Wspaniałe rozległe polany- niektóre nadal wypasane, lub wykaszane, bogate w różnorakie gatunki roślin.
Lasy pełne grzybów i pachnących owoców...
Pośród tego bogactwa roślin, pomieszkują równie wyjątkowe gatunki zwierząt.
Przynajmniej tu włodarze ciut lepiej rządzą niż w Tatrach, nie dopuszczając do zalesienia polan.
( Ciut- bo te polany, które się ostały to zaledwie ułamek tego co było tu dawniej.)
Podczas gdy historyczne polany tatrzańskie, po wyrzuceniu pasterstwa zarosły lasem i chaszczami i przepadła wyjątkowa flora tych terenów.
Gorce to łagodne wzgórza z niesamowitymi widokami, przedmurze Tatr.
Niektórzy pomieszkujący w tych okolicach, mają to szczęście, że nie odebrano im ich własności.
Nadal mają w posiadaniu niektóre hale, a i ,,wybrani'' wybudowali sobie wspaniałe, drewniane chaty, które dziś wynajmują chętnym;
a i w których można spokojnie zamieszkać.
Zainteresowanych wynajmem dowiozą nawet na miejsce terenówką. Zwykłym samochodem nie mamy szans dojechać.
Zbyt słabo znamy Gorce. A są warte poznania.
Nagrzane hale w sezonie letnim posypane są koralami jagód i borówek.
Sieć dróg, ścieżyn i ścieżynek wyjątkowo gęsto przeplata te tereny.
Toteż można się wyjątkowo zapędzić tam gdzie nie trzeba.
Zaczynamy w miejscowości Łopuszna.
Od szosy głównej skręcamy w kierunku wyżej położonego przysiółka Zarębek.
Należy przejechać przez mostek nad rzeką Łopuszanką, aby dostać się jak najdalej na szlak.
Mijamy Zarębek Niżni i stawiamy samochód w pobliżu rozwidlenia dróg w Zarębku Średnim.
W prawo biegnie szlak czarny, którym pójdziemy.
W lewo, wstępnie szosą- szlak niebieski, którym wrócimy.
Zdecydowanie nie polecamy podchodzenia niebieskim. Bowiem odcinek ścinający zakola szosy, wiodący przez lasek, jest bardzo stromy i może wypompować siły już na starcie.
Przekraczamy mostek nad Łopuszanką.
Dalej droga błotnisto- kamienista zagłębia się w bujne łąki.
Pośród łąki w obniżeniu terenu połyskuje potok.
A i nawet ktoś nad brzegiem z wędką siedzi.
Mijamy kilka szałasów.
Szlak chowa się w lesie i zaczyna wznosić się trochę mocniej.
Duszno i gorąco jak w saunie.
Szczęście że przynajmniej bzykających, latających agresorów niewiele.
Las jest piękny. Wyniosłe srebrzyste buki, ledwie słyszalny szmer listowia.
Po ok. godzinie docieramy na żywozieloną polankę Srokówki.
Za linią drzewek kryje się Pucołowski Stawek- jeziorko osuwiskowe.
Na szczęście właściciele terenu polany, zajęli się zarastającym jeziorkiem, które zaczynało już przypominać bagnisko. Misa jeziorka została pogłębiona i oczyszczona.
Poprawiły się tym samym warunki bytowania wielu gatunków płazów tam osiadłych.
W głębi polanki, pod ścianą lasu, widoczne zabudowania.
Wreszcie chowamy się w cieniu.
Szlak zakolem omija wspaniałe, wyniosłe zbocze.
Piękna, choć z racji warunków pogodowych, lekko wymagająca droga.
Drewniana tablica informuje o terenach Gorczańskiego Parku Narodowego.
Sukcesywnie mijamy kolejne polanki przeplatane warstwami lasu.
Na Jankówkach stoi drewniana bacówka.
Pod dachem przyjazne ławy i stół.
Można odpocząć, posilić się.
Swego czasu w bacówce pomieszkiwała żmija.
Było nawet ostrzeżenie dla turystów, przed wejściem.
Podobno lubiła wysypiać się na sianie wewnątrz budynku.
Ile w tym prawdy, a ile zapobiegliwości właścicieli, którzy może nie chcieli gości ,,na lewo'' w swym szałasie... nie wiadomo. ;)
Choć żmije mają się w Gorcach całkiem nieźle.
10-15 minut i dojdziemy do rozwidlenia szlaków.
Koniec szlaku czarnego- Polana Rąbaniska.
Dalej poprowadzi nas czerwony.
A i jednocześnie szlak konny i rowerowy.
Podchodzimy łagodnym zboczem Kiczory.
Długa Polana Zielenica, porosła bujną trawą, przetykana świerkami. Wspaniałe miejsce widokowe.
Im wyżej, tym coraz rozleglejsze pola jagodowe. Na ramieniu widocznym od wschodu, a odchodzącym od wzgórza Jaworzyny Kamienickiej, widać niewyraźnie wieżę na polanie Magurki. Wyżej charakterystyczne wzniesienie Lubania.
Widoki w kierunku Pienin i Zalewu Czorsztyńskiego.
Za plecami- zaledwie widoczne, z powodu dusznych, ciepłych mgieł, błękitnieją Tatry.
Wyżej, za pasmem drzew- Hala Młyńska.
Polany Kiczory przechodzą praktycznie jedna w drugą.
Czasem tylko kilka świerków stanowi granicę.
Szczyt jest piękny, rozległy, zachęca do wypoczynku i podziwiania otoczenia.
Pod lasem u górnej granicy polany, nawet drewniany stojak na rowery, ławy i stół pośród wyniosłych jagodzisk.
Tu szlak czerwony ,,roztraja się''. ;)
Tzn. biegnie w trzech kierunkach.
Choć jedna nitka, w kierunku Sarniej Polany i Ochotnicy w dość dziwny sposób nagle zmienia kolor na zielony szlak spacerowy.
Trochę tego konkretnego oznakowywania miejsc właśnie mi brakuje w Gorcach.
Przydałoby się więcej informacyjnych tabliczek ustawionych w danych miejscach.
Chociaż w punktach rozwidleń szlaków.
Staję na polanie Zielenica, chcę zobaczyć tabliczkę z nazwą ,,Polana Zielenica''.
A nie zastanawiam się, czy to tutaj, czy nie.
W Łopusznej było na szlakowskazie-
Zielenica 1.45h.
Co z tego, jak każdy chodzi swoim tempem?
A oznakowanie na miejscu byłoby niepodważalne.
Pewność że to tutaj a nie 300 m.dalej, albo już minęliśmy.
Droga lekkim zakolem prowadzi w las.
Stary las.
Wysokie świerki mają wyjątkowo długie suche gałązki, odchodzące od pnia. Warto uważać, bo można ostro sobie przejechać po twarzy.
Co niektóre gałązki wystają aż na ścieżkę.
Znowu rozwidlenie szlaków-
niewielka Polana Gabrowska.
Widlaki szlakowe w Gorcach są zupełnie inne niż te, do jakich przywykliśmy chociażby w Tatrach.
Wychodzimy na malowniczą, rozległą halę.
Hala Długa, ciągnie się od lasów z których właśnie się wynurzyliśmy, aż po wzniesienie Turbacza, który teraz już dobitnie pojawia się przed nami.
Mijamy ujęcie wody i kapliczkę Matki Bożej Ludźmierskiej, również Patronki Strzelców Podhalańskich.
Dalej widoczna bacówka i całkiem pokaźne stado bieluchnych ,,beczadełek''.
Słychać już, jak to mówią górale- zbyrkanie dzwonków.
Baca, starszy pan, wsparty na kosturze pilnuje owieczek. Twarz spieczona słońcem, poorana bruzdami, z których każda świadczy o oddaniu pracy, budzi wyjątkowy szacunek...
Dopiero gdy zatrzymuję się przy stadzie, dostrzegam za ścianą lasu, który już minęliśmy - zadbany, drewniany budynek.
To bacówka GPN.
A dawniej zwana Chatką u Metysa, albo Metysówką.
Jak można znaleźć w internecie, chata przez pewien czas była alternatywą dla turbaczańskiego schroniska. Można było przenocować i to w dość spartańskich warunkach.
Niestety w późniejszych latach, do chatki zaczęło zjeżdżać się podejrzane towarzystwo wielbicieli grzybków halucynogennych i odlotów różnistego typu. W rezultacie zwykli turyści zaczęli omijać to miejsce.
Po powołaniu gospodarza chatki, przez Świętego Piotra, chatkę zakupił GPN.
Chata Metysa- źródło Wikipedia
Przeprowadzono gruntowny remont.
Niestety nocować tam już nie można.
Chwilkę popatrujemy na stadko owiec, na przepiękne widoki z rozległej Hali Długiej.
Przy głównej drodze przez bujną łąkę, stoją drewniane ławy i przyczyniają się do sielskiego nastroju okolicy.
Skręcamy na bok, w kierunku bacówki, z której unosi się siwy dymek.
Dostajemy jeszcze świeży oscypek.
Tu nie produkuje się tych malutkich, które grillowane dostać można przy wejściach na tereny parków.
Wracamy na ścieżkę i powolutku, i do tego niezbyt ochoczo ;) wciągamy się na połogie zbocze Turbacza.
Droga początkowo piaszczysta, wyżej trafiają się kamienie; wreszcie staje się szeroka niczym szosa i łagodnym półkolem dobiega do budynku schroniska.
A budynek potężny!
Zbudowany z kamienia, wyniosły, może ugościć w swych pokojach ok. 120 osób.
Obecne schronisko jest trzecim z kolei na Turbaczu.
Pierwsze spłonęło dzięki kłusownikom jeszcze przed II wojną światową, w 1933 roku.
Drugie, postawione w 1938 roku, służyło niewielkiej liczbie turystów.
Czasy wojny nie były sprzyjającymi turystyce.
W schronisku ukrywali się partyzanci i żołnierze AK.
Toteż w '43 roku zaatakowali je Niemcy, zmuszając Polaków do ucieczki w lasy.
W rezultacie schronisko zniszczyli nasi, obawiając się ewentualnego niemieckiego pomysłu stacjonowania w budynku.
Aktualne schronisko zostało zbudowane w roku 1956.
Wcześniej kryte gontem, dziś blachodachówką.
A na niej zamontowano nawet panele słoneczne.
Przed schroniskiem rozległy taras, częściowo wyłożony płaskimi kamieniami.
Liczne stoły i ławy.
A z tarasu piękne widoki w kierunku Tatr i Pienin.
Wiele nie widzimy, z powodu ciepłych mgiełek...
Spod schroniska wybiega wiele szlaków, we wszystkich możliwych kierunkach.
W pobliżu funkcjonuje pole namiotowe.
A za schroniskiem, urokliwy domek Ośrodka Historii Turystyki Górskiej.
Schronisko to jeszcze nie kulminacja szczytu.
Do najwyższego punktu trzeba podejść czerwonym szlakiem,
który prowadzi na szczyt i dalej w kierunku kolejnego schroniska o nazwie ,,Stare Wierchy''.
10 minut wąską ścieżynką, pośród połamanych, uschłych świerków i wysokich jagodzisk.
Na Turbaczu stoi żelazny krzyż i smukły, kamienny obelisk.
Obok tablica informacyjna GPN.
Reszta ław półkoliście ustawiona wokół niewielkiego placu szczytowego i obelisku.
Przyjemnie tutaj.
Podobno dawniej szczyt był kompletnie niewidokowy. Dziś dzięki kornikowi otworzyły się okna.
Maleńka drewniana kapliczka na starym świerku.
Wracamy do schroniska i zaglądamy do środka.
Nie ma oblężenia. A piwo z sokiem na górskim szlaku smakuje wyjątkowo. 😉
Czas płynie nieubłaganie i nie ma wyjścia- trzeba podźwignąć cztery litery i schodzić ku cywilizacji.
Zejdziemy szlakiem niebieskim, o którym wspominałam na początku.
Przyjemna ścieżyna sprowadza co szerokiej, żwirowatej drogi. Mijamy brzozowy krzyż, poświęcony pamięci żołnierzom AK.
Po lewej rozległa polana Długie Młaki.
A na jej początku drewniany widlak z napisem ,,Piciulko 50 m'' 😃
???
Nie rozwikłaliśmy jakież to ,,piciulko''.
Ale obstawiamy, że chodzi o to co serwuję pod dachem schroniska. 😉
Choć w grę wchodzi też jakieś ujęcie wody... ?
Pod koniec Długich Młak, od naszego oddziela się szlak żółty i zmierza w kierunku Nowego Targu, mijając po drodze kaplicę na Rusnakowej Polanie, przy której sezonowa sprawowane są Msze Święte.
Piękne uroczystości są sprawowane w Święto Ludzi Gór, zawsze w drugą niedzielę sierpnia.
My skręcamy lekko w dół łąki, jak kieruje zniszczona tabliczka na przydrożnym świerku.
Dróżkę zagradza nam jeden z piękniejszych mieszkańców rejonu- padalec.
Wygrzewa się w poprzek ścieżyny a i w pierwszej chwili nie zauważam, gapiąc się w kierunku odległych widoków.
Szczęście że nie weszłam na niego.
Jest piękny, połyskuje jak roztopiony metal.
Obawiając się, że ktoś zapatrzony podobnie jak ja, nie zauważy go i urazi, odsuwamy gada delikatnie na bok, przy pomocy kijka.
A i on jest całkowicie znudzony naszymi zabiegami.
Dalej nasz szlak sukcesywnie i łagodnie obniża się, przekraczając kolejną polankę- Świderowa.
Wreszcie wkraczamy w las.
Przy drodze wysokie zarośla.
Raz węziej, raz szerzej, czasem kamienie, czasem piach, kilka rozwidleń.
Toteż trzeba uważać na oznaczenia.
Po niecałej półgodzince docieramy pod niewybijający się szczyt Bukowiny Waksmundzkiej.
Wokół szczytu polany i ... tereny prywatne.
A co za tym idzie i domki prywatne.
Tu może mijać nas już terenówka dowożąca klientelę ,,na chatę''. Nas też mijała.
Za polankami droga rozwidla się.
Oznakowanie nie jest jednoznaczne.
Drzewo z niebieskim paskiem, dokładnie na rozstajach sugeruje, iż można wybrać którąkolwiek z dróg.
Ale tego nie gwarantuję.
Odbiliśmy w lewo. Z boku niewielkie bagienko i głębokie błoto na drodze.
Ale to kilka kroków zaledwie.
Dalej znowu szary, trochę kamienisty trakt.
Dochodzimy do wąskiej polanki okolonej lasem, a na niej piękny, drewniany dom.
Również przeznaczony na wynajem dla turystów.
Przed domem rozrosłe krzewy jeżyn, akurat pełne pachnących ciepłym lasem, owoców.
Nie reklamuję! A może trochę tak... ;)
Ale i dom prezentuje się wspaniale i cudowna miejscówka.
Niedługo za tym zakątkiem, droga znacznie się zmienia.
Wpada w las, zaczyna przypominać płytki wąwóz, zwęża się i pojawia się sporo niewygodnych, luźnych kamieni.
Wyrastają ni stąd ni zowąd ciemne, warstwowane formacje skalne, utrudniając pokonywanie trasy.
Toteż z ulgą witamy jasną polankę.
Cyrlica- a na niej niewielkie domki- kioski.
Wyglądają na porzucone zaniedbane.
Przy drodze jeden, reszta w głębi, pod laskiem i można nie zauważyć.
Droga teraz prowadzi łagodnie ponad Doliną Łopuszanki.
W dole już widoczne zabudowania wioski z której ruszyliśmy.
Śpieszymy się, bo i pomału szarość zaczyna przesycać popołudniowe powietrze.
Wzdłuż sympatycznej ścieżki wijącej się po zboczu, malinowe chaszcze.
Niżej pastwiska. Ścieżka doprowadza do kapliczki Matki Bożej z Dzieciątkiem.
Za kapliczką drewniana wiatka- ołtarz polowy, przy którym niegdyś Ksiądz Tischner odprawiał Msze Święte.
Dalej już szeroka szosa i zabudowania przysiółka Zarębek Wyżni.
Ale za długo nie będziemy nią podążać.
Kto chce- może, bo szosa zakolami również sprowadzi do Łopusznej.
Tyle, że to ok. godzinki drogi dłużej.
Nasz szlak robi myk od zakola szosy i spada po zboczu porosłym laskiem.
Ścieżka niewygodna, przeplatana korzeniami drzew.
Ziemia czasami wyjeżdża spod nóg.
Zapadający wieczór, a co za tym idzie- pośpiech, nie ułatwia.
Zdjęcia wychodzą ciemne i śpiesząc się- przestaję je robić.
Wreszcie polanka.
I już pozostało tylko łagodne schodzenie szosą w dół, do rozstajów szlaków- skąd wyruszaliśmy.
Zajmuje nam to ok. 20 minut.
Na kwaterę u stóp Tatr wracamy już po zmroku.
Tak to bywa, jak się komuś wstać nie chce bladym świtem... 😉
...........................................................................
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz