To było nasze pierwsze wejście na Giewont.
Z wiadomych względów- idźcie tam jak najwcześniej rano.
Choćby wiązało się to z nocnym wstawaniem.
A jeśli uda się być na szczycie już o wschodzie słońca- to nigdy nie zapomnicie tych widoków.
To piękno wryje się w serce, na całe życie.
Gwarantuję ! Satysfakcja
niesamowita!
Wiele zdjęć poniżej, jest wykonanych właśnie tuż po wschodzie słońca. Poranne mgły przesycone słońcem- tak cudnie rozjaśniają zdjęcia.
..............................................................
Po odpoczynku na Wyżniej Kondrackiej, nawet nie zdążyłam się zmęczyć. Do szczytu jest już naprawdę bliziutko.
Podchodzenie tam, to sama
przyjemność.
Wzmożona uwaga jednak konieczna, choćby ze względu na specyficzne
podłoże, a w końcowym etapie- i bliskość przepaści.
Trochę chętnych do wejścia jest, nie powiem. Ale przestojów
nie ma.
Przede mną dziewczyna zastanawia się czy dobrze robi, że idzie. Ma lęk
wysokości.
Jej towarzystwo czeka na nią zakos wyżej. Trochę gadamy i jednak decyduje się spróbować.
Początek podejścia- tradycyjne skalne schodki (sporo piargu)
doprowadzają do rozwidlenia.
Od tego momentu szlak staje się jednokierunkowy.
Dobrze że ktoś pomyślał. Przejście jest wąskie, mijanki byłyby groźne.
A biorąc
pod uwagę ile osób, szczególnie w sezonie, chce wejść na Giewont...
Skalne stopnie doprowadzają na wysokość Szczerby.
Odbijamy w
lewo.
No i wreszcie mamy! Pierwszy łańcuch :)
Spokojnie, wygodną, choć wąską skalną półką.
Krótki zakos
doprowadza do małej trudności- wysoki stopień skalny. Dla osób niskich, to
trochę kłopotliwe. Ale da się pokonać. Kolejny łańcuch- luźny, dość długi.
Ale w tym miejscu bardzo
potrzebny. Pod nim wygładzona, śliska płyta. Bez łańcucha, miejsce dość niebezpieczne.
Są również, wykute w skale, miejsca na postawienie stopy.
Na schodku, przytulona do skały, siedzi poznana niżej
dziewczyna.
Nie chce się ruszyć, boi się tej śliskiej płyty.
Zatrzymuję się chwilkę, rozmawiam. Jestem pewna, że da radę.
Schodzi po nią towarzysz, wyciąga rękę.
Kilka kontrolowanych poślizgów i udało się :)
Chyba na żadnym innym szczycie (z tych dostępnych
turystycznie) nie ma tylu wyślizganych kamieni.
I skała charakterystyczna i wieki wydreptywania tych głazów,
też na pewno zrobiły swoje.
Wyżej sporo drobniutkich kamyczków i piachu.
Brzegiem- kępki
trawy.
Cały czas mamy do dyspozycji łańcuchy.
Dalsze stopnie nie powinny przysporzyć kłopotu.
Jest się i
czego przytrzymać i jest gdzie bezpiecznie postawić stopy.
Otwierają się widoki na północ.
Jesteśmy u stóp krzyża.
A
pod naszymi stopami Uśpiony Rycerz...
Tak cierpliwie znosi niezliczone rzesze ,,pielgrzymów''
wchodzące mu na głowę :D
Od północy- dolina Strążyska, którą przyszliśmy.
Podziwianie
tamtych widoków, z bezpiecznej odległości.
Do dna dolinki bowiem- aż 600 metrów.
Schowajmy więc sobie
nadmierną ciekawość, tam gdzie słońce nie dochodzi i nie zbliżajmy się za
bardzo do przepaści.
Lepsza nadmierna ostrożność, niż nadmierna ciekawość.
Chce ktoś zobaczyć ostępy Małej Dolinki? To już lepiej wejść
do niej od dołu i zachwycić się potęgą stromych ścian i olbrzymich żlebów- od
ich stóp.
Stojąc bezpiecznie na stabilnym podłożu.
Nie zachęcam do łamania
przepisów i wychodzenia poza szlaki. Zresztą jeśli ktokolwiek się zdecyduje, to
będzie to rasowy wielbiciel gór, nie niedzielny turysta.
A takowym winno być to
wybaczone! ;)
Chcę jedynie zaznaczyć, że czasami więcej można dostrzec,
stojąc w bezpiecznym miejscu.
Na wschodzie, najbliżej nas, fascynujący kształt Długiego
Giewontu.
Stromizna niesamowita. Grań jest tak ostra, że aż zastanawia, jakim
cudem można przejść po niej, nie zachwiawszy się.
Dzikie uskoki, co chwilę przecinają jej linię.
Nie dziwne,
że pierwszy zakopiański Proboszcz, zapragnąwszy ją zdobyć, utknął pomiędzy jej
skałami.
Szczęściem, były to czasy, gdy sporo górali wypasało owieczki, na
okolicznych halach.
Krzyki duszpasterza usłyszano i pośpieszono z pomocą...
Nie dziwię się, że ksiądz Stolarczyk zafascynował się Długim
Giewontem. Jest niesamowity, kuszący, inny od wszystkich!
Zachodnie olbrzymy również doskonale widoczne.
Tymczasem nad
Wysokimi i koroną Świnicy, kłębią się ciemne chmury. A żeby było ciekawiej,
słychać gniewne pomruki burzy.
No cóż, nie ma na co czekać.
Wysoki, metalowy krzyż nie raz
stawał się celem piorunów.
Do tego w okolicy Kasprowego widać helikopter.
Nawołują do
schodzenia ze szczytów.
Dwie fotki na szczycie i uciekamy.
Schodzenie z Giewontu w
najlepszym możliwym stylu- ,,zjazd na zadku''.
Tuż za mną dziewczyna, która tak się bała na podejściu.
Wraz
z towarzystwem.
Śmieję się, że już wiadomo czemu na zejściu jest aż tyle śliskich
płyt. ;)
Tyle lat, tyle zadków je froterowało! :D
Łańcuchów dużo. No może jest jedno miejsce, w którym by się
przydał jeszcze jeden łańcuszek...
Poza tym bez problemów.
Na połowie wysokości mamy wgląd na
Mały Giewont.
Strome zerwy o których wspominałam wcześniej, opadające ku Małej
Dolince. Są wyjątkowo piękne, ale i niebezpieczne.
Podłużnie popękane skały,
przetykane zielenią, chyba najbardziej stromych trawek, w całych Tatrach i
piarżyskami.
Pod nimi- żleb Kirkora.
Widoczny fragment, to już łagodna trawiasta
łąka.
Część ukryta przed wzrokiem, to skalne, potężne progi, które bez
odpowiedniego sprzętu i umiejętności, są nie do przejścia.
Ta kusząca łączka, sprowadziła wielu chętnych, skrócenia
sobie drogi, w ,, inny wymiar''...niestety :(
Przystajemy na chwilę, na zakręcie owijającym wysunięte
skały.
Jeszcze się napatrzeć. Jeszcze mało.
Wkrótce ścieżka doprowadza do rozwidlenia.
I na tym koniec
szlaku jednokierunkowego.
Tędy już podchodziliśmy.
Kilkanaście schodków do
Kondrackiej Przełęczy.
Już nie odpoczywamy.
Coraz głośniej mrucząca burza, zachęca
do ucieczki.
Wybieramy szlak żółty. Zejście do Małej Łąki.
Wchodziliśmy górą,
wrócimy dołem :)
Nad nami już ciemne niebo. Grzmi coraz lepiej.
Na nasze szczęście, burza dochodzi do przełęczy i... wybiera
przeciwny kierunek ;)
Zejście ku dolinie nie należy do najprzyjemniejszych; jeśli
idzie o wygodę.
Rekompensują to przynajmniej wrażenia widokowe.
Początek to dość wygodne kamienne stopnie pośród zielonego morza kosówki.
Ale
gdy szlak zbliży się do Głazistego Żlebu, da się zauważyć zmiany. Głazisty Żleb
ma nazwę adekwatną do tego co w nim spotykamy.
Z boku spore gruzowisko.
Pod stopami- żwir, piach i
charakterystyczne płaskie odłamki skalne.
Miejscami nachylone pod kątem, wygładzone formacje.
Schodzić
po nich dość niewygodnie.
Malownicze grupy skał- już przeze mnie wspominane- te
sklejone z drobniutkich warstewek.
To z nich zapewne pochodzą te płaskie
odłamki, o ostrych krawędziach.
Szlak, początkowo biegnie na zachód, potem
skręca ku północy.
Na zakręcie niesamowita skała- pofalowana jak brzeg sukni.
Piękna!
Mijamy po prawej- Siodłową Turnię, po lewej Mnichowe Turnie.
A wśród nich- i Dziadek,
i Babka, i Mniszki i Mnich ;)
Takimi to imionami ochrzczono poszczególne
turniczki. :D
Poniżej nich górne piętro
Małej Łąki.
Dzika, chętnie odwiedzana przez niedźwiedzie- Świstówka Małołącka.
Dziś mocno zarośnięta,
niegdyś wypasana aż pod samą Małołącką Przełęcz.
A więc podejście nią, na grań
główną, nie mogło być trudne.
Zachodnie obramowanie
Świstówki Małołąckiej, to ramię Małołączniaka. Aż po Wielką Turnię.
Teraz
będziemy mogli podziwiać ją od podstawy. Jest potężna.
Budzi szacunek, a
jednocześnie jakąś nutkę strachu.
Po drugiej stronie Siodłowa Turnia...
... a na niej- wspomniana ,,skalna laleczka''.
Dalej ścieżka tonie w
gęstwinach malin, wierzbinek, jarzębin i wszelkiej maści krzaczków, krzaczorów,
plątaninie zarośli.
Co jakiś czas wygładzone, dziwaczne formy skalne.
Na tych wyrastających na ścieżce trzeba uważać.
Wreszcie zarośla ustępują
miejsca świerkom. Chłodniej i ciemniej. Szlak robi się błotnisty.
Jeszcze ok. 1 km i wreszcie
wychodzimy na Wielką Polanę.
Witamy ją z ulgą.
I ścieżka wreszcie jest
przyjaźniejsza. Trawiasto- piaszczysta.
Dawniej cała Mała Łąka
była wypasana.
Gdy wywłaszczono tamtejszych właścicieli, dolina sukcesywnie
zarasta lasem.
Ponad połowa dawniejszych użytków, to dziś tereny lasu.
Rozumiem ochronę zboczy
przed erozją- zapewne dawni bacowie wypasali gdzie się dało.
Ale co by komu szkodziło,
utrzymać wypas w określonych granicach...?
Jak wszystko zadrzewione,
też niedobrze.
Odchodzą w zapomnienie dawne ścieżki, przejęte nieubłaganą
dłonią natury.
Tak wiele było szałasów w dolinie. A do dziś nie ostał się ani
jeden.
Jest cicho, nie szumi
żaden potok.
Jedyne źródło wody z którego korzystały wypasane zwierzęta i
pasterze, znajdowało się na tzw. Stawkach,
co dziś wypada przy południowym
krańcu Wielkiej Polany.
Ale roślinność jest
imponująca. Wysoka, bujna, soczysta zieleń.
Polana Wielka tonie w
zachodzącym słońcu.
Brzęczą chmary owadzich klanów.
Różnokolorowe plamy
kwiatów naokoło.
Odwróćmy się za siebie- raz jeszcze.
By pożegnać wzrokiem
potężne ściany stróżujące nad doliną.
Skrzyżowanie szlaków-
charakterystyczny rozwidlony słup i samotny świerk na środku szlaku.
Kraniec Wielkiej Polany,
tzw. Rówienki.
Drewniane ławy dla
spragnionych odpoczynku...
lub chcących zachować
widoki jak najdłużej w pamięci.
W prawo czarny szlak w kierunku Grzybowca.
W
lewo ten sam- czarny szlak Ścieżki nad Reglami, w kierunku Przysłopu Miętusiego
i Kościeliskiej.
Wierni kolorowi żółtemu,
idziemy prosto.
Kamienie wyściełające
szlak, dają się we znaki.
Są różnej wielkości, daleko im do płaskich równych
głazów;
toteż nogi powoli mają dość.
Na pociechę- droga
biegnie ku dołowi.
A przede wszystkim, otacza nas, przepiękna zieleń lasu i
bogactwo roślin.
Niecały kilometr i
docieramy do kolejnego rozwidlenia.
Niebieski szlak na Przysłop Miętusi.
Słyszymy również szmer
potoku... Małołąckiego.
Potowarzyszy nam trochę.
I tak jak w Strążyskiej,
tak i tu pojawiają się dumne zarośla lepiężników. Kto wie, czy nawet nie
obfitsze od tych ze Strążyskiej...
Z leśnych zboczy
pochylają się białe, ,,roztrzepane'' kwiaty parzydła.
Szlak się wygładza, ubywa
kamieni.
Jeszcze z pół godzinki i docieramy do Ścieżki pod Reglami.
Prosto wyjdziemy na
Gronik. A stamtąd już niedaleko, główną szosą- do Krzeptówek.
Ale my mamy autko na
ulicy Strążyskiej.
Musimy wybrać czarny szlak Ścieżki pod Reglami.
Więc skręcamy w prawo. To
dodatkowa godzina drogi.
-niestety taki zachód zwiastuje nam zmianę pogody. Faktycznie na następny dzień- leje...
Mijamy wylot Doliny za Bramką...
(nie gardźcie
dolinkami reglowymi.
Są szczególnie piękne, a ich szata roślinna jest tą
najbardziej pierwotną w Tatrach.
Wciśnięte w zaciszne załomy wzgórz, zachowały
dawne, wiekowe piękno...)
A z Dolinki za Bramką idzie dawny szlak na Łysanki. I jest w dość dobrym stanie. ;)
Docieramy do Strążyskiej
i tym samym zamykamy ,,kółeczko''. Zastanawiam się
nad powtórką...bo warto.
Tylko może w kierunku przeciwnym, albo w wersji
Grzybowiec- z Małej Łąki ?
Zobaczymy... ;)
CZĘŚĆ I
CZĘŚĆ II