Psia Trawka,
Waksmundzka
Rówień,
Gęsia Szyja,
Rusinowa Polana,
Polana pod
Wołoszynem,
Waksmundzka Dolina....
-cały plan wycieczki ;)
Edytując- ten wpis został uszkodzony, gdy sroggle wywaliło z niego wszystkie zdjęcia.
Staraliśmy się uzupełnić co możliwe.
Przystanek
Brzeziny- początek. Czarny szlak.
Piękny lipcowy
dzień, ciepłe mgiełki wiszą nad Suchą Wodą.
Szlak monotonnie
wznosi się wśród lasów, biegnie wzdłuż koryta potoku.
Przekraczając
mostki, lub zbliżając się do brzegu-
możemy obserwować potężne,
charakterystyczne głazy, z czerwonym nalotem. Niektóre są doprawdy imponujących
rozmiarów.
W pobliżu
objęte ścisłym rezerwatem, ze względu na unikatową faunę i florę- Toporowe
Stawki.
Niżni Staw Toporowy

Wyżni Staw Toporowy
Zdjęcia stawów- pochodzą z Wikipedii
Stawki są otoczone przez torfowiska, tak więc
ich powierzchnia powoli maleje. Niedługo mogą przeistoczyć się w zarosłe
bagienka.
Trochę szkoda, że legalnie nie można ich obejrzeć, dopóki jeszcze są. Co nie znaczy, że się nie da... ;)
Ok. godzinki obijamy się po bardzo niewygodnych kamieniach.
Z boku
urokliwie szumi, szemrze, ciurka Sucha Woda.
Dziś chcemy poznać najstarszy, znakowany szlak tatrzański.
Nie idziemy
nim tak jak został wyznaczony, od początku do końca. Ale nic nie
stoi na przeszkodzie aby chętni zaczęli od początku, tj. Jaszczurówki.
Ale to wątpliwa przyjemność, bo szosą.
Że też od tylu lat nie wymyślono logicznego przejścia lasami, nie zbudowano szlaku we wszak łatwym terenie. Niewielu więc decyduje się na ten szosowy odcinek. Lepiej już zacząć od Toporowej
Cyrhli...
Ciężej jeszcze przejść historyczny odcinek końcowy-
bo tenże na odcinku Balzerka-
Stara Roztoka, został zamknięty. Tu argumentem jest ewentualny ,,atak'' leśniczego. ;)
Co nie znaczy,
że przy sprzyjających okolicznościach jest to niemożliwe ;)
Idziemy Suchą Wodą, do rozwidlenia szlaków na Psiej Trawce.
Miejsce, obficie opanowane przez bliźniczkę- ostrołodygową twardą trawkę, którą gardzą i owce i bydło.
Tu dochodził do niedawna również sąsiedni szlak z Toporowej Cyrhli.
Niestety poprowadzono go inaczej, od czasu gdy lipcowa powódź z 2018 roku, uszkodziła drewniany most na potoku.
Włodarze uznali, że rozwiązanie tymczasowe stanie się ostateczne.
Na niewielkiej polance Psiej Trawki, drewniany stół i ławy. Leży kilka pni- do posiedzenia.
Miejsce odpoczynku, często
sporej liczby osób.
Zdradzamy
czarny szlak. Kusi nas ten historyczny- czerwony.
Skręcamy więc w lewo. Szlak prowadzi
stromo w górę.
Podejście męczące, choć
niedługie.
Wkrótce szlak się uspokaja, wypłaszcza.
Wkraczamy w
świat dzikiej, dziewiczej natury.
Przyznam, że idąc tamtędy, myślałam o
niedźwiadkach dość często. To drugi z
kolei odcinek, gdzie miałam uczucie, że spotkanie na nim niedźwiedzia jest wysoce
prawdopodobne. ;)))
O tym pierwszym, gdzie jeszcze bardziej wyobraźnia robi
swoje- potem ;)
Powalone
omszałe pnie, fantazyjne sploty korzeni, wszechobecna nasycona zieleń....mchy,
krzewinki jagód, liczne gatunki traw i kwiatów.
Krystaliczne
potoczki, spięte klamrami drewnianych mostków i tajemnicze, oddychające ciepłym
oparem-torfowiska.
Wchodząc tam, czujesz się częścią tej zielonej świątyni,
psalmem śpiewanym przez bagniska i szemrzące strumienie...
Atmosfera sprzyja
zamyśleniu...
Kolejne wtrącenie i edycja- wróciliśmy tam niedawno.
Cudowny bór znika. Piękne mostki uległy uszkodzeniu na skutek powodzi. Co prawda zapowiadają ich remont, ale czy będą na wzór tych wcześniejszych? Nie wiadomo.
Rozległe połaci lasu zeżarł kornik i nie poprzestaje na swoich zapędach. Chyba ku uciesze zielonych patoli, co to rozumieją tylko okrągłe sumki na konta, zanim przestaną wycierać sobie japy szczytnymi hasłami o ochronie przyrody.
Ochrona szkodnika... hmmm co za popaprane czasy. Ale co u dużo gadać, widać swój swojego... szkodnik szkodnika musi chronić. Szczególnie jak ma w tym swoje korzyści.
Po lewej, przytula się do szlaku, Pańszczycki Potok.
Przekraczamy jego dopływ- Jasicową
Wodę. Wtedy jeszcze ten uroczy potoczek otulały wyniosłe świerki...
Zwykle
przejście nie sprawia problemów, choć gdy szliśmy, nie było tam żadnej kładki,
ani mostku.
Ale po wezbraniu wody (roztopy, ulewy), może być już gorzej.
Zawsze zaciekawia mnie- jak odległe tereny przemierzają strumienie wypływające z
wysoko położonych stawów.
Towarzyszący trasie, Potok Pańszczycki ma swój
początek, aż w Czerwonym Stawie Pańszczyckim, a Sucha Woda do której wpada-
rodzi się w Zielonym Stawie Gąsienicowym.
Obydwa potoki lubią pojawiać się i
znikać ;) .
Na niektórych swych odcinkach, płyną bowiem pod ziemią.
Warto
wnikliwie przyglądać się otoczeniu- po naszej prawej ręce Wielka Pańszczycka
Młaka- ok. 2 hektary podmokłych, trawiastych terenów z unikatową, chronioną
szatą roślinną.
Na wschód od
niej -po przeciwnej stronie potoku- sporo mniejsza- Mała Pańszczycka
Młaka./ok.0,3 hektara powierzchni/
Przekraczamy
kolejny potoczek- tym razem Butorowską Wodę.
Tak ładnie
ustyuowanych mostków, nie było na żadnym innym szlaku.
Sporej długości,
łamane pod kątem, przeprowadzały nas efektownie ponad zakolami Potoku
Pańszczyckiego.
Przekroczywszy ostatni, oddalamy się od Pańszczyckiego Potoku.
Szlak wznosi sie ku
górze.
Kolejna
polanka, to kolejna młaka. Tym razem Wyżnia Pańszczycka.
Wkrótce
wychodzimy z lasu.
Wita nas, dziś zarastająca lasem, dawniej rozległa i wypasana
- Polana Waksmundzka.
Tuż przy szlaku-
tuli się w ramionach zielonej świerczyny, czarny, żelazny krzyż, otoczony kutym
płotkiem. Kutym jeszcze w kuźni kuźnickiej.
Naprzeciwko
niego- po drugiej stronie polany- dumnie rozparta Mała Koszysta.
Żleb
spływający z jej zboczy- żleb Waksmundzki, nie jest specjalnie zarośnięty. Raptem
trawą.
Lawiny często nim schodzące, skutecznie chronią przed rozpanoszeniem się kosówki. Dzięki temu
jest on łatwą opcją wejściową na grań Koszystej.
Wyjmujemy
lornetkę. Uważnie oglądam podejście żlebem.
U stóp
Koszystej idzie jakaś dwójka turystów.
Przystają, gapią się na nas, bo ja cały
czas mam lornetkę skierowaną w ich stronę ;) W końcu jeden z nich macha do nas i
kontynuują dalej swój zielony szlak.
Po zachodniej
stronie polany- Wakmundzka Młaka.
Te podmokłe tereny generują niestety spore
ilości agresywnych owadów.
Całe chmury
komarów i muszek, towarzyszą tym, którzy odważyli się wkroczyć na ich teren.
Zatrzymywanie się na zbyt długo nie jest wskazane. Pojawiają się natychmiast i
odganianie nic nie da.
Polana
Waksmundzka, dawniej przechodziła bezpośrednio w Rówień Waksmundzką.
Dziś te
dwie polany rozdziela pasmo lasu, a wkrótce podzielą one zapewne los wielu
historycznych polan już zarosłych.
Mi się
to wcale nie podoba, że całkowicie zabroniono tradycyjnego wypasania wielu
miejsc.
Ich położenia wkrótce nikt nie będzie znał. Las i krzaczory zapanują
nad całością.
Straszna to głupota włodarzy ( z naszego punktu widzenia... bo z ich to zwyczajnie czyste cwaniactwo)- że wyrugowano pasterstwo.
Wszak wystarczyło
pilnować granic historycznych polan, nie pozwalać na powiększanie ich, ale
zachować ich byt.
Często stanowią one bowiem punkt odniesienia dla wędrowca,
pozwalają się orientować w położeniu.
Czy pozwolenie na zarośnięcie, na ich unicestwienie, na to by kolejne pokolenia nie miały
pojęcia, gdzie znajdowało się konkretne miejsce-to działanie z sensem?!
Cudowna niegdyś, rozległa Polana pod Wołoszynem-
z której ksiądz Gadowski rozpoczął
znakowanie szlaku na Orlą Perć- dziś jest jedynie skrzyżowaniem dróg, bo
durna polityka na to pozwoliła.
Po co tracić kasę na utrzymanie, czy też na pozwolenie, aby kto inny mógł skorzystać. Jak
pies ogrodnika.
Nie czując w czymś własnej korzyści, nie kiwnie się palcem, ani
dla turystyki, ani dla pasterstwa.
Pod tym jednym
względem popieram politykę Wspólnoty 8 wsi.
Ale tylko i wyłącznie pod
tym.
Bo jeśli chodzi o szaleństwa związane z niekontrolowaną wycinką drzew-
to i postępowanie
Wspólnoty, woła o pomstę do nieba.
Rąbanie i wywożenie drzewa na potęgę- zwykły
złodziejski proceder- który już dawno przekroczył jakiekolwiek granice.
Że do tej pory zarząd parku nie oburzył się na coś takiego- świadczy tylko o tym, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.
Zapewne zysk idzie do
podziału.
A my... tak bardzo kochający Tatry, możemy jedynie bezsilnie się wściekać.
Tym bardziej
wkurzające jest ganianie turystów pozaszlakowych, którzy z reguły są ludźmi
szanującymi przyrodę.
Jak wygląda
wlepianie mandatu za chodzenie poza szlakiem, w zderzeniu z paskudną polityką rąbania
drzew na potęgę
i otwierania podwoi leśnych, przed działalnością
myśliwych?! Nadal są równi i równiejsi.
Nic się nie zmieniło, a ślepym, a może i durnym ten co myśli, że wcześniejszy system upadł. Ma się świetnie, pod przywdzianym świeżo nowym płaszczykiem.
Obrzydliwe zakłamanie zarządów parków narodowych, zniesmacza i
nastawia krytycznie do ich działalności.
To prawda, że
gdyby ich nie było- co niektórzy z mieszkających w okolicach, ciągnęliby w swoją
stronę zyski z parku.
Musi istnieć
instytucja, której zadaniem jest nad tym panować. Szkoda tylko, że nadużywa ona
uprawnień i równiejszym,
w tym sobie, pozwala na wykraczanie poza uczciwą
gospodarkę.
Czy doczeka się wreszcie kiedykolwiek owa instytucja właściwych ludzi... Jak pięknie by było.
Z Waksmundzkiej Równi zielony skręt w lewo.
Kierunek -Gęsia Szyja.
Niecałe 0.5
km, raptem 90 m. przewyższenia.
Niewysoki lesisty szczyt, najeżony malowniczymi skałkami.
Łatwo
dostępny, szczególnie z drugiej strony-
od Rusinowej Polany; (bliżej do
cywilizacji ;)) stąd licznie odwiedzany przez turystów.
Początek to
drewniana długa kładka, położona zapewne ze względu na podmokły teren. Szybko zmienia się na ścieżynę leśną, plecioną korzeniami drzew.
Ostatni odcinek-
drewniane schodki.
Kilka stopni i jesteśmy na najbardziej obleganej grupie skałek.
Na ile się da-
z tej odległości, możemy podejrzeć tereny ścisłych rezerwatów: m.in. Doliny
Waksmundzkiej, Żabiej Białczańskiej, Czarnej Jaworowej...
Trochę odpoczywając, trochę próbując rozpoznać widoczne szczyty i trochę podżerając-
siedzimy na drugiej z kolei grupie skałek.
Czas schodzić,
jeśli chcemy wykonać plan dnia.
Kierunek- Rusinowa Polana.
Nie chcemy
wracać tą samą drogą, przynajmniej częściowo powrót da się urozmaicić. A i
lepiej poznać okolicę.
Jeśli ktoś nie
nastawia się tylko na ,,zaliczanie szczytów'';
ale podczas urlopu, chce
poświęcić dzień-dwa, na zbliżenie się do przyrody-
powinien zastanowić się nad
wycieczką w te okolice.
,,Pętelka''godna rozważenia!
Schodzimy.
Szerokie stopnie, ograniczone drewnianymi balami, ostatnio nawet były
odnawiane.
Po deszczu,
gliniasta ziemia na tym odcinku, staje się niezłym torem jazdy.
Akurat wtedy
była przepiękna pogoda, ale za drugim razem wisiała mgła, siąpił deszczyk, a
turyści rozdeptywali szlaki poboczne wokół głównego, bojąc się poślizgu.
Na
schodach stały kałuże wody, a co chwila ktoś klapał zadkiem w błoto. :D ...
No dobra, ale
idziemy pierwszy raz i mamy cudne słońce.
Po pokonaniu wielu stopni w dół, wychodzimy na otwartą przestrzeń.
W dole
jak mróweczki-uwijają się tłumy. Gwar i tłok jak na Marszałkowskiej w Warszawie.
W górę
zmierzają dwie starsze panie, ok. 60-tki.
Obydwie ubrane tylko w bikini ;) Ale
za to obie mają kijki trekingowe. :D
Przysiadamy na
chwilę na trawiastym zboczu, chcemy pogapić się na Bielskie.
Rusinka to
jedno z niewielu miejsc, gdzie utrzymano wypas kulturowy owiec.
Na samym dole,
zwykle stoi spora kolejka do bacówki.
Tamtejsze oscypki naprawdę są pyszne. Można też
skosztować żętycy.
Przynajmniej
wypadałoby wiedzieć czym ów napój smakuje, zanim powie się, że się czegoś nie lubi,
prawda?
W gorące dni,
jest on bardzo orzeźwiający.
Kwaskowaty, wodnisty, ma się wrażenie, że
lekko zgazowany.
Niczym młode, fermentujące wino ;)
Wrażliwym
żołądkom nie polecam, szczególnie na trasy, gdzie mało krzaczków :D
Zielony szlak przecina polanę, w kierunku Wierchu Poroniec.
Mamy do wyboru też niebieski.
Tenże dochodzi od Zazadniej, przez Wiktorówki, zbiegając drugim końcem ku
Palenicy.
Mamy trochę
czasu, więc postanawiamy zajrzeć do Matki Bożej Jaworzyńskiej. To bardzo
blisko.
Okrążając polanę, idziemy w kierunku Złotego Potoku.
Po lewej
stronie, pod daszkiem- górale strzygą owieczki.
Woda w Złotym
Potoku, nadaje się tylko do obmycia rąk, albo butów. W wydrążonej, drewnianej
rynience widać jakieś podejrzane żyjątka...
Strome schody
sprowadzają pod samą bramę Kościółka.
Ojcowie Dominikanie opiekują się tym
uroczym zakątkiem.
Odpusty w dni
poświęcone Matce Bożej.
Najbardziej znany- to chyba Święto Matki Boskiej
Zielnej- 15 sierpnia.
Zaglądamy do
środka, akurat trwa Msza Święta.
Jakaś
zorganizowana grupa turystyczna wypełnia cały Kościół.
Wystrój
wewnątrz- tradycyjny góralski, wszystko w drewnie.
Pięknie, rodzinnie, ciepło...
Za Kościółkiem- miejsce pamięci- kamienny mur pokryty tablicami i krzyżami.
Miejsce zadumy i oddania hołdu tym, których góry tak pokochały, że już ich nie
oddały...
Wracamy z powrotem na szlak.
Jak zeszliśmy w dół, tak teraz musimy się wciągnąć pod górę.
A drewniane stopnie są dość wysokie i potrafią zmęczyć.
Tuż przy
szlaku kapliczka.
Pod drewnianym daszkiem, wśród konarów drzewa- maleńka
figurka Królowej Tatr.
To tutaj w
1861 roku ukazała się kilkunastoletniej pasterce, pośród gałęzi smreka- Matka
Boża.
Wkrótce postawiono kapliczkę, a następnie odkopano źródełko, które do
dziś znajduje się na terenie Kościółka.
Pierwszą
kaplicę, na wzór szałasu pasterskiego, wybudowano dopiero w 1902 roku.
.................................................
Znów jesteśmy na Rusinowej.
Jeszcze ok. 300 m. niebieskim szlakiem- skrzyżowanie Czerwone Brzeżki.



I zmieniamy kolor-
tym razem na czarny.
Bardzo miło
wspominam ten króciutki odcinek.
Cicha leśna
ścieżyna, zero ludzi na szlaku, polanki wysłane ciepłym, pachnącym słońcem
igliwiem.
Początkowo
idziemy wąziutkim duktem- po zboczach Niżniej i Wyżniej Kopki (które są
zakończeniem ramienia Wołoszyna).
Z obu stron-
wysokie trawy, zarośla i sięgające kolan krzewinki
(w tym wypadku-chyba jednak
,,krzewiny'' ;) )borówek.
Po jagody
nawet nie trzeba się schylać ;)
W dole
krzaczory prowadzące ku Balzerce i Białej Wodzie...
i smutne połamane, lub chore
świerki.
Szkodniki
drzewostanu iglastego, które dziesiątkują lasy na Słowacji, dobrze się mają i
po naszej stronie Tatr.
Okolice Roztoki dobitnie o tym świadczą.
To kornik drukarz- wstrętna paskuda, z którą prawdopodobnie i w tym roku- ze względu na
zbyt łagodną zimę- przegra większość drzew. :(
Na szczęście
przyroda walczy. Swoją szansę na otwartej przestrzeni dostrzegły jarzębiny,
wierzby i buczyna.
Młode świerczki też całkiem nieźle sobie radzą.
Przyszłe pokolenia, miejmy nadzieję, będą cieszyć oczy potężnym borem różnorodnych
gatunków drzew.
Oby tylko halne były łaskawe.
Naszą dróżkę przeplatają siatki korzeni, aż do mostku na Waksmundzkim Potoku. Potężne głazy
wyściełają jego dno.
Dalsza
ścieżyna podobnie- nie męcząca, wyprowadza po ok.0.5 km na jasną, choć
niewielką przestrzeń.
Tak niewiele
zostało z dawnej 4 hektarowej, pięknej, zacisznej polany, wygrzewającej się na
stokach Wołoszyna.

Zdjęcie źródłowe- Wikipedia
Na naszych
oczach- odchodzi w zapomnienie historyczny szlak Orlej Perci.
Że też
narodził się tak kretyński pomysł objęcia tego terenu ścisłym rezerwatem. Nikt
mnie nie przekona, że ma sens.
Że niedźwiedzie respektują granice rezerwatu i że nie da się ich spotkać poza nim.
Tym bardziej, że nawet opisywana trasa wkracza w tereny przez nie zamieszkane.
Że chroni się roślinki- też skrajna bzdura.
Legalny i utrzymywany szlak, dawałby
szansę nie deptania wyjątkowych gatunków, co tymczasem na pewno ma miejsce-
gdy
prawdziwy pasjonata szuka dawnych szlaków ,,na lewo''.
Nie powinno
ograniczać się kochających góry.
Niedzielni
turyści i tak wyżej jak do Morskiego Oka nie wejdą, a raczej nie wjadą ;)
Zadeptanie więc tym terenom nie grozi.
Niechby nawet
dodatkowa opłata za wstęp na ten historyczny szlak... pierwsza bym chętnie
zapłaciła, żeby tylko móc tam wejść legalnie ;)
Dodatkowo, zamknięcia wielu szlaków, tłumaczy się faktem małej ilości turystów w tych
rejonach. Kolejna paranoja!
Coś za dużo tych wymyślonych powodów :P
Przecież mało
turystów to jeszcze lepiej!
Takie tłumaczenia dotyczą zamknięcia i innych
cudownych szlaków i objęcia ich rezerwatem.
Rzekomo mała
liczba turystów i rzekoma ochrona przyrody.
Głodne kawałki dla naiwnych.
Najjaskrawiej to widać na terenach przygranicznych.
Granice otwarte, to trzeba sobie robić trudności
w inny sposób.
Od strony
słowackiej wykluczone z turystyki:
zejście z Chłopka, z Wrót Chałubińskiego,
Bobrowiec...
U nas Tomanowa i Pyszniańska, wejście na Gładką Przełęcz... Zimna
wojna sąsiedzka. ;)
Plus dostępność wielu szczytów tylko z przewodnikiem.
Tu mandacik za włażenie poza
szlaki, a tam wszechwładza lobby przewodnickiego. Do tego jeszcze przymykanie oka na zachowanie
buraków nad Mokiem (pranie koszulek i kąpiele!)...
Za to mandatów
nie walą, choć byłyby to najłatwiej zarobione pieniądze, ale o niedzielnych
turystów trzeba dbać,
bo nie daj Boże się obrażą i więcej kaski nie zostawią,
na tym żałosnym asfaltowym deptaku, co to podobno jest górskim szlakiem.
Łatwiej tępić pasjonatów.
Ochrona przyrody-
szczytne hasła bez pokrycia.
Płaszczyk dla wątpliwej moralnie działalności :P ............................................................................................................................
Wracamy tam gdzie kiedyś na przydrożnym świerku przybito drewnianą tablicę z napisem ,,Na
Orlą Perć''.
Polana pod Wołoszynem. Przed nią w pobliżu szlaku, maleńki Wołoszyński Stawek- o zabagnionych
brzegach, bardzo słabo widoczny z naszej ścieżki.
Jeszcze jakieś 200 m. i koniec czarnego szlaku.
Znów jesteśmy
na czerwonym- tym samym, który prowadził nas od Psiej Trawki.
Dla chcących się
wydostać ku cywilizacji- zejście w lewo, ku Balzerce.
My się
świetnie czujemy poza cywilizacją, więc wybieramy ostry skręt w prawo.
Drogę, która można powiedzieć, że biegnie tak jakby z powrotem.
Cofamy się. Tyle, że
powyżej czarnego szlaku.
Gdybyśmy z końca obecnej Polany pod Wołoszynem,
zeszli
ze szlaku, pod kątem prostym w prawo, zetniemy ostry zakos i znajdziemy się
dokładnie na czerwonym szlaku.
Zagłębiając się dalej w las, (nie bez problemów: powalone pnie i chaszcze)
trafimy na
Usypisty Żleb- charakterystyczna smuga piargów.
Jedyny logiczny dziś sposób
wydostania się na grań Wołoszyna.
Dawne perci,
którymi biegł zamknięty w 1932 r. szlak Orlej Perci, opanowała swym morzem
kosówka i towarzyszące jej mało przyjazne krzaczory.
Chcąc odnaleźć
tradycyjny przebieg Orlej, jesteśmy skazani na walkę z chaszczami i możliwą
przegraną.
Dodatkowo droga wyprowadzała na grań dopiero w okolicach przełęczy
Karbik.
Ułatwienie
sobie wejścia- Usypistym Żlebem, pozwala zdobyć dodatkowo Turnię nad Dziadem,
którą historyczny szlak omijał poniżej.
Jak na razie
nie planujemy wychodzić poza legal, co nie znaczy, że kiedyś nie skorzystamy z
wiedzy na ten temat ;) ;
toteż grzecznie postępujemy dalej czerwonym
szlakiem.
Ten zaczyna
trochę pokazywać pazurki.
Wznosi się męczącymi stopniami, aż do najwyższego
punktu ramienia Wyżniej Kopki.
Z przeciwnej
strony nadchodzi jakiś facet.
Dopytuje się, czy jeszcze daleko do wyjścia, bo
jego towarzyszka ,,padła'' gdzieś po drodze, mając serdecznie dość,
a on
wyszedł do przodu badając co i jak.
Informujemy,
że do rozwidlenia całkiem blisko, a i zejście do szosy raczej spokojne, ku
dołowi.
Pokrzepiony tym pan wraca po towarzyszkę.
Ale jakoś dziwnie nie mijamy
ich drugi raz.
Chyba zrezygnowali i wrócili.
Teraz
upierdliwe, niewygodne stopnie prowadzą w dół.
Między drzewami,
można nawet dostrzec skałki Gęsiej Szyi.
Wokół
kompletna dzicz.
Nawet powalone na szlaku drzewa, nie są usuwane, tylko
ewentualnie przepiłowywane, żeby ułatwić przejście turystom.
Schodzimy ku
najdzikszej, zarosłej Dolinie Waksmudzkiej.




Dawnymi czasy,
wiódł jej dnem biały szlak- ku przełęczy Krzyżne.
A i na
Waksmundzkiej Równicy (najniższym pięterku doliny),
stało nawet schronisko-
niestety zniszczone przez lawiny.
Przeniesiono
je potem w okolice Krzyżnego-
ale i tam, jako że ciągle niszczone, tym razem
przez debili,
którzy nie potrafili docenić faktu jego istnienia; przestało
istnieć.
Czyż nie
byłoby cudownie, gdyby tak można było dostać się do Krzyżnego właśnie z tej
strony???
Blisko od
Palenicy i jednocześnie tak blisko dzikiej przyrody.
A i byłby to
prawdopodobnie najkrótszy szlak dojściowy do Orlej...
Ech...wielka szkoda, że
działalność nadzorcza na terenach parku nie bardzo pochyla się nad prawdziwą
turystyką.
Raczej staje kantem.
........................................................................................................
Dno Doliny
Waksmundzkiej. Drewniany
mostek ponad przekraczanym po raz kolejny potokiem.

Przystajemy na środku
mostku.
Próbuję przez lornetkę, obejrzeć Wołoszyn.
Słabo to wychodzi.
Zajrzeć w głąb
doliny-to też marzenie.
Wysokie świerki, połamane drzewa strzegą dostępu.
Tu bije serce kniei !
Wiadomo,
że na potoku, gdzieś tam w dzikich ostępach, skrywa się przepiękny wodospad
Młyn...
Żeby choć raz
zobaczyć go na żywo...


Szlak od dna
potoku wznosi się męcząco ku górze.
Stary, ciemny las robi wrażenie.
Wykroty, karpy splątanych korzeni sprawiają, że uparcie znów myślę o niedźwiedziach ;)
W tym półmroku- wyobraźnia robi swoje.
Karpy, z
daleka zdają się być przyczajonym miśkiem. ;)
I to jest ten
wspomniany na początku, pierwszy z kolei szlak, gdzie ma się nieodparte
wrażenie, że ktoś nas obserwuje.
Jesteśmy na
zboczach Koszystej, nad nami Waksmundzkie Ścianki.
Dopiero wyżej rozjaśnia się.
Słońce dociera tu o wiele głębiej, las się przerzedza.
Siła halnego i
działalność szkodników zrobiły swoje.
Znów jesteśmy
na Równi Waksmundzkiej.
Wysoka trawa, wierzbówki, błotniste obrzeża ścieżki i
.... hordy komarów.
Można kontynuować wycieczkę szlakiem zielonym- ku Dolinie Pańszczycy. Ale brakuje
czasu.
Na rozwidleniu
więc wybieramy kolor czerwony, znaną już trasą, w kierunku Psiej Trawki.
Nasze nogi
po całym dniu łażenia, mają dość.
Wyjście ku
cywilizacji, czarny szlak- nie ułatwia.
Kto szedł, wie jak tamtejsze kamuszki
potrafią popodbijać stopy ;)
Ładujemy się
wreszcie do samochodu. Zmęczeni, ale zadowoleni.
Plan dnia
wykonany, pogoda nas rozpieszczała. Szlak jest piękny!
Niech się namyśli każdy, kto jeszcze tam nie był ! Każdy, dla kogo Tatry to nie tylko wysokie
szczyty... :D