środa, 10 stycznia 2018

Na plecach Olbrzyma- czyli Sławkowski Szczyt

Sławkowski Szczyt- olbrzymi, rozległy masyw, przysiadły nad Smokovcami.
Słabo widoczna z południowej strony kulminacja szczytowa, zdobiona kutym krzyżem, wysyła na boki niesamowicie długie ramiona. 
Grań biegnąca na zachód- Sławkowska Grań, niedostępna dla zwykłego turysty; wbija się w wyższy o zaledwie 26 m rozczochrany wierzchołek Bradavicy ( Staroleśnego Szczytu), by już poza nim, w Małej Wysokiej dołączyć do grani głównej.
Wschodnie ramię- Sławkowski Grzebień, to ten którym biegnie nasz szlak.
 Szczerze... to zabranie się do tego wpisu szło mi równie monotonnie i ciężko, jak ów niebieski szlak. ;)
Ten jeden, jedyny jaki wiedzie na szczyt. 
Lekko to dołujące- że trzeba wracać tak jak się wpełzło. 
A zawsze fajniej kombinować trasy tak, by zatoczyć kółeczko. 
Szkoda, że nie da rady zejść ku Dolinie Staroleśnej, ku schronisku.
Albo żeby chociaż niebieski szlak tworzył pętlę, spływającą od strony zachodniego ramienia i na powrót kierował ku Smokowcom...
Zawsze to urozmaicenie. Tym bardziej, że niegdyś zdobywano Sławkowskiego od strony przyległej mu Doliny Siennej.
Wejście przez Sienną Kopę i Przehybę, nie mogło być trudne. 



Na korzyść szczytu przemawia fakt, że zaczynamy go zdobywać od razu po minięciu ostatnich oznak cywilizacji Smokovca. 
Nie musimy pokonywać długich dolin. 



A decydującym i miażdżącym wszelkie niedogodności faktem, jest to, że ze Sławkowskiego, rozciąga się jedna z najwspanialszych panoram tatrzańskich.
W drugim kierunku kolorowy dywan pól i lasów, upstrzony gdzieniegdzie ludzkimi osadami.
Widać Smokowce, Zręby, Polankę, a w oddali domy Popradu.
Widok zamykają pasma Słowackich Rudaw i Tatr Niżnych.

Przepiękne ziemie Spiszu... i tylko łagodne zbocza szczytu, biegnące ku dolinom, trochę zasmucają swym widokiem.
Bo dawnego, starego, szumiącego lasu, już na nich nie ma. Szaleństwa Wielkiej Kalamity z 2004 zmieniły na zawsze wygląd tych rejonów.
Dawniej otulone świerczyną domy, dziś są całkowicie odsłonięte.
To samo dotyczy górskich zboczy.

Czego nie dobił huragan, a potem nieszczęśliwy pożar, dojada bezlitośnie kornik drukarz.
Smutne szkielety drzew łagodzi plątanina malin i fiolet wierzbówek.
Ostała się uparta kosodrzewina.






Ale las odradza się pomalutku- i to cieszy...
A swoją drogą to ciekawe, że na tak dużym terenie, jaki ucierpiał- Słowacy sprzątali 2 lata, a w nieporównywalnie mniejszej- Dolinie Starorobociańskiej, nasi ,,sprzątają'' (powiedzmy, że sprzątają... ;) ) po halnym od 2013 roku...

Można by rzec, że potężny olbrzym, który swe imię otrzymał od nieodległej wsi- Wielki Sławków; przykucnął odwrócony plecami do ludzi, a pochylił się swym surowym obliczem nad Doliną Staroleśną.
Po tych zielonych, łagodnych plecach depczą od wieków zwyczajni turyści. Z fantazyjną stromizną północnych ścian mierzą się bardziej zaawansowani. 
Wg.podań Sławkowski był niegdyś najwyższym tatrzańskim szczytem!
Szczytem, który na skutek trzęsienia ziemi i potężnego obrywu, stracił ok. 300 m. wysokości...
Doniesienia te nie są jednak poparte żadnymi dowodami, ani badaniami, więc nie wiadomo ile w tym prawdy. Ale kto wie...
W każdym bądź razie i tak czeka nas pokonanie drugiej z kolei największej wysokości względnej w Tatrach.
Pierwsze miejsce pod tym względem zajmuje Krywań.


Dla chcących zaoszczędzić siły- możliwość podjechania kolejką na Smokowieckie Siodełko ( Hrebienok).
Rozłożysty taras zwany przez naszych- słowacką, lub smokowiecką Gubałówką.




Przy górnej stacji kolejki znajduje się również hotel i restauracja.
Zimą funkcjonuje tu wyciąg narciarski.
Trasa trudniejsza- Górna Łąka schodzi krótkimi zakosami z wysokości Maksymilianki- tarasu widokowego, do którego dobiega również zwykły, niebieski szlak.  
Łatwiejsza trasa- Dolna Łąka spływa od Hrebienoka w kierunku Smokovca. Oprócz tego mamy tor saneczkowy, a latem możliwość zjazdu hulajnogą- których wypożyczalnia jest na Siodełku.
Od kilku lat sporą atrakcją zimową Hrebienka, jest Lodowa Świątynia.
I po raz kolejny wielkie uznanie dla Słowaków, którzy świetnymi pomysłami potrafią przyciągnąć do siebie turystów, a co za tym idzie- ich fundusze. Chętni zapłacą za wjazd wagonikiem kolejki- to raz.
A dwa- zapłacą za możliwość obejrzenia lodowych, kryształowych wspaniałości.
We wnętrzu świątyni dodatkowo urządzane są koncerty.

W sezonie letnim, ze szczytu startują paralotnie.

Szkoda że równolegle do trasy narciarskiej Górnej Łąki, nie biegnie trasa piesza. Byłaby to spora oszczędność czasu.

Bo jak na razie, startujący z Hrebienoka, muszą skorzystać z czerwonego trawersu Magistrali. 

Półgodzinny odcinek dołączy do rozwidlenia pod Sławkowskim Szczytem, by już wyżej jedynie możliwym niebieskim szlakiem wyprowadzić na Maksymiliankę.

Zostawiamy autko bardzo blisko początku szlaku.
Parking jest prawie pełny.
Mijamy dolną stację lanovki, czyli kolejki na Siodełko.

Droga bardzo szybko wkracza na tereny leśne.
Jest to jedna z najstarszych dróg w Tatrach, a doniesienia o jej istnieniu sięgają 1664 roku.


W prześwitach między pozostałościami drzew miga co jakiś czas rozległy pagór naszego celu.
Szlak najwygodniejszy nie jest, choć droga dość szeroka. 
Szybko dochodzimy do rozwidlenia.
Skręcamy w lewo.
Półtorej godziny łagodnych zakosów i staniemy na rozwidleniu szlaków.


Skrzyżowanie z czerwoną Magistralą Tatrzańską. W prawo dojdziemy do Hrebienka, w lewo do hotelu Ślaski Dom.
Po drodze mijamy dziwne ogrodzenie.
Okazuje się, że to chroniony teren Pięciu Źródeł. 
Stąd czerpana jest woda dla Smokowców.
Dróżka stromieje, staje się coraz węższa. 
Nie mam za bardzo zdjęć z początkowego odcinka, niestety.
Można się zmęczyć tym wstępem, a przed nami jeszcze ponad 4 godziny drogi.
Nie dziwne, że wiele osób chce oszczędzić siły i wjeżdża kolejką.
A tymczasem Sławkowski wita gości niesamowicie serdecznie!
Zbocze wystawione na ciepło i światło słońca, pokryte jest dywanami brusznic i jagód.
Można się napchać po same uszy. ;)
Taki przepych owoców zdarza się dość rzadko.
Im wyżej, tym coraz mniej młodych drzewek, wały kosówki po obu stronach szlaku. Widoki coraz dalsze.


W dole Dolina Zimnej Wody i plątanina dróg.
Widać nawet Rainerovą Chatkę, a w oddali schronisko Zamkovskiego.

Owiany mgłami potężny masyw Łomnicy i Durnego.
Widać potok Zimnej Wody, a przez lornetkę dostrzeżemy wodospady.
Tu o wypadzie z Tatrzańskiej Leśnej- Zimnej Wody biegiem...


   
Po pokonaniu wstępnych 3.5 km. stajemy na Vyhliadce- niewielkiej platformie widokowej.
Otoczony barierką taras skalny zwany Maksymilianką, jest dla niektórych celem samym w sobie. Dochodzą tylko tutaj, popatrzeć na całkiem przyjemną panoramę. 


Metalowa barierka ze specyficzną kutą maską jest dziełem kowali z Kieżmaroka.
Nazwa tarasu pochodzi od imienia smokowieckiego urzędnika Maksymiliana Weisza. 
To on, w dużej mierze z własnych środków pieniężnych, doprowadził do wytyczenia i budowy szlaku na szczyt.
Dawniej na tarasie był kamienny obelisk upamiętniający twórcę szlaku- niestety został zniszczony przez kogoś, komu nie odpowiadał fakt semickiego pochodzenia Weisza.
Tuż przy barierce oszklona tablica informacyjna z przybliżonym szkicem przedstawiającym widoczne szczyty i ich nazwami.


Lewy skraj szkicu to delikatny błąd- szczyt Sławkowskiego jest niewidoczny z naszego położenia.
Wzniesienie jakie widzimy najdalej to w rzeczywistości Królewski Nos, a pagór widoczny bliżej nas to Wyżnia Sławkowska Kazalnica- przedstawiona na mapce poglądowej jako Sławkowski Nos.


Tak czy siak przed nami kawał drogi i sporo wzniesień po drodze.
Najlepiej nastawić się od razu, żeby się nie rozczarować.
Każde kolejne wzniesienie jakie wyrośnie nam przed oczami, na pewno nie będzie celem.
Dopiero jak już całkiem zwątpimy, dopiero ostatnie piarżyska wyniosą ku szczytowi.
Z Maksymilianki, pośród morza kosodrzewiny poprowadzi nas zakosami dość męcząca droga.




Często trafiamy na bujające się głazy. 
To rozległe plecy Olbrzyma, to tzw. Sławkowska Ubocz.
Będziemy na przemian zbliżać się do grani i oddalać od niej.
I tak cztery razy. Cztery okna widokowe, przez które można podziwiać coraz szersze widoki w kierunku Doliny Zimnej Wody i otaczających ją szczytów.





Dolinę Zimnej Wody dzieli przepiękny masyw Pośredniej Grani.
Przed nią, a u stóp Sławkowskiego, mamy Dolinę Staroleśną...a za nią niewidoczna Dolina Małej Zimnej Wody, która poprzez spory, męczący próg przechodzi w Dolinę Pięciu Stawów Spiskich.


Tu gdzie stoimy, nadal nie widać szczytu.
Ścieżka na przemian kluczy pomiędzy korzeniami kosówek i wpada w rozległe gruzowiska. 
Niektóre głazy są naprawdę olbrzymich rozmiarów. 
W takim otoczeniu, powtarzana legenda o dawnej wysokości Slawkowskiego, wydaje się całkiem realna...





Trzeba uważać na oznaczenia szlaków, szczególnie w drodze powrotnej. Z góry znaczki bywają niewidoczne i bardzo łatwo wylądować poniżej właściwego szlaku.
Zielone tereny Spiszu kryje szara mgiełka.
Więc widoki takie trochę ,,nie do końca'' ;)



Łomnica okrywa się mglistym welonem, Durny zatonął w nim całkowicie. 
Tumany kłębią się, opadają, wznoszą, więc co jakiś czas jest szansa na dojrzenie postrzępionych fragmentów.



Wkrótce coraz więcej skalnych rumowisk, coraz rzadsza kosówka.
Omijamy garb Wyżniej Sławkowskiej Kazalnicy, z charakterystycznym bocznym, długim głazem, na którym fajnie wychodzą zdjęcia, a  który przypomina wieloryba.



To czwarte zakole szlaku. Widoki na połogie zieleniejące zbocze i koniecznie... -nie robimy sobie nadziei... ;)
Ten pagór widoczny w oddali- to nie szczyt. 
To wspominany już -Królewski Nos.




Ale już wkrótce. Czwarte okno widokowe to przy sprzyjającej pogodzie rozległe, wspaniałe widoki. Do tego po raz pierwszy ukazuje się nam wierzchołek Sławkowskiego. 
Dostrzegam podobieństwo kształtu kopuły szczytowej, do kształtu Krywania.
Jest trochę łagodniejsza, ale tak samo przekrzywiona. Jakby Stwórca łagodnie nacisnął granitowego uparciucha z jednej strony i kazał mu się lekko pochylić.
No cóż obydwa te szczyty są bardzo wymagające kondycyjnie. Na obydwu szlakach trzeba się nieźle napocić; to i wizualnie są do siebie trochę podobne.
W dole widzimy ciekawą linię Sławkowskiego Grzebienia.





Daje do myślenia. Południowe zbocze jest widoczne praktycznie od początku do końca, jak spływa ku Popradzkiej Kotlinie.
W północnej ścianie widzimy niewiele. Od linii grzebienia, fantastyczne turnice obrywają się zbyt stromo. A jednak są dość wysoko i gęsto przeplatane zielenią. Dzikie i zjeżone, pocięte głębokimi rozpadlinami. 


Kojarzą mi się z południowo-wschodnimi zerwami Wołoszyna. 
Kto chce je podziwiać- lepiej od dołu, z Doliny Staroleśnej.
Ściany otaczające dolinę, są zupełnie inne od tych do jakich przywykliśmy.
Na sporą wysokość, mimo stromizn, sięga tu las urwiskowy.
Wplątane w kosówkę limby, mają się tu całkiem dobrze.
Idący nad Morskie Oko, niech stanąwszy przy Wodogrzmotach, wzniosą wzrok ku Turni nad Szczotami.



To właśnie takich ścian, w Dolinie Staroleśnej jest sporo.
Rywocińskie Turnie w masywie Pośredniej i stromizny północne Sławkowskiego, to właśnie takie ,,szczoty''.

Przytłacza potęga okolicznych granitów, do tego szarzeje niebo.
A to wywołuje niepotrzebny niepokój. 
Szczyty wyglądają groźnie.


Jakby straciły humor i wszelką cierpliwość do ludzi.
A my akurat jesteśmy w momencie, gdy szlak chwilowo przewija się na północną stronę.
Zawieszona przed nami roztrzepana boczna ściana Królewskiej Czuby.


A przed nami niedługi, ale emocjonujący odcinek- galeryjka.
Po prawej ręce mamy urwisko. Ok.300 m. do dna doliny. 
Coś dla ożywienia znudzonego wędrowca... pobudzenia sił na dotarcie do celu. ;)
Z galeryjki przeciwne szczyty wydają się jeszcze potężniejsze.
Kto przyzwyczajony do ekspozycji- to miejsce nie zrobi na nim wrażenia. Ale jak kto rzadziej bywa w górach, to puls może odrobinę przyśpieszyć.
Ja starałam się widzieć tylko drogę pod nogami i koniec galeryjki.
Ale w rzeczywistości ścieżka jest bardzo stabilna, choć dość wąska; a zbocze od niej spadające nie jest całkiem pionowe.
Świętą rację miał ten, kto powiedział: ,,strach ma wielkie oczy''... ;)

 ;) ;) ;)
Bo może okazać się, że rzeczywistość wcale nie jest groźna.

Omijając Królewską Czubę, znowu lądujemy po stronie południowej masywu. Chwilowo jesteśmy zasłonięci.





Przed nami płytka przełączka- Królewskie Wrótka, a z niej wspaniałe, rozległe widoki. Tym bardziej, że szlak znów łagodnie zbliża się do grani.
Tu jest sporo miejsca na odpoczynek.







Fantazyjne ,,wyskoki'' skalne, filary, kopki.
A dalej- grań jakby się rozszerza. Nasza ścieżyna biegnie w poprzek potężnego gruzowiska, przetykanego rudziejącą murawą.
Królewski Nos, często zwany również Sławkowskim, z każdym krokiem traci na swej wyniosłości, aby w końcu stać się całkiem niepokaźnym garbkiem.


Oglądając się za siebie widzimy jak olbrzymia jest powierzchnia gruzowiska na plecach Sławkowskiego. Ileż on musi dźwigać. ;) 
To z tych okolic najczęściej startują paralotniarze.



Szlak niebieski omija co prawda kulminację Królewskiego Nosa, ale o tak niewiele, że chętni mogą się na niego wdrapać.
Można powiedzieć, że przechodzimy ,,pod Nosem Sławka'', a może przemykamy cichaczem, aby nas nie dojrzał ...
No tego dnia był czujny. Niestety dojrzał i nachmurzył się. ;)


Z góry schodzi dwóch Rosjan. Tłumaczą na ile rozumiem, że na szczycie bez rękawiczek i czapki, przechlapane. 
Wiatr dmucha, a raczej świszcze coraz bardziej, a do tego zdaje się być coraz zimniejszy. 
Chmury pędzą jak szalone. 




Szerokie, a nawet bardzo szerokie siodło Królewskiej Przełęczy.
Tuż za Królewskim Nosem, od przełęczy spływa szeroki Królewski Żleb. Oddzielony filarem Birkenmajera od sąsiedniego żlebu Veverki. W obydwu z nich tworzą się zimą cudowne lodospady.
Szlak znów wywija w kierunku południowym.
Nie zliczyć ile to już razy go tak wyginało... ;)


Ale tym razem tym co widzimy, jest już sam Sławkowski Szczyt.
Mało pocieszającym jest fakt, że podejście z przełęczy i sam zwalisty, niczym wołowy- grzbiet, pokryte są niewygodnym, umykającym rumoszem.


Wielkie złomy skalne urozmaicają piarżyste, wydeptane często niezależnie od wytyczonego szlaku- ścieżyny.
Do tego zwiększa się stopień nachylenia.
Zapewne ostatni odcinek potrafi jeszcze mocno nadwyrężyć i tak już mocno naciągniętą cierpliwość...
ale my tego dnia nie sprawdziliśmy jak bardzo.



Zimnica na tym etapie daje się już mocno we znaki.
W porównaniu do ciepła, z jakim witały nas polany jagód na Sławkowskiej Uboczy, aż trudno uwierzyć, że aż tak mogło się zmienić.



Ale nie to sprawia, że podejmujemy decyzję o odwrocie.
Choć przychodzi nam ona z trudem.
Tyle walki, a jednak satysfakcja nie do końca.
Najmłodsza uczestniczka wyprawy stawia nogę tak niefortunnie, że coś strzela w kostce i każdy krok przynosi ból.
Mając w perspektywie możliwy w związku z tym- dłuższy powrót; postanawiamy schodzić.


Na pocieszenie- widoków i tak jak na lekarstwo.
Chmury zapanowały nad przeważającą częścią Tatr.
A popatrzeć w mrugające, szafirowe oczy stawów na dnie powichrowanej progami doliny to już marzenie tylko.
Staroleśna tonie w szarościach.
A miło by było kiedyś zobaczyć z góry te błyszczące oczy, które akurat w tej dolinie występują w sporej liczbie.
Jest ich tam aż 27.
Nie wszystkie co prawda jest szansa dostrzec ze szczytu, ale jeśli zobaczymy te 25, to chyba jest jednak coś! ;)
Dnem doliny biegnie niebieski szlak, ten sam, który znaczy Dolinę Białej Wody. Przebija on grań główną na Przełęczy Rohatka.

My tymczasem schodzimy więc pomalutku. 




Na szczęście gdzieś na wysokości Królewskich Wrótek, w ,,najmłodszej kostce'' ;) znów coś przeskakuje i ból ustępuje jak ręką odjął.
Możemy więc schodzić dalej w normalnym tempie.
Całkiem przyjemnie zresztą się schodzi i nawet dość szybko.
Jeszcze ja na odwrocie, dostaję niezłego kopniaka od Sławka.
Uśpiona uwaga- bo tak wygodnie się schodzi, sprawia, że zaczepiam zmęczoną nogą za korzeń kosówki i nietrudno się domyślić... Biję pokłony i wyrazy szacunku dla zwalistego Olbrzyma. ;)
Na szczęście kończy się na otarciach kolana i dłoni.
Szybko docieramy do Maksymilianki.
Jeszcze kilka spojrzeń w kierunku owianej mgłami Łomnicy...



A niżej... znowu zmiana aury, jak w kalejdoskopie.
Znowu ciepło, znowu przyjaźnie, znowu pachnące polany nagrzanych owocków.
Drewniany widlak na skrzyżowaniu z Magistralą i jeszcze kilka niewygodnych zakosów, zanim dotrzemy do cywilizacji.
Połyskliwe mgiełki, ciemniejsze i słoneczne plamy rozległej równinie Kotliny Popradzkiej.




W oddali cieniem kładą się Niżne Tatry.
I chmury jakoś tak złagodniały...
Wreszcie miasteczko i parking.

Wracając, mamy pomysł, aby skręcić w Tatrzańskiej Jaworzynie, 
w kierunku Hotelu Montfort, dawniej Kolowrat- zwanym tak od charakterystycznej formy budowli.
Za hotelem dworek myśliwski, a raczej pałacyk księcia Hohenlohe.
Wspaniały modrzewiowy dwór, obklejony jest zakazami wstępu poustawianymi przez Tanap- który zresztą aktualnie szarogęsi się we wspaniałych komnatach.


Wielka szkoda, że dwór nie jest udostępniony dla turystyki.
Bo jednak podczas naszej wizyty na łąkach otaczających pałacyk, jakaś rodzinka z małymi dziećmi ganiała się dość krzykliwie po oszklonych, długich korytarzach, ażeby w końcu wylec przed wejście i podziwiać zachód słońca...
Pewnie znajomi, albo rodzinka tych którym wolno więcej...

Co by o nim i jego upodobaniach łowieckich nie powiedzieć, sam książę zarządzał tymi rejonami sprawiedliwie i z dbałością- zarówno o mieszkańców, jak i o gospodarkę.
Warto doczytać więcej na ten temat. 
Góry to nie tylko szlaki. To również historia, zamierzchłe dzieje, dawni mieszkańcy i ich losy.
Wystarczy chcieć wiedzieć więcej. Tym bardziej, że dziś dostęp do informacji jest tak ułatwiony.
Tu maleńkie nawiązanie do owych czasów-
Tatry Bielskie




Tym wpisem kończymy wspomnienia z letnich wypadów '2015,
mając nadzieję, że sprowokujemy tych co wahali się przed podjęciem rękawicy rzuconej przez Sławka. ;)
Tych, którzy zdążyli już się naczytać zniechęcających opinii o trasie i obawiają się monotonii szlaku.
Warto wiedzieć co nas czeka i nie nastawiać się negatywnie.
Świadomość trudności jest ważna, ale niech nigdy nie stłamsi najlepszych chęci ! ;)
Warto się sprawdzić, choćby nam to zajęło cały, długi dzień.
Warto dla tych widoków i własnej satysfakcji.
Co prawda nie dotarliśmy do niebieskiej kropki, oznaczającej kres szlaku...
Mamy jednak nadzieję, że wkrótce się to zmieni, a informacja o tym znajdzie się na blogu.


Wiemy już jednak co nas czeka na przeważającej długości szlaku i tym chcemy się podzielić... ;)