niedziela, 15 kwietnia 2018

Grześ



Z Doliny Chochołowskiej, warto nawet zimową porą, nawet z marnym doświadczeniem w zimowych wędrówkach po Tatrach, pokusić się o wyprawę na Grzesia.
To taki szczyt, który obok Trzydniowiańskiego Wierchu- obierają sobie za cel osoby zaczynające zimowe wędrówki w Tatrach.

W okolicach schroniska, im później tym coraz więcej turystów się zbiera.
Szczególnie gdy mamy czas kwitnienia krokusów.

Pochłonąwszy szarlotkę, z uzupełnionym zapasem cukru ;) , ruszamy w kierunku lasu za schroniskiem, gdzie bierze początek żółty szlak na Grzesia.
...........................


Nazwa szczyciku podobno wcale nie jest nawiązaniem do imienia.
Bierze się z gwary góralskiej i oznacza rozłożysty szczyt o stromych stokach. Czy on taki stromy- to kwestia dyskusyjna. ;) Podobno dawniej zwany również Kończystym.
Podoba mi się słowacka nazwa
Lúčna 
(Łuczna- po spolszczeniu). 
Logicznie- bo od pobliskiej doliny Łuczniańskiej. U nas Łuczną nazywa się boczne ramię, jakie Grześ wysyła na zachód- z piękną, rozległą szczytową polaną.
Od strony Chochołowskiej, Grześ to taka przysiadła zielona ,, babka'', o trzech łagodnych wyniesieniach.




Najbardziej z tyłu i najmniej widoczny z dołu- szczyt główny, na którym stoi drewniany krzyż i tabliczka z nazwą.

Od przodu rozłożysty, półokrągły Kruźlik- trochę niższy, drugi wierzchołek Grzesia.
Zbocza są tak łagodne, że kiedyś były wypasane, praktycznie pod sam wierzchołek.



Od szczytu spływa łagodne zbocze Suchego Upłazu- biegnie nim szlak; aż do Przełączki pod Grzesiem.
Suchy Upłaz po zaprzestaniu wypasu, powoli zarasta kosówką.

Za przełączką jeszcze jedno, wspomniane wybrzuszenie, na którym kilka wystających skałek.
Często obleganych przez odpoczywających. To tzw. Czoło Grzesia.



 Miejsce, na które dawniej wbiegał szlak od strony Bobrowieckiej Przełęczy.
Dziś przełęcz ta jest pomijana przez ,,naszych''. Nie mamy z niej bowiem innych możliwości ruchu, jak tylko na słowacką stronę.
Niby to ciekawa opcja, jednak z tamtej strony są problemy logistyczne z powrotem do kraju.
Wstyd żeby tak oblegany zakątek jak Tatry, nadal był w ,,ciemnej d...'', jeśli chodzi o kwestię połączeń autobusowych pomiędzy podgórskimi miejscowościami. 

Plany są, ale sąsiedzi nie mogą się dogadać między sobą.
..................................




Szlak żółty od razu zagłębia się w starym lesie.
Biegnie Bobrowieckim Żlebem, wzdłuż potoku o tej samej nazwie.

Potoku, który swoimi siłami, wspiera i zasila Potok Chochołowski.
Wyjątkowo uroczo wygląda w czasie roztopów, gdy płynąca pod śniegiem woda, wyrywa różne kształty.





Bielejąca płachta śniegu, a w otworach jakby wykrojonych, szemrząca, perlista woda.
Wyjątkowo bogata roślinność.
Stary, wysoki las.



Sukcesywnie ku górze, aż do krótkotrwałego wypłaszczenia na wysokości rozwidlenia szlaków.
Zbocze po prawej stronie, porosłe lasem, należy do masywu Bobrowca.

Po ok. 20 minutach pierwsze prześwity i widoki na pierwszy w masywie Bobrowca- Jamborowy Wierch.
Krótkie zakosy dawnego szlaku ponad linią lasu. Musiał być dość męczący...



Jeszcze ok. 15 minut i docieramy na rozwidlenie.
Dalej na wprost, pod górę, niebieski szlak do Bobrowieckiej Przełęczy. Dość zniszczony- porozwalane drewniane bale, które pewnie początkowo wzmacniały ścieżkę.






A szlak na Grzesia skręca zdecydowanie w lewo, po to aby długim, ostrym zakosem, dość bezsensownym- bo nadrabiającym drogi, wyprowadzić na Przełączką pod Grzesiem.






Jedyny plus tej drogi jest taki, że chwilowo idzie się praktycznie ,,po płaskim''. Przez ok. 20 minut.
Potem ostry zakręt w prawo i dalsze zdobywanie wysokości.
Jeszcze ok. 15 min. i jesteśmy na przełęczy.
Nawet tam wspięły się najbardziej wytrwale krokusiki.

To podejście to odcinek ok. 1100 m.





Stare podejście przez Bobrowiecką Przełęcz było o połowę krótsze ,,dystansowo''.
Tyle, że ostrzejsze. Więc czasowo wychodziło podobnie.

Podejście lesistym zboczem na Grzesiowe Czoło, nieźle mogło zmęczyć.






- widoki z podejścia...

Szlak zakręca łagodnie w kierunku Kruźlika, choć omija jego kulminację, lekko wyginając się na zachód i po zaledwie 3 minutkach, zdobywając główny wierzchołek Grzesia.
Rozległy szczycik zapewnia piękne widoki i pozwala na odpoczynek dużej liczbie turystów.










Możliwość dalszej wędrówki, przez rozciągnięty Długi Upłaz na łagodnie zarysowany wierzchołek Rakonia, a z niego na o wiele dumniejszy Wołowiec.
Pomiędzy Wołowcem, a Rakoniem możliwość zejścia do Chochołowskiej, przez Dolinę Wyżnią Chochołowską- zielonym szlakiem.

To bardzo długa opcja, lepsza zdecydowanie do schodzenia, niż podchodzenia.
Z Grzesia mamy wgląd w słowackie, rzadko odwiedzane zakątki Tatr Zachodnich.



 

W dole pomiędzy Grzesiem, a Bobrowcem- wielka Dolina Bobrowiecka. Pomiędzy zachodnim ramieniem Grzesia, a odchodzącymi od Rakonia Zabratami- Dolina Łatana.
W oddali, najbardziej wysunięta ku cywilizacji, jakby nie chciała przyznawać się do reszty tatrzańskich szczytów- Osobita.




Wracamy tą samą drogą- u góry leży bowiem jeszcze sporo śniegu, a my nie mamy szpileczek pod butami. ;)
Schodzi się szybciej, korzystając z możliwości zjazdu po łagodnym upłaziastym zboczu.



Wkrótce jesteśmy już przy schronisku. Gwar słychać już na połowie ostatniej prostej.
Toteż nie przystając nawet przy schronisku, szybko zmierzamy w kierunku Siwej Polany...










 



środa, 4 kwietnia 2018

Dolina Chochołowska

Wiosennie! 



A skoro tak, jak mogłabym wstawić inny post, niż ten o Dolinie Chochołowskiej?
I to koniecznie z kwitnienia krokusów.




Dolina walna- znana powszechnie, z wylotem na szosę główną relacji Zakopane- Chochołów.

Wielka, długa i męcząco uboga w widoki.
Dookoła las, choć już o wiele rzadszy dzięki halnemu i agresywnej polityce nienapasionych ,,dziedziców'' tj. Wspólnoty 8 wsi i TPN.

Jak ja potwornie nie znosiłam przemierzać tej doliny.
Droga ciągnęła się jak przysłowiowe ,,flaki z olejem'', 

a brak wrażeń sprowadzał zmęczenie o wiele szybciej niż normalnie.
Ciągnął się człowiek, noga za nogą, bo tam na końcu- na Polanie Chochołowskiej fioletowiły się całe dywany krokusów.




I nagle coś mi się porobiło. Śmieję się, że chyba wraz z pazerną wycinką drzew, wycięli i zwinęli częściowo drogę.
Już drugi raz jak idę, trasa mija mi o wiele szybciej niż zwykle.
Nie nudzi, nie denerwuje, nawet tak nie męczy...
Mam nadzieję, że to się znowu nie zmieni. ;)



A może to zainteresowanie i doczytanie co nieco o okolicy, o tajemniczych zakątkach, odnogach i skalnych ścianach, jakie gdzieniegdzie strzelają spomiędzy smreków, sprawiło, że spojrzałam na te tereny przychylniej... 
A nawet zaciekawiły...

Już nawet te fioletowe plamy, jakimi stroi się wiosną- polana; są same w sobie nagrodą dla tych, którzy podejmą się przejść w jedną stronę te 10 km.



Niby nic się po drodze nie zmieniło- od tylu lat. 
Niby nadal straszą puste tereny, pokryte niewywiezionym drzewem (widać było gorszej jakości i nie sprzedało się :P ), a na odejściu Doliny Starorobociańskiej potwornie zniszczonej ludzką głupotą, wyjątkowo nieprzyjemnie pachnie gnijące drewno i słychać warkot pił. Droga jest zniszczona ciężkim sprzętem, usłana warstwą patyków i korowiny.
( Od 2014 roku nie da się wejść spokojnie do Starorobociańskiej.
No chyba, że ktoś jest wyjątkowo olewczo nastawiony do tego co się tam wyprawia i tego w jakim stanie jest tamtejszy szlak...
Wiem jedno- ja poczekam z odwiedzinami tejże doliny, aż

robotnicy ją opuszczą. Tylko, czy się doczekam... :/ )
Zimą, na niezbyt daleko w głąb drogi, na poboczach niedopalone pochodnie.



 - wieczorny powrót... Dymy po kuligu. ;)

Biznesik kuligowy dla wielkiego państwa.
Są chętni wydać dutki, a więc trzeba im to ułatwić. 


Niby to wszystko dodatkowo zniechęca do chodzenia w tamte rejony, a jednak coś sprawiło, że kolejny raz przeszłam dolinę hmmm... może nawet z przyjemnością?
 

Nie opiszę dokładnie całej doliny.
Nie da się tego zrobić w jednym wpisie.
Ale może chociaż ktoś się zainteresuje i poszuka więcej informacji.
A nie ma z tym żadnego problemu- internet jest ich pełen.


Do doliny można wjechać bez problemu samochodem- parkingi za odpowiednią opłatą, oferuje zarówno Wspólnota, jak i właściciele terenów przyległych.
Pod sam szlaban dojeżdża autobus z Zakopanego.
Jest to północny kraniec rozległej Siwej Polany.
W zakolu drogi również postój dla kursującej tu w sezonie wiosenno- letnim kolejki turystycznej ,,Rakoń''.



 ...zdjęcie z ,,Wikipedii''

Ciuchcia dojeżdża aż do Polany Huciska, pozwalając na sporą oszczędność czasu (ok. godzinki na pieszo) i sił.
Oprócz tego obowiązkowo, bo jakże by inaczej, kursują bryczki konne.
Sezon krokusa- ściąga wędrowców ( i nie tylko... ;) ) z najbardziej odległych miejscowości, a i często z zagranicy.
Walec turystyczny już wkrótce przetoczy się przez dolinę-
mamy w końcu początek kwietnia...
Siwa Polana rozciąga się na długości ok. 1 km.
Stoją na niej bacówki, szałasy, domy mieszkalne.




Prowadzi się tu kulturowy wypas owiec... Na szczęście!
Dzięki temu polana trwa. Choć niegdyś jej łąki zajmowały większy teren.




Krokusy kwitną również tutaj- całkiem rozlegle i w sporych ilościach.
Pięknie wyglądają drewniane budynki pośród zielonych traw, otoczone fioletowymi oczkami.

A jesienią kwitną tu zimowity- do złudzenia podobne do krokusów. 
No może są tylko trochę od nich bledsze i smuklejsze...





Niezbyt szeroki pas lasu oddziela Siwą Polanę od Polany Molkówka (na zachodzie), gdzie również prowadzi się wypas i stoi kilka szałasów.
Molkówka z kolei to już kilka kroków do granicy i możliwość przeskoczenia ku szosie wiodącej w kierunku słowackich Orawic.
Na Siwej Polanie znajduje się kamienny obelisk i metalowy, czarny krzyż upamiętniający przybycie tu naszego Ojca Świętego- Jana Pawła II. Helikopter papieski wylądował właśnie tutaj.




Przy końcu polany kolejny krzyż- upamiętniający rozstrzelanie 9 osób, przez hitlerowskiego okupanta.
Zresztą w dolinie rozstrzeliwano w różnych miejscach. 
I tylko okoliczne skały są niemymi świadkami tamtych smutnych zdarzeń.
Chochołowska i jej odnogi- to również przeszłość górnicza i hutnicza. To ma odzwierciedlenie w nazwach miejsc.
Rozległe polany i hale pozwalały wypasać tu wielkie stada owiec i bydła. Toteż obok górnictwa i hutnictwa, kwitło tu również pasterstwo.
Dolina stała się największym pasterskim ośrodkiem Tatr.
Wiele budynków: szałasów, bacówek, schronisk zostało zniszczonych w czasie wojny.

Dzięki wypasom zwierząt, polany nie zarastają chaszczami, jak te którymi zarządza całkowicie TPN.
Pod tym względem brawa za gospodarność dla Wspólnoty 8 wsi.
Niestety równie wielkie słowa krytyki za gospodarkę leśną...

Chochołowska to również film, a kręcono tu sceny do znanych polskich produkcji.


Tuż za odejściem drogi gospodarczej w kierunku Molkówki i wylotu zielonego szlaku Drogi pod Reglami, z pewnością dostrzeżemy ostre szare iglice. To Siwiańskie Turnie.




Od strony szlaku pionowe, a miejscami wręcz przewieszone ściany.
A tymczasem od strony Molkówki wejście na nie, nie sprawiłoby żadnych trudności. Tylko nie wolno.
Wspinać się też nie wolno, choć zapewne wielu taterników spogląda na te ścianki z wielkim apetytem.


Podobno na zachodnio- południowych stokach szarych iglic, rośnie sporo wyjątkowych, chronionych roślin.
Po lewej mamy lesiste ramię Rosochy, tej samej którą mijaliśmy w Dolince Lejowej, z drugiej strony.
A po prawej graniczny masyw Bobrowca, z zieloną Małą Furkaską jako pierwszym wzniesieniem w grani, za Siwiańskimi Turniami.

Przez całą drogę towarzyszy nam Chochołowski Potok. Raz płynie bardzo blisko, a raz się oddala. Zasila go sporo górnych dopływów stałych i okresowych. 


Od miejsca gdzie wpada doń Koryciański Potok, uznano że potok powinien mieć już inną nazwę. 
Ze względu na tereny Siwej Polany, bystry strumień zmienia tu imię na Siwą Wodę.
A płynąc dalej i wchodząc w mariaż z Kirową Wodą, rodzi Czarny Dunajec.

Źródełko która daje początek potokowi bije w kotle Dziurawe pod Wołowcem.
Mijamy wiatę turystyczną po prawej stronie- wylot Doliny Wielkie Koryciska.
Tradycyjnie jest to teren niedostępny dla turystów- ścisły rezerwat.
W górnej części dolinki, potok tworzy 30 metrowy wodospad- Koryciańską Siklawę.
Łatwo rozpoznać wejście do Wielkich Korycisk, bo po pierwsze wspomniana wiata, a po drugie, będące prawym ograniczeniem dolinki, chylą się nad Potokiem Chochołowskim ciemnoszare, zwaliste skały- Koryciańskie Turnie.

Dalej boczne, lesiste ramię Krytej Czuby, a za nim niewielka Kryta Polanka...zarastająca.
W rzeczywistości te zbocza i polany, mimo że dla turystów są nazwane rezerwatami, są pokryte siatką dróg użytkowych.
Pośród lasów, na łagodnych pagórach- jasne przecinki.
Drogi te są utrzymywane i naprawdę trzeba by oślepnąć, żeby ich nie zauważyć.

Choć wg. nakazów i zakazów- turysta, choć widzi i wie, musi udawać, że nie widzi... bo rezerwat. Nieważne, że jako pasjonat dba jak nikt o to by nie ucierpiała żadna roślinka.
Równiejszych- rezerwat nie dotyczy, hasła o ochronie przyrody są dla przyjezdnych ,,fanatyków''.

A ściągane ze zboczy, potężne pnie, na pewno są sprowadzane z taką uwagą, by nie uszkodzić żadnej sasanki, ostatnich stanowisk storzana bezlistnego... hehe akurat!


Po lewej stronie głęboko wrzynająca się w las- Huciańska Dolina.
Wjazd zawalony pniami drzew.

Kiedyś był tu parking- Polana Huciska.
Na szczęście wjazd prywatnych samochodów ograniczono do Siwej Polany.
Końcowy przystanek kolejki ,,Rakoń''. 

Dalej bowiem ,,zwinięto'' asfalt. ;)
Toteż często czekają tu fiakrzy z konikami- przejmując wysiadających z kolejki.
Kilka ław dla odpoczywających i bacówka.


- zdjęcie z ,,Wikipedii''.


W pobliżu bowiem znajduje się Polanka Jamy- gdzie również wypasają się owieczki i przez którą ciągnie czarny szlak Ścieżki nad Reglami.
Szlak zaczepiający ledwo o Dudową Dolinkę... ( Bardzo ciekawe miejsce- biegnące, rzekłabym pod ,,zadek '' Kominiarskiego, który pionami Dudowych Spadów właśnie tu przysiadł.  )
Przed bacówką stara, kamienna kapliczka z 1932 roku.
I nowa, wydrążona w grubym pniu, po drugiej stronie potoku, u wylotu drogi gospodarczej...
kolejnej. ( Niedawno postawiona- na miejsce starej, podobnie wykonanej, nadgryzionej już zębem czasu i kornika... ;) ) 


W pobliżu działała kopalnia- Huciańskie Banie, w zboczach Klinowej Czuby. Eksploatowano rudy metali jeszcze w XX wieku z ostatnich, pozostałych z wielu- czterech sztolni.
Nieopłacalność wydobycia, nakazała porzucenie działalności, a otwory wejściowe uległy zasypaniu.
Poszukiwacze przeszłości natrafią jeszcze na hałdy płonnego urobku  i wejścia do sztolni ( w większości zasypane).
Zresztą z jednej z nich, wiedzie droga do jaskini- Wojtkowej Szpary.
Kto by pomyślał, że w tej łagodnej, rozłożystej Chochołowskiej, jest ponad 80 jaskiń...
Nie równać jej się z liczbą jaskiń w Kościeliskiej (ponad 200),

ale swego czasu nie podejrzewałam jej o żadną jaskinię... ;)
Może zwyczajnie dlatego, że szerokie dno doliny i okoliczne lasy nie pokazują zbyt wiele skał. Wszystkie kryją się w głębi, gdzieś wyżej, zwykle w bocznych odgałęzieniach.

Na polanie resztki fundamentów prywatnego schroniska Bukowskich. Schronisko z racji łatwości dotarcia tutaj, było całorocznym. Spalone z końcem wojny przez Niemców, nigdy nie zostało odbudowane.

A naprzeciwko Hucisk, niewielki reglany pagórek, który dzieli polanki Długą i Krytą. A imię jego Grześ. ;)
Kto by przypuszczał, że jest drugi Grześ obok tego najbardziej znanego.
Stanowi zakończenie grzbietu Pośrednie, odchodzącego od szczytu Furkaski.

Dalej droga staje się żwirowo- kamienista.
Pierwsze zwężenie- Niżna Brama Chochołowska, utworzona przez

zwalistą, szarą skałę- zwaną skałą Kmietowicza.



 

Na niej tablica pamiątkowa poświęcona księdzu Kmietowiczowi, jako inicjatorowi powstania narodowego górali, oraz uczestnikom tegoż powstania, z roku 1946.
Potok Chochołowski przewija się na drugą stronę naszej drogi, aby za chwilę- niezdecydowany, wrócić z powrotem. ;)

Przed mostkiem doskonale widoczna wydeptana droga w lewo.
Warto tam podejść kawałek. Nie jest daleko, a można podziwić wspaniałe wywierzysko- jedno z większych w Tatrach.


 - tak potok był zawalony gałęziami po halnym 2013

Woda potoku płynąca z góry,  gdzieś na wysokości Wyżniej Bramy Chochołowskiej zanika w ponorach i łącząc się z systemami odwadniającymi okoliczne szczyty, (...w tym po części Kominiarski Wierch- bo ten jest odwadniany również w kierunku Doliny Kościeliskiej...), właśnie tu wybija żywym, pulsującym źródełkiem i tworzy niewielki stawek.

Po drodze mijamy drewniane, zabytkowe szałasy.
To Polana pod Jaworki- nadal wypasana, ale hańba tym co pozwolili jej zarosnąć w ponad 40 %.


 -szałasy ,,Pod Jaworki'' i naprzeciwko wejście do Dudowej...
Zdjęcie z netu.

Po przeciwnej stronie, rzucone jakąś nieprzeciętną siłą, wapienne skały. Charakterystyczna brama do Dolinki Dudowej i tuż obok ujście czarnego szlaku Ścieżki nad Reglami.
Oglądając się za siebie, lekko w prawo dostrzeżemy charakterystyczne wapienne turniczki na zboczach Małego Opalonego Wierchu. To Kobyle Głowy. Jedna z nich ma nawet okienko- niczym szeroko otwarte oko...

Dolinka Dudowa- zamknięta dla turystów, w swej dolnej części tworzy skalny wąwóz Między Ściany. 

 - Między Ściany (,,Wikipedia'')

A w ścianach owych jaskinie i to w sporej liczbie.
Okresowo, dolinką płynie potok, a nawet tworzy malownicze wodospady na poszczególnych prożkach.
Szybko dochodzimy do drugiego zwężenia drogi- czyli Wyżniej Bramy Chochołowskiej, utworzonej przez Chochołowskie Czoła,
tj. skaliste zbocza Kominiarskiego Wierchu i Bobrowca.



Powyżej skalnej bramy, tuż pod charakterystyczną wyniosłą skałą, za niewielkim mostkiem, rzuconym przez potok- leśniczówka TPN.
Domek, przejęty przez TPN, od prywatnych właścicieli- rodziny Blaszyńskich, wcześniej będący schroniskiem.

Obecny budynek jest trzecim zbudowanym przez rodzinę Blaszyńskich.


Pierwsze schronisko, tuż przy Wyżniej Bramie Chochołowskiej, spalili Niemcy w 1945.
Kolejne, zbudowane nieco wyżej spłonęło po zakończeniu wojny, w wyniku walk z oddziałami partyzanckimi AK.
Dopiero trzecie schronisko, zwane schroniskiem pod Zawiesistą, oparło się zawirowaniom dziejów i przetrwało, zmieniając jednak właściciela, w czasie wywłaszczeń przez władze komunistyczne.
Skąd nazwa ,,pod Zawiesistą''? Otóż  charakterystyczna szara skała powyżej budynku, to właśnie Zawiesista.
Powyżej niej równie imponująca Olejarnia, a jeszcze wyżej bardziej na południe- Wielkie Turnie. 

Te ostatnie z dna doliny gdzie stoimy, nie bardzo można docenić. Najlepiej podziwiać je z trasy na Trzydniowiański Wierch.
Zresztą Bobrowiec jest dość bogaty w ciekawe grupki szarych turnic. A najjaskrawszym przykładem są podziwiane już z polany Chochołowskiej- Mnichy.(poniżej)


Ponad budynkiem leśniczówki, w Bramie Wyżniej, aż trzy wejścia do największej jaskini w tej dolinie- do Szczeliny Chochołowskiej.
Podobno powstała dzięki płynącemu niegdyś na tym poziomie potokowi Chochołowskiemu. Dziś płynie on tylko na niektórych odcinkach jaskini.  W zacisznych, skalnych komnatach zimują licznie latające myszy. ;)
Mimo pomieszkiwania przy łatwo dostępnej drodze głównej,
leśniczy ma święty spokój. Dom stoi za bystrym nurtem potoku, a dojazd do niego przez niedawno wyremontowany mostek jest zamknięty bramą.




Za leśniczówką rozwidlenie szlaków.
Rozjeżdżone i zrujnowane ujście Doliny Starorobociańskiej.
Chyba nawet w czasach gdy funkcjonowała tam kopalnia w Banistym Żlebie, nie było takiej rujnacji.



Nie ma przyjemności z przemierzania Doliny Starej Roboty, nie ma powodu do zachwycania się przyrodą, nie ma ciszy i śpiewu ptaków.
Jest warkot pił, zwały błota rozjeżdżonej drogi, niezliczone powalone pnie i konieczność wzmożonej uwagi przy pokonywaniu kolejnych zagradzających drogę ściętych drzew- o ile nie chcemy sobie czegoś połamać, czy w najlepszym wypadku nieźle się poobijać.

Zbrodnia na naturze jaka się tam dzieje od wielu lat, za przyzwoleniem bandy z TPN, którzy mienią się obrońcami przyrody, zasługuje na surową karę i potępienie.
Nawet te drzewa co ocalały po halnym, u wylotu doliny... - pamiętam je doskonale, bo schodziliśmy Starą Robotą latem, już po uderzeniu halnego; dziś już ich nie ma. :( I nie zrobił tego halny!




Rąbanie drzew tłumaczy się okresowymi uderzeniami wichru, a na bieżąco lawinami jakie lubią schodzić z pochyłych zboczy Ornaku i Kominiarskiego.
Starorobociańska oprócz działalności wydobywczej, była również wypasana.
Wspomniana kopalnia w Banistym, była prawdopodobnie najstarszą w Tatrach, a w jej sztolniach ( 12-stu ) wydobywano żelazo, miedź i srebro.

Zamierzchłych czasów należy szukać na wysokości zarastającej Polany Dudówka, skąd wybiega stara Hawiarska Droga.
Odkryto tam pozostałości budynku, młynu kruszcowego i hałdy płonnego urobku.

Sztolnie w zboczach Ornaku zasypano, lub uległy zasypaniu.
W Starorobociańskiej w czasach wojny istniało niewielkie, prywatne schronisko.

 -źródło: GeoMount

Wstępnie był to zwykły, drewniany szałas.
Niestety nie były to również najlepsze czasy na przetrwanie.

Stacjonował w nim oddział partyzancki (lata 43- 46). 
Toteż tuż po wojnie, władze komunistyczne postanowiły rozprawić się z nieuznającymi nowego okupanta- żołnierzami, a budynek spalono. 

Starając się nie patrzeć w ujście doliny i starając się zagłuchnąć na łomot jaki z niej dochodzi, ruszamy dalej drogą, która od tej chwili wznosi się o wiele zdecydowaniej ponad potokiem.
Najweselej jest tu wczesną wiosną- gdy mocno świecące słońca podtapia śnieg. Tworzy się ślizgawka i pokonanie tego odcinka przysparza turystom sporo problemów.

Lepiej trzymać się jak najdalej od prawego brzegu. 
Zbocze spadające ku potokowi, jest dość strome.
Po 20 minutach docieramy do kolejnego rozwidlenia- to czerwony szlak na Trzydniowiański Wierch.



 
Szczyt często wybierany jako pierwszy dla rozpoczęcia zimowych wypadów tatrzańskich, często w połączeniu z położonym za nim Kończystym Wierchem- naszym najniższym dwutysięcznikiem. (2002 m.n.p.m.)
Za rozwidleniem kolejny mostek. A od niego już tylko 15-20 min do Schroniska Chochołowskiego, położonego na końcu polany.
Otwiera się zielona, łagodna misa doliny, której rant stanowi grań Bobrowca zjeżona Mnichami, przechodząca poprzez Grzesia i Długi Upłaz Rakonia w grań główną w masywie Wołowca.


Od wschodu nieckę zamyka boczne ramię odchodzące od Kończystego Wierchu ku północy i rozwidlające się powtórnie w Trzydniowiańskim.
Najbliżej drogi głównej, zielony reglowy pagór Ropy, a poniżej niej i za potokiem, niewidoczny szlak papieski do Doliny Jarząbczej.






Pod Bobrowcem maleńka, drewniana kapliczka Św. Jana Chrzciciela.
Wiedzie do niej ścieżka w poprzek polany.
Od kaplicy nie musimy cofać się do drogi głównej, aby dojść do schroniska.




Droga do niego biegnie łagodnym zakolem wzdłuż lasu.
Kapliczka również ma swój epizod w jednej z polskich produkcji filmowych.
Myślę, że każdy domyśla się o którym to filmie piszę...




Przy drodze głównej sporo szałasów pasterskich.
Wiele wyremontowano jako zabytkowe.
Jednak to i tak znikoma liczba z tego, ile ich tu było w najlepszych czasach. A było ok. 60.
Na polanie na szczęście nadal wypasa się owce i bydło.

I dzięki temu, co roku, zielone hale mogą stroić się w fioletowe, krokusowe szaty.


Z polany wspaniale prezentuje się Kominiarski Wierch, z ciekawie pofałdowaną w tej strony rzeźbą.



Schronisko Chochołowskie jest największym spośród naszych schronisk. Potężny, kamienny budynek otaczają wysokie świerki.
To drugie z kolei schronisko, jakie tu zbudowano.
Pierwsze podzieliło los większości budynków na tych terenach i zostało spalone przez Niemców.



- Pierwsze schronisko chochołowskie
źródło: GeoMount

Obecne- wybudowano w 1953 roku.
Jest czynne cały rok i posiada ponad 120 miejsc noclegowych.






Wg. mnie oferują tam najlepszą szarlotkę.
Tzw. deser chochołowski to spory kwadrat szarlotki, polany śmietaną i jagodami z sokiem. Przepyszny!




 - a tu jeszcze małe co nieco... ;)

Chętni wycieczek powyżej doliny, nie muszą kończyć przy schronisku.
Jest w czym wybierać. Wystarczy jedynie dobrze rozplanować dzień. Bo jak przystało na Zachodnie, te pagóry są dość rozległe i przemierzanie ich pochłania sporo czasu.
Trudności raczej kondycyjne, niż techniczne.


Tuż przed schroniskiem szlak zielony, przez górne pięterko doliny tj. Wyżnią Chochołowską Dolinę, ku przełęczy Zawracie pod Wołowcem.
A za schroniskiem kolejny szlak- którym również można dojść na Wołowiec, tyle że poprzez Grzesia i Rakoń.


   
Czas płynie nazbyt szybko, choć chciałoby się dłużej posiedzieć na polanie.
Za pierwszym razem- spędziliśmy tu większość dnia, ciesząc oczy kwiatami, czy jak kto woli najdroższą przyprawą świata. ;)
Wszak to szafran...









Fanatyzm ,,wielkich obrońców'' przyrody przekracza wszelkie normy chorobowe, gdy mnożą potępienia w kierunku osób robiących sobie zdjęcia w krokusach.
Kto chce, potrafi nie zdeptać żadnego kwiatka i zrobić jednocześnie fantastyczne zdjęcie. Wystarczy się postarać.

Jasne że zakaz musi być, bo ludzie są różni i niektórym wydaje się że z nikim i z niczym nie muszą się liczyć.
A gdyby wszyscy nagle wparowali na szafranowe dywany, po jednym dniu nie byłoby czego podziwiać.



Więc zakaz jak najbardziej ma sens.
Po turystach na polanę wejdą zwierzęta. Wykoszą wszystko ze smakiem i zdepczą. I dzięki temu w kolejnym sezonie cudowne fioletki znów zakwitną.
Cebulki pod ziemią odpoczną i zbudzą się powtórnie, gdy przyjdzie czas.
Dlatego robienie afery z powodu jednego- dwóch zdeptanych kwiatków i wyzywanie za to innych, świadczy o buractwie.
Nie sądzę żeby ktokolwiek celowo tratował te urocze kwiaty.

A nie... może raz jeden. 
Pewien starszy, dystyngowany pan fotograf na Kalatówkach.
Obładowany wypasionym sprzętem...
Tak bardzo śpieszył się, aby uchwycić jak najlepsze kadry z zachodzącym słońcem w tle, że nie patrzył co i ile niszczy, drąc jak walec, przez gęste, fioletowe polanki.
Czubkami butów wyrywał całe połacie darni...
No i raz przy Chochołowskim potoku znalazłam cały bukiet powyrywanych, zwiędłych kwiatków...
Nie każdy jak widać, ma wyobraźnię aby przewidzieć, że to nie są kwiaty do wazonów i że przede wszystkim są chronione.








Ale w większości przypadków, na szczęście- ludzie z troską i uwagą siadają na pustych poletkach pośród fioletu.
Lub przechadzając się wolno, ostrożnie wybierają miejsce na postawienie stopy- tak aby nie przygnieść nawet jednego kwiatka.


Taka mała uwaga- to, że ktoś ma zdjęcie w otoczeniu kwiatów, nie oznacza, że ma je również pod d...pą !
 



Pośród kwiatów można spotkać łapiących ciepłe promienie- stałych mieszkańców doliny.
Poniżej akurat sympatyczna i niegroźna- jaszczurka, chyba zwinka?
Ale pamiętajmy, że wygrzewają się pośród traw i kamieni, również żmije zygzakowate...





Drugi wypad wiosenny przeciągnęliśmy nieco dalej- na Grzesia.
Choć na jego zboczach było jeszcze sporo śniegu.
Grześ to na tyle spokojna i łagodna górka, że można tam dotrzeć bez specjalnego sprzętu.


A krokusy kwitną nawet przed szczytem ;)
Co prawda nie w takich ilościach jak na polanie, ale zawsze.
...................


Słońce wybiega coraz wyżej na niebo, głaszcze coraz cieplejszymi promieniami. Z dnia na dzień topnieją plamy śniegu, hojnie nasączając ziemię i budząc rośliny.
Pierwsze ciekawe oczka krokusów, w najbardziej zacisznych rejonach, już spoglądają w niebo. Tylko patrzeć jak wysypią się na całą polanę. 






A turyści monitorują strony schroniska, śledzą informacje i zdjęcia z doliny.
Już czas na obserwację bieżącej sytuacji, jeśli ktoś nie chce przegapić tego cudu natury... :)



 Ale zanim wejdziemy do największej polskiej doliny tatrzańskiej-
tylko po to by zobaczyć krokusy...
Pamiętajmy, że krokusy w Tatrach, to nie tylko Dolina Chochołowska. I o tym, że krokusy kwitną nie tylko w Tatrach...
W Gorcach np. obok najpopularniejszych fioletków, kwitną białe albinoski... :)