wtorek, 21 marca 2017

Adršpaskie Skalne Miasto ***


Adršpach (Adrszpach)- niewielka wioska, blisko granic naszego kraju. 

Czeskie Góry Stołowe, kraj kralovohradecki. 
Piękne, rozległe tereny, bogata przyroda, 
możliwość znalezienia się poza oszalałym, pędzącym światem 
i zapomnienia o upływającym czasie. 



Najprościej i najmniej kręcenia nas czeka, jeśli wjedziemy od Mieroszowa. 
Tam jedna prosta droga doprowadzi aż do samego Adršpachu. 
My akurat jedziemy od Tłumaczowa, gdzie zatrzymaliśmy się na kwaterze. 
Dzień wcześniej zwiedzaliśmy Szczeliniec Wielki i Błędne Skały. 
Piękny, ciepły początek czerwca- Boże Ciało, sprzyja wypadowi do naszych sąsiadów. 
Kierujemy się na Broumov, a następnie okrążając Bromowskie Ściany, 
skręcamy ku miejscowości Teplice nad Metują ( Teplice nad Metují ). 
Miejscowości w tej okolicy- wyglądają na typowo wypoczynkowe. 
Niewielkie, otoczone zielenią i kwiatami, domki- zwykle są poustawiane wzdłuż wąskiej, jedynej drogi głównej. 
Z Teplic wybiegają pierwsze szlaki . 
Istnieje możliwość przejścia od Skał Teplickich do Adrszpaskich. 


To jednak dość długa trasa i trochę męcząca. 
Tym bardziej, jeśli ktoś chce czerpać przyjemność ze spokojnego spaceru i robić zdjęcia, 
a nie przebiec trasę- celem zaliczenia. 
Warto więc rozplanować wycieczkę na przynajmniej dwa dni. 
Zostawienie samochodu przy jednym z wejść, wymusza niestety powrót w to samo miejsce. 
Istnieje co prawda możliwość dotarcia do Adršpachu- pociągiem; 
jednak ta opcja też ma swoje wady- późniejsze dotarcie na miejsce i strata cennego czasu. 


Można też wynająć kwaterę w okolicy, ale to dość droga impreza. 
( Oczywiście zależy dla kogo... ;) )
Jednak chyba najlepiej jednego dnia zwiedzić Skalne Miasto od strony Adršpachu, a drugiego- ruszyć od Teplic. 
Teplickie Skały są mniej oblegane, dziksze, bardziej zatopione w lesie. 
Adršpach i Teplice łączy szlak żółty- biegnący Wilczym Wąwozem. 
Jest to dość specyficzne miejsce, szczególnie od strony Adršpachu. 
Wąwóz jest dość rozległy, otoczony zboczami, pośród których wystrzelają skalne ściany


Dno to wilgotne torfowisko; toteż w powietrzu unosi się charakterystyczny, niezbyt przyjemny zapach. 
Zapewne okoliczna roślinność i warunki przyczyniają się do takiej aury. 
Mchy i trawy uginają się przy postawieniu stopy, sporo błota- 
dlatego szlak biegnie wybudowanym dla turystów- drewnianym pomostem. 
Co do dalszej postaci Wilczego Wąwozu... 
opinia dopiero, gdy uda się nam wrócić w te okolice. ;) 
Zdjęcia zamieszczane w internecie pokazują, że od strony Teplic, 
jest to zalesiony i o wiele mniej podmokły odcinek... 
Podobno kiedyś mieszkały tu wilki. 
Nazwa zdecydowanie na to wskazuje, 
ale może być też nawiązaniem do tradycyjnego nazywania ,,wilczymi''- miejsc dzikich, 
tajemniczych, łatwych do zabłądzenia. 
Wilczymi Dołami nazywano wszak niegdyś Błędne Skały. 
Nie bez przygód, docieramy do Adršpachu. 
Na głównej drodze, która miała nas poprowadzić do celu- 
wyrasta szlaban. Mostek remontowany, musimy jechać objazdem... 
No i lądujemy gdzieś pośród zatopionych za Bromowskimi Ścianami, maleńkich wiosek. 
Do tego słabo oznakowanych. 
Człowiek jest jednak przyzwyczajony do oznaczeń swojego kraju 
i gdy ląduje nagle ,,na obczyźnie'', to jednak trochę trudno mu się zorientować we wszystkim. 
Na szczęście, na miejsce dojeżdżamy na tyle wcześnie, 
że na parkingu głównym, jest jeszcze sporo wolnych miejsc. 
Przy szosie głównej, pod zadaszeniem- knajpka i kantor. 
Początek trasy to szeroka, prosta droga, która prowadzi poprzez tory kolejowe do widocznej bramki wejściowej. 
Na szczęście kolejka niezbyt długa. 


Tuż za wejściem, naturalna skalna brama- wejście do baśniowego świata Adršpaskiego Skalnego Miasta. 
Już z oddali połyskuje turkusowa tafla jeziora. 
Dawna, bardzo stara piaskownia, dziś zalana wodą. 




Dookoła niej biegnie szlak spacerowy. 
Nasza trasa chwilowo pokrywa się ze szlakiem wokół jeziora, 
a następnie skręca w ciche, mistyczne zakątki, okolone niesamowitymi w swych kształtach skałami. 


Miasto skalne tworzą piaskowce, pochodzące z górnej kredy. 
Wraz z innymi skałami osadowymi ( w tym marglami i zlepieńcami), 
poddając się przez wieki działaniu wiatru, wody i mrozu- 
piaskowce ciosowe przyjęły formy, jakie dziś można podziwiać. 
Skalne Miasto ukrywające się w leśnych otchłaniach, 
dopiero po potężnym pożarze, jaki nawiedził ten teren w 1824 roku, 
zwróciło na siebie baczniejszą uwagę. 


Spłonęła praktycznie cała roślinność, a odsłonięte w ten sposób, 
szczególnej urody skały zaczęły przyciągać ku sobie ciekawskich. 
Wcześniej zapuszczano się tam jedynie celem polowań, 
lub szukając schronienia pośród labiryntów. 
Po pożarze, rozpoczęto budowanie tras turystycznych 
i zaczęto oprowadzać chętnych. 


Przez lata, natura zabliźniła rany i dziś możemy cieszyć się zarówno pięknem Skalnego Miasta, 
jak i wyjątkowej przyrody, jaka je otula. 
Potężne drzewa towarzyszą wyniosłym skałom. 
Wszechobecna cisza, w której zawieszone ptasie nutki, 
zakłócana jedynie gwarem grupek zwiedzających. 
I jak wszędzie, najlepiej być tam jak najwcześniej. 
Choć jest jedno miejsce na trasie, gdzie ,,przyklejenie się'' do większej grupki turystów, działa korzystnie. ;) 
To ukryta, skalna komnata Wielkiego Wodospadu. Ale o tym później... ;) 
Stają przed nami olbrzymie, fascynujące rzeźby Matki Natury. 
Każda skała budzi wyobraźnię. 


Te najbardziej charakterystyczne są oznaczone i obdarzone imieniem. 
Wielu, możemy nadać nazwy sami- co tam komu się skojarzy. 
Dostojne postaci, przysadziste matrony, zwierzęta, grzyby, skrzydła, płetwy, różnorakie przedmioty, baśniowe stwory... ,,co się komu w duszy gra, co kto w swoich widzi snach''. ;)


Ich stopy porastają glony i mchy; zielenieją soczystym kolorem.
Jakby dawno temu przystanęły właśnie tu, zachwyciwszy się okolicą i właśnie tu postanowiły pozostać- wrastając w naturę...



 
Wiele skał nosi wiekowe niemieckojęzyczne napisy. 
Podobno też czeskie i polskie (nie zauważyłam ;). 
Jak widać jeden naród dobitnie przoduje w swej ekspansywności od wieków :) .
W XIX wieku za punkt honoru brano sobie pozostawienie po sobie napisu, w stylu ,,tu byłem''. No cóż... 
Dziś to na szczęście historia. Strach pomyśleć, co by było, gdyby każdy, dziś zwiedzający, tak robił. 
Z lekkim niesmakiem patrzę na te napisy szpecące monumentalne dzieła przyrody; 
później staram się nie zauważać- dla własnego komfortu. ;) 
Chociaż to i tak o niebo lepiej wygląda, niż te głupie bazgroły, 
jakie zostawiają aktualni turyści i to niezależnie od narodowości.
Te litery są regularne, dokładne, kaligrafowane. Kształt- niczym ze starodawnych ksiąg. Podobno- umieszczaniem tych napisów, trudnił się młody student.
Za niewielką opłatą- umieszczał on owe dowody odwiedzin na okolicznych ścianach. 
W wielu skałach, można dostrzec wbite ringi- niektóre dość wiekowe. 
Pasja taternictwa, do dziś ma się tu całkiem dobrze. 
Nawet podczas naszych odwiedzin wspinało się kilka grup. 
To już wyższa szkoła jazdy. 
Wygładzone piaskowce są praktycznie pionowe. 
Ale człowiek jak to człowiek: ,,daj kurze grzędę, jeszcze wyżej wejdę'' ;) .
Prawdę mówiąc, bałam się patrzeć na zawieszonych na ścianach, 
tak niepozornych wobec potęgi skał, które chcą uczynić swym podnóżkiem. 




Witają nas Strażnicy- skały, które z boku do złudzenia przypominają ludzkie twarze. 
Niektóre formy skalne kryją się w bocznych ścieżkach, obok szlaku głównego. 
Tak jest z Przyłbicą, czy Organami. 
W oddali, za ścianą lasu kryją się zwinięte w rulon Dywany- 
niczym świeżo kupione, jeszcze nie rozwinięte; 
albo niesione do wytrzepania. 
Dzban- z wykrojonym uchem, w którego prześwicie jaskrawo płonie słońce. Uchwyt Dzbana przypomina wyskakującego ponad wodę- delfina.


Po przeciwnej stronie olbrzymi fotel tego, 
który króluje na terenach Gór Stołowych i Karkonoszy- rudobrodego Ducha Gór, tu zwanego Karkonoszem. 
W Polsce- Liczyrzepą. Tuż za nim Fotel Babci. 


Czy to babcia Karkonosza- nie wiadomo ;) . 
Można to podejrzewać sądząc po rozmiarach. 

Głowa Cukru (Homole cukru)- w tłumaczeniu dosłownym- bochenek cukru. 
Głową cukru nazywa się w geologii charakterystyczne ostańce, 
samotne, często strome, paraboliczne wzniesienia. 


Jednak w tym przypadku chodzi zapewne o skojarzenie z formą, 
jaką nadawano cukrowi w produkcji przemysłowej w XIX i początkach XX wieku. 
Były to różnej wielkości- zależnie od producenta i jego fantazji, 
bloki cukrowe, właśnie o kształcie stożka na końcu łagodnie zaokrąglonego. 
Nazywane ,,głowami cukru'', powstawały ze stygnącej rafinady. 
Takie bloki były łupane na kostki różnej wielkości i wykorzystywane wedle potrzeb. 
Okruchy ucierano w moździerzu na cukier puder.
Dziś zostały nam mini homolki- w postaci cukru w kostkach . ;)

Ciekawe czy cukrowa forma była pierwowzorem, dla nadania nazwy formom geologicznym, czy też odwrotnie. 
Choć przydomek ,,cukrowa'' sugeruje, że to ta pierwsza opcja. 


Głowa cukru to niesamowita skała- w najszerszym miejscu
które znajduje się dość wysoko- ma 13 m. obwodu, 
podczas gdy podstawa ma zaledwie 3 m. 
Do tego sprawia wrażenie lekko pochylonej w kierunku szlaku. 
Niesamowita postać ma 52 m. wysokości. Ciężko złapać całą w kadr.
Nam bardziej przypomina postać Madonny.


Mijamy mostek nad Metują. 
Wąska rzeczułka zaczyna swój bieg na zachód od Skał Adrszpaskich, 
ponad miejscowościami Hodkovice i Janovice. 


Zaczepia o Wilczy Wąwóz, Górne Jeziorko, 
a z niego wspaniałym spadkiem Wielkiego Wodospadu, 
rozchodzącym się potężnym szumem pośród komnat jaskini, 
poprzez Mały Wodospad, podąża dalej Skalnym Miastem, 
aż do wyjścia z labiryntu. 
Jest lewym dopływem Łaby, zasilanym przez Rzeżuchowy Potok, na terenie Skalnego Miasta. 
Połączenie rzeczki z potokiem, na wysokości skał Organów i Przyłbicy. 






Łatwym szlakiem, bez utrudnień, docieramy do Przedmieścia- 
rozszerzenia wąwozu, otoczone drewnianymi balustradkami, chroniącymi intensywną tu zieleń, przed zadeptaniem. 
Ponad roślinnością, chylą się kamienne olbrzymy. 



Ich rzeźba kojarzy się z nawiniętą na motek- przędzą. 
Taki motek, jak na drewnianych kołowrotkach, na starodawnych ilustracjach. 
Widoczne są bowiem cieniuchne poprzeczne warstwy, jak nawinięte jedna na drugą. 
Do tego często pokryte kolorami- najczęściej pojawia się intensywnie żółty nalot, czasami zielenie i delikatne brązy.


Tan najładniejszy- cytrynowożółty, prawdopodobnie karnotyt, może w połączeniu z tiujamunitem.
I jest on promieniotwórczy.    
Powstaje wskutek przeobrażenia minerałów uranu i wanadu, głównie w strefie wietrzenia i dotyczy głównie piaskowców.
Ilości tamtejsze nie są jednak zbyt duże.
Może to być również inna ruda uranu, bo żółciutkie naloty tworzą też pokrewne związki.
Trzeba by się wybrać tam, zaopatrzonym w konkretny wskaźnik chemiczny, którego zastosowanie- rozwieje wszelkie wątpliwości. ;)
  
Potwierdza się przy okazji- teoria, że skupiska skał (góry), to często tereny o zagęszczeniu pól: radioaktywnego i magnetycznego.
Gdyby owych minerałów zawierających uran było sporo, na tyle, że pozyskiwanie byłoby opłacalne; pewnie te piękne skalne formy, nie ostały by się do dzisiejszych czasów. Z powodu pazerności człowieka.



W wąskiej szczelinie, pomiędzy skalnymi kominami, zawieszone w beciku-Bliźnięta. 
Obok nich wielka Rękawica. 


Rozległy plac kończy się Gotycką Bramą. 
To nie jest dzieło natury. To akurat dzieło ludzkich rąk. 
Wtopiona w wąski przesmyk, została zbudowana 1839 roku. 
Wraz z siecią turystycznych podestów, chodników, schodków, 
gotycka brama powstała z inicjatywy barona Ludvika Nadhernego. 
To było pierwsze, historyczne wejście do Skalnego Miasta.





Tu właśnie zaczynała się trasa turystyczna; po latach przedłużona do obecnej postaci. 
Wkraczamy w wąskie korytarze, kluczymy pośród wyniosłych, smukłych kształtów. 
Drewniany podest jest zawieszony ponad wodami Metui. Jest to praktycznie długi, powyginany mostek ,,z biegiem rzeczki''.



Krystaliczne wody Metui towarzyszą nam przez cały Długi Korytarz- 
bo tak nazywa się wąskie przejście za Gotycką Bramą. 
Słońce dociera tylko do określonej wysokości skał. 
Dół korytarza jest zawsze w cieniu. 
Wreszcie korytarz się rozszerza, a my wychodzimy na Słoniowy Rynek. 


Kolisty plac, otoczony przez słonie. ;) 
Rzeczywiście skały do złudzenia przypominają słonie, zwrócone ku nam pochylonymi głowami . 
Ich trąby sięgają ku ziemi. 


Ciekawe jest, że na pozornie stromych, często wąskich skałach, udało się zakotwiczyć drzewom. 
Do tego osiągają one całkiem spore rozmiary. 
W tym zdobywaniu szczytów, przodują brzozy i świerki. 
Na bokach skał- kolorowe porosty, mchy, zielone listeczki jagód. 
Oprócz tego wiele chronionych, niespotykanych poza tym wyjątkowym terenem- gatunków. 






Z rynku, podążamy dalej korytarzem, ponad perlistą Metują, 
aż do szerszej części wąwozu, aby po przekroczeniu kolejnego mostka, stanąć pod Wielkim Zębem Karkonosza. 




Po drodze, dostrzeżemy wspomniany rulon Dywanów.
Pod zębiskiem jest nawet ławeczka. 
A na zębie zaznaczony -poprzeczną rysą w skale, 
poziom wody jaki utrzymywał się pomiędzy skałami, 
podczas powodzi w 1844 roku... To ok. 2,5 m. 




Poniżej tablica informująca o tym zdarzeniu. 
Za Zębem, kolejna niesamowita skała- Czarci Most. 
Dwa potężne filary, łączy u góry skalne przęsło. 




I następna- wspaniała Wieża Elżbiety, której kształt skojarzono z wysoką wieżą Bazyliki Świętej Elżbiety z Wrocławia. 
Z biegiem Metui, przechodzimy obok Gromowego Kamienia. 
Olbrzymi głaz leży tu od zamierzchłych czasów. 


Z tego co przekazuje opowieść- od 1772 r. 
Podobno wtedy dwóch Anglików zapragnęło doświadczyć burzy pośród Adrszpaskich Skał. 
Osiem dni czekali, aż w końcu ich oczekiwania zostały ,,nagrodzone''. 
Potężna burza nadeszła nocą. 
Pioruny biły jak oszalałe, a huk gromów potęgował się pomiędzy otaczającymi skałami. 
Przerażeni ludzie schowali się pod najbliższą im, przewieszoną skałą. 
Wtedy tuż obok uderzył piorun. 
Uderzenie było na tyle silne, że odłupało olbrzymi blok skalny, 
który runął w dół, w pobliżu kryjówki przestraszonych Anglików. 
Żadnemu na szczęście nic się nie stało. 
 Gdy tylko rozwidniło się i przestało padać, dwóch ,,bohaterów'', 
w przyśpieszonym tempie uciekło ze Skalnego Miasta... 
Napisy na Gromowym Kamieniu świadczące o tej historii, są dziś ledwie widoczne. 


Wkrótce naszym oczom ukazuje się niewielka kotlinka, otoczona skałami, 
spomiędzy których spływa srebrzystą wstęgą- Mały Wodospad. 
Na małym jeziorku pod wodospadem, pływa kacza mama ze swymi pstrokatymi maluchami. 




Na prawo od wodospadu- Srebrne Źródło, z którego można się napić. Woda wypływa z wąziutkiej, ciemnej szczeliny. 
Bije chłód od wodospadu, skały są zielonkawe, omszałe. 
Kropelki wody osiadają na podchodzących, na obiektywach aparatów...

Przed Małym Wodospadem, jeszcze kilka wspaniałych, opisanych kształtów.
Maleńka Madonna- na spękanej, żółto- rudo- szarej skale.
Trzeba się trochę natrudzić, aby ją odszukać.


Pośród filarów, rys, szczelin tworzących tę wyniosłą skałę, trudno się dopatrzeć właściwego zarysu. Tym bardziej, że nie wiemy, czy ma to być postać stojąca bokiem, czy raczej zbliżona do postaci Madonny Jasnogórskiej.
Podsłuchując innych, skłaniamy się ku maleńkiej postaci, stojącej na słonecznym, jaskrawożółtym paśmie w skale.
Zarys postaci, stojącej przodem, otulonej długim płaszczem, tulącej do piersi Dzieciątko- dostrzeżemy tylko z jednego, jedynego, właściwego ustawienia. Każde zbytnie przesunięcie się w którąkolwiek stronę, skutkuje zakłóceniem w postrzeganiu. 
Rysy naskalne, fałdy, ułożą się już inaczej- i nie dostrzeżemy tego, czego szukamy. 


Kolejna, zaraz obok - Głowa Lwicy- to zarys płaskiej mordki wielkiego kota. Również bardziej wtopiony w otaczające skały, niż będący samodzielną formą.
Za wodospadem, już na żółtym szlaku, zwrócony pyszczkiem ku niebu- wielki Karp.


Zielony szlak od Małego Wodospadu, lekko cofa i zakręca w prawo- prowadząc pomiędzy skałami, pośród których stoi maleńka Madonna, oraz pod skałą Lwicy, poprzez Nowe Partie, 
na powrót ku Błękitnemu Jeziorku Piaskowni. 
Nowe Partie to zdecydowanie trudniejszy odcinek szlaku. 
Trudniejszy- pod względem wysiłkowym; problemów technicznych brak. 
Obfituje w podejścia opatrzone schodkami. 
Będziemy często piąć się ku górze i równie często schodzić na dno wąwozów.
Trochę turystów rezygnuje, wracając tak jak przyszli- łagodną, prostą trasą. 
A część - i to spora kieruje się dalszym szlakiem żółtym- starymi, kamiennymi schodami ku kolejnej kasie. 
Szlak żółty to ten, który łączy Adršpach z Teplicami. 
Schodzi on wąską szczeliną, na dno wspomnianego Wilczego Wąwozu.


Przy kasie, chętni opłacają przyjemność skorzystania z tratwy i popływania po Małym Jeziorku. 
Kolejka przekracza wszelkie normy. Szkoda czasu, szkoda dnia. 
Przechodzimy za to przez drewniany mostek nad Metują- 
ku widocznej z daleka ciemnej wnęce w olbrzymich skałach. 
To wejście do Świątyni. 


Przez ciemną szczelinę, wchodzimy do szerszej izby. 
W grocie tej, z omszałego, nasyconego zielenią, 
szesnastometrowego progu spływa Wielki Wodospad. 
Strumień jest raczej słaby. 



Ot spokojny szal przejrzystej wody, lekko zrasza zielone mchy. 
Sporo ludzi- jakaś wycieczka. 
Szczęśliwie się składa- bo dla zorganizowanych grup, 
jest przygotowana niespodzianka. 
Poinstruowani przez przewodnika turyści- krzyczą głośno: 
,,Karkonoszu- daj nam wody!'' 
Na takie hasło, z wysokiego progu, z potężnym szumem, uderza perlisty strumień wody. 




Rozpryskuje się dookoła, święcąc hojnie stojących najbliżej.
Na hasło wykrzykiwane przez pojedyncze osoby (niektórzy próbowali :) ), 
Duch Gór pozostaje głuchy. ;) 



Wielki Wodospad jest zasilany przez Małe Jeziorko, 
a więc znajduje się ono powyżej naszego obecnego położenia. 
Tych, którzy wykupili bilet na przejażdżką tratwą, 
czeka wspinaczka metalowymi schodkami, wąskim przesmykiem pomiędzy skałami. 


Jeziorko powstało dzięki zbudowaniu stawideł, 
kiedy to postanowiono spiętrzyć wody Metui- celem spławiania drewna. 
I to właśnie stawidło jest tajemnicą bystrego strumienia, jaki zsyła Karkonosz, słysząc prośby turystów ukrytych w Świątyni. 
Po prostu, przy stawidłach siedzi sobie pan, który je obsługuje i który słysząc wołania, mniej lub bardziej podnosi zapory... 
Ale przyjemniej ufać w dobroduszność Ducha Gór. ;) 




 ...............................................
                                             >>>    c.d.n... 
Część druga- Skalne Miasto Adršpachu- Nowe Partie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz