piątek, 1 grudnia 2017

Malinowa Tomanowa i powrót Halą Upłaz.

Przepiękny, słoneczny dzień. Ciepłe mgiełki zniebieszczają widoki, wiją się pośród lasów...
Idę sama.
Zaplanowana Dolina Tomanowa, z wejściem na Ciemniak.
Bliscy doszli ze mną do schroniska Ornak.
Niestety ból kostki u najmłodszej uczestniczki wyprawy, okazał się nie do przezwyciężenia.
A że sama nie zostanie, moja druga połowa musi jej towarzyszyć.

Doskonale znana chyba wszystkim-
 Dolina Kościeliska



- od której zaczynaliśmy wszakże nasze przygody z Tatrami,
minęła dość szybko.
Zapowiada się piękna pogoda; nad halami unoszą się połyskliwe mgiełki.



W tym samym miejscu, co króciutki szlak nad Staw Smreczyński, nasz zielony, dotychczasowy szlak odbija ku Dolinie Tomanowej.
Bardzo szybko otacza mnie chłodny, stary las.






Wzdłuż szlaku kamieniste koryto Tomanowego Potoku.
Zwalone pnie w poprzek dodają mu tylko uroku.
Brak zarośli w starym lesie, tylko borówki i omszałe głazy; pozwala spoglądać na znaczną odległość  w jego głębię. 




Od czarnego szlaku nad staw, oddzielają nas młaki i leśne wykroty.
To niecały kilometr, wg. mapy 750 m. gdy te szlaki biegną równolegle do siebie.
Potem szlak czarny zdecydowanie skręci na pd-zachód, a my podążamy nadal prosto.


Mijam dwa urokliwe, niedawno zbudowane mostki nad potokiem.
Ku dawniej wypasanym dolinkom, pod granią główną odchodzą w las ledwo zauważalne ścieżyny.


Teren dziś objęty ścisłym rezerwatem:
,,Pyszna, Tomanowa, Pisana''. Niestety...
Lekki zakręt w lewo, jeszcze ok. kilometra i wychodzimy na zarastającą Niżnią Tomanową Polanę.
Mijam tylko jednego turystę. 
Szczęśliwie, wędrowcy wolą zdobywać Czerwone Wierchy pozostałymi szlakami. Dzięki temu, ten szlak jest tajemniczy i cichy. Na tyle, że wyraźnie słyszę każdy trzask gałązki w leśnych ostępach. Wtedy baczniej zaczynam wgapiać się w przestrzeń pomiędzy pniami drzew, mając na względzie fakt, że ten rezerwat z upodobaniem opanowały dzikie zwierzęta.
Do tego częste informacje o niedźwiedziach w okolicy Smreczyńskiego, robią swoje.




Prześwity słońca na polanie, pojawiają się zagajniki malin.
Potok oddalił się już od szlaku i przepadł gdzieś w otchłani lasu, w dolince wybiegającej pod Smreczyński Wierch- w Suchej Dolinie Smreczyńskiej.




Przede mną niczym zielona brama, skrajna ściana lasu, okalająca Dolinę Tomanową.
Wyjście tonie w blasku słońca, a we mnie uderza całym swym pięknem, wręcz namacalną zielenią, główna grań Tatr.
Na tyle skutecznie, że staję jak wryta... i jakby to patetycznie nie zabrzmiało- ogłuszona, oczarowana i zachwycona tym niesamowitym widokiem.
Stoję tak długo, że dogania mnie mijany turysta i słyszę słowa: ,,Przepiękny widok, prawda?''
Nie da się zaprzeczyć...

Zwykle nie lubię dojściówek. Dłużą mi się niemiłosiernie.
 Ale ten szlak po prostu kocham w całości! Razem z tym starym, ciemnym lasem, plątaniną zarośli, przesiąkniętych ciepłym aromatem malin.






Ta dolina zagarnęła moje serce i nic nie jest w stanie wybić jej z miejsca na podium. Przynajmniej po naszej polskiej stronie nie ma dla mnie piękniejszego zakątka.






Nie ma w niej stawów, nie ma szemrzących potoków, ale... no właśnie- aby zrozumieć ten zachwyt, musicie tam po prostu iść.
Rozległe, wysokie trawy i dookoła niezliczone pola malin.
Nie Tomanowa, ale Malinowa Dolina.
Nie ma się czemu dziwić, że największy drapieżnik tatrzański odwiedza ją z takim upodobaniem.








Obawiam się tylko, aby pozostała taką jaką jest, aby nie zarosła.
Logiczna gospodarka, przez przeginania w żadną stronę, byłaby w stanie utrzymać stan dawnych, historycznych miejsc. 
Ale przecież łatwiej albo wyrąbać wszystko, albo pozwolić zarosnąć wszystkiemu. Zawsze skrajności.


Po lewej stronie najbardziej charakterystyczne, piarżyste zbocze Tomanowego Wierchu Polskiego, spływa ku zarośniętej kosodrzewiną Tomanowej Przełęczy.
Najniższa polska przełęcz w grani Tatr. Niższa jest tylko Palenica Jałowiecka u naszych sąsiadów.


Od prawej- potężny, rozciągnięty grzbiet Ornaka.
Poniżej łagodny kocioł Siwych Sadów.
O wycieczce na Ornak- TUTAJ



Łagodna ścieżyna szlaku zakręca, wznosi się trochę wyżej i pomiędzy maliniskami i łąkami, prowadzi w kierunku przełęczy, by na ok. kilometr przed nią skręcić zdecydowanie na północ i rozpocząć wspinanie na zbocza Ciemniaka.





Otaczają nas fioletowe łany wierzbówki, wysokie tak, że sięgają pach- przynajmniej u tak niewysokich osób jak ja. Ciekawość pcha mnie w te łany, ku tabliczce z przekreślonym ludzikiem.
Tam biegł stary, zamknięty dziś szlak ku Tomanowej Przełęczy, znakowany czerwonym kolorem.
Muszę się przyjrzeć w jakim jest stanie.



Tonie w zaroślach, wyżej panoszy się nieprzebytym morzem kosówka.
Wyprowadzał on łagodnym trawersem, na jeszcze łagodniejsze, szerokie siodło przełęczy, a stamtąd lekko obniżając się raz na jedną, raz na drugą stronę grani, pozwalał zdobyć bezpośrednio szczyt Ciemniaka.
Zniechęcona zarosłą ścieżką, wracam poprzez zarośla i wzbudzam niemałą sensację u schodzącej z góry pary turystów. 
Wyłaniam się z zarośli i widzę niemałą ulgę na twarzy turystki stojącej na zakręcie.
Mam wrażenie, że usłyszawszy szum, spodziewała się co najmniej niedźwiedzia. :D

 

Wracam na szlak, który znowu każe zagłębić się w starym lesie.
Od tej pory, droga będzie pomału i skwapliwie ciągnąć ku górze.
Trzeba pokonać odcinek poniżej fantastycznych turni Tomanowych Stołów.





Pobocze szlaku jest zarosłe i nie ma szans na choćby minimalne zejście. Mijając się z turystami z naprzeciwka, ktoś musi ustąpić.
Szybko wydostaję się na taką wysokość, która pozwala zachwycać się szerszymi widokami.






Mgły ciepłymi oparami spowijają okoliczne szczyty. Słoneczko nie żałuje sobie; można się zadyszeć na podejściu.
Charakterystyczny połogi grzbiet z tej strony pokryty jest ziemno- piarżystym osuwiskiem. 
Chyba niezła ulewa była niedawno, bo szlak nagle urywa się w ziemi, której kolor tu przybiera ceglaste barwy.


Szerokie osuwisko to Czerwony Żleb, który swą nazwę zawdzięcza rudzie żelaza, wydobywanej niegdyś w tych okolicach.
Trzeba uważnie stawiać stopy. Normalnie ten odcinek jest dobrze udeptany; niemniej jednak uwaga wskazana.


Zimą ta część szlaku jest zamykana. Czerwony żleb, wraz z połogim zboczem, którym biegnie, słynie bowiem z częstych lawin.
Mijam usypiska żlebu i wchodzę na zielony Niski Upłaz. Poniżej boczna, niezbyt wyrazista grańka Kościółków.



Powyżej fantastyczny park skalny Tomanowych Rzędów.
Od tej pory zbocza będą emanować zielenią, upstrzoną bogactwem kwiatów i rozmaitych drobnych krzewinek.
Te okolice są wyjątkowo bogate w roślinność chronioną, bardzo rzadko spotykaną gdzie indziej, a niektóre z nich spotyka się tylko tutaj.





Gdzieniegdzie urozmaicają je wyskakujące ni stąd, ni zowąd grupki jasnoszarych skał.
Zatrzymuję się na pierwszym, wyraźniejszym wzniesieniu.
Od zakrętu w dolinie, to ok. 1.5km.




Na wprost mamy fotel Kominiarskiego Wierchu, w którego ramiona wtula się dziś niedostępna, słabo znana Dolina Smytnia.
Jedna z łatwiejszych możliwości, których kiedyś gęsta sieć oplatała masyw Kominiarskiego.
A zielone ramię na którym stoję to Tomanowy Grzbiet- z początku zachęcający do przejścia, wyskakuje nagle dziką stromą skałą Niedźwiedzia.




Jego północne zbocza, spadają poziomą stromizną ku Wąwozowi Kraków. Tak... w dole ta część wąwozu, do której od strony Jaskini Smoczej, wejścia broni tablica z zakazem wchodzenia.
Jeszcze wyższe ramię okalające go od północy to Wysoki Grzbiet.
Zielona wnęka pomiędzy ramionami- Kamienne Tomanowe, to wstępnie łagodna łąka. Aż kusi, żeby tam zajrzeć. 




Należy się jednak przygotować, że niżej ta łagodna łąka obrywa się kamienistym progiem ku rozszerzeniu wąwozu- tzw. Płaśni między Progi. Progów jest kilka na całej długości wąwozu.
Przejście tych w środkowej części wąwozu, utrudnia las urwiskowy z całym swym ,,urokiem'' zwalonych pni i połamanych gałęzi.

Niestety, nawet pierwszego progu już nie widać, ani tym bardziej głębi wąwozu. Zawija on lekko na pn.-zach. i chowa się za Wysokim Grzbietem.
Płaśń między Progi, poprzez skalną bramę, przechodzi w Rynek.
Z Płaśni bierze początek osławiony Żleb 13 Progów.
Dawniej będący odnogą potężnej jaskini, której pozostałością jest również na pewnym swym odcinku- Wąwóz Kraków.
Kruche, wapienne skały jaskiniowego stropu runęły wieki temu, zapewne nie jednocześnie; odsłaniając kręte, często ciasne korytarze. Dziś depczemy to co kiedyś wisiało nad głowami...
Szczelin, pęknięć, grot, kominów i korytarzy, jest w samym Wąwozie Kraków i w jego okolicy tyle, że zwykły turysta nawet nie podejrzewa.
Zakamarki, które podejrzewano o to, że kryją zbójnickie skarby.
Każdy załom wieje tajemnicą.
Wiele z nich jest połączonych ze sobą przeciskami, czasem przejście utrudniają zawaliska.
 Wśród nich gatunki roślin, niespotykane nigdzie indziej, nawet w Tatrach.




Żleb 13-stu to zakątek- ku któremu, po kryjomu ciągną chcący się sprawdzić taternicy. A jest co sprawdzać. 
Żleb bowiem rozbudza wyobraźnię i oferuje zróżnicowane trudności. O ile pierwsze dwa progi, jest w stanie przejść praktycznie każdy, o tyle każdy kolejny to coraz większe wyzwanie. A w pewnym momencie, zapędzony zdobywca może się przekonać, że nie ma już możliwości odwrotu. 
Wygładzone ściany, którymi lubi spływać woda, są omszałe i śliskie. Na jednym z pięter, wgłębienie skalne- misa wypełniona wodą, zwana ,,Beczką''. Bodajże siódme czy ósme piętro Żlebu Trzynastu Progów... 
Kiedyś można było namierzyć zdjęcia poszczególnych progów, w internecie. Niestety- jakaś nadgorliwa istota doprowadziła do usunięcia zdjęć. Tak jakby samo popatrzenie miało sprowadzić tam tabuny chętnych i wszystko zniszczyć. 
Cóż... głupota nie zna granic.
Od ,,Beczki'' wybiega droga ku kolejnej jaskini ,,Za Siedmiu Progami''. Inne otwory jaskiniowe, w tym Jaskini Wysokiej i Jaskini Pośredniej, również znajdują się w ,,13-stu Progach'', a wszystkie trzy łączą się w jeden system skomplikowanych korytarzy.


Niektóre progi są zamknięte stropem, więc przypominają jaskiniowy korytarz. Widok na grań główną, z poziomu jedenastego progu, jest właśnie zamknięty od góry skalnym stropem.

Jaskinie Wąwozu Kraków zinwentaryzowano na liczbę ok. 120!
Oczywiście policzone są zarówno głębsze korytarze, jak i skromniejsze groty i szczeliny.

Tak czy siak, jest to niesamowite! 
A jeśli dołożyć do tego tajemnice Czerwonych Wierchów, Kominiarskiego i Doliny Kościeliskiej...
Ten rejon naszych maleńkich Tatr, każdy prędzej czy później uzna za najbardziej tajemniczy i najmniej poznany.

Śmiałek który pokona wszystkie piętra żlebu 13-stu, wydostanie się na rozległą, nachyloną rówień, powyżej Wysokiego Grzbietu- kocioł zwany Zadnim Kamiennem.

Postanowiłam odpocząć sobie na widocznym tarasie Wysokiego Grzbietu.
Fajne miejsce z doskonałym widokiem na całe Tatry Zachodnie.



Wyłoniły się zęby Rohaczy, dumna piramida Starorobociańskiego, a w oddali nawet Salatyny. 
Całości dopełnia najbardziej oddalona Osobita.








Sporo czasu poświęcam na oglądanie dawnego szlaku ku Tomanowej Przełęczy. Taka wspaniała opcja, tak ciekawa... 
I możliwość wejścia na Ciemniak granią i możliwość przejścia na Słowację- ku Dolinie Cichej Liptowskiej. 
Ale po co- jak lepiej zamknąć szlaki, tłumacząc się jak nie ochroną przyrody, to rzekomo małym zainteresowaniem turystów, co do danego szlaku.
Właśnie to druga opcja, była oficjalną przyczyną rezygnacji z ciekawej ścieżyny.
Tylko że dziwnym trafem rok wcześniej sąsiedzi zamknęli swoją dojściówkę do Tomanowej Przełęczy, biegnącą z Doliny Cichej... ;)
 

Trzeba się było głupio ,,odwdzięczyć''.






Jednak ostatecznie rezygnuję z odpoczynku- tu już sporo turystów, nie słychać własnych myśli. 
Najbardziej widokowa Tomanowa Kazalnica obsiana wędrowcami na bogato. ;)
Nad kotłem Kamiennego wznosi się jeszcze wyższy pagór Upłaziańskiej Kopy z Chudą Turnią. 




A poniżej niej już widoczna Chuda Przełączka i rozwidlenie szlaków.
Spokojnie, choć ze względu na duchotę, trochę męcząco pod górę.
Wstęga szlaku, jak wklejona, na przemian wybrzusza się i przysysa do zbocza góry.
Zanim dojdę do rozwidlenia, muszę minąć jeszcze Wysoki Grzbiet, który wrzyna się w Kocioł Kamiennego dzieląc go na dwie części: wspomniane Kamienne Tomanowe i położone po prawej Zadnie Kamienne.



W kotle Zadniego Kamiennego- fajne stópki Upłazkowej i Wysokiej Turni. Z tej strony nietrudne do zdobycia, do Wąwozu Kraków opadają szalonymi zerwami.




Między obiema turniami- Przednie Kamienne, które również znajduje wylot w dnie Wąwozu Kraków.
Warto zainteresować się topografią tego rejonu.
Bogactwo form skalnych i każda z nich może poszczycić się własnym imieniem. Do tego sporo jaskiń, pośród wapiennych załomów. Czerwone Wierchy to masyw wyjątkowo w nie obfitujący.
Najbliżej nas jeszcze jedna charakterystyczna wieżyczka- Lodowa Baszta.



Szlak nadal ciągnie ku górze, by w niedługim czasie wyprowadzić na Chudą Przełęcz.
Koniec zielonego szlaku. Jego ostatni odcinek wraz ze szlakiem czerwonym na Ciemniak, tworzą ostry dziób. 
Dlatego też ktoś postanowił sobie skrócić tę drogę, ścinając ów dziób szlaku. Za nim poszli kolejni chętni. Skrót jest całkiem dobrze widoczny, bo nieźle wydeptany. 
Ostatnio został pokryty długimi pasmami mat ochronnych, dla odrodzenia zerodowanej ścieżki. 




Na Chudej Przełączce- całe gromady turystów.
Dziwne nie jest. Szlak Czerwonymi Grzbietami, to jeden z najpopularniejszych po naszej stronie Tatr.


Pobliskie zgrupowanie skałek obsiane dookoła wędrowcami.
Ścieżka na Ciemniak delikatnie mówiąc- zrujnowana. 
Kamienne stopnie są usłane piargiem i drobniejszymi kamieniami.
Szczytu stąd nie widać. 




Wzniesienie które wita nas pierwsze to pagór wyrastający w Twardym Grzbiecie Ciemniaka.
Dopiero gdy staniemy na pierwszym ,,zagięciu'', okaże się, że szczyt jest jednak wyżej...
Już te ,,czerwone'' tak mają. 
Z której strony by nie szedł, aby zdobyć Masyw Czerwonych Wierchów, trzeba się trochę napocić.

Z Ciemniaka doskonale widoczna, chyba najwspanialsza ze ścian masywu- północno-zachodnia stromizna Krzesanicy, tonąca u swych podstaw, w piargach Dolinki Mułowej.
Każe patrzeć na siebie z podziwem i obawą; budzi wyobraźnię.
Pionowe, skrzesane ściany, rzeźbione dłonią Doskonałego Artysty...
Nie trzeba wiele chęci, aby dostrzec twarze i postaci pośród skalnych szczelin.
Nie mogłam jej nazwać inaczej, jak: ,,Twarze Krzesanicy''.

Długie, połogie ramiona Wierchów, te- którymi wytyczono szlaki, spływają rozłożyście ku dolinom.





I tylko ich północna strona, która skupia trzy z czterech sąsiednich pagórów, z początku łagodna i zachęcająca, nagle obrywa się wściekłym urwiskiem ponad Wantulami- 
baśniowym lasem Doliny Miętusiej. 
A tam... wielkie wanty skalne oplecione korzeniami starych drzew, ścielą górne piętra doliny.




Wraz z końcem epoki lodowcowej, wielki obryw skalny ze zboczy Dziurawego, ruszył ku dnu doliny i zajął obszar ok. 25 hektarów. 
Warto zdobyć książeczkę p.Midowicza, traktującą o szlakach dawnych i obecnych i sposobie ich znakowania. 
Cieniutka pozycja jest dostępna jedynie w antykwariatach.
Można się z niej dowiedzieć m.in. jak to tyczono szlak z Miętusiej poprzez Wantule. 
Biedny znakarz namęczył się niemało, aby jak najdogodniej puścić ścieżkę pomiędzy złomiskami Wantuli...
A następnego dnia zarząd TPN zmienił zdanie i zabronił tam wstępu turystom, a znaki kazał zamalować. 
Kto zdążył w ciągu jednego dnia odwiedzić ten szlak, to mu się udało. ;) :D 


Liczba jaskiń w masywie Czerwonych Wierchów, od północnej strony przekracza liczbę 30.
A więc wnętrza olbrzymów, chętnie są odwiedzane przez grotołazów.


Siedzę właśnie pomiędzy Dziurawem, a kotłem Małej Świstówki.
Nad Czerwonym Grzbietem Małołączniaka- trójkącik Giewontu.
Nawet krzyż na głowie Rycerza, doskonale widoczny. 
Z miejsca gdzie siedzę, w dół spływa zielony żleb, który jak widać obrywa się kilkakrotnie piarżystymi zwężeniami.
Piękne miejsce. Trochę na uboczu i nawet nie wszyscy turyści mnie tam zauważają.
Zaciekawienie wzbudza łagodny trawers, biegnący mniej więcej w połowie odległości od szczytów i z drugiej strony, od stromych, północnych zerw.






Jest uczęszczany- ścieżka wyraźna.
Dawniej biegł tędy szlak omijający same szczyty. 
Na bardzo starych mapach, można dostrzec kolisty kształt szlaku, który właśnie trawersuje zbocza trzech Czerwonych Wierchów. 
Niepowtarzalna możliwość wejścia do wiszących dolinek masywu: Mułowej i Litworowej. 
Zapomniany szlak dołączał do dzisiejszego niebieskiego, spływał Kobylarzowym Żlebem w rejon Wantuli i Wielkiej Świstówki, a następnie poprzez zawieszony kocioł Małej Świstówki, jak najdogodniej prowadził w pobliże Upłaziańskiej Kopy.
Dziś prawdopodobnie to grotołazi korzystają z fragmentu szlaku.









 Mijam łagodny pagór Upłaziańskiej Kopy.
Teren dawniej intensywnie wypasany, bezproblemowo dostępny z każdej strony.




Szlak obniża się bardzo wolno, wkrótce z dwóch stron obłapia go kosówka i plątanina drzewek.
Łagodna łąka- Rówień nad Piecem i bielejąca centralnie skałka Piec.
A pod Piecem- sporo odpoczywających.



Ku Dolinie Miętusiej spływa zarośnięty Wołowy Żleb, a w przeciwnym kierunku Żleb pod Wysranki.
Szlak omija Piec od lewej strony i powoli, długim rozłożystym zboczem niknie chwilowo pośród smreków.








Wychodzę na zarastającą Polaną Upłaz.
Nie dziwne, że te tereny intensywnie wypasano.
Łąka- marzenie. Bujne wysokie trawy i zioła, zacisznie z każdej strony dzięki ścianom lasów.






Doskonale widać Polankę na Stołach, wraz z drewnianymi szałasami, na zboczach Kominiarskiego.
Drobne, skalne stopnie ścieżki prowadzą w poprzek Polany Upłaz i znów wprowadzają w las.






Ścieżka staje się usypista, niewygodna i bardzo podbija stopy.
Im dalej, tym bardziej jestem pewna, że za nic w świecie nie będę tędy podchodzić w kierunku Czerwonych Wierchów.




Szlak czerwony okazuje się długi, monotonny, mało widokowy.
Oczywiście poza tym niewielkim odcinkiem od Upłaziańskiej Kopy wzwyż.
Kiedyś już tu byłam... jednak na tyle dawno, że większość obrazów zatarło się w pamięci. 


Lesiste zbocze, którym schodzimy to tzw. Adamica.
W prześwitach, pomiędzy drzewami, mocno ograniczone widoki na Hruby Regiel,  a w nim Kończystą i Zawiesistą Turnię ( ... a tak na prawdę dwie Zawiesiste Turnie).
Stary las dookoła. Co jakiś czas słychać trzask gałęzi i jakieś szurnięcia w chaszczach na zboczach.
W zakolu- zajęte i jedyne ławeczki na tym szlaku.




Ścieżyna często się rozwidla- turyści wydeptali różne opcje, tak jak było im wygodniej.
Bo i faktycznie- trasa jest upierdliwa. W ziemi- sporo ostrokrawędzistych formacji skalnych, uskoków i drobniutkich kamyczków. Gdzieniegdzie drewniane bale wyznaczające stopnie i wygładzone powierzchnie, po których można niezgorzej pojechać.
Wreszcie dobiega do mnie szmer Miętusiego Potoku.
Jestem ponad nim, na lekko stromym stoku. 
Szlak schodzi ostrym zakosem po zboczu i sprowadza na drewniany mostek nad potokiem.
Polana Zahradziska- do której dobija również 
czarny szlak Ścieżki nad Reglami, biegnący od Przysłopu Miętusiego.


Tu obydwa szlaki łączą się i tu przy pobliskiej, drewnianej ławie, czekają na mnie moi bliscy. :)
Razem już wracamy na Cudakową Polanę- to dosłownie 3 minutki drogi.
Dołączamy wraz z Miętusim Potokiem, do Potoku Kościeliskiego i głównym szlakiem doliny, wraz z całą rzeszą turystów podążamy do Kir.

Większość turystom ma na swoim koncie zdobyczy- Czerwone Wierchy.
Ale ilu zna szlak ku nim, od strony Tomanowej Doliny???
Może już czas, by poznać ten właśnie najpiękniejszy spośród wszystkich, zielony szlak, prowadzący ku czerwonemu masywowi... ? ;) 
.