poniedziałek, 31 grudnia 2018

Śnieżnik

Międzygórze- nierzeczywiste, bajkowe, dziwne...
Wciśnięte pomiędzy okoliczne wzgórza, nad potokiem Wilczka, szeregowo poustawiane, charakterystyczne domki.
Wieś, będąca niegdyś niemieckim kurortem, ocaliła swój charakter mimo zawirowań historii.

Domy spadają ścianami, poprzez wysokie kamienne podmurowania, aż do koryta potoku.
Ciężko tu mówić o działkach wokół domostwa.
Z jednej strony uliczka, z drugiej potok.
Nie mam silnej klaustrofobii; do niezbyt ciasnych jaskiń- typu Mroźna wejdę bez problemu...

Jednak miałam dziwne uczucie w wsi.
Wzgórza wyniosłe z obydwu stron. 

Nieodparte wrażenie, że napierają na osiadłe w dole domki tak bardzo, że spychają je nad sam brzeg Wilczki.
A patrząc z drugiej strony- wioska śpi schowana bezpiecznie w ramionach masywu; zacisznie i spokojnie.

Wiele pięknych przykładów architektury tyrolskiej.
Stareńki Kościół Św. Józefa Oblubieńca, do roku 2000, jedyny który miał pokrycie dachu z warstwowanego łupka. 
Od stosunkowo niedawna chlubi się dachem ze zwykłego, drewnianego gontu.
Kościołem opiekują się Misjonarze Krwi Chrystusa.
Wnętrze drewnianej świątyni, świadczy o wyjątkowym kunszcie rzemieślniczym. 
Piękny ołtarz główny, w stylu barkowym, z obrazem Patrona.
Na pobliskiej, niezbyt wysokiej Iglicznej- 

osiemnastowieczny Kościółek Matki Bożej Śnieżnej.
Maleńka (39 cm. wysokości) figurka Maryi z Dzieciątkiem, wyrzeźbiona w lipowym drewnie, umieszczona w barkowym ołtarzu.
Spod Kościoła, przy sprzyjającej pogodzie, widoki na okoliczne szczyty i miejscowości.

Kto wie, że Międzygórze zagrało syberyjską tajgę w pierwszym odcinku serialu ,,Czterej pancerni i pies''?
Obawiam się, że młodsi rocznikowo mogą zapytać: ,,Co to za film...?'' 

Tym bardziej, że kiedyś wspominając ten film, spotkałam się już z całkowitą ignorancją.
Klasykę polskiego filmu wypadałoby znać jednak.


Lądujemy więc w tym zakątku, na tyle wcześnie, że można przejechawszy całą wieś, zaparkować samochód na jej końcu; położonym tuż przy potoku, niewielkim parkingu na kilka samochodów.


Pogoda nie sprzyja. W powietrzu wisi mgiełka. Kropidła jeszcze bezlistnych gałęzi błogosławią osadzającymi się na nich kroplami wilgoci.
Widoków to dzisiaj nie będzie.
Może ze dwa samochody oprócz naszego.

Szlak początkowo biegnie wzdłuż uroczych mini-kaskad Wilczki. W korycie- spore omszałe głazy.



Fantastyczne, powyginane ramiona buków, obwarowujących brzegi; porosłe srebrno-zielonymi porostami.


Maj w górach to zwykle zbyt wcześnie na listki na drzewach. Jeszcze sporo mokrego śniegu i błota pośniegowego tam gdzie częściej drepczą stopy turystów.
W końcu z jakichś powodów Śnieżnik i Śnieżka dostały takie a nie inne imiona... ;)
Czas się tam wybrać w czasie ,,wybuchu zieleni''. ;)

Tuż za parkingiem, resztki dawnej skoczni.
Wytarty pas na zboczu Szklarnika, porasta powoli murawa.






Obok drewniana wiata i tablica edukacyjna.
Niebieski szlak umyka w kierunku Góry Parkowej i Przełęczy Śnieżnickiej.
Szeroka droga dojazdowa oplatająca masyw doprowadza nas do rozwidlenia i wydeptanej w lesie ścieżyny.



A raczej kilku ścieżyn ciągnących pod górę, przeplatanych warkoczami korzeni.



Przekraczamy więc drewniany mostek nad potokiem (rozwidlenie) i tuż obok malutkiej, białej kapliczki, dość męcząco pniemy się pod górę.





Kto chce, nie musi iść tym szlakiem.
Droga dojazdowa, o której wspomniałam, co prawda dookoła, ale również prowadzi w kierunku schroniska.
Można wybrać prawą, lub lewą odnogę.

Lewa- dość okrężnie, lecz łagodnie poprowadzi do Przełęczy Śnieżnickiej.
Prawa, zwana Czarną Drogą, doprowadzi do tego samego miejsca, do którego my podążamy leśnym skrótem. 



Należy tylko skręcić w odpowiednim miejscu.  Dalej prosto nie warto, bowiem droga ta okrążywszy zachodnie zbocza, zginie ostatecznie w żlebie poniżej Dzikich Skał.
No chyba że ktoś wie o leśnym, nieoznakowanym skrócie, wybiegającym z zakola Czarnej Drogi...- to wtedy warto. ;)

Z tego co widać, ten górny odcinek jest  wykorzystywany raczej do zwózki drzewa.
Las, którym podchodzimy, ścielą ostrokrawędziste, luźne kamienie, wrosłe- ciemne głazy i skruszone listeczki buków. 



Jak mądrze mówią tablice edukacyjne, te wrosłe, ciemne formacje- to bloki gnejsowe.
Są takie miejsca, gdzie tworzą one całe gołoborza.



Po ok. 30 min. wchodzimy na wyższy odcinek drogi dojazdowej owijającej górę.
I znów- jeśli pójdziemy nią do końca, dotrzemy do tej, która na dole biegła w lewą stronę i wylądujemy na Przełęczy Śnieżnickiej.





Szlak czerwony biegnie tą drogą na krótkim odcinku, aby potem skręcić w prawo, pod kątem ostrym, na zbocze Średniaka.
Możliwość ,,lewizny''- skrótu/ścięcia ostrego dzioba szlaku.
Ale to odkrywamy już na zejściu.


Poprzez wyrąbane, ale i porastające młodym laskiem- polany, mamy widok na zalesiony Smrekowiec. 



W jego podszczytowych partiach, nadal widoczne ślady klęski ekologicznej z lat 80-tych ubiegłego wieku.


Idziemy łagodnie pod górą, wokół głównej kulminacji Średniaka. Szlak nie zdobywa go, a jedynie okrąża.
Wejście na Średniak jest możliwe nieoznakowanymi ścieżynami.



Tu wyżej- już na całej szerokości szlaku leży mokry śnieg. Idziemy wcześnie rano i jak na razie
błotka nie ma.
Większość trasy mało widokowa.
W pewnym momencie, gdy szlak łagodnie zakręca na wschód- wychodnia skalna.






Widoki w kierunku grani głównej masywu Śnieżnika, w kierunku zachodnim. 
Najbardziej wybitny pagór z tej strony to Mały Śnieżnik.
Naszego celu stąd nie widać. Ale gdyby wejść przy odpowiednich warunkach, na szczyt Średniaka, panorama znacznie się rozszerzy.
My nie wchodzimy. Jest mokro i ślisko.
A i w lesie, jeszcze całkiem grube poduchy śniegu i wytopionymi wokół pni drzew- dziurami. ;)





Tam gdzie słońce zdążyło wytopić śnieg, długie włosy suchych traw.
Nadal pochmurno, więc i widoki wątpliwe.
Kolory ciemne. 
Kilka minut i dochodzimy do grupki skał- Kozie Skały.


Siąpi deszczyk. Raz mocniej, raz słabiej. 
Dłuższy czas przeciągamy moment wyciągnięcia płaszczy.
Jednak w końcu zaczyna tak chlapać, że nie ma wymówek.

Do Hali pod Śnieżnikiem- niecały kilometr.




Wkrótce łagodny, trawiasty żleb- przerwa w lesie. 
Ten sam u którego stóp urywa się Czarna Droga.
I po lewej w oddali na wzniesieniu- widoczny budynek schroniska.
Ciężkie chmury sypią kropelkami. 




Podejścia na halę uciążliwe- błoto, śliskie trawy, rozciapciany śnieg i woda.
Z ulgą zamykamy za sobą drzwi schroniska, chowając się w jego wnętrzu.
Nastrój w schronisku...hmmm...- średni ?
Coś takiego jest, że w pewnych miejscach człowiek czuje więcej ciepła, w innych niekoniecznie.





Schronisko Zbigniewa Fastnachta nie zauroczyło mnie.
Ale to nie znaczy, że od razu je skreślam.

Może i niekorzystna pogoda miała swój udział w nastrojach i tym samym- w ocenie.




Szarlotka nieciekawa, śmietana w spreju, piwo... akurat wtedy- tylko w puszkach.
Tym co osłabiło mnie całkowicie, była kartka informacyjna przyczepiona na tablicy, a dotycząca godzin bezpłatnego pobierania wrzątku. 😮 😄





Niemniej jednak, schronisko szczyci się wspaniałą przeszłością. 
Założone przez księżnę Mariannę Orańską- właścicielkę znacznej części terenów Ziemi Kłodzkiej.
Warto poczytać, bo to ciekawa postać, której olbrzymiego wkładu w rozwój gospodarczy tych terenów, nie sposób pominąć.
Już samo to, że wierni poddani nie mówili o niej inaczej jak ,,Dobra Pani''- o czymś świadczy.
Od jej imienia nadano wiele nazw okolicznym miejscom, miejscowościom, skałom...
Nawet fakt, że dawni mieszkańcy i ich potomkowie, praktycznie zniknęli z tych terenów, a na ich miejsce nastali nowi gospodarze;

nie zamazał pamięci i wdzięczności.
Do dziś jej wizerunek znajduje się na wodzie mineralnej ,,Długopole- Zdrój'', a jedna z naszych rodzimych odmian gruszy- nosi jej imię.
.............................................

Niecierpliwie czekamy aż podeschniemy.
A na zewnątrz- przestało padać, za to od strony szczytu nadciągnęły białe mgły.



Szlak na Śnieżnik przecina drogę dojazdową i prowadzi na widoczne za schroniskiem wzgórze.
Bardzo przyjemna ścieżka, otulona niewysokimi świerkami.







Tu śniegu jeszcze więcej. I do tego biała mgła pośród drzew. Wszystko razem tworzy bajkowy, tajemniczy klimat.
I cisza... Na razie! ;) Od wiatru osłaniają nas drzewa.







Rozdzielamy się chwilowo. 
Nie jesteśmy daleko od siebie, jednak mgła skutecznie zaciera sylwetki. Niesie wrażenie, że może ,,zgubiłem szlak'', a bliscy poszli gdzie indziej? Ale to niemożliwe- przedeptana dróżka jest tylko jedna.






Po ok. 20-30 minutach docieramy na wysokość 1300 m. i skręcamy w lewo, zgodnie z czerwonym szlakiem granicznym.
Las się przerzedza. Mocniej pada i wieje.

Mgły nie ustępują. Przewalają się tumanami.
Przed nami kilka pomniejszych wzniesień, aż w końcu docieramy do szerokiej jak szosa, płaskiej drogi pośród hal. Liczne rozpadliny wypełnione wodą i mokrym śniegiem.






Na wyjątkowe powitanie- deszcz przechodzi w ni to mokry śnieg, ni to drobinki lodu.
Wiatr siecze tym czymś, niemiłosiernie z każdej strony.






Takiego powitania jak Śnieżnik, nie przygotował dla nas jak do tej pory żaden szczyt.
I mimo to jakoś nikt się nie przeziębił... ;)
Widoków nie mamy żadnych. Co więcej ktokolwiek z nas oddala się od tabliczki z nazwą, niknie we mgłach.






A szczyt jest rozłożysty, płaski jak stół, wielki i jakkolwiek to nie zabrzmi- w takich warunkach można się na nim zgubić.
W pobliżu tabliczki, góra kamieni. To dziś chyba najwyższy punkt góry- aczkolwiek nie naturalnego pochodzenia, więc do wysokości Śnieżnika nie brany pod uwagę.
To pozostałości po zburzonej, niepotrzebnie zresztą i chyba na skutek niechęci do budowli ochrzczonej imieniem cesarza Wilhelma I, wieży widokowej.
Wspaniała budowla, kształtem przypominająca dwie przytulone do siebie baszty, miała u swych stóp dodatkowo budyneczek schroniska. 





Można było w nim nocować.
Podobno podjęto decyzje o odbudowie wieży, oczywiście w odpowiednio unowocześnionej wersji. Jednak wygląd zewnętrzny i wysokość wieży ma być podobna do tej starej.
Miejmy nadzieję, że projekt wkrótce zostanie zrealizowany. A wrzaski zielonej mafii, która to wyczuła kolejną możliwość zarobku, o rzekomej szkodliwości budowli, dla śnieżnickiego rezerwatu; zostaną należycie ,,olane''.  ;)
Pośród gruzów- stara pamiątkowa tablica, przedstawiająca dawną wieżę.
Niestety rys dość niewyraźny.
Projekt przewiduje, że do budowy, a raczej do obłożenia z zewnątrz nowej wieży, wykorzystane zostaną również kamienie ze historycznej budowli.

Wędrując po szczycie warto zejść nieco na południowe zbocze, gdzie znajdują się źródła rzeki Morawy.
A po drodze dodatkowo znajdzie się sympatyczna rzeźba białego słonika.

Ustawiona w 1932 roku, była wstępnie symbolem niemieckiego stowarzyszenia artystycznego.
Ostatecznie stała się symbolem Śnieżnika.

Ustawiona w dwudziestolecie otwarcia na szczycie- schroniska Liechtensteinschutzhaus.


źródło- Wikipedia

Rzeźba przetrwała, schronisko nie.
Pozostały po nim butwiejące, drewniane belki i nieco lepiej zachowane murowane piwnice.


źródło- Wikipedia

Obiekt wyjątkowo nowoczesny jak na tamte czasy i warunki ( elektryczność, telefon i bieżąca woda),
zaczął podupadać już przed II wojną światową.
Czasy wojny i tuż po niej nie przyniosły poprawy.
Nikomu nie zależało na remoncie, a gospodarze ciągle się zmieniali.
Decyzję o ostatecznym zburzeniu budynku podjęto w 1971 roku.
W pobliżu znajduje się również trójgraniczny kamień: Królestwa Czech, Marchii Morawskiej i Hrabstwa Kłodzkiego.

Na szczycie można trafić również na swoisty pomnik pamięci. Usypisko głazów i mały drewniany krzyż poświęcony ratownikowi Horskiej Służby- Petrowi Sedlakowi.
Zginął on ruszając na pomoc turystom, właśnie tu- w masywie Śnieżnika.

Na ten pomnik pamięci wtedy akurat trafiliśmy, błądząc sobie we mgle po szczycie.
O słoniku wtedy nie wiedzieliśmy, bo zapewne byśmy go poszukiwali.


Ale mamy powód aby tam wrócić- może w bardziej przyjaznym pogodowo terminie.
Zresztą Śnieżnik to dość humorzasta pogodowo góra. Wiele zdjęć w internecie świadczy o tym, że mgły, wichury i zawieje lubią się trzymać w rejonie masywu.
Kto trafi na dobrą widoczność, będzie zachwycony, bo dookólna panorama jest niesamowita. Wiemy o tym jak na razie ze zdjęć szczęśliwców, których Śnieżnik przyjął cieplej niż nas. To kolejny powód by tam wrócić...


I jeszcze jeden: Chatka pod Śnieżnikiem- schron samoobsługowy na wschodnich zboczach Śnieżnika, na tzw. Czarcim Gonie.
Wiek tego drewnianego domku jest określany na ,,bliski wieku''. ;)
Obiekt leży poza szlakiem.
Możliwy nocleg również zimowy- schron jest wyposażony w kaflowy piec.


No dobra- wywiało i przechrzciło nas wystarczająco, aby wracać.
Trzy smerfy w niebieskich foliach schodzą, a czasem ześlizgują się ze szczytu.






Pogoda nie odpuszcza. Mijamy po drodze równie zachwyconych bijącymi w twarz kryształkami ludu, turystów idących pod górę.
Wkrótce uroczy i nadal cichy- śnieżnicki las.











Pod schroniskiem zatrzymujemy się tylko na tyle aby popatrzeć na tablice informacyjne jakie wychynęły z mgły. Zaglądamy również pod drewniane wiaty. Okoliczne, przymrożone ławy nie zachęcają do przysiadania. ;)




Szybkim ślizgiem po oblodzonych trawkach hali, spływamy w objęcia lasu. Przez cały dzień, temperatura wzrosła na tyle, że szlak jeszcze rano pokryty śniegiem, teraz pokrywają pełne wody, śniegowe koleiny.





Toteż i nasze buty szybko wypełniają się wodą.
Na szczęście stopy nie marzną. 

Po kilku chlupnięciach w kałuże, przestaje nam nawet zależeć gdzie stawiamy kroki. ;)

Ostatnie zakole przed okrężną drogą jezdną i zauważamy skrót przez las.





Wyraźna wydeptana ścieżynka. Mimo śniegu gdzieniegdzie, schodzi się całkiem wygodnie.
Na zboczu jakieś resztki budynku, kamienne fundamenty???



Do drogi wiodącej do Międzygórza, może jakieś 30-40 minut.
Na dole już całkiem wiosennie. 

Brak mgieł i ciepłe promienie słońca.








Wracamy do naszego Stronia Śląskiego.
W normalnych warunkach, moglibyśmy spojrzeć ku niemu ze szczytu Śnieżnika.
Po drodze zatrzymujemy się na parkingu pod Czarną Górą. A raczej widoczki ku dolinom nas zatrzymują.

Niestety zdjęcia jakie powstały z wylegiwania się pośród czarnogórskich traw- gdzieś zniknęły.
Nie mogę ich znaleźć.


Może jeszcze kiedyś uda się, choć częściowo powielić tamte kadry... ;)



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz