Piękny, ciepły dzień. Koniec maja.
I dwie trasy.
Pierwsza- niedoceniana, skryta wśród lasów, mało widokowa...
a jednak wspominam ją jakoś ciepło. ;)
Druga... zresztą- też niedoceniana :D, a nawet krytykowana.
Na początek- najwyższa pośród wałbrzyskich szczytów...
a mimo to nie jest
zaliczana do Korony Gór Polskich.
Niedokładne pomiary dały ten przywilej górze Chełmiec.
I
choć pomyłka została odkryta, PTTK jak na razie nie zamierza wprowadzać zmian w
wykazie koronnych szczytów.
Tłumacząc to faktem, iż wybierano do ,,korony''
niekoniecznie szczyty najwyższe,
ale te o przekonujących walorach trasy i
widokowych.
Choć w przypadku Chełmca i Borowej- w grę wchodzą raczej pomyłki w pomiarach.
Wrodzona przekora nakazuje nam jednak zdobywać tak, jak nam
w duszy gra, a nie tak jak ktoś nam narzuca.
Toteż uznając priorytet Borowej, ku niej kierujemy swe kroki...
Nie zarzekając się jednak, że nie spróbujemy odwiedzić
Chełmca, jeśli nadarzy się ku temu okazja.
Nie zbieramy żadnych pieczątek w książeczce,
potwierdzających nasze odwiedziny na szczytach Korony.
Toteż tak naprawdę jest to nasza prywatna, niekoniecznie
zgodna z narzucanymi normami - Korona...
a raczej jej (jak na razie)
skromniutki zaczątek.
Robimy to dla własnej satysfakcji, a to czy nam ktokolwiek
uwierzy w fakt bycia tu i ówdzie-
jest sprawa drugorzędną.
Brak parcia, aby zdobyć wszystkie szczyty Korony.
Jak się
uda- będzie wspaniale.
Jeśli nie - pozostaną i tak cudowne wspomnienia z tych
miejsc,
które udało się odwiedzić.
..............
Powaliła mnie odpowiedź PTTK na jedno z pytań zadane na
stronie, a brzmiało ono:
,,Przed zapisaniem się do Klubu byłem już na kilku
koronnych szczytach. Czy będzie mi to zaliczone do Korony?''
Odpowiedź:
,,Niestety nie. Zdobywanie
szczytów zaczynamy od daty przystąpienia do Klubu.'' :D
Czyli nieważne, że zdobędziecie wszystkie szczyty, przed
przystąpieniem do klubu i opłaceniem składki,
i wpisowego. To się nie liczy. :P
Zapłacić, a potem zdobywać jeszcze raz.
Dopiero niezbędne
opłaty pozwalają uzurpować sobie prawa do Korony! Ot co!
Jeśli komuś zależy na zdobyciu insygniów zdobywcy-
kolekcjonowanie pieczątek w książeczce to fajna sprawa.
Hobby, sprawdzenie się, poczucie spełnienia...motywacja by
kompletować coraz więcej...
Oczywiście warto. Czemu nie.
Może niektórzy nie mają aż tyle uporu i konsekwencji, by
ciągnąć swój zamiar,
gdyby nie zmotywowanie pieczątkami.
Szczególnie dzieci to motywuje; a przy okazji kształtuje w nich trudną miłość
do gór.
Ale zdobyty szczyt- przypieczętowany, czy nie, to nadal ten
sam szczyt- w obydwu przypadkach.
Każdy niech sam wybierze styl w jakim go zdobędzie.
Bo każdy sposób jest dobry!
My pozostaniemy przy swoim, tworząc ,,koronę'' wg. własnych
upodobań- z Borową i Postawną
(Obok Rudawca- który również nie jest tym największym w
górach Bialskich).
Jedziemy więc do miasta Wałbrzych, by tam odszukać ulicę
Nowy Dom.
Jadąc autkiem i pomagając sobie GPS-em, nie jest to żadnym
problemem.
Ulica Nowy Dom, to wąska uliczka na obrzeżach miasta, która
wybiega dość wysoko, aż do stóp Gór Wałbrzyskich.
Jest wąska, piaszczysto-
żwirowa, a ostatecznie staje się leśną drogą.
Jadący pociągiem, muszą się kierować od stacji kolejowej, na
ulicę Gdyńską.
Wg. mapy szlaków, już od dworca powinny pojawić się
oznaczenia.
Ulicą Gdyńską należy podążać do jej końca, aż do ul.
Niepodległości,
a tą z kolei ok. minutki, do odchodzącej w lewo ul. Kosynierów.
Ta ostatnia doprowadzi do zakola uliczki Nowy Dom.
Jest to
jednocześnie szlak żółty.
Uliczka wiedzie pośród
bujnych łąk.
Raz na jakiś czas- domy mieszkalne.
Do Borowej można dotrzeć również szlakiem czerwonym, który
również ma początek na ulicy Kosynierów.
Z tym, że wg. informacji jest on jeszcze mniej widokowy, niż
wybrany przez nas żółty.
Doprowadza do szczytu od drugiej strony.
Coś mi się zdaje, że szlaki te są porównywalne, a kto
dysponuje czasem i chęciami, może sprawdzić.
Borową można również zdobywać od Rybnicy, lub od Jedliny-
Zdroju.
Co kto woli, albo skąd komu bardziej po drodze.
My stawiamy samochód mniej więcej
na wysokości nr.7 uliczki- Nowy
Dom.
Tam jest sporo miejsca i nasz samochód
nikomu nie będzie przeszkadzał.
Ale... no właśnie, jest jedno ,,ale''.
Stawiając tam
samochód, omijamy ciekawy punkt trasy.
Zamkową Górę, na której ostały się ruiny dawnego,
średniowiecznego zamku- Nowy Dwór (dawniej Ogorzelec).
Aby była ona jednym z punktów planowanej trasy,
najlepiej
postawić samochód w rozwidleniu ul. Kosynierów.
A dalej ,,z buta''. ;)
My natomiast idziemy spokojną, leśną trasą.
Mijamy maleńką
kapliczkę, zawieszoną na drzewie, oznaczonym żółtym szlakiem.
Cokolwiek błotnista droga, wije się pomiędzy łąkami,
młodnikami i starymi, przepięknymi drzewami.
Te najpotężniejsze buki, przeplatają swoimi korzeniami
wysokie wały ziemne, po obu stronach drogi.
Drogi, która zagłębia się w bordowo- brunatne, leśne
podłoże.
Co jakiś czas spore kałuże. Chyba nieźle lało, przed naszym
przyjazdem.
Po ok. pół godzinie, nasz szlak wskakuje (dosłownie!) w las,
pod zwieszone nisko, gałęzie buczyny i okolicznych krzaków.
Ścieżynka pnie się pochyłym, śliskim korytem, które ścielą
warstwy opadłych liści,
zmiksowane ze sporą warstwą błota.
Idziemy boczkiem, na
ile puszczają okoliczne zarośla, aby nie pojechać na tyłku- w tym błocisku.
To nie trwa zbyt długo. Może 5 minut ?
I w końcu wydostajemy
się na jasną, przestronną polankę, od której odchodzi,
oprócz naszej, jeszcze
pięć ścieżek.
Kozia Przełęcz- a na niej tablica informująca o pobliskim
pensjonacie ,,Zacisze Trzech Gór'', w Jedlinie Zdroju.
Widoczna w kierunku pn-wsch. droga biegnąca rozległą, ciepłą
łąką,
pokrytą wysokimi trawami, prowadzi właśnie do tego pensjonatu.
Końcówka uliczki Pokrzywianka.
Na polanie ruiny dawnego domostwa. Ciekawość zaprowadziła i
tam. ;)
Tam gdzie oko sięga najdalej, widoczne wzniesienia
Przedgórza Sudeckiego, oraz masyw Ślęży.
W przeciwnym kierunku, odbiega szlak alternatywny w kierunku
Wałbrzycha, a zaraz obok następny prowadzący ku Rybnicy.
A na nim, w pobliżu kupki ściętych gałęzi, najspokojniej w
świecie, pożywia się sarenka.
Przygląda się nam przez chwilę, a upewniwszy się, że jednak
i my ją widzimy,
jednym skokiem znika nam z oczu.
Na północ biegnie niebieski szlak- na górę Wołowiec.
Ten sam kolor przyłącza się i do naszej trasy.
Od tej pory podążamy więc szlakiem niebiesko- żółtym.
Idziemy wprost przed siebie, ku Przełęczy pod Borową.
Niedługo- ok. 0.5 km., aż do zakrętu, na którym odłączy się
szlak żółty i zbiegnie stromo w dół, prowadząc ku Jedlinie.
Tabliczka na
rozwidleniu informuje, że szlakiem tym można dotrzeć do Jedlinki- barokowego
pałacu,
w którym dziś znajduje się luksusowy hotel i restauracja.
Oznaczenie przełęczy to surowa, betonowa,
niczym
pomnikowa- płyta.
Do naszego niebieskiego koloru, dołącza czerwony i skręcając
w prawo, ciągnie nas lekko pod górę, zboczami Borowej.
Tak naprawdę u stóp, a raczej na zboczu
Borowej jesteśmy już od jakiegoś czasu.
Przynajmniej od Koziej Przełęczy.
Tylko tak nieśmiało
okrążamy królową, nie chcąc ,,na chama'' drzeć na wprost, po stromym, zarosłym
chaszczami zboczu... ;)
Do tego bardzo lekkim, ,,śmieciuszkowym'', utworzonym z warstw rozkruszonego listowia i gałązek, w którym zapadają się buty.
Widoków jak na lekarstwo.
Czasem jakaś przestrzeń, migawki przyległych terenów- pomiędzy drzewami.
Przy drodze zarośla. Co
chwilę atakuje jakiś bzykolot, ale na szczęście nie ma ich dużo i nie są zbyt
natrętne.
Machnięcie ręką od czasu, do czasu, wystarcza.
Szlak nie jest męczący, a
droga szeroka i dość wygodna. Trochę błotnista.
Lecz na tyle przyjazna, że od
czasu do czasu mijają nas turyści na dwóch kółkach.
Jeden quad też się trafił.
Od Przełęczy pod Borową,
20 minut do Rozdroża pod Borową.
Bardzo miłe miejsce.
Pachnie nagrzanym igliwiem.
Postanawiamy coś przekąsić na niewielkim pagórku tonącym
w promieniach słońca.
Siadam i zrywam się natychmiast,
niczym jedna z postaci ,,Pana Tadeusza'' ;)
Najpracowitsze mieszkanki lasu, nie
są obojętne na nieproszonych gości.
Szybki posiłek ,, na stojąco''.
:D
Pośród cienistego lasu,
dostrzegamy nasze dalsze podejście.
I nie wygląda ono wcale
zachęcająco. Wiem- zdjęcia trochę kładą stromiznę, ale jest ona większa niż na fotkach.
Koniec ceregieli. Surowe
z tej strony oblicze Borowej, nie pozostawia złudzeń.
Czerwony szlak wbija się
w zbocze.
Pośród ciemnych pni świerków i buków, wymytym, wysypanym odłamkami
skalnymi i gałązkami,
niemożliwym do wdrapania się korytem, ciągnie ku górze.
Zjazd zimą tędy, musi być
niesamowity .;)
Dotychczasowy, niebieski szlak biegnie
spokojnie w dół- ku miejscowości Rybnica.
I z tamtej strony słychać
nadchodzących turystów.
Jak widać, okoliczne tereny cieszą się całkiem sporym
zainteresowaniem.
Stojąc u dołu, wiemy że
centralnie środkiem- nie ma szans.
Wszystko zjeżdża, osypuje się.
Trzeba sobie radzić
boczkiem.
Przynajmniej jest o co się
oprzeć , czego przytrzymać.
Stopy zapierają się o korzenie drzew.
Pierwszy etap podejścia
za nami.
Można z góry popatrzeć na stromiznę centralnej części szlaku.
Najtrudniejsze pokonane.
Dalej wciąż pod górę- ale już nie tak ostro.
Łagodnymi pagórkami ku
górze.
Na jednym z takich podejść ktoś ułożył strzałkę...
Nie zgadniecie z
czego. ;)
Z marchewki i ogórka! :D
:D :D
Ktoś miał za dużo widocznie,
albo nie smakowało. ;)
Długie wiotkie trawki
pomiędzy świerczyną.
Sporo gałązek, płaskich
charakterystycznych kamieni.
Rudobrązowa lekka ściółka, pełna suchych igiełek i
rozkruszonych, głównie buczynowych liści.
Każde wypłaszczenie terenu otaczają miłe,
zielone polanki,
głaskane migającym między gałęziami- słońcem.
Przy szlaku pochyla się
niejedna brzoza. Po prawej, miniemy cały zagajnik brzózkowy; a ostatnia polanka nieoczekiwanie staje się celem.
Celem, kompletnie bez
widoków . ;)
I tak, że jest jakiś słup
drewniany, wsparty kamiennymi podporami i tabliczka- z nazwą szczytu.
Do niedawna podobno nie
było.
Na środku kamienny krąg-
z przeznaczeniem na ognisko.
Z czego skwapliwie
korzysta spora grupka osób siedzących dookoła. Imprezka na całego ;)
Pieką się kiełbaski, a i
coś niezbędnego do popicia jest. :D
Zapraszają, aby się
przysiąść, ale my na ten krótki dzień, kompletnie niewyposażeni . :D
Niezbędników potrzebnych na
ognisko, tym bardziej towarzyskie- brak.
Prócz tego mamy dalsze plany na ten dzień.
No i kto by to
przewidział, że tam na szczycie takie fajne warunki- do posiadówki...
Nawet namiot tam wziąć ,
to niezły pomysł.
A tak, to po zrobieniu
kilku zdjęć, zmywamy się w drogę powrotną.
Przyjemnie się schodzi,
cały czas spokojnie i łagodnie ku dołowi.
Nawet odcinek obchodzący najbardziej
stromy etap, pokonuje się dość łatwo-
choć myślałam, że będzie ,,więcej
jazdy''.
Zapewne w czasie ulewy,
można na to liczyć. ;)
Pół godzinki- 40 minut,
na powrót bez pośpiechu.
Dla przebywających w
okolicy, wypad na Borową- może być przyjemnym, poobiednim spacerkiem. :)
Bezpiecznie docieramy do
samochodu i wkrótce jesteśmy już na obrzeżach Wałbrzycha.
Za naszymi plecami
pozostaje zielona ściana gór ponad miastem.
Jedziemy na zachód, w
kierunku Kamiennej Góry, aby tuż przed nią odbić na północ
i jadąc wzdłuż Rudaw
Janowickich przez Marciszów,
Kaczorów, Radomierz,
ostatecznie dotrzeć do wsi Komarno.
Wieś wtulona w rozległe
niskie pagóry Gór Kaczawskich.
Skręcając w prawo, tuż
przy Kościele,
(...tam jest jeden przystanek autobusowy. Dla przybywających
komunikacją- lepiej wysiąść na następnym. Tylko należy się upewnić, co do faktu, czy każdy autobus go odwiedza.)
jedziemy tak, jak
prowadzi dalej droga główna.
Wkrótce po prawej miniemy kolejny przystanek
autobusowy, z zatoczką.
Niezmotoryzowani- od tej
pory muszą iść pieszo, cały czas w dotychczasowym kierunku.
Droga wkrótce zatacza
półkole w lewo i ciągnie pod górę,
pośród szeregowo ustawionych, okolicznych
domków.
Od ostatniego przystanku,
do końca wsi- ok. 40 min. drogi pieszo.
Autem można spokojnie
dojechać do ostatniego, widocznego po prawej stronie, skrytego za szpalerem
drzew- zabudowania.
Asfalt przechodzi w
piaszczysty trakt.
Tam na poboczu jest sporo
miejsca do zaparkowania.
Idziemy dalej, lekko pod
górę, piaszczystą, nagrzaną, wiejską drogą.
Będę się sprzeczać z
każdym, kto powie, że szlak na Skopiec jest najnudniejszy, nieciekawy,
beznadziejny,
etc., etc.,
... spośród
wszystkich szlaków koronnych.
Nie znam ich wszystkich- tak jak zaznaczyłam na początku.
Ale skoro
poznaliśmy szlak na Skopiec i wywarł tak pozytywne wrażenia-
to jak może być taki beznadziejny? ;)
Jeśli ktoś lubi wieś,
uroki nagrzanych łąk i pól, piaszczyste drogi- to będzie zachwycony.
W oddali, w ciepłej,
połyskliwej mgiełce, kryją się Karkonosze.
Nad wysoką, bujną roślinnością
łąki- gromadki motyli.
Skopiec jest od początku
doskonale widoczny.
To lesiste wzniesienie po prawej, które tak naprawdę ma
dwa wierzchołki.
Można się spotkać z różnym sposobem nazywania.
Niektórzy uważają, że
cała góra to Skopiec- tak jeden jak i drugi wierzchołek.
Tyle, że ten z masztem
radiowym jest nieco niższy.
Mimo wszystko wierzchołek masztowy dostał i tak
swoje własne imię- Baraniec.
I dłuższy czas
dyskutowano, na temat przyznania palmy pierwszeństwa,
ze względu na wysokość
tegoż, jak i właściwego Skopca.
Pojawiały się również
głosy, że może jednak wyższa jest sąsiednia Folwarczna,
która jak przystało na
tamte okolice, również wyskakuje po drodze pomniejszym wzniesieniem- Maślaka;
a
która znajduje się dokładnie po przeciwnej stronie naszej drogi- naprzeciwko
Skopca.
Mijamy ogrodzone drutem
kolczastym- pole uprawne.
Za nim pierwsze rozwidlenie, które nas nie interesuje.
To wyjazd
przeciwpożarowy.
Ale i prawdopodobnie
możliwość dostania się na Maślaka.
Przy drodze dziwaczny
element rozpoznawczy szlaku.
Suchy, rozwidlony pniak, ustrojony butami.
Każdy but
pomalowany farbą na inny kolor.
Taki znak rozpoznawczy, że idziemy dobrze.
Miejsce to- to Rozdroże przy przełęczy Komarnickiej.
A pniaczek należy do uschniętej czereśni, i został przysposobiony przez tamtejszą artystkę p. Magdalenę Osak, na artystyczną rzeźbę, nazwaną ,,Droga w Błękit''. Coś w tym jest...
Ogólnie, samo oznakowanie szlaku- takie sobie.
Choć z tego co wyczytaliśmy- było jeszcze gorzej.
A więc ktoś- coś pomału
działa w tej kwestii.
Już widoczna droga w
prawo.
A na wprost nas, na samotnym drzewku owocowym-
niebieska strzałka, nakazującą skręt w prawo.
Jesteśmy na Przełęczy
Komarnickiej.
Rozjazd dróg polnych. Sama bym nie wymyśliła, że to
przełęcz.
Przecinamy więc łąkę i dostrzegając przy okazji, niewielką białą
tabliczką z niebieską nazwą ,,Skopiec'',
(z oddali słabo widoczna)
przymocowaną do drzewka; idziemy w
wyznaczonym kierunku.
Na tym etapie, można
powiedzieć, kierujemy się na maszt radiowy.
U stóp Barańca, skryta w
zieleni drewniana chatynka.
Można w niej przeczekać deszcz, wysuszyć ciuchy; a
nawet przenocować.
Jest miejsce na poddaszu i drabinka, aby tam wejść.
Przynajmniej była.
Miła ścieżyna, leciutko
pod górę, pośród zieleni różnych gatunków roślin.
Chyba dawne tereny
ogródków, przejęte przez naturę.
Bo pośród drzew widoczne są jabłonie,
czereśnie, grusze, leszczyny.
Poniżej krzewy porzeczek i malin.
Akurat- piękną bielą kwitną
głogi i jarząbki.
Gdzieniegdzie fioletem połyskuje łubin.
A do tego cały wachlarz gatunków drzew liściastych...
Z tyłu mamy widoczek na
wzniesienie Folwarcznej.
Przed nami znów
rozwidlenie dróg i jak widać na drzewie-niebieska strzałka nakazuje skręt w lewo.
Cienisty, leśny trakt.
Gospodarka
leśna i w tych rejonach ma się świetnie.
Zapach świeżo ściętego drzewa dość
intensywny; przy drodze równo poukładane stosy.
Może 5 minut i jesteśmy
na Przełączce pod Skopcem.
No i konsternacja. :o
Rozwidlenie bez
jakichkolwiek znaków.
W prawo- droga na szczyt
z masztem. (Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to Baraniec...)
W lewo- nieciekawa
ścieżyna ginie w lesie.
Na wprost łąka, a w
oddali widoczna wschodnia część gór Kaczawskich,
z najbardziej
charakterystyczną górą Połom...
Charakterystyczna, bo lekko nadgryziona
przez kamieniołom.
Eksploatowano tu
wapienie.
Na środku naszej drogi-
wspaniały, rozłożysty buk czerwonolistny.
No cóż- najbardziej
prawdopodobny wydaje nam się kierunek, z którego sterczy ten cały maszt
radiowy.
Więc tam ruszamy.
Dochodzimy pod ogrodzenie.
Nigdzie nie widać żadnych oznaczeń szczytu, więc
ładujemy się w krzaczory dorastające siatki ogrodzenia.
I nawet coś znajdujemy.
;)
Kupkę kamieni pośród zarośli i dwa długie kije wbite w środek.
Naczytałam się na temat
nieatrakcyjności Skopca i opinii, że brak tam tabliczki-
więc uznajemy, że
chyba trafiliśmy odpowiednio.
Tym sposobem,
niezamierzenie zdobywamy sąsiada Skopca,
czy jak kto woli drugie jego wzniesienie- czyli Barańca.
Długo tam nie stoimy-
dość nieciekawe otoczenie.
Więc wracając przy
siatce, a następnie szeroką uczęszczaną drogą,
znów zatrzymujemy się na
rozwidleniu przy przepięknym, czerwonym buku.
Ale coś nie daje mi
spokoju. Nie darowałabym sobie, gdybym nie sprawdziła.
Ta najmniej interesująca
ścieżka w lewo, która ciągnie lekko pod górę w las.
Upieram się, że zajrzę
tam, choć na kilka metrów w głąb.
Wstępny liściasty
młodnik, przechodzi w ciemny, świerkowy lasek.
Ciekawość zostaje
nagrodzona.
Na jednym ze świerków dostrzegam niewielką, żółtą tabliczko-
strzałkę,
a na niej czarnymi literami napis ,,Skopiec''.
Strzałka kieruje w
boczną, leśną, wąską dróżkę (w lewo).
Ta doprowadza do malutkiej polanki
usłanej suchym igliwiem.
Kilka wrosłych, ciemnych głazów.
Na młodziutkiej, cienkiej
brzózce, stara tabliczka z nazwą szczytu.
Ale jest również
nowiutki, zielony słup z dużą, wyraźną, żółtą tablicą,
na której czarnymi
literami wymalowane imię szczytu i jego wysokość.
Ponieważ spotkałam się w
sieci, z podważaniem wysokości Skopca,
(już znalazłam informację, jakoby miał
zaledwie 600 m.
Co stawiałoby go w rankingu poniżej najniższego w
rzeczywistości, szczytu koronnego- czyli Łysicy )
w tym miejscu pragnę
zaznaczyć- tabliczka jest niezbitym dowodem na fakt,
że jakiekolwiek inne,
przypisywane wysokości, niż ta właściwa- tj. 724 m.n.p.m; są całkowicie mylne.
Skopiec jest najwyższym
szczytem Gór Kaczawskich i jedynym co może to zmienić są ewentualne ruchy
górotwórcze w tym rejonie,
lub jakieś trzęsienie ziemi- połączone z rozpadem
najwyższych wzniesień. :D
Umocowana na słupie,
czerwona skrzyneczka, kryje pieczątkę i gąbkę z tuszem...
Więc można sobie samemu
klepnąć dowód w książeczce KGP- iż szczycik został zdobyty.
Oprócz pieczątki, same
skarby! Sporo pamiątek w stylu ,,tu byłem'', niezbędników- a więc zapałki,
długopis, papieros, karteczki, chusteczki, a nawet tampon i kilka drobniaków.
;)
Ktoś nawet zostawił
podpisaną podpaskę. Widocznie zabrakło kartki, więc pomysłowość się chwali!
Zostawiamy i swoją
karteczkę.
Kilka zdjęć .
Widoków
przestrzennych brak.
Posiedzieć za bardzo też nie można- głazy nie są zbyt
wygodne, ostrokrawędziste.
No i mieszkanki ściółki- sporych rozmiarów
mrówy, nie są zachwycone natrętami. ;)
Ale coś sprawia, że nie
chce mi się stamtąd wychodzić.
Schowani w tym przytulnym, leśnym pokoju,
jeszcze chwilę stoimy.
Ja opuszczam go ostatnia... i wychodząc, jeszcze kilka
razy oglądam się za siebie.
Może ta tajemniczość, z
jaką krył się pośród zarośli,
ta satysfakcja, że znaleźliśmy szczyt, mimo
niedokładnych oznaczeń...
A do tego ten ciepły,
rustykalny klimat otoczenia.
To wszystko sprawia, że
szlak na Skopiec- będziemy niezwykle serdecznie wspominać.
Choć coś pozostało niedokończone... A może tylko mi się tak wydaje. Nie mogę się pogodzić z faktem, że punkt pomiarowy Skopca, a więc teoretycznie ten właściwy szczyt jest trochę dalej.
Czemu komuś przyszło do głowy pyrgnąć słupek ze skrzyneczką i oznaczeniem, trochę wcześniej, a nie tuż przy punkcie ???
Niestety- o słynnym pkt. AC.0270 wyczytałam dopiero po powrocie do domu.
A może obydwa położenia, znajdują się na tej samej wysokości...?
A może zwyczajnie nie dopilnowano poprawnego umieszczenia oznaczeń...?
Jeśli się czegoś dowiem- uzupełnię we wpisie.
W każdym bądź razie- jeśli już ktoś wybrał się na Skopiec, to nie problem podejść od tabliczki głównej, jeszcze odrobinę do przodu i znaleźć ów żelazny punkt.
Na zdjęciu powyżej widać naszą ścieżynkę w lewo- tuż za drzewem. I widać doskonale, że szeroka dróżka główna biegnie jeszcze dalej. I tam ciekawscy muszą podążać. ;)
A my mamy nadzieję, że jeszcze tam powrócimy... :D
Wracamy.
Na rozwidleniu, układamy ,,strzałę'' z gałęzi.
Ciekawe, jak długo wytrzymała... ;)
W lesie kwitną
konwalie- jedne z tych kwiatów, które kocham najbardziej.
W dole- jak uśpione-
domki Komarna.
Ponad łąkami, w oddali- zielone wzgórza Rudaw i zamglone pagóry Karkonoszy.
Ciepło, pięknie,
pachnąco...
Szkoda wracać...
Szkoda schodzić z tej drogi wiodącej w błękit...