czwartek, 15 września 2016

Lejową na Stoły ...



Czekałam długo, aż zostaną przywrócone turystom. 
Dolina Lejowa i Hala Stoły. 
To króciutkie szlaki i warto je połączyć ze sobą. Tym bardziej, że znajdują się praktycznie obok siebie.
Doskonałe na jakiś luźniejszy dzień. Gdy nie mamy sił po poważniejszym wypadzie, lub zwyczajnie nie mamy ochoty wybierać się zbyt daleko. 
Zniszczone grudniową wichurą w 2013 roku. 
Nie można powiedzieć, że tak do końca są uprzątnięte. 
O ile szlak na Stoły wygląda całkiem przyzwoicie, 
o tyle Dolina Lejowa zasługuje na większą dbałość o szczegóły. 
Droga rozjeżdżona przez ciężki sprzęt, używany przy zwózce drzewa, nadal jest w opłakanym stanie. 
Z tego co widać tzw. ,,przywracanie uszkodzonych szlaków turystom'' polega jedynie na zagospodarowaniu drewna. Posprzątanie po żywiołach i po sobie, to już na zasadzie ,,byle było do przejścia''. 
Polecam wypad do Doliny Starorobociańskiej. 
Tam ,,sprzątanie'' po halnym ( oficjalna wersja!) sprzed 3 lat trwa pełną parą. 
Jak cynicznie można wykorzystać naturę, wmawiając świętej naiwności, że to nadal tylko zwózka połamanych drzew. 
Jeśli się tam wybierzecie, do taktu Waszym krokom przygrywać będą piły i warkot traktora. Nogi zatoną w błotnej kąpieli zniszczonej, rozjeżdżonej drogi. 
I po co płacić słono za kąpiele błotne na farmach piękności? 
Idźcie do Starorobociańskiej! 
Darmowy aerobik, siłownia i zabiegi kosmetyczne- trzy w jednym! ;) 
Ileż przy takim halnym da się jeszcze położyć drzew- własnymi rękami, utrzymując że to wszystko ,,przywracanie porządku'' i dobrze na tym zarobić. 
No, ale to Wspólnota 8 wsi, która otwarcie prowadzi ,,gospodarkę'' leśną na swoich terenach i na której działania włodarze parku przymykają oko. 
Czemu tak? Powszechnie znane powiedzenie:,, jak nie wiadomo o co chodzi, to zapewne chodzi o....'' . $$$ ;) 
Strach pomyśleć co by było gdyby tak niszczycielski wiatr kładł co trzy lata ( ...oby nie częściej! A najlepiej wcale. ) parę hektarów lasu? 
Tak to właśnie wygląda zarządzanie i ochrona przyrody w jednym z najbardziej unikatowych zakątków naszego kraju. 
Ale żeby nie było, że ocena jest jednostronna i oparta jedynie o wizję doliny po przebytym halnym. 
Lejowa od zawsze, z tego co można ocenić po reportażach turystycznych, była traktowana po macoszemu. 
Jest raczej dolinką dla koneserów tatrzańskich. 
Ludzi, którym nie zależy na tzw. ,,zaliczaniu'' kolejnych ,,naj''. Ludzi, którzy chcą poznać Tatry od tej drugiej, cichej, nieznanej strony. 
Rzadko odwiedzana, przez większość przyjeżdżających w Tatry, pomijana i nieznana. 
Toteż i specjalnie nie kwapiono się do zaprowadzenia w niej jako takiego porządku. 
Ścieżka choć niegdyś ocieniona świerkami, nigdy nie była specjalnie zadbana. 
Dziś kolejną niedogodnością, obok zaniedbanego szlaku, jest fakt, że na przeważającym odcinku las zniknął. 
Szczególnie ucierpiało właśnie pasmo Kopek- zarówno od tej doliny, jak i od Kościeliskiej. 
Oddech halnego zabrał tak pożądany cień. 
W gorące dni, jest tam ,,patelnia''. 
Mimo wszystko- to nadal jeden z najcichszych i najrzadziej odwiedzanych zakątków- a to jest niewątpliwy plus tej, przez wielu pomijanej, trasy.




Od Kir udajemy się w kierunku Witowa. 
To nie jest daleko- szosą ok. 15 min. pieszo. Samochodem- chwilka. 
Po lewej wypatrujmy pensjonatu ,,Józef''. 



Obok niego biegnie piaszczysto- kamienista droga. Na jej lewym poboczu można spokojnie zaparkować. Bezpłatnie. O ile jesteśmy w miarę wcześnie, albo po prostu mamy szczęście. Tak jak wspomniałam- szlak nigdy nie jest zatłoczony.

 
Lekko pod górkę, by dosłownie po chwili- wyprostować swój bieg
Po prawej rozległa, wypasana łąka. Polana Biały Potok. 
Mijamy stację narciarską. 
Zimą nie bywałam w tej okolicy, więc nie mogę nic napisać na temat ,, białego szaleństwa'' w tych rejonach ;) 
Wiadomo jedynie, że polana oferuje najłagodniejsze, a więc wspaniałe dla dzieciaków i do nauki jazdy na nartach- stoki. 
Wg. informacji w necie, stacja posiada cztery wyciągi orczykowe. 
Wiosną, polana połyskuje niezbyt licznymi krokusami. 



W wysokiej trawie wije się maleńki potoczek. 
Toteż łączka jest miejscami podmokła. 
Słabe oznaczenie wejścia do Doliny Lejowej, sprowadziło nas za pierwszym razem do żlebu Jaroniec. 
To w nim ma początek, nawadniający okoliczne trawy- potoczek, który nosi taką samą nazwę. 
Żleb Jaroniec spływa ze zboczy Kościeliskich Kopek 
(pomiędzy Przednią, a Pośrednią Kopką) i ma ujście ponad górną stacją widocznego z lewej wyciągu. 
Całkiem dobrze zachowana, szeroka ścieżka, co prawda dość rozjeżdżona i obwarowana zwałami błota, wyglądała na tą właściwą... ;) 
Po nierównej walce z plątaniną gałęzi, właściwy szlak został namierzony. Wyszliśmy prosto na zastawiony przez robotników leśnych ,,stolik'' ;) . Pniaczek, a na nim kieliszki. Poniżej kilka różnorakich butelek, w większości pustych. ;)
Drogę na Jaroniec, poza ciężkim sprzętem, odwiedzają zwykle wspinacze, podążający do położonej w lesie, na zachodnich zboczach Przedniej Kopki, przewieszonej białej skały. 
Na niej wytyczono sporą liczbę dróg wspinaczkowych, o różnym stopniu trudności. 
W każdym bądź razie chętni na Dolinkę Lejową, mijają odbiegającą w lewo dróżkę na Jaroniec. 
Na wprost jest nawet zielony znaczek szlaku- na drewnianym słupie. Słabo widoczny z daleka.  
Idziemy. Ścieżka w bardzo złym stanie. Głębokie, błotniste koleiny. 
Dwie drewniane kładki ułatwiające przejście. 
Dochodzimy w ten sposób do drewnianych domów na końcu polany. Piękny, nowo wybudowany dom za potokiem. Dojście i dojazd do niego poprzez dwa rzucone nad wodą mostki. Pozazdrościć siedliska!



Tuż obok- budka wejściowa do parku. 
W pierwszym odruchu obchodzimy budkę od tyłu. ;) 
Starszy i obszerny pan gazda w środku, przygląda nam się czujnie, bo a nuż chcemy go ominąć i bryknąć bez płacenia... ;) 
Ale zauważywszy pomyłkę, wracamy przed okienko. 
Widać, że pan za szybką nieźle się wynudzi cały dzień, bo chce pogadać. :) 
Mało ludzi zagląda w te zakątki. 
Narzeka sobie, że jeśli już przyjdą, to sporo osób właśnie tak próbuje omijać budkę naokoło i on musi wychodzić co jakiś czas i wołać cwaniaków z powrotem. 
Wchodzimy za szlaban. Tuż na początku szlaku- kolejna skałka, na której próbują czasami swoich sił- wspinacze. 


To skała Między Ściany. Też straciła sporo drzew. 
A miała całkiem pokaźną, świerkową grzywę.

- tak było... (zdjęcie z ,,Wikipedii'')

- a tak jest, jak na razie...

Lejowa jest bardziej reglową doliną, niż inne. Jeśli tak można powiedzieć. ;) 
Chodzi o to, że większość dolin, szczególnie tych dużych i powszechnie znanych, zaczyna się co prawda pośród lasów; 
ale w górnych swych odcinkach wybiega ku wysokim szczytom. 
Tymczasem Lejowa jak się zaczyna pomiędzy niepokaźnymi i niezbyt znanymi szczytami, tak i nigdzie zbyt ambitnie nie wybiega. 



Po lewej płynie Lejowy Potok. 
Woda na tym odcinku, nie jest krystalicznie czysta, raczej mętna. 
Tak jakby potoczek nadal się oczyszczał. 



Przełysiałe zbocza Kościeliskich Kopek ponad potokiem. 
Z prawej - reglowe ramię Rosoch, zakończone pagórem Diablińca. Poniżej wzniesienia Skrajnej Rosochy, dawne tereny kopalni- Lejowe Banie. 
Droga jest błotnista, usłana warstwą kory, plątaniną drobnych gałązek i drobnymi kamieniami. 



Czasem nie fajnie zapachnie psującym się drzewem. 
Uroki po zrywce i obróbce. 
Może ktoś lubi takie zapachy. Ja zraziłam się w Starorobociańskiej. 
Tam natężenie specyficznego zapaszku, przekroczyło wszelkie normy. 
To nie jest przyjemny aromat świeżego drewna. 
Zleżałe, namokłe korowiny, ścielące drogi, mieszające się z błotem, czy celowo pozostawione, słabszej jakości pnie- zwyczajnie się psują. 
I o ile zrozumiałe jest pozostawienie...(ze względu na przyrodę- ona też potrzebuje...) 
pewnej ilości powalonego drewna w lesie; o tyle niezrozumiałe jest, gdy pazerność bierze górę nad przyzwoitością, niszcząc zbyt wiele po drodze. 
Odpadki ( ...a przy nadmiernej eksploatacji, jest ich ponad miarę!) pozostałe po obróbce i zwózce wcale nie są uprzątane, tylko sobie gniją w zwałach błota, centralnie- na szlaku. 
W Lejowej jest jeszcze znośnie, w porównaniu do Starej Roboty. 
Ot czasami zaleci smrodek... ;) 

 Słońce pali niemiłosiernie. Z radością więc witamy grupki drzew przy szlaku. 
Mijamy tylko jedną osobę. Później dogania nas jakiś człowiek z wiklinowym koszem pod pachą. 
,,Eee tam człowiek. Musi być jakiś tutejszy... '' ;) - jak by realnie zauważył Pawlak. :D 
Rzeczywiście po wymianie zdań, okazuje się, że gospodarz wyskoczył na grzybki. 
Dostajemy nawet poradę, gdzie szukać owych grzybków jakbyśmy mieli ochotę. 
Urozmaiceniem widoków jest masyw Kominiarskiego Wierchu- jaki wyrasta centralnie ponad dolinką. 
Łatwo dostępny z każdej strony. Z tej również. 
Szkoda, że wyeliminowany z mapy szlaków turystycznych. 
Nasz szlak wkrótce przekracza potok. 



I po 10 min. stajemy na pierwszej, z podobno nadal wypasanych- polanek. 
Polana Huty Lejowe, na której ostał się jeden jedyny szałas pasterski. 



Pięć minut za nią, kolejna polanka. 
Zarastająca i pewnie wkrótce podzieli los wielu zapomnianych polan, o których istnieniu jeszcze parę lat będą informowały mapy. 
A niedługo i na nich przestaną być umieszczane. 
To Polana Lejówki. 
Jeszcze niecały kilometr i znów przekraczamy potok. 
Jesteśmy tuż pod Kominiarskim Przysłopem. 
100 metrów nad nami , w linii prostej, biegnie szlak, którym będziemy podążać. 
Tymczasem nasza ścieżka oddala się i zakręca zdecydowanie w prawo, wznosząc się śliskim, błotnistym zboczem, wysoko ponad potokiem.
Sympatyczni towarzysze na szlaku- motyle bielinki- całe stada.
Przysiadają na błotku wokół każdej, choćby najmniejszej kałuży.
Zrywają się białym obłoczkiem, gdy ktoś przechodząc, zakłóci im spokój. 
Miałam wstępnie nazwać Lejową- dolinką białych motyli... ;)
    
W końcu robi się przyjemniej. Więcej drzew przy drodze i jakoś tak przyjaźniej.
Ten ostry ,,dziób'' szlaku, to dodatkowe 800 m. 
Wkrótce żółty szlak znika. Jesteśmy na rozwidleniu. 


W prawo i w lewo odbiega czarny szlak Ścieżki nad Reglami. 
Gdybyśmy poszli kawałeczek w prawo- ukaże nam się kolejna polanka i szałasy. To Niżna Kominiarska Polana. 
Jej początek- ujście żlebu Zabijak spadającego spod Kominów Tylkowych. Tak dawniej nazywano Kominiarski Wierch. 
Zalesiony, ale łatwy sposób dostania się na ów szczyt. Koniec polany- to kolejny żleb ( Tylkowy) i kolejna możliwość... 
Na polanie kilka niszczejących szałasów pasterskich. 
My, zgodnie z planami odbijamy w lewo. 
Ścieżka nadal śliska, lekko wznosi się do góry. 




Ponad łąką i malinami, które dostrzegły swoją możliwość zaistnienia na zrujnowanym zboczu;
widać (po lewej stronie) ciekawą skałkę na Zadniej Kopce- to Świńska Turnia. 
Przed naszymi oczami pojawia się pachnąca zielona łąka. 
Wysoka trawa, kwiaty rosnące i latające (mam na myśli motyle ;) ) i do tego uderza mnie zapach nagrzanych słońcem, soczystych owoców. 



Cudowny zakątek! 
Ścieżka biegnie rozległym przysłopem, mija dwie chatynki pasterskie i tonie w zaroślach. 



Ciekawostka- otóż gdybyśmy odwrócili się twarzą w stronę szałasu położonego wyżej i poszli wzdłuż położonej na lewo od niego- granicy lasu, doszlibyśmy nie gdzie indziej, a do Polany na Stołach!


Bez tracenia wysokości i czasu, bez schodzenia do zatłoczonej Kościeliskiej. 
Czyż nie byłoby pięknie, gdyby te szlaki były połączone? 
Zaglądam do chatki tuż przy szlaku. 
Krzywię się i wychodzę szybciej niż weszłam. 
Przykro to stwierdzić, ale ludzie potrafią być gorsi niż świnie. 
Świnia przynajmniej, jak ma tyle wolnej przestrzeni dookoła, nie będzie lazła pod dach, żeby się załatwiać. A człowiek ,,potrafi''! 
Zabytkowe, przytulne szałasy, które mogą stać się schronieniem podczas ulewy, są po prostu zasr....ne i usłane śmieciami. Wstyd! 

Drewniany stół i ławy przed chatką.
 
Zostało nam jeszcze 20-30 minut do Doliny Kościeliskiej. 
Okrążając Zadnią Kopkę, powoli tracimy wysokość. 
Między drzewami, które się ostały mimo wichury, mignie czasami któryś z wysokich szczytów Tatr Zachodnich. 



Widać zielone polany upłaziańskie, którymi Ciemniak schodzi łaskawie ku Kościeliskiej i kolorowy tłum na dnie doliny. 
I położony bliżej cywilizacji, zalesiony szczyt Hrubego Regla, który choć trochę próbuje strzelić w niebo skałami Kończystej i Zawiesistej Turni.



Kilka stopni ograniczonych drewnianymi przegrodami, sprowadza nas coraz niżej. 
Idziemy pośród wykrotów, splątanych malin, powyrywanych korzeni. To zbocze Zadniej Kopki ucierpiało bardzo. 
I chyba najdłużej było przywracane do porządku. 
Jesteśmy na wysokości polany Stare Kościeliska i trochę ścinamy sobie ostatni zakos... ;) 
W końcu bez przesady. Przed oczami mamy wszak szeroką wstęgę drogi głównej! 
I zero przeszkód pomiędzy jednym, a drugim punktem. 


Musimy wtopić się na 10 minut w tłum, przelewający się w kierunku schroniska Ornak. Szczęśliwie- nie na dłużej. 
Szlak na Polanę na Stołach, odbija od głównej drogi, tuż za odejściem do jaskini Mroźnej. Naprzeciwko Lodowego Źródła. 
Znaczony jest niebieskim kolorem. 



Miłe wrażenie, gdy wchodząc w głąb lasu, słyszymy jak cichnie nam za plecami gwar . 
Jak zostaje gdzieś daleko, a nas otacza jedynie szum lasu. 
Wchodzimy łagodnym Zastolańskim Żlebem. 
Na krótkim odcinku, szlak został, w ramach remontu, wysypany tłuczonym kamieniem. 



Dalej ścieżka jest jaka była. Wąska, leśna, wilgotna. 
Pachną lepiężniki zieleniejące po obu stronach drogi. 
Ze zbocza Kopki spływa niewielki strumyczek. 
Wpada do drewnianej rynienki i spływa pod ziemię, by dołączyć po drugiej stronie, do skromniutkiego cieku wodnego, płynącego zawalonym drzewami- dnem trawiastego żlebu. 
Szlak po ok. 10-15 min. przekracza maleńki mostek i zaczyna wspinać się na zbocze. 



Początek- gładka formacja skalna pokryta błotem...


Ale dalej już jest spokojnie. Pomału, sukcesywnie, niezmiennie ku górze. 


Zakosy kluczą pomiędzy powalonymi drzewami. 
Smutny jest ten odcinek szlaku. 







Pomiędzy sterczącymi, połamanymi pniami, widać pionowe ściany Organów. Majaczy w zieleni, szlak z Ciemniaka. 


Po prawej fragment grani głównej, ponad Doliną Pyszną. 
Szczęśliwie ocalałe niezbyt liczne drzewa, starają się zapewnić choć trochę cienia.

A słońce pali... Jest duszno. 
Niebo nieskalanie lazurowe, błękitnieją w oddali górskie grzbiety.
Szlak uparcie ciągnąc pod górę, przy takiej pogodzie, daje popalić podwójnie. 
Krzaki malin, krzaczki poziomek...Szkoda, że sezon poziomkowy już minął. 
Ok. pół godzinki, jakieś 700 m. i lądujemy na pierwszej polance. 
To jeszcze nie jest nasz cel. To położona ok. 200 m. poniżej celu- Polana Niżne Stoły. 







Obecnie nie ma na niej żadnego szałasu, choć historia mówi, że były i tutaj.


Już niedaleko. Niezbyt ostro pod górę, pośród lasu i po 5-7 minutach wychodzimy na większą, nagrzaną, rozległą polanę. 
W oddali widać szałasy. Niestety pozostały tylko trzy, a było ich sporo więcej. 







Te co ocalały, wpisano do rejestru zabytków i przynajmniej doczekały się remontu. 
Polana jest nachylona pod kątem, w kierunku Doliny Kościeliskiej. 






Jak na dłoni widać ciekawie pofałdowany, skalny płaszcz Organów. 
Widać Smreczyński i Tomanowy Wierch. 






Ponad ramieniem Małołączniaka, wychyla się ku nam Giewont. 
Najbliżej nas lesiste zbocze Kominiarskiego Wierchu. 



Wiele osób dotarłszy na polankę, myśli, że cel osiągnięty 
( ...no tylko ktoś zapomniał postawić tabliczkę...co zresztą zdarza się dość często...;) ) 
i tu właśnie kończy swoją wycieczkę. 
Po części jest to prawda. Ale nie do końca.
Jesteśmy już na Polanie na Stołach- w jej części, można by rzec ,,centralnej''. 



Wciągamy się więc pod górną granicę polanki i mając za plecami linię świerków, planujemy dłuższy wypoczynek. 
Moją uwagę przykuwa biegnąca w górę, wydeptana ścieżyna, która niknie poza drzewami. 



Chwilkę odpocząwszy, postanawiam to sprawdzić. 
Może trzy minutki ścieżką pod górę i staję przed słupkiem z tabliczką informującą o końcu szlaku niebieskiego. 






Tu dopiero jest kraniec polany, do którego można jeszcze dotrzeć legalnie. 
Tak więc jeśli ktoś mówi, że ścieżyna powyżej polany głównej, jest już nielegalna, to sam nie wie o czym mówi. 
Niestety biegnąca jeszcze dalej, część szlaku wytyczona przez Mieczysława Karłowicza, została skasowana. 
Szlak ów prowadził na szczyt Kominiarskiego Wierchu i sprowadzał pośród Smytniańskich Panienek (Smytniańskie Turnie) na Iwaniacką Przełęcz. 
Była możliwość zrobienia bardzo ciekawego ,, kółeczka''. 
Odebrana turystom w 1988 roku. 
I jak to zwykle bywa- powodem oficjalnym zamknięcia szlaku była ochrona przyrody. 
Jak to ćwierkały wróble na miedzy, w skałach Kominiarskiego zagnieździły się ponoć orły przednie...hmmm... ;) 
i trzeba było trzymać grzecznie drepczących szlakiem turystów, jak najdalej od owej parki szlachetnych ptaków.  Jakby turyści, co najmniej wspinali się na największe urwiska, gdzie jak każdy wie, zwykle gniazdują ptaki drapieżne i podbierali im jaja z gniazda.:P
Tak to jest jak zbierze się kilku i myśli, że cała reszta nie umie myśleć za siebie i można im wszystko wmówić.
Legalnie więc, nie mamy innej możliwości jak wrócić tą samą drogą. 
Wędrowcy, którzy tu dochodzą, wydeptali sobie dróżkę, na widoczne po prawej niewysokie skałki i na nich właśnie wypoczywają. 






To kulminacja Stołów- czyli ramię Suchego Wierchu Kominiarskiego. 
Dosłownie 10 kroków od tabliczki. 
Wokół nas jak okiem sięgnąć- bogactwo leśnego runa. 


Jagodowe krzaczki uginają się pod ciężarem własnych owocków. 
Tak dorodnych i dużych jagód nie widziałam na żadnym innym szlaku. 
Czasem pośród tych fioletowych pereł, błyśnie czerwienią kropelka borówki brusznicy. 
Ścieżyna zakazana, wiodąca na szczyt jest doskonale widoczna i żeby było zadość polityce uzurpatorów, na końcu szlaku przymocowana tabliczka z przekreślonym ludzikiem. 
Zakaz wstępu umieszczony tak, żeby nikt nie miał pojęcia gdzie biegł dawny, historyczny szlak. ;) :P 





Sens takiej polityki jest jeden. Aby ewentualny, niepokorny pasjonat, który ośmielił się wtargnąć poza wytyczoną ścieżynę, nie miał wymówki, że czegoś nie wiedział, albo zgubił szlak.

Mimo celowi jaki przyświecał wieszającym owe oznakowanie, to  dzięki Bogu, że jest. Z jednego, najważniejszego powodu.
Ja bardzo lubię wiedzieć, gdzie biorą swój początek zapomniane, zamknięte wiekowe ścieżyny, które niegdyś przemierzały stopy dawnych pokoleń... 
Tam gdzieś w głębi zapomnianej zielonej otchłani, leży maleńki, okresowy Maturowy Stawek. 
Zwykle pozostaje po nim jedynie trawiasta niecka. 
Przełęcz, oddzielająca Stoły od Kominiarskiego to Maturowe Siodło, zwane również Przełęczą ku Stawku. 
W kierunku Kościeliskiej, spływa z niej trawiasty żleb Żeleźniak. 
Niegdyś ostro eksploatowany, ze względu na ,, posiadanie'' rudy żelaza, doskonałej jakości (hematyt 70%). 
Zarówno w żlebie, jak i w ścianach Stołów istniało wiele sztolni. 
Cały ten teren należał do kopalni Maturka, a dnem żlebu biegła droga, którą zwożono urobek. 
Ruda była zwożona do huty- na Stare Kościeliska. 
Ze żlebu Żeleźniak, istnieje możliwość wejścia do wielu jaskiń Kominiarskiego Wierchu, w tym najpotężniejszej- Bańdziocha Kominiarskiego. 
Kominiarski Wierch obfituje w jaskinie wyjątkowo, podobnie jak Czerwone Wierchy. 
Sporo z nich jest nawet nie do końca zbadanych. 
Sam Bańdzioch to chyba najbardziej skomplikowany układ korytarzy, rozgałęzień, syfonów, przecisków (jeden nawet nosi miano ,,Wyżymaczki'' ;) )
i innych form jaskiniowych; pośród wszystkich tatrzańskich jaskiń. 
Żleb Żeleźniak powoli zarasta. Jednak nadal jest dość dobrze widoczny z Hali Pisanej i stanowi alternatywę dla zdobywców hmmm... powiedzmy, że jaskiń. ;) 
Sam Kominiarski może nie jest wybitny, ale fascynuje zarówno kształtem, dostępnością jak i historyczną przeszłością. 
I jeszcze ta odrobina tajemniczości...


Jeszcze spojrzenie w tył... 
No dobra, postaliśmy, pomarzyliśmy, czas wracać. 
Jak wspomniałam, tym samym szlakiem. 






Przez polanę z szałasami. 
Odchodząc, zaglądam do jednej z chat. Jest otwarta i ma nowo wstawione drzwi. 



W środku potężny pień do zaparcia drzwi od środka. 

Szkoda tylko, że podłoga to czarna, wilgotna ziemia. ;) 
A więc w środku nocowały owieczki. 
Podłoga z drewnianych desek, a na końcu wolne miejsce na ognisko- to szałas dla opiekunów stadka. 
Takich jest sporo na Polanie Kopieniec. 
Na szczęście- tu jest czysto. 



Idziemy. Przez Niżne Stoły, zakosy szerokiego zbocza Kominiarza spływającego ku Zastolańskiemu Żlebowi. 





Znowu do gwarnej Kościeliskiej. A nią... w kierunku Kir. 
Samochód stoi pod pensjonatem Józef. 
Więc jeszcze 15 minutek poboczem szosy. 

Wycieczka piękna, spokojna, warta zauważenia. 




Nagrzaną, miękką darń, przeplatają różnokolorowe kwiaty i rozłożyste krzewinki borówek.
Błękitna i lekko złocista poświata unosi się nad polaną... a wraz z nią ciepły, leśno- owocowy zapach. 
Nad plamkami kwiatów uwijają się, brzęcząc, całe owadzie rodziny. 
 

 
Za każdym razem, gdy namierzę jakąś śpiewającą ptaszynkę, skrytą w gąszczu kosówki, nachodzi mnie jedna myśl. 
Jak bardzo ten ptaszek jest szczęśliwy, że może tu mieszkać...

Na rozległym, trawiastym, pachnącym, kolorowym... :) 
... dywanie Hali Stoły, można dłużej niż przeciętnie wypoczywać. 
 Tym bardziej tak pięknego dnia, jak ten.
Przecież jesteśmy tak naprawdę bardzo blisko cywilizacji. 
A jednocześnie daleko od niej. 
Posiłek na hali- smakuje wyjątkowo...- podany na wyjątkowych Stołach! ;) 
Choć początek wycieczki nie był zachęcający, to każdy kolejny krok udowodnił, że było warto! 
Widoki koją zmysły, dodają sił, uspokajają. 
Szlak i cel nie są oblegane. 
Same zalety, z których warto zaczerpnąć dla siebie...
Dopóki nie pozwolono polanie całkiem zarosnąć. 
Dopóki jeszcze stoją dawne szałasy. 

Dopóki istnieje szansa, choćby spojrzenia na historyczną ścieżynę. 
Dopóki w ogóle szlak jest dostępny, choć w nielitościwie okrojonej wersji. 



Po prostu warto!