poniedziałek, 4 września 2017

Koprowy Wierch


Piękna, całodniowa wyprawa.
Pośród innych, górskich wspomnień, jedno z najmilszych.
Wypadałoby ją jednak powtórzyć, z racji mglistej aury, jaka spłynęła na nas wraz z biegiem dnia i ukryła większość widoków.
Tajemnicze, senne mgły (o ile nie pada ;) ) też mają swój urok. A doceniliśmy je szybciej, niż by się wydawało. 
Choć myślimy o powrocie w te rejony... dla uzupełnienia widoków.
Mimo iż staramy się za każdym razem odwiedzić jakieś nowe miejsce, aby poznać jak najwięcej; to tam warto poświęcić kolejny dzień.
Wiele tracą turyści ograniczający się tylko do Tatr Polskich.
Jesteśmy patriotami jak najbardziej :) , 
bo spotkałam się już z głupimi zarzutami, że należy popierać rodzimą turystykę i jeździć tylko po swoim kraju. 
Ale przyroda i jej zakątki, jak dla nas, nie mają narodowości. 
Tatry są jedną, doskonałą całością. I warto poznać je całe.


Jedziemy wczesnym rankiem na Słowację.
Przez Łysą Polanę, Tatrzańską Jaworzynę, Ździar, Tatrzańską Kotlinę...
Za tą ostatnią, nasza droga zakręca w prawo- w kierunku Tatrzańskiej Łomnicy i Smokowców.
Jak ktoś jedzie pierwszy raz- niech ma to na względzie, bo inaczej pojedzie w kierunku Spiskiej Beli.
Mijamy ciche, malownicze miejscowości, typowo nastawione na turystów.
Większość zabudowań w tych miejscowościach to pensjonaty, hotele i zaplecza gastronomiczne.
Niegdyś skryte w szumiących lasach, dziś wystawione na otwarte słońce.
A dokonała tego Velka Kalamita ....
Wiele cieszących się popularnością, zabytkowych, stylizowanych pensjonatów, popada dziś w ruinę.
Piękne zabytki architektury tamtych rejonów niszczeją i wielka szkoda, że nieubłagany czas i ludzka obojętność tych, co mieliby możliwości, by to ocalić, przechodzą ponad tym stanem, udając, że tego nie dostrzegają.
Maleńki Ździar- jak wiele by zyskał, gdyby TANAP ustąpił trochę ze swego uporu i otworzył szlak Tatrami Bielskimi.
Pisanie petycji do zarządu nic nie daje. TANAP stoi na niezmiennej pozycji, a mieszkańcy piszą kolejne prośby...
Zielone pagóry ciągnące od Murania, poprzez Hawrań, Płaczliwą Skałę i Szalonym Wierchem ku Jatkom- stoją ponad maleńką wioską, nietknięte. I tylko czasami stopa kogoś niepokornego, kto nie chce kłaniać się nakazom i zakazom włodarzy, przemknie po cichu bogatymi halami bielskiej grani.
Kieżmarskie Żłoby ( Kežmarské Žľaby )- kolejna maciupeńka miejscowość na trasie.
Szczerze- to chyba nawet nie ma tam jednego, zwykłego domu mieszkalnego innych osób, niż te co są pracownikami parku.
Leśniczówka, dom wypoczynkowy również popadający powoli w niebyt, kilka domostw.
I jeden jedyny szlak niebieski, który tu dochodzi...
Przed nami kolejno : Matlary, Łomnica z górującą ponad domostwami i zwykle omgloną Królową o tym samym imieniu, zakręcone uliczki Smokowców, Tatrzańskie Zręby, Wyżnie Hagi z ciekawą bramą wjazdową po prawej stronie. 
A wszystko to łączy Droga Wolności (Cesta Slobody), którą podążamy.
Gdy za Wyżnimi Hagami, dwukrotnie przetniemy linię kolejową, wypatrujmy skrętu w prawo- który prowadzi na Popradské pleso.
To jedna z dwóch możliwości startu na Koprowy Wierch.
Druga to kolejny przystanek- a więc Štrbské Pleso.
Droga na Popradzkie biegnie dnem doliny i jest raczej mało widokowa, za to wygodna, asfaltowa.
Trakt ze Szczyrbskiego szybko wkracza w las i prowadzi szlakiem podobnym do wielu z tych, jakimi usiane są Tatry. 
Widoki za to wspaniałe- na potężne, granitowe zwaliska jakie przysiadły wokół Doliny Mieguszowieckiej, która wstępnie powiedzie nas pod upatrzony cel.
Polecam- pod względem opłat postojowych- (stan na 2017 rok ;) ) parking na Szczyrbskim.
Nie wiem, czy z racji tego, że dołem biegnie szosa i większość osób woli nią podążać- parking na Popradzkim jest droższy.
Tamtego dnia wybraliśmy jednak szosę z przystanku Popradské Pleso. A to było jeszcze przed podwyżkami... ;)



Widoki na początku- które ,,zapewniła'' Velka Kalamita. 
Odległe, poszarpane turnie, prezentują się w świetle poranka wspaniale. Po lewej, nad ramieniem Skrajnej Baszty ( słowacka Patria ) widać nawet nagięty trójkąt Krywania i krzyż wieńczący jego wierzchołek.



Zanim skryjemy się w cieniu lasu, witają nas więc wysokie trawy, różowe plamy wierzbówki kiprzycy, kaliny i młode jarząby.
Gdy szlak odbije łagodnym zakolem i zostawi z boku wody Popradu- tu młodego i dopiero zaczynającego swój bieg; wkrótce otoczą nas smreki.






A więc- skoro już idziemy od przystanku elektriczki- Popradské pleso...
Szosa wznosi się łagodnymi zakrętami, cierpliwie pod górę. 
Dookoła lasy.
Serpentyny niczym na trasie nad Morskie Oko. A jakoś tu nikt nie wykorzystuje zwierząt i nie jeżdżą ani bryczki, ani fasiągi.
Droga doskonała dla rowerzystów, choć i tych brak. 
A może jest za wcześnie...
Po drodze- na niedługo przed odpoczynkiem, możliwość odbicia na króciuchny żółty szlak.


Prowadzi on na Cmentarz pod Osterwą.
Miejsce zadumy i hołdu tym, którzy zostali w górach, lub poświęcili dla gór całe swoje życie.


Tu szczególne miejsce zajmuje tablica naszego Króla Przewodników Tatrzańskich- Klimka Bachledy...



Przytwierdzony do skały, połamany element śmigła z wyrytymi nazwiskami żołnierzy, którzy zginęli w katastrofie lotniczej nad Tatrami...



Tu szczególnie brzmią słowa umieszczone na tablicy informacyjnej, przy rozwidleniu szlaków na Popradzkiej Polanie:
,, Mŕtvym na pamiatku, živým pre výstrahu ''
(Umarłym na pamiątkę, żyjącym ku przestrodze.)
Drewniane krzyże są pięknie rzeźbione, malowane, a pośród nich metalowe, ozdobne tablice pamiątkowe.


Nie ma podziałów, ze względu na narodowość, czy upodobania. Tu są ci, których połączyły i ukołysały góry...
Każdy, kto tu zagląda jest pod wrażeniem miejsca.
Wystarczy przekroczyć stary most na Potoku Krupa. Potoku, który wraz z Hińczowym Potokiem rodzą rzekę Poprad.






W gęstwinach kosodrzewiny, cicho i łagodnie zwalnia czas.
Nie trzeba się obawiać, że nie zdążymy z planami dnia. Zdążymy na pewno, to zaledwie kilka minut, a niezapomniane wrażenie.
I dumna Osterva, z ostrymi zakosami szlaku nań wiodącego, stróżuje pochylona nad miejscem pamięci.
Przeciwlegle długa grań Baszt zamyka Dolinę Mięguszowiecką. 
Ich właśnie zboczami prowadzi szlak ze Szczyrbskiego Jeziora.
Żółte znaki spod Ostervy, wyprowadzą nas nad południowo-wschodni brzeg jeziora.


 Jezioro Popradzkie- przepiękny, malowniczy staw, nad którym spoczął budynek schroniska- Majláthova chata 
 ( a raczej kolejne jej wcielenie) i hotel- Chata pri Popradskom plese.


Kolejne wcielenie- bo już piąte (lub jeśli liczyć dwa wcielenia chaty kpt. Moravki, to szóste) z kolei.
Pierwsza, drewniana Majláthova chata stanęła nad jeziorem już w 1879 roku.
Nazwa upamiętnia pomysłodawcę budowy.
Chata postała jedynie rok i spłonęła.

 Źródło- Wikipedia

Jej następczyni, stała dłużej- bo 9 lat i podzieliła los poprzedniczki.

 Źródło- Wikipedia

Trzecie, kamienno-drewniane wcielenie, wybudowane ok. 1892 roku, zakończyło swój byt na skutek przejścia okolicznych ziem we władanie dziedzica dóbr jaworzyńskich- Christiana Hohenlohe.
Zburzył on schronisko i w 1899 roku, wybudował takie jakie jemu pasowało;
nadając mu imię kpt. Štefana Morávki.

 Źródło- Geo-Mount

Pod tym imieniem budowla przetrwała do 1964 roku, choć z przygodami.
Najpierw pod ciężarem śniegu- w 1961 roku, runął drewniany dach.



 Źródło- Geo-Mount

Odnowione po tej przygodzie schronisko, spłonęło ostatecznie w 1964 roku.
Na miejscu pogorzeliska, stanęła dzisiejsza Chata pri Popradskom plese.
Ostatecznie, z ukłonem dla historii i nawiązując do upodobań księcia Hohenlohego,
przywracana do życia w 2004 roku , a więc budowana od podstaw, dziś stoi tuż obok hotelu.
Przy budynku charakterystyczny dla Słowacji ,,widlak''- kierunkowskaz. A na nim tabliczki, ale nie na tatrzańskie szczyty i szlaki. ;) Ale na najwyższe, światowe szczyty, z informacją o ich wysokościach, odległości jaką trzeba pokonać i o czasie jaki trzeba by na to poświęcić. Dość abstrakcyjne w swej perspektywie. :D Chociażby te prawie 500 dni na Aconcagua. Oczywiście biorąc pod uwagę, że to zapewne w przeliczeniu na piesze dreptanie; a Aconcagua jest w Andach. ;)


Przepiękne otoczenie kusi, aby posiedzieć tu trochę dłużej. Ale przed nami jeszcze długa droga.

Otworzą się rozległe widoki, aż po grań główną, w której migoczą nasze poczciwe, choć niebezpieczne Mięguszowieckie Szczyty. 
A na lewo od nich nasz cel- Koprowy Wierch.
Jest jeszcze bardzo wcześnie, ale już niepokoją tumany mgieł snujące się w oddali.


A przybywa ich z każdą chwilą.
Ale na razie cieszymy się przejrzystym, połyskliwym powietrzem i odblaskami słońca w tafli jeziora.




Obeszliśmy jezioro połowicznie. 
Prawdę mówiąc, można je obejść z dowolnej strony. 
Ale idąc od lewej, mamy wgląd na owianą połyskliwą mgiełką- Dolinę Złomisk.


Piękna i teoretycznie niedostępna- brak szlaków turystycznych.
Dostępna dla wspinaczy i niepokornych. 
Miejsce ostatniej wyprawy wielkiego polskiego przewodnika- Władysława Cywińskiego. 
Człowieka, który jak nikt rozumiał, że nie wolno ograniczać ludzi kochających góry, stawianiem zakazów wstępu i powoływaniem do życia kolejnych rezerwatów. Miejsc ukrywanych przed prawdziwymi pasjonatami, a wypełnianych rozrywką myśliwską tych, co czują się panami na tych terenach. Przemysł drzewny też ma się w takich rejonach całkiem nieźle.
Dolina Złomisk co prawda do takich miejsc nie należy... 
Za wysoko, za daleko, raczej sama kosodrzewina- więc drwali tam brak. Jednak po co pozwolić ludziom, żeby wszędzie zaglądali.
Pan W. Cywiński zginął wspinając się z Doliny Złomisk na północno- zachodnią ścianę Tępej- w grani Ostervy.
Dolina łączy się niezbyt trudną przełęczą- Wschodnie Żelazne Wrota; sporym obniżeniem w granitowym murze grani głównej Tatr, z kolejnym rezerwatem po stronie Białej Wody- z Doliną Kaczą.


Przejście znane od wieków, od czasów pierwszych zdobywców.
Wspaniały byłby szlak tamtędy wiodący. 
Tatry Słowackie sporo większe od naszych, 
szlaki jako takie- dłuższe niż nasze... 
Ale ta sieć mogłaby być ciut ,,gęściej upleciona''...




Tymczasem schodkami od schroniska, wdrapujemy się z powrotem na szosę, aby z niej skręcić w las.
Przy zejściu, drewniana zadaszona wiata, a pod nią rozmaite artykuły- głównie żywnościowe. Zwykle w ilościach hurtowych.

Źródło zdjęcia- Góry dla Ciebie

Chętni i czujący się na siłach, mogę przysłużyć się schronisku pod Wagą i wnieść co nieco na własnych plecach. 
Czyli tak , jak robią to nosicze, którzy od lat zaopatrują to schronisko.
Zwykły człowiek nie wniesie tyle co oni. Można by rzec, że oni zajmują się tym zawodowo.
Nosicz, który jest absolutnym rekordzistą jak do tej pory, wniósł do Chaty Zamkovskiego ponad 200 kg.

Szlak staje się podobny do reszty szlaków tatrzańskich. 
Głazy mniejsze i większe tworzą wąską ścieżkę, a ta niezbyt stromo ciągnie ku górze.




Przepiękne, prościutkie limby pomiędzy kosodrzewiną. 
Sporych rozmiarów skalne wanty, oplatają korzenie drzew.
Na środku doliny wyrasta charakterystyczny, granitowy trójkąt. 
To Wołowiec Mięguszowiecki.


Południowe ramię jakie wysuwa grań główna, na wysokości Hińczowej Turni; a więc licząc od Przełęczy pod Chłopkiem- 
w drugim znaczniejszym wzniesieniu, idąc na wschód.
Ciekawa opcja wycieczkowa, pozaszlakowa. 
Wołowiec Mięguszowiecki jest bowiem łatwo dostępny, szczególnie z Doliny Żabich Stawów Mięguszowieckich.
Należy kierować się na Wołowcową Przełęcz- a ta o ile jest dobra widoczność, jest łatwo rozpoznawalna.
Niestety, zanim my dojdziemy na jej wysokość z drugiej strony- od Doliny Hińczowej, skryje się ona w coraz niżej opadających mgłach, podobnie jak i otaczające nas granie...

Ok. pół godziny i minąwszy szeroki, głośny Żabi Potok- znajdziemy się na rozstajach dróg.






Rázcestie nad Žabím potokom, a tak naprawdę w widłach owego potoczku, który tu rozlewa się dwiema odnogami. 
W prawo trasa na Rysy- już stąd widać liczne i męczące zakosy ciągnące na próg Dolinki Żabich Stawów Mięguszowieckich. Większość idących wybiera ów szlak. 

My idziemy w lewo, ku zielonemu, również dość wysokiemu progowi Doliny Hińczowej.
Nasza droga mniej upierdliwa, bo choć wiele wysokich stopni przed nami, to jednak o wiele mniej zakosów.







Mijamy więc drugą odnogę Żabiego Potoku. 
Wkrótce pokaże nam się Potok Hińczowy, spadający z zielonego progu. Pojawia się nawet łańcuch, do przytrzymania się, przy przechodzeniu po wielkich głazach w korycie potoku.



Po lewej, w dole- Dolinka Szatania z niewielkim stawem. 
Niestety mgły ścielą się już w każdym załomie. 
Grani Baszt nie widać. Zaledwie co jakiś czas mignie przeplatany trawą, olbrzymi stożek piargowy leżący w linii prostej pod najwyższym z Baszt- Szatanem. 


Z prawej Popradzkie Turnie może trochę lepiej widoczne, jednak samych szczytów też nie widać. 
Kwiaty Doliny Mięguszowieckiej- tej otchłani kosówki, zachwycają bogactwem kolorów. Porastają obficie brzegi strumienia i każdy wolny od iglastych wężowisk- skrawek trawy.






O ile zakosy szlaku na Rysy były przez jakiś czas widoczne, o tyle Kotlinkę pod Wagą i olbrzymy nad nią się pochylające, zatopiły chmury.


Mgły w górach są wyjątkowe. Idą widocznymi falami. Czasem zasnują wszystko, a czasem na kilka chwil odsłoni się co nieco, mgły pójdą w górę, by za chwilę opaść tumanami w dół, odizolować wędrowca od innych i od wszystkiego dokoła... a potem znowu ukazać na chwilę otoczenie i zadziwić, że oto nagle jesteśmy gdzie indziej, niż się spodziewaliśmy.
Około godzinki poświęcamy na wdrapanie się próg Doliny Hińczowej.
Próg jest rozciągnięty i zdobywając jego bliższy brzeg, dostrzeżemy połogie gruzowisko, które musimy pokonać.






Pośród piargów i traw drzemią maleńkie stawki- Hińczowe Oka.
Lekko błotniste wokoło, bo stawki czasem podsychają, tworząc wokół siebie niewielkie młaczki. 
Poniżej nich, bo tuż nad progiem- trawiasta, podmokła łączka z połyskującymi, maleńkimi bajorkami. 


Koliby też się trafiają... Nie każda trzygwiazdkowa ;) , ale zawsze to jakieś schronienie.







Rudzieją już trawy, nabierając jesiennej poświaty. Koniec sierpnia.
Biorąc pod uwagę dość suche lato i tak dobrze, że w ogóle są.
Za ograniczającą nas od lewej skalną kopą- Mały Hińczowy Stawek, który mimo swej nazwy w Dolinie Hińczowej nie leży. 
Będzie lepiej widoczny trochę wyżej, bo z tej strony zasłania nam go, ów skalisto-trawiasty pagór, który oddziela Dolinę Hińczową, od wspomnianej Dolinki Szataniej.
Jeszcze ok. 10-15 minut i staniemy nad największym i najgłębszym, słowackim stawem tatrzańskim- Hińczowym 
( Veľké Hincovo pleso ).


Miałam nadzieję na obejrzenie Mięguszowieckich od tej strony, dawnego podejścia na Chłopka...
Zielonego szlaku, który oficjalnie zamknięto ze względu na kruszyznę terenu.


A znając życie, to kolejny i jeden z wielu, który został zamknięty z czystej złośliwości, żeby turyści za łatwo nie mieli i żeby zbyt wielu przejść pomiędzy obu krajami nie trzeba było utrzymywać.
Dodatkowo zapewne wymagał remontu, podobnie jak szlak na Wrota Chałubińskiego. A jak coś wymaga remontu, łatwiej zamknąć, najlepiej zakładając rezerwat ( -jak w przypadku Wrót) , lub opiniując rzekomo niebezpieczny teren (- jak w przypadku Chłopka).
Mięguszowieckie Szczyty śpią w tumanach mgieł. Nie było nam dane przyjrzeć się ani Drodze po Głazach, ani najłatwiejszemu podejściu na Wielki Szczyt Mięguszowiecki przez Wielką Mięguszowiecką Ławkę; które wiedzie tuż znad ciemnego, granatowego oka stawu.


Kolejny powód, aby tam wrócić.
Gruba pierzyna chłodnej mgły wisi tuż nad taflą. Ciągnie zimny wiatr, zmusza do naciągnięcia kapturów.
Przysiedliśmy na chwilę za olbrzymią wantą, kryjąc się od wiatru. 
Paru turystów snuje się po głazach, ułożonych niczym ścieżyna w niecce stawu. Kamienna linia oddziela najbardziej wysunięty na południe, kraniec. Przy wyższym poziomie wody, zapewne jest pod nią.


Marzną dłonie trzymające kanapki i termosy. Chcieliśmy się posilić, jednak aura zmusza by połknąć kanapki na szybko i uciekać w dalszą drogę.
Czeka nas trochę męczące podejście na Wyżnią Koprową Przełęcz (Vyšné Kôprovské sedlo). 


Nie jest źle, choć szlak zrujnowany. Owszem do pewnego momentu są to wygodne kamieniste stopnie, ograniczone drewnianymi balami. Ale wyżej...


Grube, drewniane bale, które miały zapewne za cel chronić zbocze przed osuwaniem się i wytyczać stopnie, leżą dość bezładnie. Dobrze, że zbocze dość łagodne, choć i piarżyste.


Ostatnio Słowacy biorą się za remonty, więc może i szlak na Koprowy doczeka się poprawek. 
Piarżyste podejście na Lodową Przełęcz i Polski Grzebień doczekało się, więc może i tutaj. :)
Zakosy są łagodne, przewyższenie nieduże. 

Czasem z ciężkich, wiszących nad stawami mgieł, wychyli się jednym, czy drugim fragmentem granat wody.


Pokazuje się niezbyt wyraźnie Mały Hińczowy Stawek.
Odkrywam jakieś małe oczka wodne w okolicy Wielkiego Stawu- zapewne oddzieliły się na skutek obniżenia poziomu wody.


Po przeciwnej stronie przełęczy, niebieski szlak, którym dotąd podążaliśmy, spływa ku Dolinie Hlińskiej. 
Ale nitka szlaku niczym we wrota do innego wymiaru, wpada w tumany mgieł i znika nam z oczu. 








Stąd można dotrzeć do miejscowości Podbanské. To ok. 5 godzin wędrówki. Typowo nastawione na turystów, ciche, można by rzec osiedle- należące do miasta Wysokie Tatry. Stałych mieszkańców jest tu zaledwie kilkudziesięciu.  
Tu gdzie stoimy przewalają się mgły. Przed chwilą widoczni przed nami turyści, wtapiają się gdzieś w szarość granitów, znikają. 




Otaczająca mgła zapewnia niesamowitą aurę; jest niczym wrota do innych wymiarów. Fantastyczne kształty skał rozmywają się, same skały wydają się poruszać, ludzie nagle znikają z oczu. 


Tajemnicze, niepewne, a tak bardzo przyciągające. Góry jakby przyzywały, jakby w tych mgłach zawisła jakaś cicha muzyka...

Korzyść z tego taka, że nie widzę otwierających się co jakiś czas po prawej stronie- przepaści. 


Tuż przy szlaku białe, namacalne, ,,płynące'' powietrze.
Niestety, nie widzę również tego co przy normalnej przejrzystości powietrza, pojawia się pomiędzy skałami. Kilka tych okien widokowych, pomiędzy zwałami złomisk, miniemy po drodze.
Żleby spływające ku Dolinie Hińczowej robią wrażenie- są pełne spękanych, ostrych zjeżeń.



Jakież muszą być wspaniałe, gdy widać je w całości...
Duże głazy, łagodny trawers od zachodniej strony grani. Czasem zbliżamy się do niej, czasem oddalamy.




Ścieżka jest wygodna, nie sprawia problemów.
Zaskakująco dość szybko doprowadza do pochyłej, ale dobrze urzeźbionej skalnej ściany.
Ostateczne podejście, nad którym spomiędzy mgły wyłania się oznakowanie końca szlaku.






Z góry schodzi ze łzami w oczach jakaś turystka. Boi się tego odcinka.
Zagaduję chwileczkę. Jest wspaniała, jak każdy człowiek, który potrafi wygrać walkę z samym sobą.
Nie ten, kto przebiega Orlą Perć na czas, nie ten co zrobił szlak w czasie krótszym, niż napisane na szlakowskazie i potem się chwali, zaznaczając jednocześnie, że szlaczek lajcik.
Ale ten kto stoczył bitwę ze swoimi słabościami, być może chorobą, być może lękiem wysokości, nadwagą i wygrał! Ten jest naprawdę kimś wielkim!

Szanuję dokonania, szanuję ustanawiane rekordy.
Ale z tych wprawionych, niewielu jest w stanie zrozumieć, jak wielkim poświęceniem, uporem i siłą woli musi wykazać się czasem zwykły, szary wędrowiec.
Tym większy szacunek mam właśnie dla takich osób, a ich dokonania są dla mnie większe, niż bite na czas rekordy.

Na górze odpoczywa już trochę turystów.
Szczerze to odrobinę niewygodne miejsce znajdujemy, a i boję się ruszyć cokolwiek dalej, bo widoczność mam może na metr. 


Wydaje się że tuż z boku zieje ukryta otchłań. Choć może wcale tak nie jest.
Na początku głupieję, jak ja usiadłam- jaka dolina po której stronie. Skoro ciągle przelewają się wokół nas chmury... Wreszcie z obłoków wyłania się boczna grańka i to z rogami. 


Ktoś ustawił na niej dość wysokie kopczyki.
To odchodząca na zachód, grań Pośredniego Wierszyka, na którą kusi się wielu zwolenników ,,lewizny''.
Wygodne miejsce na posiedzenie, lekko w dół, w kierunku Piarżystych Czub i Cubrynki, tuż pod głazami na których siedzimy. W tym kierunku lepiej się zbyt daleko nie zapuszczać. 



Te ściany spadają krzesanymi pionami na obie strony. Wysokie piargi osypują ich stopy. I są piękne. ;)
Wymarzona Dolina Ciemnosmreczyńska nie raczyła wyjrzeć spod poduchy mgieł ani na sekundę. 


A to właśnie na nią i drzemiące w niej- pawiookie stawy ( jak je opisał Kasprowicz ) chciałam napatrzeć się najdłużej.
Nie dzisiaj. Kilka zdjęć na ,,białym tle'' ;) , coś tam przegryzamy i zaczynamy schodzić ze szczytu.
Niespodzianka, a może zachęta w stylu: ,,wróćcie tutaj''... ? 
Bo nagle mgły nie do końca, ale rozchodzą się. Doliny po zachodniej nadal ukryte, grzywy szczytów ucięte tak, że trudno rozpoznać poszczególne z nich. 





Ale już Staw Hińczowy ukazuje się w całej krasie, odsłania się też Dolina Hlińska.
Z tej strony, nie prezentuje się zbyt ciekawie. Choć opinie głoszą, że obok Ciemnosmreczyńskiej, zachwyca bogactwem roślin i zwierząt.
Od góry to po prostu potężne, szerokie, wyścielone złomami pustkowie.



Trudno odmówić Szczyrbskiemu surowego piękna, jakim przedarł się przez mgły.
Jego towarzyszka po lewej- Hlińska Turnia; trochę mniej skora do widzeń.




Mur Hrubego, długa, dumna grań, który ją ogranicza od południa, do połowy jest ucięty przez mgły.
Jakby ktoś wymierzył- warstwa mgły siadła na równej wysokości całego muru.

Schodzimy spokojnie, nie śpiesząc się. Jeszcze kilka zdjęć. 








Mały Hińczowy też doskonale widoczny. 
Ciekawi trochę ta Dolina Hlińska... Ale cóż- samochód stoi na Popradzkim. Schodząc do Podbańskiej- nie wyrobimy się.





Koprowy łączy się z granią Baszt, poprzez Koprowe Czuby. 
Nie wyglądają na zbyt trudne. Ale już miejsce połączenia- czyli Hlińska Turnia piętrzy się pionową stromizną.

Wygodnie i spokojnie schodzimy z powrotem nad Hińczowy Staw.







Jeszcze kilka zdjęć... A przez otaczającą nas grań zaczynają przewalać się kolejne porcje mgieł, poganiane chłodnym wiatrem.



Dolina dziś ma bardzo senny nastrój. Nie zamierza odsłonić się na zbyt długo.


Szybko dochodzimy do miejsca, z którego ponad ramieniem Wołowca, można dostrzec Kotlinkę pod Wagą. 
A i blaszany budynek schroniska udaje się zauważyć. 




Dawne, kamienne schronisko było bardziej urokliwe. Takie cieplejsze, przyjazne. Zwyczajnie pasujące do otoczenia. Choć w środku jest bardzo miło... i ten wielki kaflowy piec. ;)
Kamienna lawina położyła niestety kres zewnętrznemu wizerunkowi, a sąsiedzi woleli, być może zapobiegliwie, nie narobić się przy przywracaniu dawnego wyglądu.




Same Rysy we mgłach, ale ramię zakończone Kopą nad Wagą dobrze widoczne, tak jak i stroma ściana Ciężkiego Szczytu.
Im niżej schodzimy, tym więcej widać a mgły pozostają wyżej. Stoimy na progu Doliny Hińczowej, a  w dole odkrywa się przed nami cała zielona, kosówkowo-limbowa Dolina Mięguszowiecka.




Widać Popradzki Staw i schronisko, widać drabinę zakosów na Osterwę, nitki bystrych potoków i przebieg naszego szlaku.
A gdy spojrzymy w tył... tylko siwe mgły się snują.

Wtedy byłam trochę zawiedziona faktem, że widoków mieliśmy niewiele, a dziś łapię się na tym, że z radością powędrowałabym we podobnej aurze. ;) 



Choć schodzi się szybciej niż podchodzi, to jakoś ta droga powrotna dłuży się.





W końcu Rozdroże nad Popradzkim Stawem. Widać, że wędrowcy się spisali, bo wiata na produkty przeznaczone do wniesienia na Wagę- pusta.
Został nam odcinek szosy.


Sporo osób idzie jeszcze w kierunku schroniska popradzkiego. Raczej na nocleg, bo powoli nadchodzi wieczór.
W lesie panuje półmrok.
A na szosie zauważamy białe napisy. ;) Rano nie zwróciliśmy uwagi, zresztą są po stronie ,,powrotnej''- jeśli można tak powiedzieć.
Napis pojawiaja się co jakiś czas. Najpierw głosi, że : ,,Pivo na 1000 m. ''; za jakiś czas: ,,Pivo na 500 m.''
Myślę sobie- pocieszające i motywujące dla ledwo drepczącego, zmachanego wędrowca.

Jeszcze jeden napis: ,, Pivo na 100 m.''
Przechodzimy te 100 m. a tu nie ma nic dookoła, jedynie na środku szosy namalowany wielki kufel piwa z pianką... :D 
i napis ,,PIVO''. :D :D :D 
Co by nie powiedzieć motywacja skuteczna, a obietnic nie było- jakiego rodzaju to piwo będzie. ;)
W pobliżu wejścia na szlak, niesamowite rzeźby. 



Na zwichrowanych, starych pniach drzew, wyrzeźbiono ludzkie twarze. Muszę je uwiecznić na zdjęciu. Pstrykam więc raz, a aparat wyświetla mi alert: ,,Wykryto mrugnięcie'' ;) Za drugim razem to samo... Wokół półmrok, jeszcze rzeźba do mnie mruga... ja rozumiem przemęczenie, wieczór, ale... Nawet pojawiła się natrętna myśl, czy jakaś nadprzyrodzona siła nie każe mrugać do mnie drzewnym postaciom. ;)
Na kwaterę docieramy już po ciemku. Zresztą mamy sierpień, to i dzień już krótszy.










Piękne wspomnienia pozostały...
Szlak jest wyjątkowy i dobrze, że połączony na pewnym odcinku z najbardziej obleganym- szlakiem na Rysy.
Większość zdobywców skręca właśnie tam- chcąc zdobyć najwyższy, dostępny znakowanym szlakiem szczyt Tatr. 
Wszak Król Tatr, nie dla każdego jest dostępny i choć co jakiś czas w mediach przewija się informacja o przywróceniu dawnych szlaków na najwyższe szczyty dla wszystkich turystom, to długo jeszcze ten projekt nie wejdzie w życie. O ile w ogóle kiedykolwiek. 
Dla przewodników korzystniejszy jest obecny stan rzeczy, gdy pasjonat jest zmuszony płacić za ich opiekę. Spora ilość szczytów, dostępnych dziś jedynie z przewodnikiem ( -nie piszę tu o taternikach, którzy mogą wchodzić bez opieki, o ile umiejętności pozwalają im na pokonanie drogi o stopniu trudności II+...), byłaby spokojnie dostępna dla zwykłego turysty. Wystarczyłoby jedynie dobre oznakowanie i kilka zabezpieczeń w najtrudniejszych miejscach...
Ale cóż, pewnie się nie doczekamy. Albo płać, albo ryzykuj, może się udać. ;)


Koprowy Szczyt, który swą nazwę zawdzięcza pobliskiej, przepięknej Dolinie Koprowej, cieszy się więc mniejszym oblężeniem, szczególnie wczesną porą- jak zresztą większość szlaków. Trudności dla chętnych odwiedzenia go, poza wysiłkowych, brak. 

Znajdzie się czas i na odpoczynek i posiłek, i na zdjęcia.

A skąd pobliska dolina ma taką nazwę? 
Mylnym jest przekazywanie informacji, jakoby nazwa wzięła się od niemieckiego słowa ,,Kupfer'' (miedź). 
Rudy miedzi nie występowały w tej okolicy.
Więc skąd? A od roślinki :) - marchwicy pospolitej; której pełno w owej dolinie. A że jej słowacka nazwa brzmi dźwięcznie i pieszczotliwie-
,,kôprovníček bezobalný'' ; toteż łatwo się przyjęła.








Wysokość szczytu to 2363 m. Zwróćmy uwagę, że to niewiele mniej od Rysów. 
A więc jeśli ktoś pokusi się o zdobycie Koprowego i idzie mu się całkiem nieźle, niech pomyśli przyszłościowo o Rysach- przynajmniej od słowackiej strony.
Na tej wysokości i przy korzystnym położeniu Koprowego, mamy wgląd na praktycznie caluteńkie Tatry i przepiękne doliny poniżej. Wspaniały mur Hrubego, grań Baszt, kuszące Mięguszowieckie- na wyciągnięcie ręki. Dla niepokornych i tych których umiejętności są ponadprzeciętne, a kondycja na przyzwoitym poziomie, doskonała możliwość przedłużenia wycieczki. Pośredni Wierszyk ponad Ciemnymi Smreczynami lubi być odwiedzany. ;)






Znowu będę się powtarzać, jak w wielu innych wpisach na blogu i znowu napiszę, że warto i tam iść. 
Może najlepszym dowodem na to niech będzie fakt, że osoba, która nie lubi powtarzać szlaków, dopóki nie przejdzie wszystkich innych; chce tam wrócić? ;)