwana Pylistą.
Pewnie w ciepłe, suche lata, trochę się z niej kurzy.
Dalej droga zmienia nazwę na Popielną.
Dolina, w którą wpada to również Dolina Popielna.

Szlak dalej nią nie prowadzi.
Na wysokości zupełnie niezauważalnego wzniesienia Sasina, odbija od Popielnej i zakręca lekko na wschód, by za chwilę iść równolegle do wspomnianej.





Tuż za Sasinem, kolejny niewidoczny szczycik- Sasanka.
A może to nie Sasanka?
Problem z namierzeniem poszczególnych wzniesień jest tu znaczny- tym bardziej, że mapy różnie je umiejscawiają.
Ale o tym za chwilę...


 
Cała trasa na Jagodną to nużące, mocno rozciągnięte podejścia i wypłaszczenia.
Przy brzegach lasu, wyschnięte, aż białe- liczne gałęzie, resztki drzew.
Przypominają zbielałe kości.
Ciepłe promienie słońca liżą je leniwie, wysuszają, kruszą...





Aż nachodzi myśl, że jakby człowiek gdzieś blisko założył biwak, to i na brak drewna na ognisko, nie mógłby narzekać.
Pod drodze kilka drewnianych ambon, czy widokowych, czy myśliwskich... Trudno zgadnąć. Może i jedno i drugie.




Zmęczyć się trasą nie da rady.
No chyba że jej upartą jednostajnością i brakiem bodźców.



Wiele łagodnych zakoli.
Na tyle sporo, że na jednym z nich spotykamy niepewnego dalszej trasy- turystę, który wcześniej nas wyprzedził.






Pan ów, odpoczywając przy jednej z przydrożnych ambon, pyta nas czy to przypadkiem nie tutaj jest szczyt, ponieważ słyszał, że na szczycie jest drewniana ,,wieża'' widokowa, a tabliczki z nazwą może nie być.
Dzięki niemu i my zaczynamy mieć wątpliwości, bo i czas dojścia by pasował.

Fakt, że trochę się wleczemy...









Jednak postanawiamy iść dalej.
Aż ,,coś'' znajdziemy. ;)
Pan dołącza do nas.

I rzeczywiście- wkrótce docieramy na ,,rondo''. :D
Szeroki placyk, na środku którego coś a'la kopczyk, a raczej kamienny placek.
Tu w okolicy sporo takich płaskich kamieni.




Przy lesie, po lewej stronie- owa wieża widokowa.
Czyli drewniana, mocno wysłużona ambona myśliwska, ze spróchniałymi deskami w podłodze.



Z tego co słyszałam- to już stan przeszły.
Ambonki nie ma. Powstaje wieża z prawdziwego zdarzenia...
A więc niektóre zdjęcia są już historyczne. :)


Na ambonce tabliczka z napisem, też uszkodzona.
Litery starte, czy odklejone. Zostało ,,JAG...''
Chyba żaden szczyt koronny nie jest tak zaniedbany jak ten.

Wstyd! Tym bardziej, że tak łatwo tam dotrzeć.
PTTK mogłoby wsadzić zadki w samochód i dojechać na samą górę. Bez wysiłku.
Mimo wszystko pagórek ma coś w sobie przytulnego.
Drewniana wiata pośród traw i drzew, a pod nią ławy i stół.


Przyjemnie posiedzieć, coś zjeść, schronić się przed deszczem...
Moi bliscy zdobywają drewnianą ambonkę.
Ja nie ośmielam się, usłyszawszy o połamanych deskach w podłodze. Za to uwieczniam zdobywców na zdjęciu. ;)







Czas wracać.
To drugi nasz szczyt koronny tego dnia.
Rano byliśmy na Orlicy...

Kto nie ma za dużo wolnego na zwiedzanie, warto by pomyślał nad połączeniem tych obydwu łatwiutkich szczytów.

No i bomba na koniec!
Niespotykana nigdzie indziej.
Turyści odwiedzający szczyty koronne, wiedzą o tym, że nie zawsze koronny, znaczy najwyższy.
Że czasami to widzimisię twórców Korony decydowało- co powinno zaistnieć w wykazie.
Ale w przypadku Gór Bystrzyckich, sprawa jest
mocno zawikłana.
Kto wie, że szczyt na którym stała do niedawna ambonka i na którym znajduje się tabliczka z nazwą, to nie jest najwyższy punkt Gór Bystrzyckich???

Owszem to jest ,,wyskok'' (ciężko tu zauważyć jakikolwiek wyskok) nazwany Jagodna. 
I tylko co do tego nie ma żadnych wątpliwości.
Problem w tym- że nie jest to najwyższy punkt polskich Gór Bystrzyckich.



Okazuje się, że niecały kilometr od oznaczonego miejsca, w lesie poza szlakiem, w kierunku północnym (czyli wcześniej!) znajduje się nieco wyżej położona miejscówka.
Widoczna na powyższym zdjęciu ambonka, stoi na niższym wzniesieniu najwyższego szczytu.
W lewo w lesie należy szukać tego miejsca.
Mapki pomogą, a i ścieżki doprowadzą... ;)

Oznaczony szczyt Jagodnej, na który biegnie szlak ma wysokość ok. 977 m.n.p.m.
Wyskok pozaszlakowy w lesie, na którym stoi rozwalająca się ambonka, ma wysokość 985 m.

To jest ów najwyższy punkt, czy też może szczyt bystrzycki.
I to można wywnioskować z samego popatrzenia na mapę- dodatkowa poziomica, tworząca małe kółeczko, nie pokrywająca się z poziomicą wyznaczającą wysokość Jagodnej.

Spory trwają natomiast co do nazwy.
Pytania jakie stawiają sobie wszyscy brzmią: ,,Czy ten punkt to nadal Jagodna?'', 
,, Czy być może jest to już Sasanka?''

Na wielu stronach, w tym blogach, można znaleźć twierdzenie, iż musi to być północny wierzchołek masywu Jagodnej.
I jako taki, to on winien być opatrzony tabliczką z nazwą szczytu koronnego.
Czy aby na pewno...?

Jest w tym jakiś sens, ale jest również ,,ale''.
W tej rozległej płaszczowinie, doprawdy ciężko wyróżnić odrębne szczyty.
A na dodatek w masywie, poniżej naszego, znanego wierzchołka,  jest jeszcze jeden i to nienazwany. Można by rzec- południowy.

Na starych, niemieckich mapach, cały masyw Jagodnej ma wzdłużny napis ,,Heidel-Berg''.
Polecam pooglądanie tych map, chociażby na podlinkowanej poniżej stronce.

Nazwa dotyczy całego grzbietu, nie pojedynczego szczytu.
Od tej nazwy pochodzi polska nazwa wzniesienia Jagodnej (Heidelbeere- borówka, jagoda).
Czy przypadkiem nie było tak, iż cały masyw nazwano Jagodne (literka ,,e'' na końcu jest obecna na starych mapach), a poszczególne wyskoki uhonorowano własnymi nazwami?
Porównajmy sobie:
Może najlepszym przykładem będzie szczyt w słowackich Tatrach Wysokich.
Trzy turnie: Tajbrowa, Klimkowa, Kwietnikowa;
jeden szczyt- Staroleśny.
Czyż nie mogło być podobnie w przypadku Jagodnej? Jeden masyw, każde wzniesienie- własna nazwa. Co prawda pominięto w nazewnictwie wyskok południowy, na mapach jest jedynie kota 949 m. Swoją drogą ta górka też zasługuje na imię.




Najwyższy szczyt- 985m., oznaczono na starych mapach jako Góra Sasanka. I ku tej nazwie się skłaniam.
Polecam stronę- http://odkrywanie.bystrzyca.pl/20100911/20100911_Jagodna.html


  
Jak również skłaniam się po części do wyjaśnień na stronce- https://polska-org.pl/5137141,Nazewnictwo_gor_otaczajacych_doline_Bystrzycy_Lomnickiej.html

Prawdopodobnie w wyniku błędów, powielanych przez lata, choćby na skutek zużycia i zniszczeń starych map, a może- nienaniesienia na nie pewnych danych, Sasanka ,,skakała'' po mapie Gór Bystrzyckich na różniste położenia.
Sasanka nie jest pierwotną nazwą szczytu.
Wcześniej to była Stefanka, lub Szczepanka (Stephans-Berg) i nazwa ta widnieje na mapach, jako niewybitny szczycik położony w masywie Jagodnej, na trasie niebieskiego szlaku.
Zresztą tuż obok najwyższego punktu- 985m.
Niewidoczny za bardzo szczycik, był dobrze rozpoznawalny z dołu, od strony położonego blisko przysiółka
Stephansberg (po polsku: Szczepków). Stąd nazwa, która przez lata wyewoluowała od ,,Szczepanki'' do ,,Sasanki''.
Na najnowszych mapach- dziwnym trafem Sasanka wskoczyła we wzniesienie Sasina, jako drugi szczycik w masywie.
Sasin (Kohlberg) jest opisywany jako szczyt dwuwierzchołkowy. 

Do tego obie nazwy (Sasin/ Sasanka) są blisko brzmiące... 
Prawdopodobnie ta zbieżność nazw spowodowała, że wreszcie Sasankę doczepiono do Sasina.
Tymczasem nie tu jej miejsce.

Skoro ktoś zaprzecza sensowności Sasanki w masywie Jagodnej, czemu nie zastanawia go jej obecność w Sasinie? To taka sama sytuacja.

W końcu doszlibyśmy to paradoksu, że Sasanka nie pasuje nigdzie. 
Zgodnie z ustaleniami strony polska.org.pl
mamy od północy ku południu- poprzeczny masyw Sasina (dwa wierzchołki),
wzdłużny masyw Sasanki (dwa wierzchołki), wrosły w płaszczowinę Jagodnej 

( Dwa kolejne, tylko dlatego, że drugi nie doczekał się nazwy własnej. 
Ale tak jak pisałam, można by go traktować jak kolejną górę w masywie).
Czyli Sasanka, Jagodna i Szczyt bez nazwy- trzy w jednym grzbiecie rozległej Jagodnej Góry...
Zresztą... jakkolwiek nie nazywać, to
Jagodna Pn= Sasanka= 985m.
Niech każdy nazywa jak chce.
Najważniejszym jest fakt bezsporny jej wyższości i tyle.
Może trochę namieszałam, jednak te wyjaśnienia oparte o stare kartografie wydają mi się najbliższe prawdzie i chciałam co nieco przybliżyć.
Uff... ;)




 - w oddali zamglony masyw Śnieżnika

Niewiele wiedzieliśmy o tych zagmatwaniach w tutejszych górach.
I Sasankę minęliśmy, nie bardzo mając pojęcie nawet, że trzeba skręcić w wyraźną trawiastą ścieżynę, aby łatwo dotrzeć pod rozwalającą się ambonkę w punkcie 985 m.
...








I teraz wypadałoby wrócić :D


Zwiedzając nie tylko dla odhaczenia kolejnych ,,klejnotów koronnych'' , ale dla znalezienia czegoś więcej, zawsze pojawi się powód, dla którego chce się wracać.
I nieważne, że szczyty niespecjalnie widokowe.
One oferują co innego w zamian.
Okolice zdają się nieskażone nadmierną cywilizacją. 

...
Czas zdaje się płynąć wolniej... 
Spokój dookoła i cisza.







Czy nie tego szukają dziś ludzie uciekający w góry?
Kto nie tęskni za dniami, gdy ten czas płynął spokojniej, bez krzykliwego, kradnącego życie, postępu?

I kto nie ma ochoty czasem zniknąć z pola widzenia innych? 
Pozwolić się wchłonąć zielonej, rozdzwonionej ptasim śpiewem, leśnej drodze...
Melancholijnie tak jakoś się zrobiło. ;)






Spotkaliśmy zaledwie tego jednego pana- niepewnego co do położenia szczytu i rodzinkę trzyosobową podążającą pod górkę, gdy już schodziliśmy; mówiącą nam powtórnie ,,dzieńdobry''. ;)
Spotkaliśmy ich już przed południem, schodząc z Orlicy.
Jak widać mieli takie same plany na spędzenie dnia.
W schronisku nie było, poza obsługą, nikogo.








I jak zwykle- żal odjeżdżać...













 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz