wtorek, 6 marca 2018

Piękno regli...- Kopieniec Wielki

 Przyjemny, ciepły dzień...
Mamy już drugą połowę sierpnia. I fioletowe do niedawna łany wierzbówki kiprzycy, coraz częściej ulatują białym puchem nad halami...

...................................
 A nam się odwiedzić sąsiedzki Poprad...


O ile z trafieniem do miasta nie ma problemu, o tyle już w mieście jest problem z zaparkowaniem.
Tym większy, im bliżej Starówki naturalnie. ;)
Udaje nam się cudem, przed niewielką kawiarenką, w pobliżu ul.

Levočská. Blisko głównej- Štefánika.
Tuż za ulicą- szarym nurtem płynie Poprad.

Do Rynku Św. Idziego ( Námestie Svätého Egídia) mamy dość blisko.



Centrum rynku zajmują dwa Kościoły.
Pierwszy ewangelicki pw. Świętej Trójcy, na razie jest zamknięty.
Ale z wywieszonej informacji wynika, że za pół godzinki, ktoś go otworzy.
Drugi, położony na tyłach pierwszego, za to o wiele starszy i zabytkowy- wczesnogotycki Kościół Św. Idziego jest zamknięty.

Kościół ten został wybudowany ok. 1245 roku.





Można co prawda zajrzeć przez masywną kratę, ale widok wnętrza jest mocno okrojony.
Z tego co udaje się dostrzec, przepiękne freski bogato zdobiące ściany są w opłakanym stanie.



Przy Kościele sporo młodsza od niego- dzwonnica z XVII wieku.


W pobliżu, na wysokiej kolumnie- figura Najświętszej Maryi Niepokalanej.
Obchodzimy rynek stworzony przez zbiegające się uliczki- dookoła.




Kolorowe kamieniczki po obu stronach, są ,,upstrzone'' różnorakimi szyldami. A w każdej sklepy, kawiarnie, puby, banki...
Aż za dużo.
Wracamy pod Kościół ewangelicki, który właśnie jest otwierany przez jakąś panią.
Zaglądamy do środka, kilka zdjęć...








Jeszcze chwilkę posiedzimy na cembrowinie fontanny, jaka zdobi plac przed Kościołem.
Teren jest wyjątkowo ładny i zadbany. Wokół ławeczki, przystrzyżone trawniki, iglaki posadzone w betonowych kręgach.
Czerwono kwitną pelargonie.




Wejść na placyk z fontanną można przez trzy kamienne bramy, lub od strony Kościoła Św. Trójcy.
Tak od ,,czterech świata stron''. ;) 

Idziemy pomału w kierunku ulicy Štefánika, ale inną uliczką niż przyszliśmy.
I na spokojnie wracamy do Polski.
Jest jeszcze na tyle wcześnie, że postanawiamy ruszyć na coś krótkiego w Tatry.




Wybór pada na Wielki Kopieniec.
Na Toporowej Cyrhli, w zakolu drogi na poboczu, jest jeszcze, albo jest już wolne miejsce. To kolejny cud tego dnia, bo kto próbował tam zaparkować, ten wie, że miejsca na poboczu jest na góra 3 samochody.
To chyba najgorzej położone wejście na teren parku.



Początkowo droga wspina się pod górkę, tuż obok drewnianego parkanu czyjejś posesji. Ale już wkrótce szlak łagodnieje.




Z prawej strony bujna łąka, ograniczona w oddali lasem.
Podobno wiosną zakwita krokusami...
Niestety nie byłam tu w czasie przebudzenia ziemi z zimowego snu. ;)




Trochę niewygodnych kamieni, błotniste koleiny.
Przyjemna polanka otoczona świerkami. 
Widoczne z lewej domy mieszkalne i piękna, zielona łąka pobliskiej przydomowej bacówki. 
Tak blisko cywilizacji, a taki sielski nastrój tu mają. Pozazdrościć.








W oddali bieleje Kościółek OO. Marianów.
Od bacówki, droga jest wyłożona betonowymi płytami.








Mijamy drewniany domek. Wygląda na nowszy, zadbany, jasny, choć otaczają się wysokie trawy i zarośla. 
Wkrótce kolejny. Ten już jest stary, raczej skazany na powolne niszczenie. 
Dzikie bzy, maliniska, łopiany okalają ciemne deski ścian, zaglądają do bezdrzwiowego wejścia.


I jeszcze jeden domek... chyba najbardziej ciepły ( ciepły przyjaznym wyglądem, okolicą... ), taki, że chciałoby się w nim pomieszkać parę dni. 


Dłuższy dach, kryty gontem okala drzwi, spływa bliżej łąki. Okienka są tylko ze szczytów.
I zaraz wita nas las. Jasny, przejrzysty, pełen nagrzanych, soczystych jagód. Jak okiem sięgnąć- poduchy borówek.





Można nazbierać w sezonie i to sporo.
Wygodna ścieżka, a raczej sporo ścieżek plecionych korzeniami. Maleńka kapliczka tuż przy szlakowskazie i druga zawieszona wyżej na świerku.









Droga zbliża się do rozpadliny, wygląda jakby prowadziła korytem wyschniętego strumyczka.
To niewygodna opcja, dlatego turyści powydeptywali sobie ścieżki z boku. 






A na widocznej z przodu polance pojawia się drewniana budka, gdzie należy uiścić opłatę za wstęp na teren parku.
Do tej pory można było myśleć naiwnie, że to szlak bezpłatny. ;)
Jest już po 15.00, jednak pan stróżujący dzielnie trwa na posterunku i pilnuje.
Na niedługo przed polanką szlak staje się bardziej uregulowany.
Droga jest wyrównana, obwarowana i wzmocniona drewnianymi balami.
Kupiliśmy bilety i idziemy dalej.
Droga znowu bardziej przypomina typowe reglowe szlaki.
Po pół godzinie (od początku szlaku), docieramy do rozwidlenia. 



W lewo czerwono znakowana ścieżynka odbija w kierunku Psiej Trawki.
Nasz zielony szlak na Kopieniec i dla chętnych dalszej wycieczki- ku Polanie Olczyskiej; biegnie dalej prosto.
Jeszcze 40 min. do szczytu, wg. tabliczki.




Wyżej przesieka i zarośla dzikich malin.
Coraz więcej kamieni na drodze. Pojawiają się większe głazy.
Wreszcie szlak wznosi się ku górze. 




Na środku drogi usypista skalna formacja, którą trzeba pokonać.
W dole suche koryto potoczku. W górze zbocza Małego i Wielkiego Kopieńca.
Przez Mały Kopieniec brak szlaku turystycznego, za to w pobliżu niego trasa biegowa narciarska.

Kolejna, skalna formacja- rozleglejsza i bardziej wyślizgana.




Sporo na niej piargu.
Jeszcze kilka minut i wychodzimy z lasu.
Przed nami widokowa Polana Kopieniec, z charakterystycznym rzędem dawnych szałasów pasterskich. 



Polana jako jedna z niewielu szczyci się piękną zieloną, kwietną murawą. Dzięki temu że nadal utrzymano tu kulturowy wypas owiec.
Co prawda w wersji bardzo okrojonej terytorialnie, jednak dobrze, że chociaż tyle.
Gdyby głupota zarządców, nie kazała wyrugować owiec z tatrzańskich hal, dziś cieszylibyśmy się dawnymi, pięknymi polanami z cudowną rozmaitością ziół, a nie zanikającymi, zarastającymi chaszczami, pokrzywami i odpływającymi w niebyt. A jeśli nie owce... choć to najlepsza opcja, to hale powinny być koszone. Dla utrzymania bioróżnorodności gatunków.

Czy ktoś wie, że piękny, olbrzymi motyl Niepylak Apollo, dawniej często spotykany na górskich łąkach, znalazł się na Czerwonej Liście Gatunków Zagrożonych...


Dlaczego? Otóż dlatego, że ginie rozchodnik karpacki- gatunek rośliny, na której bytowały gąsienice motyla. 
Ginie, wraz z innymi gatunkami z trawiastych hal, bo pozwala się na ich zarastanie.
Kolejna sprawa, to to, że przyszłe pokolenia, nie będą już miały bladego pojęcia, gdzie leżały dawne, historyczne polany.


Miejsca często będące odnośnikami dla prawdziwych górskich pasjonatów, przesiąknięte oddechem zamierzchłych pokoleń.
Przez szacunek chociażby- powinny zostać utrzymane.

Ekologiczne czubki, krzyczą, że natura ma się rządzić sama.
Krzyczą, dopóki okrągła sumka nie trafi na ich konta- a wtedy nagle okazuje się, że wszelkie działania są w zgodzie z naturą.
Histerie, iż traktor hałasu narobi wjeżdżając na hale- brzmią raczej jak desperacja, gdy nie ma rzeczowych argumentów.
Więcej hałasu robią pseudo- turyści, którzy nie potrafią się zachować.
Zwierzęta przywykły do mechanizacji- samochody TPN, leśników, strażników, śmigają codziennie po terenie parku.
Sprzęt ciężki, piły mechaniczne, wyciągarki itp. są obecne i warczą w parku na co dzień.
Kto czytał wcześniejsze wpisy, wie że ja z tych co bardzo krytycznie postrzegają politykę włodarzy i ich zakłamanie.

Jednak jeśli idzie o koszenie polan, a jeszcze lepiej przywrócenie wypasu- to całym 💗 za tym pomysłem.
A jeśli ufoludków serce boli o ten hałas ciągnika... hmmm zawsze mogą chwycić za kosy i udowodnić światu, jak im dobro przyrody leży na sercu. 😜




Dzięki naturalnym kosiarkom, czyli owieczkom, a konkretnie dzięki ich bobkom, na Kopieńcu i w jego okolicy występuje sporo roślin wapniolubnych.



Oczywiście nie tylko dzięki nim, głównie dzięki specyfice skał, tworzących pagór Kopieńca.
Co nie zmienia faktu, że mimo owego składu, roślinom wapniolubnym nic by nie pomogło, gdyby pozwolono na zarośnięcie okolicznych polan, nawet wapienne podłoże.


Ponad drewnianymi szałasami zielony pas lasu, a sponad niego wystrzeliwują w niebo tatrzańskie szczyty.
Oddalone i zachmurzone, jednak dostrzegalne.
Ci co nie chcą iść na Kopieniec, mogą iść dalej prosto dnem doliny.
Dla potencjalnych zdobywców wysokości 1328 m. n.p.m., w prawo ku górze odbija pętla szlaku zielonego.






Za rozwidleniem, pod samotnym świerkiem- kamienny krzyż z 1950 roku, z wyrytym napisem ,,Nic nad Boga''.
My skręcamy w górę łagodnego zbocza. Kamienne schody nie są ani specjalnie wysokie, ani zbyt męczące.

Z każdym krokiem, coraz więcej szczytów nam się ukazuje.





Rozległy masyw Koszystej, Orla Perć troszkę przysłonięta Żółtą Turnią, wybitniejsza Świnica i dalej aż po Kasprowy i ,,nogi'' Rycerza. Z tej strony wygląda dość ciekawie. Można docenić stromiznę Długiego Giewontu. 


Szlak lekko zawija i pomiędzy świerczkami i krzaczkami halnego jałowca, wyprowadza w pobliże grupy skałek. 





Doskonale widać stąd, zostawione przez nas w dole, oznaki cywilizacji.  ;)
Na wschodzie wyglądają ku nam słowackie szczyty. Nawet pasmo Zachodnich Tatr Bielskich świetnie widoczne.






Kto by pomyślał, że niepozorny Kopieniec, to tak wspaniały punkt widokowy.
Okolice szczytu przechowują również smutną historię- w 1994 roku na zboczach rozbił się helikopter TOPR-u. Zginęły 4 osoby.


Od skałek idziemy w kierunku południowym aż do szczytu.
Po drodze przyjemna, kwiecista polanka.
Już blisko.








Mimo późnego popołudnia, sporo turystów. A i sporo jeszcze idzie z dołu, od strony szałasów.
W dole Dolina Olczyska i Chłabowska, której górną częścią jest właśnie polanka pod Kopieńcem, a która poprzez reglowy masyw Kotlinowego Wierchu, sąsiaduje z Doliną Suchej Wody.





Puste place po wyłamanych świerkach i siwe plamy chorych drzew, zapewne zamieszkałych przez kornika.
Jak można było objąć taką paskudę jak kornik ochroną gatunkową?
Jak można patrzeć przez palce na działalność tego szkodnika i oczekiwać od przyrody, że ma sobie sama z nim poradzić?
To człowiek schrzanił sprawę, obejmując robala ochroną, niech teraz człowiek ruszy zad i naprawi szkody, które tak naprawdę powstały przez jego głupotę (... i to już od samego początku- gdy zdecydowano o nasadzeniach świerków, na miejsce rodzimej buczyny i jodły... Buczyny, której kornik nie tyka, bo mu nie smakuje).

Buczyna jest odporniejsza na halny, a to jest przyszłościowo niezbyt korzystne dla pseudo-właścicieli terenów.
Powalone tchnieniem halnego świerki, da się sprzedać.
Przy okazji zrywki, położy się troszkę tych co się ostały, bo i kto to zauważy.
Nasadzi się nowe, szybciej podrosną niż buki i będą czekać na kolejny halny, który je położy.
I biznes się kręci.
Z buczyną by się tak łatwo nie dało...







Wyraźnie widać szlak Skupniowym Upłazem, niknący za Wielką Królową Kopą.
Warto tu przyjść choćby na zachód słońca.
Bliskość cywilizacji i łatwość szlaku są gwarancją na szybki powrót.
Południowe i południowo- wschodnie zbocza Kopieńca są mocno przerzedzone i zerodowane.








Powoli odradza się na nich szata roślinna.
Daje się to trochę we znaki podczas schodzenia, bo umykających kamyczków sporo.


Coś podobnego do zejścia ku Jaworzynce- Siodłową Percią.





To jest ten minus dawnego, nieregulowanego wypasu.
Przeginanie w żadną stronę nie jest zdrowe. 

Ani w stronę całkowitego zaprzestania, ani w stronę nadmiernego zagarniania wszelkich możliwych terenów pod wypas.
Jak wspominałam już w niejednym wpisie- wystarczy przestrzegać granic. Tereny podszczytowe, a więc zbocza powinny być wyłączone z działalności pasterskiej.
Tereny dolin- jak najbardziej jej poddane.
Wszystko się da, byle z rozsądkiem.
Chodzą sobie krowy i owce po Chochołowskiej Polanie i dzięki temu co wiosnę możemy tam podziwiać bajeczne, fioletowe dywany krokusów.
Piękna, gęsta murawa, przetykana kolorowymi płatkami, wokół Kopieńca, jest tak wyjątkowa dzięki zachowanemu wypasowi i wykaszaniu przyległych terenów. Czy to się mieści w czyimś światopoglądzie, czy nie.





.......................................
Jeszcze kilka minut dla widoków na szarobure, niezbyt dziś przychylne turnie.
Zejście spokojne, wymagające uwagi, ze względu na wszechobecne piargi. Zbocze jest przynajmniej umocnione. 
Drewniane bale, wraz z większymi głazami, imitują schodki i wzmacniają choć trochę- ruchliwe podłoże. 



Warto nie schodzić bokiem. Niech darń spokojnie porośnie zbocza i zregeneruje się to, co latami było niszczone.
To specyficzne skały, dzięki dużej obecności wapnia bardziej kruche niż granity Tatr Wysokich. Bardziej podatne na działanie sił przyrody. Podobne do tych jakie spotkamy na Czerwonych Wierchach. Kto był, ten wie ile tam ścieżek jest wydeptanych po bokach. Ten widział maty ochronne na zerodowanych ścieżynkach.

Jesteśmy już na poziomie polanki i dołączamy do szlaku dochodzącego tu z Olczyskiej.







Z dołu Kopieniec przypomina taką trochę większą górkę.
Ścieżka przecinająca polanę, bardziej przypomina łagodną wiejską polną dróżkę.





Z boku zarosły, niezbyt głęboki rów, a w nim koryto dla zwierząt. Nawet jakaś nitka wody pojawią się w wysokiej trawie. Drewniany mostek przerzucony nad rowem pozwala podejść do szałasów pasterskich.







Te do których zaglądam, mają podłogi wyłożone deskami, tzn. że w środku nocowali pasterze.
Szałasy dla owiec nie mają podłogi, tylko stoją bezpośrednio na ,,gołej'' ziemi.
Gęste, choć pojedyncze kępy paproci, pięknie kwitnie tojad.







W pobliżu domków trafiają się sporych rozmiarów głazy.
Podobno kiedyś cała polana była nimi usiana, ale dla wypasu, oraz później, aby ułatwić koszenie traw- głazy usunięto.

Krokusy zakwitają i tutaj. O ile bliżej niż na Chochołowską i zapewne o wiele luźniej... ;)
Mijamy szałasy, których jest bodajże 8, choć dawnymi czasy było sporo więcej;
i niewielką zagrodę.








Po chwili dochodzimy do kamiennego krzyża, skąd ruszaliśmy pod górę.
Traktem leśnym już poznanym, podążamy w kierunku Cyrhli.








Minąwszy budkę wejściową, można lekko skręcić ku pobliskim krzewinkom, tak bogato oblepionym fioletowymi drobinkami. 





Trasa łatwa, ,,rozbiegowa''. Dobra na początek urlopu w górach, albo na dzień relaksu.
Warto przedłużyć o Dolinę Olczyską, albo Nosal.
Połączyć trzy w jedno ciężko- zawsze któryś odcinek będzie powielany. Ale jest to możliwe, dla upartych.


 
Wielki Kopieniec to jeden z 35 szczytów zaliczanych do Korony Polskich Tatr. 
Ciekawi mogą łatwo wyszukać, co tam jeszcze się zalicza do zdobycia odznaki.
Poza ogólnie dostępnymi, wchodzi tam jeden szczyt dostępny taternicko, albo z przewodnikiem- Mięguszowiecki Szczyt Wielki.
Nie ma jednak wymogu zdobycia wszystkich 35. Złota odznaka  jest za co najmniej 30.
Tak że co kto lubi, niech wybiera ;)
Tereny reglowe, niesłusznie zresztą, traktowane są pogardliwie, przez wielkich ,,zdobyfcuff''. Oni muszą przeć na taką trasę, którą potem mogą się pochwalić. Cóż z tego, że niewiele wiedzą o historii, przyrodzie, prawdziwych zdobywcach... Ważne że ,,zaliczą''. A czym się będą chwalić na tych 1328 m. ? Nie do pojęcia przecież.
Może i na szczęście- bo dzięki temu na Kopieńcu nadal można znaleźć spokój. Mimo bliskości osad i łatwego doń dostępu.
W takie miejsca chodzą całe rodziny, ludzie- którzy nie zaliczają, ale przychodzą, aby wtopić się w góry, stać się ich częścią.






Ten niepozorny, reglowy pagór, dzięki widokom jakie się z niego roztaczają, może bardzo łatwo sprowadzić ,,chorobę'' na turystę. ;)
Chorobę na jaką cierpi większość przyjeżdżających w góry; i nieuleczalną.
Rozbudzi chęć pójścia dalej, zdobycia kolejnych tras, wejścia wyżej.
I nagle może okazać się, że te niewzruszone skały żyją, że potrafią wołać, że przyciągają do siebie. Aż w końcu zaczyna się o nich myśleć codziennie, a trasy planuje się już od powrotu z urlopu... ;)
Reglowe szlaki, reglowe szczyty, są takim przedsionkiem do czegoś więcej.
Warto ich nie pomijać, bo mogą mile zaskoczyć...