środa, 21 lutego 2018

W ramionach Waligóry

Jak lepiej zakończyć dzień, który się tak miło zaczął?
Zdobywając Wielką Sową, głupotą byłoby zostawić nieodwiedzonym jedno pasmo górskie, wraz z dość interesującym szczytem koronnym.




Góry Kamienne, oddzielone od Gór Sowich, doliną Bystrzycy; są górami granicznymi.
Tworzą je cztery pomniejsze pasma górskie, poprzerywane jedynie dolinkami rzek i potoków.
W większości lesiste pagóry, mogą sprawiać wrażenie, że nie ma tam wiele do zwiedzania. Nic bardziej mylnego.
Góry Kamienne to wyjątkowo liczne zgrupowanie szczytów.
Wśród zieleni lasów, niestety bardzo poranionych, zarówno w wyniku inwazji kornika, jak i działań człowieka; czają się ruiny średniowiecznych zamków, czasem cicho przypominają o sobie dzieje górnictwa.
Mijana po drodze, położona na zboczach Bukowca i Krzywuchy, kopalnia melafiru, nadal działa.




Nie da się jej nie zauważyć.
Jeśli planujemy wejście od Przełęczy Trzech Granic, na której przysiadło schronisko Andrzejówka; to w ostatnim zakolu, za Rybnicą Leśną- dostrzeżemy charakterystyczne dla wyrobisk odkrywkowych- ,,schody''.
Co ciekawe, możemy trafić na zamknięty przejazd, jeśli akurat będą prowadzone prace ,,wybuchowe''.
 


Zimą- w pobliżu schroniska funkcjonują wyciągi narciarskie.
Na stoku Granicznej- dwa wyciągi ,,Muflon'', oraz naprzeciwko, na stoku Klina- wyciąg ,,Gwarek''.
Oprócz tego kilka tras biegowych.
 

Szosa jaką dojechaliśmy, ma swój kres przy schronisku.
Takie uczucie- ,,jesteśmy na końcu świata''. ;)





Tylko, że ten ,,koniec świata'', jest dość mocno oblegany.
Samochodów tyle, że nie ma miejsc do parkowania.
Tym bardziej, że dzień zaczęliśmy od Wielkiej Sowy; więc tu jesteśmy już po południu.
Chcąc nie chcąc, parkujemy na poboczu. Nie my jedni.
Większość gości schroniska, wcale nie zamierza wyruszać na szlaki.
Przyjechali chyba tylko na obiad. Nawet nie ma gdzie przysiąść na chwilę.
Do ,,Andrzejówki'' kursował autobus nr.12 z Wałbrzycha.
Nie wiem, jak jest teraz.

Za schroniskiem piaszczysta droga, a przy niej szlakowskaz.
Sporo tabliczek z oznaczeniami różnych kolorów, pod daszkiem z gontu.








Nasz cel- Waligóra, jest od samego początku doskonale widoczny.
To ten najwyższy, lesisty pagór na wprost, przysiadły w rozwidleniu dróg.

Żółty szlak wspina się na szczyt, po jego północnej ścianie.
To najkrótsza, ale jednocześnie najbardziej stroma droga.






Zakosów praktycznie brak, a jeśli już to prawie niezauważalne.
Korzenie, które przeplatają drogę, tworzą stopnie, o które w suche dni, bardzo wygodnie zaprzeć stopy.
Ale już podczas ulewy, lub roztopów, ten zaledwie piętnastominutowy odcinek zamienia się w ślizgawkę.






Właśnie mamy ten zaszczyt, że śniegi topnieją, a wąziutką ścieżynę szlaku kryją resztki białego puchu i lodu, zmiksowane z błotem.
Wejście w lasek porastający Waligórę, nie zwiastuje aż takiego nachylenia.




Dopiero kilka kroków wyżej zaczyna się walka o to by nie zjechać.
Upadek mógłby mieć nieciekawe skutki.
Korzenie, o które latem można zaprzeć się butami, na razie pokryte śniegowym błotem, są słabym wsparciem.
Współczuję tym co wybrali ten odcinek jako zejściowy.
Zawsze to łatwiej przeć pod górę.
A i tak każdy ze wspinających się, szybko zostaje poniżony do pozycji ,,na czterech''.




 



Bez wsparcia rąk, nie ma możliwości podejścia.
Dopiero wyżej- w miejscach, do których docierają bez przeszkód ciepłe promienie słońca, robi się łatwiej.
Odkryta plecionka korzeni uprzyjemnia dalsze kroki.







Już jesteśmy bliziutko. Ostatnie drzewa i niewielka polanka na szczycie.

To i tak postęp, że Waligóra doczekała się słupka z nazwą; bo do niedawna stała tam jedynie kamienna tablica-



- podobna do tej jaką znajdziemy na Przełęczy pod Borową. 
(tutaj o tamtej wycieczce- Na Borową... )
Czasy, gdy na Borowej był jedynie samotny drewniany kołek i słabo zauważalny napis z nazwą szczytu.

Dziś stoi tam nowoczesna konstrukcja- wieża widokowa oddana do użytku w grudniu 2017 roku.





Przyjemne miejsce. Może trochę niepotrzebnych krzaczorków. 
Ale dla chętnych, byłoby nawet gdzie rozbić namiot.
Sporo ludzi. Docierają tu również z drugiej strony, łagodniejszym podejściem od Rozdroża pod Waligórą, do którego my będziemy schodzić.

Na szczycie robią sobie zdjęcia dwie turystki.
Mają białą chustę na której zapisują kolejne, zdobyte szczyty koronne.
Dziwi mnie napis, iż szczyt zdobyty przez ,,tu imię'' i przez jej maleństwo. Rozmawiamy i okazuje się, że maleństwo jak najbardziej jest obecne na szczycie, z tym, że schowane pod sercem młodej mamy. ;)

Przyjemna, jasna droga zejściowa.
Na zboczu, na ciepłej polanie odpoczywa wspomniana turystka, wraz ze starszą córeczką i koleżanką.
W pobliżu biegnie szlak rowerowy na Waligórę.







Gdybyśmy podążyli za tym szlakiem, byłaby szansa obejrzenia ruin dawnego pałacyku myśliwskiego rodziny Hochbergów.
Mieszkańcy mieli cudowny widok na Dolinę Złotej Wody i położoną w dole- wioskę Łomnica.
Stamtąd biegła droga ku posiadłości.
Po pałacyku, krytym strzechą :O ... niewiele pozostało. 

I trudniej dojść do zarastającej polany.
Te resztki kamiennych zabudowań, położonych bliżej rowerowego szlaku, to pozostałość po dawnej owczarni.
Warto zajrzeć na stronę Dolny Śląsk
- i tam obejrzeć zdjęcia pałacyku dawniejsze i dzisiejsze. ;)
To zdjęcie z czasów świetności, jakie możemy obejrzeć na tablicy, znajdującej się przy Rozdrożu pod Waligórą.




A to zdjęcie z czasów obecnych, pochodzące ze wspomnianej wyżej stronki-



Schodzimy dalej, mijając po drodze wiele ogrodzonych młodników. W oddali widoczne wzniesienia graniczne, z których najwyższy to Ruprechtický Špičák.
Jest na nim wieża z tarasem widokowym.




Po ok. 10-15 min. docieramy do Rozdroża pod Waligórą.
Żółty szlak biegnie dalej, w kierunku ruin Zamku Radosno.
Zamek był położony na północnych zboczach Suchawy, w pobliżu Rozwidlenia pod Krzywuchą.







To dodatkowe pół godzinki drogi.
Od ruin można wracać szlakiem zielonym do ,,Andrzejówki'', albo udać się w kierunku Sokołowska.

My idziemy szlakiem niebieskim od rozdroża, do schroniska.
Biegnie on trawersem, przez długie, rozciągnięte pn-zach. zbocze Waligóry.







Tak po prawej, jak i po lewej ręce mamy las.
Zbocze od naszej drogi, spływa lasem stromo w dół, ku Dolinie Sokołowca.

Zostało nam zaledwie 20 min. drogi powrotnej.
Jeszcze raz możemy spojrzeć na wejście na ów stromy odcinek, którym wchodziliśmy.




Warto poświęcić swój wolny czas  na pobyt w Górach Kamiennych, tak po naszej, jak i czeskiej stronie.
Najlepiej wtedy, gdy już nie śpieszy się nam w zdobywaniu poszczególnych elementów Korony.
Tak by nieśpiesznie przemierzać okoliczne ścieżki, nie tylko te wyznaczone.
Te, które kryją ślady historii, są najciekawsze.
Nawet budynek schroniska kryje wyjątkowe wspomnienia.
Począwszy od czasów jego powstania w latach 1933, przez lata wojny, gdy musiał pełnić rolę jednostki szkoleniowej Hitlerjugend, a później stał się siedzibą Wermachtu.

Po wojnie, schronisko przetrwawszy, stało się ośrodkiem kolonijnym, aby dopiero w 1948 roku stać się schroniskiem PTTK.




Od schroniska, ciekawi mogą udać się w zupełnie przeciwnym kierunku- na wschód. Poprzez szczyt Jeleńca i Rogowca, ku ruinom zamku Rogowiec. 
W okolicy ciekawa formacja- Skalna Brama.
Zarówno Rogowiec, jak i Radosno, przetrwały w tak opłakanym, zrujnowanym stanie, z racji tego, iż przez długie lata były siedzibami rycerzy- rozbójników.
Gdyby pozostawały od czasów swego powstania w rękach uczciwych właścicieli, dziś być może moglibyśmy podziwiać nieco więcej.
Rozbójnicy tak uprzykrzali życie okolicznym mieszkańcom, że postanowiono się z nimi definitywnie rozprawić.
Na tyle zdecydowanie, że zdobyte zamki, zrujnowano od razu po ich podbiciu, nie chcąc pojawienia się kolejnych rabusiów.
 

Polecam zapoznać się z ciekawą legendą, fajnie przybliżoną przez autora bloga Góry bliskie sercu
Kto wie, może nazwy okolicznych szczytów, dolin i wsi, nie są nadane tak znikąd? ;)






Spod schroniska udajemy się w kierunku Stronia Śląskiego.
Urocze miasteczko Ziemi Kłodzkiej.

Dawniej znany ośrodek przemysłu szklarskiego z hutą szkła kryształowego ,,Violetta''.
Wokół miejscowości lesiste wzgórza, bogactwo form przyrody otuliny Śnieżnickiego Parku Krajobrazowego.

Doskonały punkt wypadowy w pobliskie pasma górskie, których tu na Ziemi Kłodzkiej, mamy aż nadto.
Dom, w którym nocujemy, położony jest tuż nad szumiącym potokiem Białej Lądeckiej.
I ten szum to może jedyne, na co mógłby narzekać turysta mający problemy z zasypianiem. ;)

Warunki zakwaterowania- marzenie. I to za niewielkie pieniądze.
W porównaniu do kwatery w Rzeczce, gdzie telewizor pełnił funkcję wazonu, a cennik był dość zawyżony; tu w Stroniu Śląskim, mogę powiedzieć, że trafiliśmy wspaniale. 

Mimo, że szukało się na ostatnią chwilę i cudów się nie spodziewaliśmy.
Pozostaje nadzieja, że kiedyś jeszcze tam zawitamy.
I to nie tylko dla wspaniałych szlaków, których gęsto pleciona pajęczyna spowija okolicę, ale i dla wieczorów na tarasie w wsłuchiwania się w szum wody, a nawet dla najlepszych pierogów, jakie mieliśmy okazję jeść ostatnio, a kupionych w tamtejszym sklepiku ;)
Pamiętać jak najdłużej się da... <3











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz