piątek, 22 kwietnia 2016

Góry wołają...

*** Coś woła....tęsknotą niezmierną coś wzywa...
      O głazy się z szumem rozbija.
   Tam w stawach przegląda się Miłość Prawdziwa,
           Tam życie bez echa nie mija...***








 ,, Bo gdy raz spojrzysz w oczy Tatrom...
Zakochasz się z wzajemnością!
Powroty do nich będą jak świeży powiew wiatru...''///M.Zaruski

środa, 20 kwietnia 2016

Na Gęsią Szyję...

Psia Trawka, 
Waksmundzka Rówień, 
Gęsia Szyja, 
Rusinowa Polana, 
Polana pod Wołoszynem,
Waksmundzka Dolina.... -cały plan wycieczki ;)

Przystanek Brzeziny- początek. Czarny szlak.
Piękny lipcowy dzień, ciepłe mgiełki wiszą nad Suchą Wodą.




Szlak monotonnie wznosi się wśród lasów, biegnie wzdłuż koryta potoku.



Przekraczając mostki, lub zbliżając się do brzegu- 
możemy obserwować potężne, charakterystyczne głazy, z czerwonym nalotem. Niektóre są doprawdy imponujących rozmiarów.



W pobliżu objęte ścisłym rezerwatem, ze względu na unikatową faunę i florę- Toporowe Stawki.




Zdjęcia stawów- pochodzą z Wikipedii
 
Stawki są otoczone przez torfowiska, tak więc ich powierzchnia powoli maleje. Niedługo mogą przeistoczyć się w zarosłe bagienka. 
Trochę szkoda, że legalnie nie można ich obejrzeć, dopóki jeszcze są. Co nie znaczy, że się nie da... ;)
Ok. godzinki obijamy się po bardzo niewygodnych kamieniach.

Z boku urokliwie szumi, szemrze, ciurka Sucha Woda. 

  




Dziś chcemy poznać najstarszy, znakowany szlak tatrzański.
Nie idziemy nim tak jak został wyznaczony, od początku do końca. Ale nic nie stoi na przeszkodzie aby chętni zaczęli od początku, tj. Jaszczurówki.
Ale to wątpliwa przyjemność, bo szosą.
Że też od tylu lat nie wymyślono logicznego przejścia lasami, nie zbudowano szlaku we wszak ła
twym terenie. Niewielu więc decyduje się na ten szosowy odcinek. Lepiej już zacząć od Toporowej Cyrhli... 
Ciężej jeszcze przejść historyczny odcinek końcowy- 
bo tenże na odcinku Balzerka- Stara Roztoka, został zamknięty. Tu argumentem jest ewentualny ,,atak'' leśniczego. ;)
Co nie znaczy, że przy sprzyjających okolicznościach jest to niemożliwe ;)

Idziemy Suchą Wodą, do rozwidlenia szlaków na Psiej Trawce. 



Miejsce, obficie opanowane przez bliźniczkę- ostrołodygową twardą trawkę, którą gardzą i owce i bydło. 
Tu dochodził do niedawna również sąsiedni szlak z Toporowej Cyrhli.
Niestety poprowadzono go inaczej, od czasu gdy lipcowa powódź z 2018 roku, uszkodziła drewniany most na potoku.
A że po co remontować i ponosić koszty?
Włodarze uznali, że rozwiązanie tymczasowe stanie się ostateczne.

Na niewielkiej polance Psiej Trawki, drewniany stół i ławy. Leży kilka pni- do posiedzenia.
Miejsce odpoczynku, często sporej liczby osób.

Zdradzamy czarny szlak. Kusi nas ten historyczny- czerwony. 
Skręcamy więc w lewo. Szlak prowadzi stromo w górę.
Kamienie tu raczej rozsypane niż ułożone. Dość chaotycznie. 
Podejście męczące, choć niedługie. 
 Wkrótce szlak się uspokaja, wypłaszcza. 
Wkraczamy w świat dzikiej, dziewiczej natury. 
 Przyznam, że idąc tamtędy, myślałam o niedźwiadkach dość często. To drugi z kolei odcinek, gdzie miałam uczucie, że spotkanie na nim niedźwiedzia jest wysoce prawdopodobne. ;))) 
O tym pierwszym, gdzie jeszcze bardziej wyobraźnia robi swoje- potem ;)
 Powalone omszałe pnie, fantazyjne sploty korzeni, wszechobecna nasycona zieleń....mchy, krzewinki jagód, liczne gatunki traw i kwiatów. 
Krystaliczne potoczki, spięte klamrami drewnianych mostków i tajemnicze, oddychające ciepłym oparem-torfowiska. 
Wchodząc tam, czujesz się częścią tej zielonej świątyni, psalmem śpiewanym przez bagniska i szemrzące strumienie... 
Atmosfera sprzyja zamyśleniu...

Edytując- wróciliśmy tam niedawno.
Cudowny bór znika. Piękne mostki uległy uszkodzeniu na skutek powodzi. Co prawda zapowiadają ich remont, ale czy będą na wzór tych wcześniejszych? Nie wiadomo.
Rozległe połaci lasu zeżarł kornik i nie poprzestaje na swoich zapędach. Chyba ku uciesze zielonych patoli, co to rozumieją tylko okrągłe sumki na konta, zanim przestaną wycierać sobie japy szczy
tnymi hasłami o ochronie przyrody.
Och
rona szkodnika... hmmm co za popaprane czasy. Ale co u dużo gadać, widać swój swojego... szkodnik szkodnika musi chronić. Szczególnie jak ma w tym swoje korzyści.

Po lewej, przytula się do szlaku, Pańszczycki Potok. 
Przekraczamy jego dopływ- Jasicową Wodę. 
Zwykle przejście nie sprawia problemów, choć gdy szliśmy, nie było tam żadnej kładki, ani mostku. 
Ale po wezbraniu wody (roztopy, ulewy), może być już gorzej. 
 Zawsze zaciekawia mnie- jak odległe tereny przemierzają strumienie wypływające z wysoko położonych stawów. 
Towarzyszący trasie, Potok Pańszczycki ma swój początek, aż w Czerwonym Stawie Pańszczyckim, a Sucha Woda do której wpada- rodzi się w Zielonym Stawie Gąsienicowym. 
Obydwa potoki lubią pojawiać się i znikać ;) . 
Na niektórych swych odcinkach, płyną bowiem pod ziemią. 
 Warto wnikliwie przyglądać się otoczeniu- po naszej prawej ręce Wielka Pańszczycka Młaka- ok. 2 hektary podmokłych, trawiastych terenów z unikatową, chronioną szatą roślinną.
Na wschód od niej -po przeciwnej stronie potoku- sporo mniejsza- Mała Pańszczycka Młaka./ok.0,3 hektara powierzchni/ 
Przekraczamy kolejny potoczek- tym razem Butorowską Wodę.
Tak ładnie ustyuowanych mostków, nie było na żadnym innym szlaku. 
Sporej długości, łamane pod kątem, przeprowadzały nas efektownie ponad zakolami Potoku Pańszczyckiego. 
Przekroczywszy ostatni, oddalamy się od Pańszczyckiego Potoku. 
 Szlak wznosi sie ku górze. 
 Kolejna polanka, to kolejna młaka. Tym razem Wyżnia Pańszczycka.
 Wkrótce wychodzimy z lasu. 
Wita nas, dziś zarastająca lasem, dawniej rozległa i wypasana - Polana Waksmundzka. 



 Tuż przy szlaku- tuli się w ramionach zielonej świerczyny, czarny, żelazny krzyż, otoczony kutym płotkiem. Kutym jeszcze w kuźni kuźnickiej.


 Zdjęcie pochodzi ze strony- http://tropster.pl/tatry-rowien-waksmundzka
 
Naprzeciwko niego- po drugiej stronie polany- dumnie rozparta Mała Koszysta. 
Żleb spływający z jej zboczy- żleb Waksmundzki, nie jest specjalnie zarośnięty. Raptem trawą. 



Lawiny często nim schodzące, skutecznie chronią przed rozpanoszeniem się kosówki. Dzięki temu jest on łatwą opcją wejściową na grań Koszystej.
Wyjmujemy lornetkę. Uważnie oglądam podejście żlebem.
U stóp Koszystej idzie jakaś dwójka turystów. 
Przystają, gapią się na nas, bo ja cały czas mam lornetkę skierowaną w ich stronę ;) W końcu jeden z nich macha do nas i kontynuują dalej swój zielony szlak. 
 Po zachodniej stronie polany- Wakmundzka Młaka. 
Te podmokłe tereny generują niestety spore ilości agresywnych owadów. 
Całe chmury komarów i muszek, towarzyszą tym, którzy odważyli się wkroczyć na ich teren. 
Zatrzymywanie się na zbyt długo nie jest wskazane. Pojawiają się natychmiast i odganianie nic nie da. 
Każdy kto planuje tą trasę, musi zaopatrzyć się w jakiś chemiczny odstraszacz.
Polana Waksmundzka, dawniej przechodziła bezpośrednio w Rówień Waksmundzką. 
Dziś te dwie polany rozdziela pasmo lasu, a wkrótce podzielą one zapewne los wielu historycznych polan już zarosłych. 
 Mi się to wcale nie podoba, że całkowicie zabroniono tradycyjnego wypasania wielu miejsc. 
Ich położenia wkrótce nikt nie będzie znał. Las i krzaczory zapanują nad całością. 
Straszna to głupota zarządu- że wyrugowano pasterstwo. 
Wszak wystarczyło pilnować granic historycznych polan, nie pozwalać na powiększanie ich, ale zachować ich byt. 
Często stanowią one bowiem punkt odniesienia dla wędrowca, pozwalają się orientować w położeniu. 
Czy pozwolenie na zarośnięcie, na ich unicestwienie, na to by kolejne pokolenia nie miały pojęcia, gdzie znajdowało się konkretne miejsce-to działanie z sensem?! 
 Cudowna niegdyś, rozległa Polana pod Wołoszynem- 
 z której ksiądz Gadowski rozpoczął znakowanie szlaku na Orlą Perć- dziś jest jedynie skrzyżowaniem dróg, bo durna polityka na to pozwoliła. 
Po co tracić kasę na utrzymanie, czy też na pozwolenie, aby kto inny mógł skorzystać. Jak pies ogrodnika. 
Nie czując w czymś własnej korzyści, nie kiwnie się palcem, ani dla turystyki, ani dla pasterstwa.
Pod tym jednym względem popieram politykę Wspólnoty 8 wsi. 
Ale tylko i wyłącznie pod tym. Bo jeśli chodzi o szaleństwa związane z niekontrolowaną wycinką drzew- 
to i postępowanie Wspólnoty, woła o pomstę do nieba. 
Rąbanie i wywożenie drzewa na potęgę- zwykły złodziejski proceder- który już dawno przekroczył jakiekolwiek granice. 
Że do tej pory zarząd parku nie oburzył się na coś takiego- świadczy tylko o tym, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. 
Zapewne zysk idzie do podziału. 
 A my... tak bardzo kochający Tatry, możemy jedynie bezsilnie się wściekać. 
Tym bardziej wkurzające jest ganianie turystów pozaszlakowych, którzy z reguły są ludźmi szanującymi przyrodę. 
Jak wygląda wlepianie mandatu za chodzenie poza szlakiem, w zderzeniu z paskudną polityką rąbania drzew na potęgę
i otwierania podwoi leśnych, przed działalnością myśliwych?! Nadal są
równi i równiejsi.
Nic się nie zmieniło, a ślepym, a może i du
rnym ten co myśli, że wcześniejszy system upadł. Ma się świetnie, pod przywdzianym świeżo nowym płaszczykiem.
Obrzydliwe zakłamanie zarządów parków narodowych, zniesmacza i nastawia krytycznie do ich działalności. 
To prawda, że gdyby ich nie było- co niektórzy z mieszkających w okolicach, ciągnęliby w swoją stronę zyski z parku.
Musi istnieć instytucja, której zadaniem jest nad tym panować. Szkoda tylko, że nadużywa ona uprawnień i równiejszym, 
w tym sobie, pozwala na wykraczanie poza uczciwą gospodarkę.
Czy doczeka się w
reszcie kiedykolwiek owa instytucja właściwych ludzi... Jak pięknie by było.

 Z Waksmundzkiej Równi zielony skręt w lewo. 
Kierunek -Gęsia Szyja. Niecałe 0.5 km, raptem 90 m. przewyższenia. 
Niewysoki lesisty szczyt, najeżony malowniczymi skałkami. 
Łatwo dostępny, szczególnie z drugiej strony- 
od Rusinowej Polany; (bliżej do cywilizacji ;)) stąd licznie odwiedzany przez turystów. 



 Początek to drewniana długa kładka, położona zapewne ze względu na podmokły teren. Szybko zmienia się na ścieżynę leśną, plecioną korzeniami drzew. 
Ostatni odcinek- drewniane schodki. 
Kilka stopni i jesteśmy na najbardziej obleganej grupie skałek.






 Na ile się da- z tej odległości, możemy podejrzeć tereny ścisłych rezerwatów: m.in. Doliny Waksmundzkiej, Żabiej Białczańskiej, Czarnej Jaworowej... 

  






Trochę odpoczywając, trochę próbując rozpoznać widoczne szczyty i trochę podżerając- 
siedzimy na drugiej z kolei grupie skałek. 



Na pierwszej brak miejsca, a tym samym brak szans na spokojną kontemplację otoczenia. 



Czas schodzić, jeśli chcemy wykonać plan dnia.
Kierunek- Rusinowa Polana. 







Nie chcemy wracać tą samą drogą, przynajmniej częściowo powrót da się urozmaicić. A i lepiej poznać okolicę.



Jeśli ktoś nie nastawia się tylko na ,,zaliczanie szczytów''; 
ale podczas urlopu, chce poświęcić dzień-dwa, na zbliżenie się do przyrody- 
powinien zastanowić się nad wycieczką w te okolice. 
,,Pętelka''godna rozważenia! 
 Schodzimy. Szerokie stopnie, ograniczone drewnianymi balami, ostatnio nawet były odnawiane. 
 Po deszczu, gliniasta ziemia na tym odcinku, staje się niezłym torem jazdy. 
 Akurat wtedy była przepiękna pogoda, ale za drugim razem wisiała mgła, siąpił deszczyk, a turyści rozdeptywali szlaki poboczne wokół głównego, bojąc się poślizgu. 
Na schodach stały kałuże wody, a co chwila ktoś klapał zadkiem w błoto. :D ... 
No dobra, ale idziemy pierwszy raz i mamy cudne słońce. 
Po pokonaniu wielu stopni w dół, wychodzimy na otwartą przestrzeń.








W dole jak mróweczki-uwijają się tłumy. Gwar i tłok jak na Marszałkowskiej. 
 W górę zmierzają dwie starsze panie, ok. 60-tki. 
 Obydwie ubrane tylko w bikini ;) Ale za to obie mają kijki trekingowe. :D 

Przysiadamy na chwilę na trawiastym zboczu, chcemy pogapić się na Bielskie. 



Rusinka to jedno z niewielu miejsc, gdzie utrzymano wypas kulturowy owiec. 






Na samym dole, zwykle stoi spora kolejka do bacówki. 







Tamtejsze oscypki naprawdę są pyszne. Można też skosztować żętycy. 
Przynajmniej wypadałoby wiedzieć czym ów napój smakuje, zanim powie się, że się czegoś nie lubi, prawda? 
 W gorące dni, jest on bardzo orzeźwiający. 
Kwaskowaty, wodnisty, ma się wrażenie, że lekko zgazowany. 
Niczym młode, fermentujące wino ;) 
Wrażliwym żołądkom nie polecam, szczególnie na trasy, gdzie mało krzaczków :D 





Zielony szlak przecina polanę, w kierunku Wierchu Poroniec. Mamy do wyboru też niebieski. 
Tenże dochodzi od Zazadniej, przez Wiktorówki, zbiegając drugim końcem ku Palenicy. 
 Mamy trochę czasu, więc postanawiamy zajrzeć do Matki Bożej Jaworzyńskiej. To bardzo blisko. 
 Okrążając polanę, idziemy w kierunku Złotego Potoku. 
 Po lewej stronie, pod daszkiem- górale strzygą owieczki. 
Woda w Złotym Potoku, nadaje się tylko do obmycia rąk, albo butów. W wydrążonej, drewnianej rynience widać jakieś podejrzane żyjątka... 

 Strome schody sprowadzają pod samą bramę Kościółka. 
Ojcowie Dominikanie opiekują się tym uroczym zakątkiem. 
Odpusty w dni poświęcone Matce Bożej. 





Najbardziej znany- to chyba Święto Matki Boskiej Zielnej- 15 sierpnia. 
Zaglądamy do środka, akurat trwa Msza Święta. 




Jakaś zorganizowana grupa turystyczna wypełnia cały Kościół.
Wystrój wewnątrz- tradycyjny góralski, wszystko w drewnie. 
Pięknie, rodzinnie, ciepło...



Za Kościółkiem- miejsce pamięci- kamienny mur pokryty tablicami i krzyżami.
Miejsce zadumy i oddania hołdu tym, których góry tak pokochały, że już ich nie oddały... 
 Wracamy z powrotem na szlak. 
 Jak zeszliśmy w dół, tak teraz musimy się wciągnąć pod górę. 
A drewniane stopnie są dość wysokie i potrafią zmęczyć. 

Tuż przy szlaku kapliczka. 
Pod drewnianym daszkiem, wśród konarów drzewa- maleńka figurka Królowej Tatr. 




To tutaj w 1861 roku ukazała się kilkunastoletniej pasterce, pośród gałęzi smreka- Matka Boża. 



Wkrótce postawiono kapliczkę, a następnie odkopano źródełko, które do dziś znajduje się na terenie Kościółka. 
Pierwszą kaplicę, na wzór szałasu pasterskiego, wybudowano dopiero w 1902 roku. 
.................................................
 Znów jesteśmy na Rusinowej. 





 Jeszcze ok. 300 m. niebieskim szlakiem- skrzyżowanie Czerwone Brzeżki. 



I zmieniamy kolor- tym razem na czarny.
Bardzo miło wspominam ten króciutki odcinek. 
Cicha leśna ścieżyna, zero ludzi na szlaku, polanki wysłane ciepłym, pachnącym słońcem igliwiem. 
Początkowo idziemy wąziutkim duktem- po zboczach Niżniej i Wyżniej Kopki (które są zakończeniem ramienia Wołoszyna). 
Z obu stron- wysokie trawy, zarośla i sięgające kolan krzewinki 
(w tym wypadku-chyba jednak ,,krzewiny'' ;) )borówek. 
Po jagody nawet nie trzeba się schylać ;) 
W dole krzaczory prowadzące ku Balzerce i Białej Wodzie...
i smutne połamane, lub chore świerki. 
 Szkodniki drzewostanu iglastego, które dziesiątkują lasy na Słowacji, dobrze się mają i po naszej stronie Tatr. 
Okolice Roztoki dobitnie o tym świadczą. 
To kornik drukarz- wstrętna paskuda, z którą prawdopodobnie i w tym roku- ze względu na zbyt łagodną zimę- przegra większość drzew. :( 
 Na szczęście przyroda walczy. Swoją szansę na otwartej przestrzeni dostrzegły jarzębiny, wierzby i buczyna. 
Młode świerczki też całkiem nieźle sobie radzą. 
Przyszłe pokolenia, miejmy nadzieję, będą cieszyć oczy potężnym borem różnorodnych gatunków drzew. 
Oby tylko halne były łaskawe. 
 Naszą dróżkę przeplatają siatki korzeni, aż do mostku na Waksmundzkim Potoku. Potężne głazy wyściełają jego dno. 

Dalsza ścieżyna podobnie- nie męcząca, wyprowadza po ok.0.5 km na jasną, choć niewielką przestrzeń. 
Tak niewiele zostało z dawnej 4 hektarowej, pięknej, zacisznej polany, wygrzewającej się na stokach Wołoszyna. 



 Zdjęcie źródłowe- Wikipedia

Na naszych oczach- odchodzi w zapomnienie historyczny szlak Orlej Perci. 

Że też narodził się tak kretyński pomysł objęcia tego terenu ścisłym rezerwatem. Nikt mnie nie przekona, że ma sens. 
Że niedźwiedzie respektują granice rezerwatu i że nie da się ich spotkać poza nim. 
Tym bardziej, że nawet opisywana trasa wkracza w tereny przez nie zamieszkane. 
Że chroni się roślinki- też skrajna bzdura. 
Legalny i utrzymywany szlak, dawałby szansę nie deptania wyjątkowych gatunków, co tymczasem na pewno ma miejsce- 
gdy prawdziwy pasjonata szuka dawnych szlaków ,,na lewo''. 
Nie powinno ograniczać się kochających góry. 
Niedzielni turyści i tak wyżej jak do Morskiego Oka nie wejdą, a raczej nie wjadą ;) Zadeptanie więc tym terenom nie grozi. 
Niechby nawet dodatkowa opłata za wstęp na ten historyczny szlak... pierwsza bym chętnie zapłaciła, żeby tylko móc tam wejść legalnie ;) 
Dodatkowo, zamknięcia wielu szlaków, tłumaczy się faktem małej ilości turystów w tych rejonach. Kolejna paranoja! 
Coś za dużo tych wymyślonych powodów :P
Przecież mało turystów to jeszcze lepiej! 
Takie tłumaczenia dotyczą zamknięcia i innych cudownych szlaków i objęcia ich rezerwatem. 
Rzekomo mała liczba turystów i rzekoma ochrona przyrody. 
Głodne kawałki dla naiwnych. Najjaskrawiej to widać na terenach przygranicznych. 
Granice otwarte, to trzeba sobie robić trudności w inny sposób. 
 Od strony słowackiej wykluczone z turystyki: 
zejście z Chłopka, z Wrót Chałubińskiego, Bobrowiec... 
U nas Tomanowa i Pyszniańska, wejście na Gładką Przełęcz... Zimna wojna sąsiedzka. ;) 
Plus dostępność wielu szczytów tylko z przewodnikiem. 
Tu mandacik za włażenie poza szlaki, a tam wszechwładza lobby przewodnickiego. Do tego jeszcze maltretowanie zwierząt na drodze do Morskiego Oka, łącznie z przymykaniem oka na zachowanie buraków nad Mokiem (pranie koszulek i kąpiele!)... 
Za to mandatów nie walą, choć byłyby to najłatwiej zarobione pieniądze, ale o niedzielnych turystów trzeba dbać, 
bo nie daj Boże się obrażą i więcej kaski nie zostawią, na tym żałosnym asfaltowym deptaku, co to podobno jest górskim szlakiem. 
Łatwiej tępić pasjonatów. 
A zamykanie słowackich szlaków na zimę , niby dla ochrony przyrody, gdy jednocześnie wycina się kolejne połacie lasu dla nowych tras narciarskich?! 
Ochrona przyrody- szczytne hasła bez pokrycia. Płaszczyk dla wątpliwej moralnie działalności :P ............................................................................................................................ 
 Wracamy tam gdzie kiedyś na przydrożnym świerku przybito drewnianą tablicę z napisem ,,Na Orlą Perć''. 
Polana pod Wołoszynem. Przed nią w pobliżu szlaku, maleńki Wołoszyński Stawek- o zabagnionych brzegach, bardzo słabo widoczny z naszej ścieżki.

Jeszcze jakieś 200 m. i koniec czarnego szlaku.
Znów jesteśmy na czerwonym- tym samym, który prowadził nas od Psiej Trawki. 
Dla chcących się wydostać ku cywilizacji- zejście w lewo, ku Balzerce. 
My się świetnie czujemy poza cywilizacją, więc wybieramy ostry skręt w prawo. 
Drogę, która można powiedzieć, że biegnie tak jakby z powrotem. 
Cofamy się. Tyle, że powyżej czarnego szlaku. 
Gdybyśmy z końca obecnej Polany pod Wołoszynem, 
zeszli ze szlaku, pod kątem prostym w prawo, zetniemy ostry zakos i znajdziemy się dokładnie na czerwonym szlaku. 
Zagłębiając się dalej w las, (nie bez problemów: powalone pnie i chaszcze) 
trafimy na Usypisty Żleb- charakterystyczna smuga piargów. 
Jedyny logiczny dziś sposób wydostania się na grań Wołoszyna.
Dawne perci, którymi biegł zamknięty w 1932 r. szlak Orlej Perci, opanowała swym morzem kosówka i towarzyszące jej mało przyjazne krzaczory.

Chcąc odnaleźć tradycyjny przebieg Orlej, jesteśmy skazani na walkę z chaszczami i możliwą przegraną. 
Dodatkowo droga wyprowadzała na grań dopiero w okolicach przełęczy Karbik. 
Ułatwienie sobie wejścia- Usypistym Żlebem, pozwala zdobyć dodatkowo Turnię nad Dziadem, którą historyczny szlak omijał poniżej. 
Jak na razie nie planujemy wychodzić poza legal, co nie znaczy, że kiedyś nie skorzystamy z wiedzy na ten temat ;) ; 
toteż grzecznie postępujemy dalej czerwonym szlakiem. 
Ten zaczyna trochę pokazywać pazurki. 
Wznosi się męczącymi stopniami, aż do najwyższego punktu ramienia Wyżniej Kopki. 
 Z przeciwnej strony nadchodzi jakiś facet. 
Dopytuje się, czy jeszcze daleko do wyjścia, bo jego towarzyszka ,,padła'' gdzieś po drodze, mając serdecznie dość, 
a on wyszedł do przodu badając co i jak. 
Informujemy, że do rozwidlenia całkiem blisko, a i zejście do szosy raczej spokojne, ku dołowi. 
Pokrzepiony tym pan wraca po towarzyszkę. 
Ale jakoś dziwnie nie mijamy ich drugi raz. 
Chyba zrezygnowali i wrócili. 

Teraz upierdliwe, niewygodne stopnie prowadzą w dół. 
Między drzewami, można nawet dostrzec skałki Gęsiej Szyi. 




Wokół kompletna dzicz. 
Nawet powalone na szlaku drzewa, nie są usuwane, tylko ewentualnie przepiłowywane, żeby ułatwić przejście turystom. 
Schodzimy ku najdzikszej, zarosłej Dolinie Waksmudzkiej. 




Dawnymi czasy, wiódł jej dnem biały szlak- ku przełęczy Krzyżne. 
A i na Waksmundzkiej Równicy (najniższym pięterku doliny), 
stało nawet schronisko- niestety zniszczone przez lawiny. 
Przeniesiono je potem w okolice Krzyżnego- 
ale i tam, jako że ciągle niszczone, tym razem przez debili, 
którzy nie potrafili docenić faktu jego istnienia; przestało istnieć. 

Czyż nie byłoby cudownie, gdyby tak można było dostać się do Krzyżnego właśnie z tej strony??? 
Blisko od Palenicy i jednocześnie tak blisko dzikiej przyrody. 
A i byłby to prawdopodobnie najkrótszy szlak dojściowy do Orlej... 
Ech...wielka szkoda, że działalność nadzorcza na terenach parku nie bardzo pochyla się nad prawdziwą turystyką. 
Raczej staje kantem. 
........................................................................................................ 
Dno Doliny Waksmundzkiej. Drewniany mostek ponad przekraczanym po raz kolejny potokiem. 




Przystajemy na środku mostku. 
Próbuję przez lornetkę, obejrzeć Wołoszyn.
Słabo to wychodzi. 

Zajrzeć w głąb doliny-to też marzenie. 




Wysokie świerki, połamane drzewa strzegą dostępu.  
Tu bije serce kniei !
Wiadomo, że na potoku, gdzieś tam w dzikich ostępach, skrywa się przepiękny wodospad Młyn... 
Żeby choć raz zobaczyć go na żywo...





 
Szlak od dna potoku wznosi się męcząco ku górze. 
Stary, ciemny las robi wrażenie. 
Wykroty, karpy splątanych korzeni sprawiają, że uparcie znów myślę o niedźwiedziach ;) 
W tym półmroku- wyobraźnia robi swoje. 
Karpy, z daleka zdają się być przyczajonym miśkiem. ;)
 I to jest ten wspomniany na początku, pierwszy z kolei szlak, gdzie ma się nieodparte wrażenie, że ktoś nas obserwuje.
Jesteśmy na zboczach Koszystej, nad nami Waksmundzkie Ścianki. 
Dopiero wyżej rozjaśnia się. 
Słońce dociera tu o wiele głębiej, las się przerzedza. 
Siła halnego i działalność szkodników zrobiły swoje.
Znów jesteśmy na Równi Waksmundzkiej. 
Wysoka trawa, wierzbówki, błotniste obrzeża ścieżki i .... hordy komarów. 
Można kontynuować wycieczkę szlakiem zielonym- ku Dolinie Pańszczycy. Ale brakuje czasu. 
Na rozwidleniu więc wybieramy kolor czerwony, znaną już trasą, w kierunku Psiej Trawki. 
Nasze nogi po całym dniu łażenia, mają dość. 
Wyjście ku cywilizacji, czarny szlak- nie ułatwia. 
Kto szedł, wie jak tamtejsze kamuszki potrafią popodbijać stopy ;) 
Ładujemy się wreszcie do samochodu. Zmęczeni, ale zadowoleni. 
Plan dnia wykonany, pogoda nas rozpieszczała. Szlak jest piękny! 

Niech się namyśli każdy, kto jeszcze tam nie był ! 
                  Każdy, dla kogo Tatry to nie tylko wysokie szczyty... :D

środa, 13 kwietnia 2016

Giewont cz. III. Powrót Małą Łąką...


To było nasze pierwsze wejście na Giewont. 

Z wiadomych względów- idźcie tam jak najwcześniej rano. 
Choćby wiązało się to z nocnym wstawaniem. 
A jeśli uda się być na szczycie już o wschodzie słońca- to nigdy nie zapomnicie tych widoków. 
To piękno wryje się w serce, na całe życie. 
Gwarantuję ! Satysfakcja niesamowita!  
 Wiele zdjęć poniżej, jest wykonanych właśnie tuż po wschodzie słońca. Poranne mgły przesycone słońcem- tak cudnie rozjaśniają zdjęcia.
..............................................................
Po odpoczynku na Wyżniej Kondrackiej, nawet nie zdążyłam się zmęczyć.  Do szczytu jest już naprawdę bliziutko.
Podchodzenie tam, to sama przyjemność. 
Wzmożona uwaga jednak konieczna, choćby ze względu na specyficzne podłoże, a w końcowym etapie- i bliskość przepaści. 
Trochę chętnych do wejścia jest, nie powiem. Ale przestojów nie ma. 
 Przede mną dziewczyna zastanawia się czy dobrze robi, że idzie. Ma lęk wysokości. 
Jej towarzystwo czeka na nią zakos wyżej. Trochę gadamy i jednak decyduje się spróbować. 
 Początek podejścia- tradycyjne skalne schodki (sporo piargu) doprowadzają do rozwidlenia. 


Od tego momentu szlak staje się jednokierunkowy. Dobrze że ktoś pomyślał. Przejście jest wąskie, mijanki byłyby groźne. 
A biorąc pod uwagę ile osób, szczególnie w sezonie, chce wejść na Giewont... 



Skalne stopnie doprowadzają na wysokość Szczerby. 
Odbijamy w lewo. No i wreszcie mamy! Pierwszy łańcuch :) 
Spokojnie, wygodną, choć wąską skalną półką. 
Krótki zakos doprowadza do małej trudności- wysoki stopień skalny. Dla osób niskich, to trochę kłopotliwe. Ale da się pokonać. Kolejny łańcuch- luźny, dość długi. 
Ale w tym miejscu bardzo potrzebny. Pod nim wygładzona, śliska płyta. Bez łańcucha, miejsce dość niebezpieczne. 
Są również, wykute w skale, miejsca na postawienie stopy. 
 Na schodku, przytulona do skały, siedzi poznana niżej dziewczyna. 
Nie chce się ruszyć, boi się tej śliskiej płyty. 
Zatrzymuję się chwilkę, rozmawiam. Jestem pewna, że da radę. 
Schodzi po nią towarzysz, wyciąga rękę. Kilka kontrolowanych poślizgów i udało się :) 


 Chyba na żadnym innym szczycie (z tych dostępnych turystycznie) nie ma tylu wyślizganych kamieni. 
I skała charakterystyczna i wieki wydreptywania tych głazów, też na pewno zrobiły swoje. 
Wyżej sporo drobniutkich kamyczków i piachu. 
Brzegiem- kępki trawy. Cały czas mamy do dyspozycji łańcuchy.


Dalsze stopnie nie powinny przysporzyć kłopotu. 
Jest się i czego przytrzymać i jest gdzie bezpiecznie postawić stopy.


Otwierają się widoki na północ. 
 Jesteśmy u stóp krzyża. 
A pod naszymi stopami Uśpiony Rycerz... 
Tak cierpliwie znosi niezliczone rzesze ,,pielgrzymów'' wchodzące mu na głowę :D 





Od północy- dolina Strążyska, którą przyszliśmy. 

Podziwianie tamtych widoków, z bezpiecznej odległości. 
Do dna dolinki bowiem- aż 600 metrów. 



Schowajmy więc sobie nadmierną ciekawość, tam gdzie słońce nie dochodzi i nie zbliżajmy się za bardzo do przepaści. 
Lepsza nadmierna ostrożność, niż nadmierna ciekawość. 

 Chce ktoś zobaczyć ostępy Małej Dolinki? To już lepiej wejść do niej od dołu i zachwycić się potęgą stromych ścian i olbrzymich żlebów- od ich stóp. 
Stojąc bezpiecznie na stabilnym podłożu. 
 Nie zachęcam do łamania przepisów i wychodzenia poza szlaki. Zresztą jeśli ktokolwiek się zdecyduje, to będzie to rasowy wielbiciel gór, nie niedzielny turysta. 
A takowym winno być to wybaczone! ;) 
 Chcę jedynie zaznaczyć, że czasami więcej można dostrzec, stojąc w bezpiecznym miejscu.

 Na wschodzie, najbliżej nas, fascynujący kształt Długiego Giewontu. 


Stromizna niesamowita. Grań jest tak ostra, że aż zastanawia, jakim cudem można przejść po niej, nie zachwiawszy się. 
Dzikie uskoki, co chwilę przecinają jej linię. 


 Nie dziwne, że pierwszy zakopiański Proboszcz, zapragnąwszy ją zdobyć, utknął pomiędzy jej skałami. 
Szczęściem, były to czasy, gdy sporo górali wypasało owieczki, na okolicznych halach. 
Krzyki duszpasterza usłyszano i pośpieszono z pomocą... 
Nie dziwię się, że ksiądz Stolarczyk zafascynował się Długim Giewontem. Jest niesamowity, kuszący, inny od wszystkich! 



Zachodnie olbrzymy również doskonale widoczne. 

Tymczasem nad Wysokimi i koroną Świnicy, kłębią się ciemne chmury. A żeby było ciekawiej, słychać gniewne pomruki burzy. 
No cóż, nie ma na co czekać. 


 
Wysoki, metalowy krzyż nie raz stawał się celem piorunów. 



Do tego w okolicy Kasprowego widać helikopter. 
Nawołują do schodzenia ze szczytów. 



 Dwie fotki na szczycie i uciekamy. 
Schodzenie z Giewontu w najlepszym możliwym stylu- ,,zjazd na zadku''. 
Tuż za mną dziewczyna, która tak się bała na podejściu. 
Wraz z towarzystwem. Śmieję się, że już wiadomo czemu na zejściu jest aż tyle śliskich płyt. ;) 
Tyle lat, tyle zadków je froterowało! :D 





Łańcuchów dużo. No może jest jedno miejsce, w którym by się przydał jeszcze jeden łańcuszek... Poza tym bez problemów.



Na połowie wysokości mamy wgląd na Mały Giewont. 
Strome zerwy o których wspominałam wcześniej, opadające ku Małej Dolince. Są wyjątkowo piękne, ale i niebezpieczne.


Podłużnie popękane skały, przetykane zielenią, chyba najbardziej stromych trawek, w całych Tatrach i piarżyskami. 
Pod nimi- żleb Kirkora.


Widoczny fragment, to już łagodna trawiasta łąka. 
Część ukryta przed wzrokiem, to skalne, potężne progi, które bez odpowiedniego sprzętu i umiejętności, są nie do przejścia. 
Ta kusząca łączka, sprowadziła wielu chętnych, skrócenia sobie drogi, w ,, inny wymiar''...niestety :( 
Przystajemy na chwilę, na zakręcie owijającym wysunięte skały. 
Jeszcze się napatrzeć. Jeszcze mało.


Wkrótce ścieżka doprowadza do rozwidlenia. 
I na tym koniec szlaku jednokierunkowego. 
Tędy już podchodziliśmy. 




Kilkanaście schodków do Kondrackiej Przełęczy. 
 Już nie odpoczywamy. 
 Coraz głośniej mrucząca burza, zachęca do ucieczki. 
Wybieramy szlak żółty. Zejście do Małej Łąki. 
Wchodziliśmy górą, wrócimy dołem :) 
Nad nami już ciemne niebo. Grzmi coraz lepiej. 



Na nasze szczęście, burza dochodzi do przełęczy i... wybiera przeciwny kierunek ;) 
Zejście ku dolinie nie należy do najprzyjemniejszych; jeśli idzie o wygodę. 
Rekompensują to przynajmniej wrażenia widokowe. 
 Początek to dość wygodne kamienne stopnie pośród zielonego morza kosówki. 




Ale gdy szlak zbliży się do Głazistego Żlebu, da się zauważyć zmiany. Głazisty Żleb ma nazwę adekwatną do tego co w nim spotykamy.


 Z boku spore gruzowisko. 
Pod stopami- żwir, piach i charakterystyczne płaskie odłamki skalne. Miejscami nachylone pod kątem, wygładzone formacje. 
Schodzić po nich dość niewygodnie. 
Malownicze grupy skał- już przeze mnie wspominane- te sklejone z drobniutkich warstewek.


To z nich zapewne pochodzą te płaskie odłamki, o ostrych krawędziach.

 



Szlak, początkowo biegnie na zachód, potem skręca ku północy. 
Na zakręcie niesamowita skała- pofalowana jak brzeg sukni. Piękna!


 Mijamy po prawej- Siodłową Turnię, po lewej Mnichowe Turnie. 
A wśród nich- i Dziadek, i Babka, i Mniszki i Mnich ;)



Takimi to imionami ochrzczono poszczególne turniczki. :D 
Poniżej nich górne piętro Małej Łąki. 
Dzika, chętnie odwiedzana przez niedźwiedzie- Świstówka Małołącka. 
Dziś mocno zarośnięta, niegdyś wypasana aż pod samą Małołącką Przełęcz. 
A więc podejście nią, na grań główną, nie mogło być trudne. 
Zachodnie obramowanie Świstówki Małołąckiej, to ramię Małołączniaka. Aż po Wielką Turnię.


 
Teraz będziemy mogli podziwiać ją od podstawy. Jest potężna. 

Budzi szacunek, a jednocześnie jakąś nutkę strachu. 
Po drugiej stronie Siodłowa Turnia...


... a na niej- wspomniana ,,skalna laleczka''.



Dalej ścieżka tonie w gęstwinach malin, wierzbinek, jarzębin i wszelkiej maści krzaczków, krzaczorów, plątaninie zarośli. 
Co jakiś czas wygładzone, dziwaczne formy skalne. 



Na tych wyrastających na ścieżce trzeba uważać. 
Wreszcie zarośla ustępują miejsca świerkom. Chłodniej i ciemniej. Szlak robi się błotnisty.


  Jeszcze ok. 1 km i wreszcie wychodzimy na Wielką Polanę. 
Witamy ją z ulgą. I ścieżka wreszcie jest przyjaźniejsza. Trawiasto- piaszczysta.


Dawniej cała Mała Łąka była wypasana. 
Gdy wywłaszczono tamtejszych właścicieli, dolina sukcesywnie zarasta lasem. 
Ponad połowa dawniejszych użytków, to dziś tereny lasu. 



 Rozumiem ochronę zboczy przed erozją- zapewne dawni bacowie wypasali gdzie się dało. 
Ale co by komu szkodziło, utrzymać wypas w określonych granicach...? 
Jak wszystko zadrzewione, też niedobrze. 
Odchodzą w zapomnienie dawne ścieżki, przejęte nieubłaganą dłonią natury. 
Tak wiele było szałasów w dolinie. A do dziś nie ostał się ani jeden. 
Jest cicho, nie szumi żaden potok. 
Jedyne źródło wody z którego korzystały wypasane zwierzęta i pasterze, znajdowało się na tzw. Stawkach, 
co dziś wypada przy południowym krańcu Wielkiej Polany. 
Ale roślinność jest imponująca. Wysoka, bujna, soczysta zieleń. 
Polana Wielka tonie w zachodzącym słońcu. 
Brzęczą chmary owadzich klanów. 
Różnokolorowe plamy kwiatów naokoło. 
Odwróćmy się za siebie- raz jeszcze. 
By pożegnać wzrokiem potężne ściany stróżujące nad doliną. 
 Skrzyżowanie szlaków- charakterystyczny rozwidlony słup i samotny świerk na środku szlaku. 
Kraniec Wielkiej Polany, tzw. Rówienki. 
Drewniane ławy dla spragnionych odpoczynku... lub chcących zachować widoki jak najdłużej w pamięci. 
W prawo czarny szlak w kierunku Grzybowca. 
W lewo ten sam- czarny szlak Ścieżki nad Reglami, w kierunku Przysłopu Miętusiego i Kościeliskiej. 
Wierni kolorowi żółtemu, idziemy prosto. 
Kamienie wyściełające szlak, dają się we znaki. 
Są różnej wielkości, daleko im do płaskich równych głazów; 
toteż nogi powoli mają dość. Na pociechę- droga biegnie ku dołowi. 
A przede wszystkim, otacza nas, przepiękna zieleń lasu i bogactwo roślin. 
Niecały kilometr i docieramy do kolejnego rozwidlenia. 
Niebieski szlak na Przysłop Miętusi. 
Słyszymy również szmer potoku... Małołąckiego. 
Potowarzyszy nam trochę. 
 I tak jak w Strążyskiej, tak i tu pojawiają się dumne zarośla lepiężników. Kto wie, czy nawet nie obfitsze od tych ze Strążyskiej...


Z leśnych zboczy pochylają się białe, ,,roztrzepane'' kwiaty parzydła. Szlak się wygładza, ubywa kamieni. 
Jeszcze z pół godzinki i docieramy do Ścieżki pod Reglami. 
Prosto wyjdziemy na Gronik. A stamtąd już niedaleko, główną szosą- do Krzeptówek. 
Ale my mamy autko na ulicy Strążyskiej. 
Musimy wybrać czarny szlak Ścieżki pod Reglami.
 




Więc skręcamy w prawo. To dodatkowa godzina drogi.

 
-niestety taki zachód zwiastuje nam zmianę pogody. Faktycznie na następny dzień- leje...


Mijamy wylot Doliny za Bramką... 
(nie gardźcie dolinkami reglowymi. 
Są szczególnie piękne, a ich szata roślinna jest tą najbardziej pierwotną w Tatrach. 
Wciśnięte w zaciszne załomy wzgórz, zachowały dawne, wiekowe piękno...) 

A z Dolinki za Bramką idzie dawny szlak na Łysanki. I jest w dość dobrym stanie. ;)


Docieramy do Strążyskiej i tym samym zamykamy ,,kółeczko''. Zastanawiam się nad powtórką...bo warto. 





Tylko może w kierunku przeciwnym, albo w wersji Grzybowiec- z Małej Łąki ?

Zobaczymy... ;)

CZĘŚĆ I

CZĘŚĆ II