piątek, 15 lutego 2019

W masywie Czerwonych Wierchów.

A jednak wracam... do szlaku, na którym byłam przed laty. 
Szlaku, który wspominałam z niechęcią przez dłuższy czas. 
Chodziliśmy wokół nich, mijając i celowo nie biorąc ich pod uwagę.
Zapadły mi w pamięci upierdliwym podejściem i równie długim, niekończącym się zejściem.
I... dziwnym zakrętem szlaku, z którego, z powodu ruchomych, ujeżdżających kamyczków, wtedy w szkolnych czasach, jedna z koleżanek o mało nie zjechała ku dolinie ...
Tego miejsca dziś nie mogę namierzyć. 

Zdaje mi się, że łatwo ulegająca erozji ścieżka jest dziś poprowadzona ociupinkę inaczej.
Albo to nauczyciele prowadzili nas wtedy jakąś pobocznie wydeptaną... 
Z widoków niewiele zapamiętałam, a i w tamtych czasach nawet nie wiedziałam na co patrzę... ;)
Nawet nie specjalnie się tym interesowałam.






Zdjęcia robili nieliczni- ci co mieli aparaty fotograficzne. 
Większość z tych fotek była słabej jakości. Wywoływane z kliszy, kilkukrotnie odbijane, z czasem gdzieś przepadły...niepotrzebne.

Początek naszego szlaku w Dolinie Kościeliskiej.
Ten króciutki wstęp nie pokrywa się z tym, którym zaczynaliśmy kiedyś. 


A zaczynaliśmy Staników Żlebem.
Nie podchodziłam nim od tamtego czasu ani razu.

Pamiętam podejście jako niezbyt wymagającą drogę pod górę, z drewnianą budką na stoku 
(dziś jej już nie ma...tyle wiem od innych wędrowców ;) ), pośród wybujałych zielsk.
Stała nie przy samym wylocie żlebu, tylko trochę wyżej.

Końcówkę szlaku jakoś dziwnie skracaliśmy; pomiędzy świerkami, był wydeptany skrót.
Pamiętam jeszcze tylko drewniane stopnie pośród ciemnego lasu.
Kompletne zaćmienie ogarnęło wszystko co było pomiędzy. Mgła...

Ze zdziwieniem patrzę na filmiki z owego żlebu, zupełnie nie kojarząc wszak przemierzonej i to wtedy aż dwukrotnie trasy.
Było, minęło... Wiele lat. Zbyt dużo bez zainteresowania górami. 
Strata nie do odrobienia i nie da rady już tego zmienić. Przeszłość już do nas nie należy.
,,Wse wirchowoł nie bedzies, ale coś uwirchowoł to Twoje...''- rzec by się chciało za Tetmajerem.
I tego pozostaje się trzymać.
Ile się da!
..........................................................
Samochód postawiliśmy w Kirach, na parkingu którym wtedy jeszcze zawiadował sympatyczny, starszy pan, mieszkający nieopodal.
Ostatnio nie wiem z jakich powodów, teren ten objął we władanie TPN (być może dzierżawa?); 

a cena za postój wzrosła o 100%.
Ranek na tyle wczesny, że w budce opłat, też nie ma nikogo .
Do rozwidlenia, które nas interesuje- ok. 20 min. łatwego dreptania wygodnym traktem.
Każdy zna Kościeliską...





Górny kraniec Wyżniej Miętusiej Kiry, 
początek Cudakowej Polany (nadal wypasanej) i most nad Kościeliskim Potokiem.
W tym miejscu wpada do niego Miętusi Potok.

Nie przekraczamy mostku, ale skręcamy w lewo.
Stąd wybiegają wspólnie dwa szlaki: czerwony i czarny. 
Czerwony- najnudniejszy jaki znam (opinia subiektywna ;) ), szlak ku Czerwonym Wierchom, 
poprzez rozległe, długie, rozłożyste upłazy popod- Ciemniakowe. 
Droga ta uporczywie i męcząco ciągnie pod górę. Sporo zakoli, zrujnowanych odcinków, brak wypłaszczeń i obniżeń. No chyba że w przeciwnym kierunku... ;) 
Tereny- dawniej w większości wypasane. 
Nigdy nie podchodziłam tym szlakiem i nie zamierzam.
I wtedy- lata temu, 

(nie przyznam się ile... Dużo! ;) ) z wycieczką klasową i w 2015 roku po podejściu Doliną Tomanową; schodziłam tymże czerwonym szlakiem.
Dłużył się niemiłosiernie, a przy zejściu na Zahradziska (polanka u ujścia Miętusiego Potoku)
nogi odczuwały już każde stąpnięcie.

Tak więc skręcając wzdłuż dopływu, wybieramy Ścieżkę nad Reglami- szlak czarny.




Towarzyszący nam jeszcze chwilowo szlak czerwony, po 5 minutach odbija w prawo, przekracza mostek i znika w zalesionych zboczach Upłaziańskiego Wierszyka.
Ponad Zahradziskami, po których często spacerują owieczki, wystaje iglica Kończystej Turni. Wyskok lesistego wzniesienia Małego Regla, który z sąsiedzkim Hrubym Reglem, 
łączy się w położonych poniżej skałkach Czerwonego Gronika.
 


Gdy popatrzymy w kierunku Małego i Hrubego Regla- a najlepiej patrzeć z Polany na Stołach, ewentualnie schodząc od upłazów Czerwonych Wierchów; to ten pas skał w połowie zielonych pagórów to właśnie Czerwony Gronik.




Drugim wyskokiem jest położona nieco wyżej Zawiesista Turnia, czasem nazywana Zadnią Kończystą Turnią. 
W rzeczywistości są to dwie turnice- dolna i górna.
Wyraźna szczelina w Zawiesistej, to oczywiście jaskinia- Szczelina Przysłopczańska.
Nie jedyna zresztą w tych turnicach.

Wkraczamy na tereny najbardziej bogate w jaskinie. Raj dla grotołazów.
Nasz szlak powoli wznosi się ku górze.


 



Co do jego wygody można dyskutować.
Sporo drobnych, ostrych kamieni. 
Jednak bardzo go lubię.
Do Przysłopu Miętusiego- ok. 1 h. od rozwidlenia.

Za naszymi plecami, ponad Doliną Kościeliską- szeroki fotel Kominiarskiego Wierchu.


Można dostrzec plamkę Polany na Stołach i przycupnięte na niej szałasy.
Towarzyszący nam do tej pory Miętusi Potok- odbija w dolinę o tej samej nazwie.




Dnem doliny prowadził kiedyś szlak zielony, aż do zawieszonej pod ścianami wierchów księżycowej dolinki- Wielkiej Świstówki. Skasowano go w 1932 roku... choć odnawiano go 8 lat wcześniej.
Dziś na ostatnich, zarastających polanach Doliny Miętusiej ( Niżnia i Wyżnia Miętusia Rówień) - rozbijają się ze sprzętem robotnicy leśni.
A niegdyś kwitło tu pasterstwo. 

Tereny tutejsze są jednymi z bardziej żyznych i trawa odrastała tu wyjątkowo szybko.
Powierzchnia polan od tamtych czasów zmniejszyła się o ponad połowę.

Bioróżnorodność gatunków roślin jest większa tam, gdzie utrzymano pasterstwo.
Tam gdzie go zabroniono, rosną pokrzywy, chaszcze malin i w ostateczności las.
Szkoda że mieniący się włodarzami, nie dostrzegają tej prawidłowości.





   
Szlak łagodnym półkolem wyciąga na Miętusią Polanę. Jak widać dopiero co były tu sianokosy.
Na środku szerokiego, rozłożystego siodła przełęczy drewniany słupek szlakowy, stoły i ławy. Rozwidlenie szlaków.



Ścieżka nad Reglami pobiegnie dalej prosto, w kierunku Małej Łąki.
Z lasu wypada ku nam szlak ze Staników... Żlebu.
( jakkolwiek to nie brzmi... :D )
I jeszcze jeden, ten na który zamienimy dotychczasowy czarny- niebieski szlak z Gronika i Małej Łąki. Wstępnie nie oznaczony, odłączy od czarnego trochę dalej.






Przysłop Miętusi to przepiękna, widokowa i w sezonie bajecznie kolorowa łąka.
Ponad lasem majestatycznie górują Czerwone Wierchy i Giewont.
Od strony Gronika pojawia się dwoje turystów- idą dalej w kierunku Kościeliskiej.

Zawiesista Turnia niczym strażnik nad Przysłopem, z tej strony znaczna jest rdzawym maźnięciem. 




Dowód na to, iż tutejsze skałki zawierają jeszcze sporo żelaza. I w tych okolicach wydobywano rudę i zwożono hawiarską drogą, biegnącą Gmińskim Żlebem ku Małej Łące.
Rdzawy odprysk nie jest pozostałością po górniczej przeszłości i każdy kto lituje się nad ,,zranioną'' skałą, nie ma pojęcia o rzeczywistości.
Trafiłam już na pewnej stronie na jęki- jak to rzekomo górnictwo poraniło te tereny, co jest kompletną bzdurą.
Górnictwo nigdy nie ,,zgryzało''skał! Wydobycie prowadzono we wnętrzu gór.
Jakoś mimo intensywnej gospodarki wydobywczej góry istnieć nie przestały, ani żadna z nich się nie zawaliła, więc demonizowanie dawnych działań w tym rejonie to zwyczajna przesada i marna znajomość zamierzchłych realiów.
Rude skrzesanie ściany jest bowiem wynikiem sporego obrywu skalnego, jaki miał miejsce w kwietniu 2007 roku. Oberwany fragment ważył kilka tysięcy ton, a spadając roztrzaskał się na wiele pomniejszych fragmentów, niszcząc przy okazji sporo drzew.
Ciekawi mogą delikatnie skręcić w las i obejrzeć pokrywające zbocze kremowo-rude głazy, będące pozostałością po tamtym zdarzeniu.


Będąc w tym pięknym miejscu, nie sposób zapomnieć o przeszłości schroniskowej Przysłopu.
I o kolejnej niesprawiedliwości...



źródło- www.geo-mount.pl

Bufet na Przysłopie- prywatne schronisko powstałe dzięki rozbudowie szałasu pasterskiego, prowadzone przez wyjątkową osobę- ośmiokrotną mistrzynię Polski w narciarstwie, panią Bronisławę Staszel- Polankową.
Skazane na niebyt, tylko dlatego, że było prywatne. A więc wiadomo przez kogo.
Pazerność równiejszych, którym się wydaje że Tatry są bardziej ich własnością, nie pozwala na takie pomysły.
Nawet ostatnie lata, gdy to TPN atakuje ostatnie schroniska na terenie parku, próbując je przejąć; dobitnie świadczą o prowadzonej polityce.
Widocznie zwęszyli, że zbyt dużo ,,przepływa'' im obok.






 źródło- www.mapio.net

Nakazem ,,urzędniczym'', schronisko na Przysłopie zostało zamknięte w 1968r. 
Pożar w 1987 r. dopełnił reszty.

Czeka na nas stary, ciemny las w którym zagłębi się niebieski szlak. 



Przed nim czarny, metalowy krzyż papieski.
Ustawiony stosunkowo niedawno, w miejsce poprzedniego, który dziwnym trafem zginął w niewyjaśnionych okolicznościach.
Wchodzimy w cień lasu, porastającego zbocze Skoruśniaka.

Ciemny, nastrojowy korytarz, parasole gałęzi na głowami.




Przez może pół godzinki szlak biegnie prawie poziomo. Jest wygodny i nie męczy.
Wznosić zaczyna się dopiero na wysokości Wyżniej Miętusiej Równi. A pomiędzy drzewami, w prześwitach można dostrzec niebezpieczne, fantastyczne zerwy ścian Dziurawego.



To wybitne zbocze w grani Ciemniaka, położone pomiędzy wiszącymi dolinkami Wielkiej i Małej Świstówki. Bliżej doliny porosłe co prawda lasem, wyżej kosodrzewiną, górnym skrajem staje warownym, pionowym murem, w którym każda wybitniejsza turnica szczyci się własnym imieniem.

Bliskość cywilizacji, przeszłość wydobywczo- pasterska i fantazyjność form sprawiły, że w masywie Czerwonych Wierchów, praktycznie każda formacja skalna ma swoją nazwę.
Poznanie ich wszystkich i umiejętność rozpoznawania w praktyce- to już jest coś!

To właśnie z niebieskiego szlaku można dopiero docenić potęgę okolicznych turni.
Widoczne od góry- stają się łagodnymi łąkami, wtapiającymi się w rówień podszczytowych hal.
I to jest zwodnicze, gdyż łagodna, zielona łąka nagle obrywa się szalonym urwiskiem.
Dlatego dobrze jest, idąc ku Czerwonym Wierchom, iść właśnie tym szlakiem, by móc docenić dwulicowość masywu.

Ściany Dziurawego topią swe stopy w ciemnozielonym borze Wantuli.




To obszar ochrony ścisłej, położony powyżej Wyżniej Miętusiej Równi.
Tajemnicze, owiane legendą.
Olbrzymie wanty skalne, oplątane korzeniami drzew spoczywają cicho pośród zarośli.
Góralska legenda wspomina o zasypanych przez olbrzymie złomy skalne, pasterzach, którzy mieli zbyt twarde serca by podzielić się kromką chleba z żebrakiem. 


Nikt się tam nie zapuszcza. No chyba że niedźwiedź i niepokorny turysta. ;)
Swego czasu było zdjęcie z Wantuli w internecie.
Szkoda że nie zapisałam, bo prawdopodobnie ,,praworządni'', którym jedynie tylko wolno łazić gdzie chcą, zamknęli stronkę.
A zdjęcia robiły wrażenie, nie powiem. 

Gdy drzewo niczym ramionami, tak korzeniami obejmowało wanty potężnej wielkości...
Las ów musi być niesamowity.




Niegdyś przez Wantule planowano poprowadzić szlak. Widniał on w planach prac TPN.
Ale jak widać bezsensowne działania zarządu to domena nie tylko naszych czasów...
W latach 70-tych ubiegłego wieku, opiekun społeczny szlaków rozpoczął wyznakowanie drogi od krańców Doliny Miętusiej. Zgodnie z planami opracowanymi odgórnie.
Jak można doczytać w ,,Historii znakowania szlaków w Tatrach Polskich'', człowiek ten nabiedził się niemało, aby jakoś logicznie wytrasować ścieżkę w mylnym, wantulowym lesie.

Gdy ukończył swoją ciężką pracę, TPN po trzech dniach polecił zatrzeć wszystkie znaki, wydając uzasadnienie, że ,,praca ta nie była przewidziana w planie znakowań na rok 1970''.
Jak widać głupota urzędnicza jest...chyba dziedziczna? Czy może skrajnie zaraźliwa? ;)

Dziś być może mielibyśmy jeden więcej, a do tego jakże wyjątkowy szlak po naszej stronie Tatr...



To nie wszystko. Dokładnie rok później TPN wydał zgodę na powtórne przeznakowanie owego szlaku. ;)
Szlak niebieski z Małołączniaka miał schodzić ku Wantulom i biec dalej Doliną Miętusią. 
Wszystko przebiegło pozytywnie, a u wejścia do doliny umieszczono tablicę informacyjną o nowym szlaku. 
Odcinek wiodący zboczem Skoruśniaka zlikwidowano, zacierając oznaczenia.
Na kilka dni. Tyle wystarczyło, aby TPN powtórnie zmienił zdanie, nakazał zatarcie nowych oznakowań i przywrócenie starego biegu szlaku, który trwa do dziś.
Jak tłumaczyć taką durnotę i co takiego mają w sobie Wantule, że przyczyniły się do jej znacznego rozkwitu ???


 .........................
 

Nad Wantulami i w stromych zerwach okolicznych ścian, niezliczone jaskinie, groty, szczeliny. Jednak ta co jest największą i najgłębszą jaskinią polskich Tatr- Jaskinia Wielka Śnieżna, łącząca w sobie 5 kolejno poznawanych i nazywanych jaskiń, bierze swój początek po sąsiedzku, w Wyżniej Świstówce Małołąckiej- wiszącej dolince pomiędzy Kopą Kondracką a Małołączniakiem. Niemniej jednak skomplikowanym systemem korytarzy, przecisków, studni i szczelin drążone są całe Czerwone Wierchy, stanowiąc raj dla eksploratorów jaskiń.
Położone najzaciszniej, jeszcze w granicach miętusiego lasu, jaskinie- wybrały sobie w tym roku na zimowe schronienia niedźwiedzie.
Ogłaszano to nawet, na wypadek gdyby jakiemuś grotołazowi zachciało się nagle odwiedzić te rejony.







Tymczasem szlak zaczyna wznosić się ku górze.
Pojawiają się ,,schodki''.
Na zboczu sporo krzaków czerwonej porzeczki i akurat są na bogato obwieszone koralikami.






Zbocze spływające w dół porosłe jest splątaną gęstwiną młodych drzewek i krzewinek.
Widoki na pokryte gruzowiskiem kotły Wielkiej i Małej Świstówki.
Pionowe, skrzesane ściany robią niesamowite wrażenie. Ich dzisiejsze oblicze zawdzięczamy w dużej mierze olbrzymiemu obrywowi skalnemu, jaki przed kilkunastoma tysiącami lat ruszył od strony Twardego Grzbietu.

 

To on właśnie jest tym ziarnem prawdy, które stworzyło legendę o Wantulach.
Złomy skalne były transportowane przez wędrujący lodowiec. Pokryły sobą teren wielkości ok. 25 hektarów, porosły lasem, tworząc jeden z bardziej unikatowych i tajemniczych zakątków Tatr. 






Przed nami stają wspaniali strażnicy zawieszonych wysoko dolinek: Litworowej i Mułowej.
Patrząc od strony Dziurawego i przesuwając wzrok w lewą stronę- mamy z tych najwybitniejszych: potężny trójkąt Miętusiej Kazalnicy, spadający ku poprzewieszanemu Progowi Mułowemu, za którym wyrasta dzielący dwie wspomniane dolinki Kozi Grzbiet, zakończony pionową ścianą Mułowego Ratusza.

 


Ponad Mułowym Progiem, z oddali przygląda się nam Krzesanica.
Kolejny wygładzony i poprzerastany trawkami, głęboko żłobiony Próg Litworowy i pochylony nad nim Litworowy Ratusz- będący zakończeniem grzbietu o tej samej nazwie.
Podobno za Litworowym Ratuszem istnieje możliwość wygodnego przejścia Litworowym Przechodem do wiszącej dolinki.
Jak na razie nie mogę tego potwierdzić, ale i nie zaprzeczam.
Choć od kilku dni uparcie przeglądam zdjęcia tego miejsca, to nie to samo co ocenić będąc tam osobiście. Lub mając informację z pierwszej ręki.
Są tacy co zapewne wiedzą więcej na ten temat.
Niemniej jednak w miejscu, które podejrzewam jest wbity znak zakazu. A mając na względzie fakt, że ,,oni'' zawsze stawiają takie znaki tam gdzie niegdyś istniała możliwość przejścia- to musi być coś na rzeczy.


Nikogo do poszukiwań nie zachęcam. Przynajmniej nie w tym masywie, tak zawikłanym i złudnym.
Raczej ,,głośno'' rozważam.

U stóp stromych ścian zapewniających wieczny cień, czasami cały rok utrzymują się śnieżne jęzory.
Skały Litworowego Grzbietu tworzą obramowanie Kobylarzowego Żlebu, którym prowadzi nasz szlak. 






Do ujścia żlebu ok. 1.5 km. Droga wznosi się coraz zdecydowaniej.
Z drugiej strony żlebu, jego ograniczeniem są skały ramienia spadającego od Skrajnej Małołąckiej Turni.






Sam żleb to szeroki, usłany piargami i głazami korytarz, który w dolnym swym biegu umacniają różnorodne krzewinki.
Tu gdzie największe rozlewisko piargu, z boku do Kobylarzowego dołącza Szary Żleb. 
Podejście tędy wymaga sporo wysiłku.
Głazy szlaku jednak są ułożone dość wygodnie i nic nie wyjeżdża spod nóg.

Wyżej więcej traw i o wiele przyjemniej. 
Wapienne skały porasta wyjątkowo bogata flora.
Sporo gatunków, które można spotkać jedynie na nielicznych stanowiskach. Zachwycające krzewinki wierzby alpejskiej i żyłkowanej tworzą sieci oplatające głazy.
Poduszki traw i kwiatów.
Mniej więcej w połowie żlebu charakterystyczny, wygładzony próg.
Miejsce opatrzone łańcuchami.







Skały schodzą się tu ze sobą pod kątem prostym, tworząc strome zacięcie, którym dość często lubi spływać woda. 
Przy dobrej pogodzie z pokonaniem progu nie powinno być problemu, choć wrażenie robi. ;)
Skała od lewej niczym pofalowana suknia - gładko wsunięta pod warstwę traw.




U jej górnego krańca drugi łańcuch i zakręt kierujący w prawo, ponad prożek.
Już niedługo do ramienia Czerwonego Grzbietu Małołączniaka.


Odwracając się za siebie można podziwiać całą potężną ścianą opadającą spod Szerokiego Upłazu Ciemniaka.






Ponad nim znów widoczny Kominiarski Wierch, a w oddali nawet niezależna Osobita i pagóry Salatynów...
Zbocza nabierają kolorów, białe chmurki cieniują zieleń hal.








Z boku żlebu wyrasta ostra, uszata skała. Łatwo dostępna od góry i wiele osób robi sobie na niej zdjęcia. Na tyle dużo, iż na skałkę wiedzie wyraźna, wydeptana ścieżyna.
Dość efektownie to wygląda i robi wrażenie, jakby szczyt skałki był na sporej wysokości ponad dnem żlebu. 



Od skałki do grani Czerwonego Grzbietu już bardzo blisko.
Tu szlak zakręca w prawo i prowadzi uporczywie pod górę, aż do tabliczki z nazwą szczytu.








Schodząc w przeciwnym kierunku trzeba pamiętać o zakręcie, szczególnie przy mglistej aurze.


Trzymamy się ścieżki mając na względzie ułudne bezpieczeństwo podszczytowych partii Czerwonych Wierchów.

Te piękne łąki zachęcają by zboczyć. 
Nawet ramię w kierunku Skoruśniaka wydaje się być z góry całkiem bezpieczne. 


A idąc od dołu widać było zerwy wyrastających nagle znikąd- turni.
Wreszcie można popatrzeć i na wschód.
Ciekawie prezentuje się Giewont i doskonale widoczny na jego zboczach szlak od Grzybowca.






U jego dołu Siodłowa Turnia, a najbliżej nam Wielka Turnia Małołącka, której potęgę najlepiej oceniać z dna Doliny Małej Łąki. 
Obok niej Pośrednia i Skrajna Turnia Małołącka. Niczym trzy siostry obok siebie.
To kolejne niebezpieczne miejsce. 
Kiedyś właśnie tutaj pobłądzenie we mgle skończyło się tragicznie.
A mgły, dziwnym trafem, lubią spowijać Czerwone Wierchy.
To taki tajemniczy masyw, na który idąc można spodziewać się całego kalejdoskopu zjawisk pogodowych.
Mówi się o silnym polu magnetycznym tych okolic i o wyjątkowym wpływie tutejszej aury na wrażliwsze osoby.
Ile w tym prawdy, a ile legendy, nie wiadomo.
Pewnikiem jest zwiększona radioaktywność miejsc o dużej liczbie jaskiń. 
A na brak tych ostatnich masyw Wierchów ,,uskarżać się'' nie może.

Przejście Czerwonym Grzbietem nie ma końca.
Jest długie, monotonne, potwornie nudne.




















A że długo idziemy to i zdjęć więcej...

Z czego poniższe (nie jest obracane) robione odwrotnie ;) Gdy zmęczona oparłam się o przydrożny głaz i zrobiłam fotkę między nogami. :D




Wzdłuż ścieżki głównej pojawiają się maty ochronne, rozłożone celem ochrony rozdeptywanych poboczy i dla odrodzenia się roślinności.
W dole mamy głęboki, zielony kocioł Litworowej Dolinki, którego skrajem jest poprzeczny Kozi Grzbiet. 


Najbardziej łagodna rówień w tym grzbiecie tzw. Machajówka- będąca zarówno najlepszym lądowiskiem dla helikoptera, na wypadek akcji w tym rejonie, jak również najdogodniejsze przejście pomiędzy wiszącymi dolinkami. 
Biegł tamtędy zamierzchły, dawno zapomniany szlak omijający kulminacje masywu.
Dziś, przynajmniej z jego pewnych odcinków korzystają grotołazi.
Równolegle z naszym, oddzielona Doliną Wyżniej Świstówki- bieleje wstęga szlaku na Kopę Kondracką.


Tam nie idziemy- na Kopie już byliśmy drepcząc swego czasu poprzez Goryczkowe Czuby.
Należy ona jak najbardziej do masywu, niemniej jednak gdy mówimy ,,Czerwone Wierchy'', to w myślach bierzemy pod uwagę, głównie tą najbardziej przytuloną do siebie ,,trójcę''. ;) 
Te trzy stanowią jakby jedno, Kopa jest niejako odsunięta.



Coraz odważniej spoglądają na nas z oddali Tatry Wysokie.
Pod górę idzie sporo osób.
Małołączniak- 2096 m.n.p.m. 
Stary słupek, mocno odrapana tabliczka, w pobliżu kamienny pagórek.


Jednak Słowacy mają fajniejsze te szlakowskazy, często fikuśnie rozwidlone, pomalowane, opatrzone czerwonym, lub zielonym daszkiem.
My mamy sporo ,,mniej'' tych Tatr, tylko u nas jak widać, komuś chyba mniej zależy...

Na szczycie mocno wieje, więc szukając zacisznego miejsca, trzeba się trochę obniżyć.
Najlepiej w kierunku łąk nad Rozpadłą Dolinką- od słowackiej strony.







To raczej bezpieczne tereny i wyjątkowy widok na Rozpadłą Grań.
Gdy człowiek już się wydrapie na grań wymyślając niewybrednie pod nosem, jak to bardzo zgłupiał, żeby się tak męczyć, to odwiedzenie poszczególnych szczytów w masywie, będzie niczym machnięcie ręką.
Może z pół godziny zajmie... 
Mniej więcej tyle samo co przejście od najwyższego punktu Kopy Kondrackiej do Małołączniaka. 
Dlatego wspomniałam, że Kopa jest bardziej oddalona. 
Dzięki temu przełęcz pomiędzy nią, a Małołączniakiem (Małołącka Przełęcz) jest bardzo dogodnym miejscem do zejścia/wejścia od strony Doliny Małej Łąki, o czym dobrze wiedzą eksploratorzy jaskiń.

A tu widoki:

  


 Na południe...


Wschód- czyli do tyłu... Pagór Małołączniaka
 

 Zachód- ku Krzesanicy...

 
 Północ- Podhale. W oddali Babia Góra... 

Te przełęcze, które oddzielają napierającą na siebie trójcę, już tak dogodne nie są.
Obrywają się wraz ze ścianami szczytów tworząc skrzesane urwiska.
Wygodna ścieżka z białych głazów prowadzi przez piękną, barwną halę, przetykaną gdzieniegdzie mniejszymi, lub większymi skupiskami głazów.


Wiele osób zachwyca się jesienną szatą Czerwonych Wierchów, kiedy to darnie situ skuciny nabierają koloru uświadamiającego turystę, skąd wzięła się nazwa masywu.


My wolimy lato i jego barwy.
Ciemniejące darnie, szczególnie w pochmurne dni, jakoś przygnębiają... i ten dzień sporo krótszy!
Przed nami podejście na Krzesanicę- 
najbardziej charakterną, najwyższą spośród Wierchów (2122 m.).









Ale nie żeby trudną- podejście zajmie ok.15-20 minut. Natomiast w Krzesanicy z każdej strony można spodziewać się stromych skał. 
To również chyba najbardziej niebezpieczne miejsce na wypadek mgły, lub złej pogody.
Ta najbardziej wyjątkowa, 200- metrowa, północna ściana obrywa się krzesanym urwiskiem aż do dna Mułowego Kotła.






U jej stóp cmentarzysko piargów i złomów skalnych.
Wielki pagór od strony Mułowej Przełęczy wygląda tak, jakby został przekrojony na pół, a przekrój jest wielką, fantastyczną płaskorzeźbą.
Twarze Krzesanicy... 





Wystarczy przysiąść/przystanąć, w okolicach Mułowej Przełęczy by je dostrzec. 
Zatrzymane w czasie, być może runą kiedyś do dna dolinki, podzielając los tych co były przed nimi i dając początek nowym...
Kolejne miejsce, gdzie można przesiadywać bez końca, udając, że czas nie mija.
Zanim tam dojdziemy- zatrzymamy się w okolicach szczytu. 
Miejsce, które rozpozna każdy, kto choć raz odwiedził Czerwone Wierchy.




Rozległa hala podszczytowa usiana jest niezliczonymi kopczykami. 
Mniejsze, większe, rozsypane kupki kamieni... Taka dziwaczna tutejsza tradycja. 
Ktoś zaczął, ktoś spapugował, kolejny dołożył i tak rozrasta się ogród kopczyków. 
Nie ma co się doszukiwać w tym głębszego sensu, tutejsze kopczyki nie mają żadnego znaczenia poza takim, że są niczym napis ,,tu byłem''. 
Tyle, że gdy przyjdę tu powtórnie i tak nie rozpoznam, który to kopczyk był mój.
Ale niech tam! Stawiamy i swój niewyróżniający się specjalnie. ;)
Kilka spojrzeń w kierunku grani, jaką Wierchy 
( a konkretnie ostatni- Ciemniak) zakręcają  ku Tomanowej Przełęczy. 





Ten odcinek od strony zachodniej to bogactwo dziwacznych form skalnych, nazwane Tomanowymi Rzędami.


Dalej ,,zielona plama'' na mapie, odwiedzana przez nielicznych, objęta rezerwatem- grań od Tomanowej Przełęczy, poprzez Tomanowy Wierch, Smreczyński, Kamienistą, aż do Pyszniańskiej Przełęczy.
Od południa Tomanowa Dolina Liptowska, a w niej dawny szlak (oczywiście zamknięty), którym z dawien dawna przemykano z różnych, mniej lub bardziej legalnych powodów. :)
Połyskują oczka Tomanowych Stawków.
Zamknęli Słowacy dojście na Tomanową w 2008, więc nasi w odpowiedzi zamknęli dojście z naszej strony w 2009. 
Jak ,,miło''!
Zarasta kosówką piękne, łatwo dostępne, szerokie siodło przełęczy.
Im dłużej patrzę w tym kierunku, tym większa złość mnie ogarnia na taki stan rzeczy.
Jak ktoś chce wierzyć w głodne kawałki, że chodzi o ochronę przyrody- jego wolna wola.

Spojrzenie ku Dolinie Miętusiej.
Utrzymany przez leśników i robotników szlak jej dnem, doskonale widoczny.
U góry lekko w prawo od największej polany- Przysłop Miętusi.








Schodzimy więc dalej- ku Mułowej Przełęczy, zatrzymując się, aby zamknąć w pamięci północne spojrzenie Krzesanicy.








Z naprzeciwka przygląda nam się Ciemniak.
Zerwy jego wschodnich ścian są równie imponujące.


Naprzeciwległe sobie, nawzajem w siebie wpatrzone- twarze najbliższych sobie spośród Czerwonych Wierchów.




Wiszące dolinki, dla laika zdają się niedostępne, a tymczasem one również były wypasane.
Wzdłuż ścieżyn znowu długie maty ochronne.
Coś mi się zdaje, że wielce nagłośniony remont szlaku na Wierchach, sprzed kilku lat, ograniczył się właśnie do rozłożenia tych mat. ;)
W wielu miejscach są one mocno potargane.



Dla odrodzenia się flory na przedeptanych, bocznych ścieżkach, 
( Których rzeczywiście jest więcej niż jedna.) 
jest to korzystne i jak najbardziej potrzebne.  
Tylko, że ten remont przeprowadza powolutku natura. Z maleńką tylko pomocą człowieka.









   
Od szczytu Ciemniaka- długi Twardy Grzbiet, ze wzniesieniem Twardej Kopy; takie miejsce, które może w przeciwnym kierunku odrobinkę zdenerwować. 
To tak jak przy podejściu na Małołączniak. 
Każdy kolejny garbek daje nadzieję, że już. 
A zdobywając go, przekonujemy się że szczyt jest jednak dalej.
Od Twardej Kopy schodzimy ku Chudej Przełączce. 


Tu rozwidlają się szlaki. 
Czerwony, ten długi, monotonny o którym wspomniałam na początku, biegnie upłazistym ramieniem ponad Doliną Miętusią; równolegle do niebieskiego szlaku z Przysłopu.
Jeszcze raz można spojrzeć na północne zerwy masywu, tym razem z góry. Choć widok jest trochę ograniczony.


Schodziłam nim rok temu. Na jakiś czas wystarczy. ;)
Zejdziemy przepięknym, zielonym szlakiem ku Dolinie Tomanowej.
Uważni wypatrzą nawet ciemny granat Smreczyńskiego Stawu.




To dłuższa, ale piękniejsza opcja.
Dłuższa, bo zielony szlak biegnie w całkiem przeciwnym kierunku, niż wyjście z parku.
Czasu jest akurat tyle, by przed nocą być już w Kirach.


Byłam o poranku w Tomanowej i z zachwytem wspominam rześką zieloność tej doliny.
Czas na spojrzenie na nią w wieczornym cieple odpływającego dnia, choć szarości zacierają już najodleglejsze szczyty.






Cudowne kolory kwiatów porastających zbocza Ciemniaka od tej strony, kropelki brusznicowych korali rozsypane na bogato, szaropurpurowa ziemia Czerwonego Żlebu i nieprzebyte łany dzikich malin w dolinie.













I tylko najmniej przyjemny na zakończenie- długi odcinek dnem Doliny Kościeliskiej.








 Dzień wypełniony maksymalnie, po brzegi...
Jeden z tych, z których można być dumnym.
Chociaż nogi mają za swoje. ;)
Dziwne nie jest- potężne pagóry robią wrażenie nawet z dołu, z okolicznych wiosek i zajmują sporo miejsca w polu widzenia.
Czy kiedyś tam wrócimy? Nigdy nic nie wiadomo. ;)





Kuszą... ale nie szlakiem, 
kuszą tajemnicami jakie je spowijają. 
Chcą być znane z imion poszczególne turnie...
I jednocześnie trzeba to jakoś pogodzić z instynktem samozachowawczym. ;)

Warto wiedzieć na co się patrzy, warto znać więcej niż tylko to na co pozwalają bezduszne przepisy.
Dla mnie warto... ale ja z tych ,,dziwnych'' jestem.;)

Wszak są i tacy, których i to co dozwolone- niewiele obchodzi. 
Ludzie chodzą po górach na ,,różne sposoby''. :)
Może komuś wystarczy do szczęścia piękny widok i nie ma potrzeby znać nazw... 

O Dolinie Tomanowej- wpis tutaj.


I jeszcze kilka zdjęć na koniec.