Nadszedł w końcu taki czas, że postanowiliśmy zakończyć Koronę Gór Polski.
Poświęciliśmy na to letnie dni, które zwykle przeznaczamy na Tatry.
Tak więc jadąc w kierunku Karkonoszy, jak zwykle nocą, zatrzymaliśmy się bladym rankiem na Opolszczyźnie, w urokliwej miejscowości Pokrzywna. Celem była Biskupia Kopa; i o niej był dokładnie ostatni wpis na blogu.
Biskupia Kopa- Góry Opawskie
Poświęciliśmy na to letnie dni, które zwykle przeznaczamy na Tatry.
Tak więc jadąc w kierunku Karkonoszy, jak zwykle nocą, zatrzymaliśmy się bladym rankiem na Opolszczyźnie, w urokliwej miejscowości Pokrzywna. Celem była Biskupia Kopa; i o niej był dokładnie ostatni wpis na blogu.
Biskupia Kopa- Góry Opawskie
Lekkie zmęczenie po nieprzespanej nocy, wzmocnione zdobywaniem perełki Gór Opawskich i dodatkowy dojazd do okolic Karpacza, sprawiają, że prawie zasypiamy w czasie jazdy.
Kwatera wynajęta na ostatnią chwilę i niestety bardzo źle trafiamy.
Miejscowość Ściegny. Jeśli ktoś będzie ciekawy czego i kogo unikać, chętnie podam adres w wiadomości prywatnej. Nie powinni pewni, zbyt pazerni ludzie zarabiać na pasji innych.
Pani gospodyni Ewelina udaje niebywałą sympatię.
Po czym inkasując całą sumę kolejnego dnia, zaczyna nam utrudniać życie.
Dziwnym trafem, po zainkasowaniu pieniędzy, podobno nagle psuje się zawór przy piecu.
Więc ciepła woda jest nam wyłączana.
Wiadomo, że w zimnej nikt nie będzie się moczył zbyt długo, to i nie zużyje zbyt wiele, prawda?
Co ciekawe, gdy gospodarze się zagapią
(widocznie), ciepła woda jest. Zwykle wczesnym porankiem. Potem znika.
Poza tym- to co prezentowane na zdjęciach ma się nijak do rzeczywistości.
Zdjęcia w internecie są z podwórza gospodarzy, do którego nie ma wstępu.
Wejście do wynajmowanego pokoju jest prosto z ulicy. Nie ma miejsca na samochód.
Auto musi stać przy drodze polnej, poza ogrodzeniem.
Okno pokoju wychodzi na podwórze.
A pod nim stoi krzesło, na którym większość dnia spędza gospodyni i podsłuchuje.
Mamy tam zostać tydzień. A tu kasa wzięta i zwrotów nie uznaje się. A nas nie stać żeby nagle latać na wariata, szukać nowej kwatery i marnować pieniądze.
Szczęściem my z tych co większość dnia spędzamy na pieszych wycieczkach.
Ale myć się po powrocie jednak trzeba. ;)
No i dodatkowe zdziwienie i pretensje gospodyni, że jednak postanawiamy spać- każdy na osobnym łóżku. A czemu by nie, skoro w pokoju są trzy łóżka?
No, ale potrzeba trzeciej pościeli..., a to już poważny problem dla gospodyni. 😕
W każdym bądź razie, pobyt tam staramy się wymazać z pamięci. Nigdy więcej w tej miejscowości.
Zawsze trafialiśmy w miarę przyzwoicie.
Więc jak na tak wiele losowych noclegów, to raz jakaś zołza mogła się napatoczyć. 😉
Kwatera wynajęta na ostatnią chwilę i niestety bardzo źle trafiamy.
Miejscowość Ściegny. Jeśli ktoś będzie ciekawy czego i kogo unikać, chętnie podam adres w wiadomości prywatnej. Nie powinni pewni, zbyt pazerni ludzie zarabiać na pasji innych.
Pani gospodyni Ewelina udaje niebywałą sympatię.
Po czym inkasując całą sumę kolejnego dnia, zaczyna nam utrudniać życie.
Dziwnym trafem, po zainkasowaniu pieniędzy, podobno nagle psuje się zawór przy piecu.
Więc ciepła woda jest nam wyłączana.
Wiadomo, że w zimnej nikt nie będzie się moczył zbyt długo, to i nie zużyje zbyt wiele, prawda?
Co ciekawe, gdy gospodarze się zagapią
(widocznie), ciepła woda jest. Zwykle wczesnym porankiem. Potem znika.
Poza tym- to co prezentowane na zdjęciach ma się nijak do rzeczywistości.
Zdjęcia w internecie są z podwórza gospodarzy, do którego nie ma wstępu.
Wejście do wynajmowanego pokoju jest prosto z ulicy. Nie ma miejsca na samochód.
Auto musi stać przy drodze polnej, poza ogrodzeniem.
Okno pokoju wychodzi na podwórze.
A pod nim stoi krzesło, na którym większość dnia spędza gospodyni i podsłuchuje.
Mamy tam zostać tydzień. A tu kasa wzięta i zwrotów nie uznaje się. A nas nie stać żeby nagle latać na wariata, szukać nowej kwatery i marnować pieniądze.
Szczęściem my z tych co większość dnia spędzamy na pieszych wycieczkach.
Ale myć się po powrocie jednak trzeba. ;)
No i dodatkowe zdziwienie i pretensje gospodyni, że jednak postanawiamy spać- każdy na osobnym łóżku. A czemu by nie, skoro w pokoju są trzy łóżka?
No, ale potrzeba trzeciej pościeli..., a to już poważny problem dla gospodyni. 😕
W każdym bądź razie, pobyt tam staramy się wymazać z pamięci. Nigdy więcej w tej miejscowości.
Zawsze trafialiśmy w miarę przyzwoicie.
Więc jak na tak wiele losowych noclegów, to raz jakaś zołza mogła się napatoczyć. 😉
To co najważniejsze to zdobycie Śnieżki.
Sporo wcześniej rezerwowaliśmy pokój w Śląskim Domu, u stóp Królewny.
I na ten nocleg cieszymy się najbardziej.
Następnego dnia nie śpiesząc się zresztą i nie wstając zbyt wcześnie, skoro nocleg ma być praktycznie na szczycie...
wyruszamy na przystanek autobusowy.
Jedziemy do Karpacza Górnego, przystanek przy Świątyni Wang.
Kto oglądał kultowych ,,Zmienników''- Barei (wspaniały reżyser, z... jak sądzę, potężnym humorem ;) ),
zastanawiał się być może, gdzie też są położone wspominane w filmie Bierutowice.
Otóż ni mniej ni więcej- jest to właśnie Karpacz Górny, nazwany tak właśnie, w ,,jedynie słusznych czasach''; które zresztą nigdy nie przeminęły, a raczej ,,ukryły się''.
A więc wysiadamy na przystanku przy Wangu
i kierujemy się lekko pod górkę wąską,
brukowaną drogą.
Uliczka nazywa się ,,Na Śnieżkę''.
Wypada obejrzeć XII- wieczną perłę architektury, jaką jest Wang.
Najciekawsze jest to, że sosnowa budowla powstała bez użycia gwoździ.
Jest to najstarszy, drewniany Kościół w Polsce.
W 1842 roku został on przewieziony z Norwegii.
Był co prawda dość zniszczony i wiele jego części wymagało renowacji, lub uzupełnienia braków.
U nas, na miejscu, dobudowano też dodatkowe elementy.
Świątynia Wang jest kościołem ewangelickim.
Do środka zaglądamy kilka dni później, podjeżdżając tam tylko w tym celu.
Ze wzgórza na którym stoi Kościół, rozciąga się piękna panorama na Karkonosze i okolice.
Obok niewielki cmentarz.
Pierwotnie parafialny, a później górski, gdyż obok mieszkańców i gospodarzy- pastorów, chowano tu również ofiary gór.
Więcej informacji na temat urokliwej świątyni i jej otoczenia można łatwo znaleźć w internecie.
Wejście na teren Karkonoskiego Parku Narodowego tuż za przykościelnym ogrodzeniem.
Szlaki są szerokie, wyłożone kostką brukową.
Kwestia gustu, co kto lubi.
Płaskie stoły Karkonoszy, jakie wraz z pokonywaną trasą , zaczynają wyłaniać się spomiędzy drzew, są dla nas skrajnie odmienne, niż wyniosłe wzniesienia Tatr.
Tatry chyba będą zawsze na pierwszym miejscu.
Co nie znaczy, że nie wrócimy tu kiedyś... jak Bóg da.
Karkonosze są po prostu inne.
Sporo wcześniej rezerwowaliśmy pokój w Śląskim Domu, u stóp Królewny.
I na ten nocleg cieszymy się najbardziej.
Następnego dnia nie śpiesząc się zresztą i nie wstając zbyt wcześnie, skoro nocleg ma być praktycznie na szczycie...
wyruszamy na przystanek autobusowy.
Jedziemy do Karpacza Górnego, przystanek przy Świątyni Wang.
Kto oglądał kultowych ,,Zmienników''- Barei (wspaniały reżyser, z... jak sądzę, potężnym humorem ;) ),
zastanawiał się być może, gdzie też są położone wspominane w filmie Bierutowice.
Otóż ni mniej ni więcej- jest to właśnie Karpacz Górny, nazwany tak właśnie, w ,,jedynie słusznych czasach''; które zresztą nigdy nie przeminęły, a raczej ,,ukryły się''.
A więc wysiadamy na przystanku przy Wangu
i kierujemy się lekko pod górkę wąską,
brukowaną drogą.
Uliczka nazywa się ,,Na Śnieżkę''.
Wypada obejrzeć XII- wieczną perłę architektury, jaką jest Wang.
Najciekawsze jest to, że sosnowa budowla powstała bez użycia gwoździ.
Jest to najstarszy, drewniany Kościół w Polsce.
W 1842 roku został on przewieziony z Norwegii.
Był co prawda dość zniszczony i wiele jego części wymagało renowacji, lub uzupełnienia braków.
U nas, na miejscu, dobudowano też dodatkowe elementy.
Świątynia Wang jest kościołem ewangelickim.
Do środka zaglądamy kilka dni później, podjeżdżając tam tylko w tym celu.
Ze wzgórza na którym stoi Kościół, rozciąga się piękna panorama na Karkonosze i okolice.
Obok niewielki cmentarz.
Pierwotnie parafialny, a później górski, gdyż obok mieszkańców i gospodarzy- pastorów, chowano tu również ofiary gór.
Więcej informacji na temat urokliwej świątyni i jej otoczenia można łatwo znaleźć w internecie.
Wejście na teren Karkonoskiego Parku Narodowego tuż za przykościelnym ogrodzeniem.
Szlaki są szerokie, wyłożone kostką brukową.
Kwestia gustu, co kto lubi.
Płaskie stoły Karkonoszy, jakie wraz z pokonywaną trasą , zaczynają wyłaniać się spomiędzy drzew, są dla nas skrajnie odmienne, niż wyniosłe wzniesienia Tatr.
Tatry chyba będą zawsze na pierwszym miejscu.
Co nie znaczy, że nie wrócimy tu kiedyś... jak Bóg da.
Karkonosze są po prostu inne.
Po 15 minutach drogi, do naszej trasy dołącza szlak z Borowic
(To miejsce to Rówienka- niewybitny szczycik 957 m.n.p.m.), aby za 5 minut nas opuścić i biec równolegle do naszego, w pewnym oddaleniu, w lesie.
Akurat jak szliśmy, ten odcinek żółtego szlaku był w remoncie.
Rówienka była dawniej zwana Rzepiórową Kręgielnią. Podobno w tym miejscu Duch Gór, przyjąwszy ludzką postać, namiętnie grywał w kręgle z przechodzącymi wędrowcami.
Nie ma mu się co dziwić, skoro zawsze ogrywał śmiałków.
Jednakże, każdemu na odchodne wręczał jeden kręgiel.
Gdy ktoś uszanował podarunek i doniósł do domu- kręgiel zamieniał się w złoto.
Jak nie uszanował i wyrzucił... cóż- jego strata ;)
Nasza droga biegnie teraz poniżej wzniesienia Suszycy (po prawej) i Turka (po lewej), mija wąziutką Budniczą Strugę
(Praktycznie niezauważalnie, bo potoczek normalnie przepływa przeciskiem pod traktem, a i często zanika),
a następnie leśną dróżkę wiodącą od Karpacza Górnego (okolice hotelu Majestic).
(To miejsce to Rówienka- niewybitny szczycik 957 m.n.p.m.), aby za 5 minut nas opuścić i biec równolegle do naszego, w pewnym oddaleniu, w lesie.
Akurat jak szliśmy, ten odcinek żółtego szlaku był w remoncie.
Rówienka była dawniej zwana Rzepiórową Kręgielnią. Podobno w tym miejscu Duch Gór, przyjąwszy ludzką postać, namiętnie grywał w kręgle z przechodzącymi wędrowcami.
Nie ma mu się co dziwić, skoro zawsze ogrywał śmiałków.
Jednakże, każdemu na odchodne wręczał jeden kręgiel.
Gdy ktoś uszanował podarunek i doniósł do domu- kręgiel zamieniał się w złoto.
Jak nie uszanował i wyrzucił... cóż- jego strata ;)
Nasza droga biegnie teraz poniżej wzniesienia Suszycy (po prawej) i Turka (po lewej), mija wąziutką Budniczą Strugę
(Praktycznie niezauważalnie, bo potoczek normalnie przepływa przeciskiem pod traktem, a i często zanika),
a następnie leśną dróżkę wiodącą od Karpacza Górnego (okolice hotelu Majestic).
Pójście ulicą Kamienną, gwarantuje znalezienie się w tymże miejscu.
Kolejny potoczek pod traktem, tym razem choć trochę widoczny- Wapniak.
Wysokie ściany starych świerków powoli maleją.
Od lewej dołącza zielony szlak wiodący od dolnej stacji kolei linowej Karpacz- Biały Jar.
Przed nami główna grań Karkonoszy, zielone, płaskie, dumne pagóry.
Rozwidlenie szlaków.
To miejsce to rozległa, piękna polana i pod taką nazwą istnieje na tabliczkach kierunkowych.
Istniało tu kiedyś wyjątkowe schronisko, a może raczej hotel. Ale nie w negatywnym brzmieniu tego słowa. Po prostu było wspaniałym i dobrze wyposażonym obiektem.
Jego pierwszym wcieleniem była postawiona tu w 1652 roku- buda pasterska. Pełniła ona rolę prymitywnego schronu dla turystów.
Już wtedy zaczęto ją nazywać Schlingelbaude.
Wysokie ściany starych świerków powoli maleją.
Od lewej dołącza zielony szlak wiodący od dolnej stacji kolei linowej Karpacz- Biały Jar.
Przed nami główna grań Karkonoszy, zielone, płaskie, dumne pagóry.
Rozwidlenie szlaków.
To miejsce to rozległa, piękna polana i pod taką nazwą istnieje na tabliczkach kierunkowych.
Istniało tu kiedyś wyjątkowe schronisko, a może raczej hotel. Ale nie w negatywnym brzmieniu tego słowa. Po prostu było wspaniałym i dobrze wyposażonym obiektem.
Jego pierwszym wcieleniem była postawiona tu w 1652 roku- buda pasterska. Pełniła ona rolę prymitywnego schronu dla turystów.
Już wtedy zaczęto ją nazywać Schlingelbaude.
Ale dopiero po ok. 240 latach, gdy odkryto na polanie źródło mineralne, postanowiono rozbudować chatę.
Schyłek XIX wieku
Źródło- polska-org.pl
Źródło- polska-org.pl
Schronisko miało jak na tamte lata, doskonałe warunki bytowe.
Centralne ogrzewanie i prywatne łazienki w każdym z 15- stu pokoi.
Do tego wspaniała kuchnia, w której menu królowały różnorodne pyszności na bazie ze świeżego mleka, pozyskiwanego z wypasów na okolicznych, bujnych łąkach.
Cienie historii.
Wnętrze schroniska
Źródło- polska-org.pl
Wnętrze schroniska
Źródło- polska-org.pl
Po 1914 roku, schronisko dodatkowo rozbudowano.
Stało się luksusowym hotelem i zatraciło wcześniejszy, oryginalny wygląd.
Zmieniono te nazwę na Berghotel.
W pobliżu Kotków
(skałki na północnym skraju polany),
stało jeszcze drugie schronisko- Hasenbaude.
Zniszczone tuż po wojnie- w 1946 roku.
A oprócz tych dwóch- drewniane schronisko młodzieżowe Berghänlein; tuż obok Schlingenbaude.
Jeszcze przed nastaniem dwudziestego wieku,
obok Schlingelbaude, wystawiono drugie schronisko- Baude am Haideschloß.
Nie przetrwało konkurencji. Turyści woleli to pierwsze. Jednak drewniana konstrukcja na kamiennej podmurówce, przetrwała do lat 50-tych stając się zapleczem gospodarczym dużego schroniska. Potem została rozebrana.
obok Schlingelbaude, wystawiono drugie schronisko- Baude am Haideschloß.
Nie przetrwało konkurencji. Turyści woleli to pierwsze. Jednak drewniana konstrukcja na kamiennej podmurówce, przetrwała do lat 50-tych stając się zapleczem gospodarczym dużego schroniska. Potem została rozebrana.
Schlingelbaude i dostawione-
Baude am Haideschloß.
U góry Schronisko Księcia Henryka.
Ok.1905 roku.
Źrodło- polska-org.pl
Tuż przed wojną.
1939 rok.
Źródło- polska-org.pl
Po II wojnie światowej Berghotel stał się Izabelą.
By już od 1946 r. zostać ochrzczonym imieniem legendy polskiego narciarstwa – Bronisława Czecha.
Tym samym imieniem nazwano szlak zielony z Karpacza, przez Polanę, do kotła Wielkiego Stawu.
W latach 60-tych nastąpiła kolejna rozbudowa schroniska.
Wytyczono wokół wiele tras narciarskich.
By już od 1946 r. zostać ochrzczonym imieniem legendy polskiego narciarstwa – Bronisława Czecha.
Tym samym imieniem nazwano szlak zielony z Karpacza, przez Polanę, do kotła Wielkiego Stawu.
W latach 60-tych nastąpiła kolejna rozbudowa schroniska.
Wytyczono wokół wiele tras narciarskich.
Prawdopodobnie ostatnie zdjęcie, sprzed pożaru.
Rok 1966
Źródło- polska-org.pl
Rok 1966
Źródło- polska-org.pl
Kres istnieniu wspaniałego schronu, położył grudzień roku 1966, kiedy to wybuchł pożar.
Do dziś nie ma jasnych ustaleń, co do tego nieszczęśliwego zdarzenia.
Podejrzewano podpalenie.
Tym bardziej, że podobna sytuacja miała miejsce w schronisku im. Księcia Henryka, 20 lat wcześniej.
Do dziś nie ma jasnych ustaleń, co do tego nieszczęśliwego zdarzenia.
Podejrzewano podpalenie.
Tym bardziej, że podobna sytuacja miała miejsce w schronisku im. Księcia Henryka, 20 lat wcześniej.
Dziwnym trafem, telefon do schroniska został odcięty.
Trudny czas zimowy uniemożliwił dojazd straży pożarnej. Zanim strażacy dotarli pieszo, ogień rozprawił się już z całym budynkiem.
Co więcej, ratowany przez obsługę schroniska dobytek (wyrzucany na szybko przez okna), został rozszabrowany.
Straż ustaliła jako przyczynę pożaru- niedopałek papierosa w koszu na śmieci.
Smutny koniec wspaniałej historii.
Trudny czas zimowy uniemożliwił dojazd straży pożarnej. Zanim strażacy dotarli pieszo, ogień rozprawił się już z całym budynkiem.
Co więcej, ratowany przez obsługę schroniska dobytek (wyrzucany na szybko przez okna), został rozszabrowany.
Straż ustaliła jako przyczynę pożaru- niedopałek papierosa w koszu na śmieci.
Smutny koniec wspaniałej historii.
1967 rok, luty. Ruiny
Źródło- polska-org.pl
Źródło- polska-org.pl
Niby planowano odbudowę, a nawet założono komitet zbierający datki na ten cel.
Wyłoniono nawet zwycięski projekt.
Cóż, gdy nagle powołany komitet zniknął,
a wraz z nim przepadły zebrane pieniądze.
Czyli jak zwykle i jak to u nas... Przykre.
Resztki spalonego schroniska usunięto stosunkowo niedawno-w latach 80-tych.
Wtedy podobno jeszcze plany odbudowy istniały. Potem zaginęły w niewyjaśnionych okolicznościach.
Do dziś na polanie wita turystów część murowanych, kamiennych fundamentów budynku starego schroniska Haideschloß.
Ech, gdyby nie rozebrano go te kilkanaście lat wcześniej przed pożarem...
Dziś prawdopodobnie moglibyśmy je odwiedzać i zapewne przejęłoby funkcję tego co spłonęło.
A tak- to nie pozostało nic.
Na kamiennych fundamentach poustawiano ławy i stoły dla chętnych odpoczynku.
Nowe schronisko znajdowało się po lewej stronie drogi głównej i niestety nie ma po nim nawet śladu.
Teren przejęła roślinność. Dziś rośnie tam grupka na razie niewysokich choineczek. Wnikliwi dojrzą w zieleni resztki fundamentów.
Informacje na temat umiejscowienia schroniska są bardzo niespójne i każdy wypisuje co innego.
Toteż długo śledziłam stare zdjęcia i niemieckie podpisy na pocztówkach, z tamtych czasów.
Warto przejrzeć wspaniałą stronę ,,polska-org.pl'', która zbiera historyczne, wartościowe zdjęcia.
Dzięki czemu potwierdzimy swoje przypuszczenia co do dawnego położenia obiektów, a tym samym rozpoznania po czym co pozostało.
Dla ciekawych pasjonatów- coś więcej tutaj
Schronisko Bronka Czecha
Idziemy nadal za szlakiem niebieskim.
Ten zaczyna się wznosić, okrążając po prawej pagór Zielarza.
Dalej szlak również jest wybrukowany.
Po ok.20-30 minutach, docieramy do Koziego Mostku.
Podwójny, bo ,,rzucony'' nad dwiema odnogami Łomnicy, którą tworzą potoczki, zarówno z Wielkiego, jak i Małego Stawu.
Zostawiamy drogę dojazdową do schroniska i skręcamy w prawo, w las.
Ale można oczywiście iść dalej prosto.
Nasza droga zaczyna choć trochę przypominać szlaki górski. Pojawiają się kamienne schodki, niezbyt wysokie.
Wspinamy się trochę wyżej niż pozostawiona trasa, na zielone zbocze Zielarza.
Las jest przyjemny, jasny, poprzerastany jagodowymi łanami. Towarzyszy nam potok Łomnicy.
Po ok. 20 minutach, mijamy piętrowy, drewniany domek myśliwski.
Jest położony po przeciwnej stronie potoczku i choć prowadzi do niego mostek, to przejście jest niestety zagrodzone.
Dojście do domku, od strony drogi głównej.
Zbudowany przez hrabiego von Schaffgotscha w 1924 roku, dziś jest własnością parku i organizowane są w nim zajęcia informacyjno-edukacyjne.
Wyżej coraz więcej prześwitów, aż wreszcie pojawia się kosodrzewina.
A po prawej stronie na zboczu ,,zerwiste'' ścianki, trochę przypominające turnice Wołoszyna nad Roztoką. Najeżają stoki Kopy nad Moreną.
Tam ponad nimi prowadzi szlak, którym będziemy wracać.
Do kotła Małego Stawu już blisko.
Tuż nad jego brzegiem, ścieżkę ograniczają drewniane barierki.
Okolica przepiękna. Torfowiska, skalne bloki rozrzucone bezładnie, kępy borówek i jagód, przetykane fioletem wrzosowisk.
I to piękne, srebrzące się oko stawu.
Czasem zdaje się bardziej zielonkawe, czasem granatowieje.
Przed nami uroczy budynek Samotni.
Kojarzy się z niewielkim Kościółkiem.
Tym bardziej, że ma charakterystyczną drewnianą dzwonnicę.
A dzwon w niej podwieszony
(sygnaturka lawinowa), został
odlany w Jeleniej Górze i widnieje na nim rok- 1861.
Podobnie jak i w innych miejscach, schronisko wyrosło z dawnej budy pasterskiej.
Pierwsze wzmianki o schronie w tych okolicach pochodzą z 1670 roku.
Ten zaczyna się wznosić, okrążając po prawej pagór Zielarza.
Dalej szlak również jest wybrukowany.
Po ok.20-30 minutach, docieramy do Koziego Mostku.
Podwójny, bo ,,rzucony'' nad dwiema odnogami Łomnicy, którą tworzą potoczki, zarówno z Wielkiego, jak i Małego Stawu.
Zostawiamy drogę dojazdową do schroniska i skręcamy w prawo, w las.
Ale można oczywiście iść dalej prosto.
Nasza droga zaczyna choć trochę przypominać szlaki górski. Pojawiają się kamienne schodki, niezbyt wysokie.
Wspinamy się trochę wyżej niż pozostawiona trasa, na zielone zbocze Zielarza.
Las jest przyjemny, jasny, poprzerastany jagodowymi łanami. Towarzyszy nam potok Łomnicy.
Po ok. 20 minutach, mijamy piętrowy, drewniany domek myśliwski.
Jest położony po przeciwnej stronie potoczku i choć prowadzi do niego mostek, to przejście jest niestety zagrodzone.
Dojście do domku, od strony drogi głównej.
Zbudowany przez hrabiego von Schaffgotscha w 1924 roku, dziś jest własnością parku i organizowane są w nim zajęcia informacyjno-edukacyjne.
Wyżej coraz więcej prześwitów, aż wreszcie pojawia się kosodrzewina.
A po prawej stronie na zboczu ,,zerwiste'' ścianki, trochę przypominające turnice Wołoszyna nad Roztoką. Najeżają stoki Kopy nad Moreną.
Tam ponad nimi prowadzi szlak, którym będziemy wracać.
Do kotła Małego Stawu już blisko.
Tuż nad jego brzegiem, ścieżkę ograniczają drewniane barierki.
Okolica przepiękna. Torfowiska, skalne bloki rozrzucone bezładnie, kępy borówek i jagód, przetykane fioletem wrzosowisk.
I to piękne, srebrzące się oko stawu.
Czasem zdaje się bardziej zielonkawe, czasem granatowieje.
Przed nami uroczy budynek Samotni.
Kojarzy się z niewielkim Kościółkiem.
Tym bardziej, że ma charakterystyczną drewnianą dzwonnicę.
A dzwon w niej podwieszony
(sygnaturka lawinowa), został
odlany w Jeleniej Górze i widnieje na nim rok- 1861.
Podobnie jak i w innych miejscach, schronisko wyrosło z dawnej budy pasterskiej.
Pierwsze wzmianki o schronie w tych okolicach pochodzą z 1670 roku.
Znaczna rozbudowa schroniska i jego modernizacja, przypada na okres przedwojenny, gdy schroniskiem zarządzają gospodarze niemieccy.
Wtedy nazwa uroczego schronu, brzmi-Teichbaude (od Małego Stawu).
Wtedy nazwa uroczego schronu, brzmi-Teichbaude (od Małego Stawu).
Wnętrze schroniska.
Lata 1920-30
Źródło- polska-org.pl
Lata 1920-30
Źródło- polska-org.pl
Po wojnie było kilku gospodarzy, ale obiekt sukcesywnie popadał w ruinę.
Dopiero gdy w 1966 roku- zaczął gospodarować Waldemar Siemaszko, Samotnia nie tylko została podźwignięta ze zniszczeń, ale i rozkwitła do tego stopnia, że była wielokrotnie nagradzana, jako jeden z najlepszych obiektów turystycznych.
Niestety pan Waldemar zginął tragicznie.
Gospodarzenie schroniskiem spadło na jego żonę i córkę.
...
I coś czego nie rozumiem, a może nie mam ochoty zrozumieć.
Otóż, podobno już dawno stwierdzono nieopłacalność remontu schroniska (1975 r.) i planowano zrobić z niego muzeum.
Na szczęście jakoś do tej pory, schronisko służy turystom. Skoro wtedy uznano, że remont się nie opłaca, a mimo to budynek nadal spełnia swoją rolę, to chyba ktoś albo nienormalny, albo ,,przepłacony'', wydał taką opinię.
Bo w tym kraju jak widać lepiej, jak się coś zawali, niż żeby to ocalić. Nieważna historia.
A to wyjątkowe miejsce zasługuje na to, aby dać mu drugie życie i przeprowadzić gruntowny remont.
Co więcej- jak cudownie byłoby przywrócić do życia wszystkie historyczne obiekty!
W formie w jakiej były zanim czas je pochłonął.
Obudzić Ducha Gór!
To nieważne, że kiedyś gospodarzyli tu inni.
Robili to dobrze. Byli ludźmi gór!
Tak, wiem, to tylko marzenia...
Ale jak pięknie by było móc stanąć stopą na ganku Schroniska Czecha.
Pozostały pożółkłe zdjęcia, z których uśmiechają się szczęśliwi turyści, cienie tych, którzy mogli schronić się pod dziś nieistniejącymi dachami przyjaznych chat górskich.
Te które dziś trwają niekoniecznie są przyjazne i ... przestały być schronami dla zmęczonych wędrowców.
Hotele z rezerwacją... 😟
...
Wokół schroniska sporo osób. Udaje się zdobyć wolną ławę na zewnątrz. W środku pełno.
A w takich miejscach, piwko z sokiem- obowiązkowo. 😉 Tu akurat z kija mamy czeski Rohozec. Nie lubię czeskich piw, dla mnie są zbyt gorzkie. Ale z sokiem i w takich okolicznościach jest wyjątkowo dobre. Nigdzie nie smakuje tak jak w górach.
Zanim skończymy, zaczyna kropić.
Wszyscy jak na komendę uciekają pod dach schroniska.
W środku ciemnawo, miejsc siedzących oczywiście brak. Może doceniłabym wystrój przy mniejszym natłoku ludzi. A tak, to nie bardzo jest szansa.
Niski sufit, ciemny brąz ścian, tyle pamiętam.
Stoimy, niecierpliwie wyczekując, aż deszcz choć trochę zelżeje.
Wreszcie uspokaja się i postanawiamy ruszyć.
Trochę stromiej, niż dotychczas, po kamiennych schodach w kierunku Strzechy Akademickiej.
Ten odcinek zajmie nam ok.20-30 minut.
Rok 1758 i kolejny właściciel- Johann Gottfried Hampel z Wilczej Poręby. A co za tym idzie - nowa nazwa Hampelbaude.
Przez kolejne stulecie, a nawet więcej, zmieniali się gospodarze, ale dopiero w 1896 roku Franz Krauss postanowił o budowie całkowicie nowoczesnego budynku, jak na tamte czasy.
Schronisko miało trzy kondygnacje.
Spłonęło w 1906 roku.
Właściciel nie poddał się. W tym samym roku zlecił projekt nowego schroniska.
Po pięciu latach, nowy obiekt dodatkowo rozbudowano. Liczba turystów stale rosła, więc kolejna rozbudowa i modernizacja miała miejsce w 1924 roku.
Nazwa ,, Strzecha Akademicka'', jest stosunkowo młoda.
Pojawiła się po wojnie, w 1945 roku, kiedy schronisko znalazło się w polskich rękach, a nadali ją studenci krakowscy.
Strzecha jest otaczana większą troską niż położona poniżej Samotnia.
Wielokrotne remonty w tym zarówno wnętrz jak i zewnętrza, zapewniły dobrą kondycję potężnemu schronowi.
Dziś Strzecha jest w stanie pomieścić ok. 150 osób i należy do największych schronisk polskich Karkonoszy.
Nie zatrzymujemy się, wieczór z tego co widać nie będzie przychylny.
A ciężkie chmury zaraz nie utrzymają wypełniającego ich deszczu.
Dopiero gdy w 1966 roku- zaczął gospodarować Waldemar Siemaszko, Samotnia nie tylko została podźwignięta ze zniszczeń, ale i rozkwitła do tego stopnia, że była wielokrotnie nagradzana, jako jeden z najlepszych obiektów turystycznych.
Niestety pan Waldemar zginął tragicznie.
Gospodarzenie schroniskiem spadło na jego żonę i córkę.
...
I coś czego nie rozumiem, a może nie mam ochoty zrozumieć.
Otóż, podobno już dawno stwierdzono nieopłacalność remontu schroniska (1975 r.) i planowano zrobić z niego muzeum.
Na szczęście jakoś do tej pory, schronisko służy turystom. Skoro wtedy uznano, że remont się nie opłaca, a mimo to budynek nadal spełnia swoją rolę, to chyba ktoś albo nienormalny, albo ,,przepłacony'', wydał taką opinię.
Bo w tym kraju jak widać lepiej, jak się coś zawali, niż żeby to ocalić. Nieważna historia.
A to wyjątkowe miejsce zasługuje na to, aby dać mu drugie życie i przeprowadzić gruntowny remont.
Co więcej- jak cudownie byłoby przywrócić do życia wszystkie historyczne obiekty!
W formie w jakiej były zanim czas je pochłonął.
Obudzić Ducha Gór!
To nieważne, że kiedyś gospodarzyli tu inni.
Robili to dobrze. Byli ludźmi gór!
Tak, wiem, to tylko marzenia...
Ale jak pięknie by było móc stanąć stopą na ganku Schroniska Czecha.
Pozostały pożółkłe zdjęcia, z których uśmiechają się szczęśliwi turyści, cienie tych, którzy mogli schronić się pod dziś nieistniejącymi dachami przyjaznych chat górskich.
Te które dziś trwają niekoniecznie są przyjazne i ... przestały być schronami dla zmęczonych wędrowców.
Hotele z rezerwacją... 😟
...
Wokół schroniska sporo osób. Udaje się zdobyć wolną ławę na zewnątrz. W środku pełno.
A w takich miejscach, piwko z sokiem- obowiązkowo. 😉 Tu akurat z kija mamy czeski Rohozec. Nie lubię czeskich piw, dla mnie są zbyt gorzkie. Ale z sokiem i w takich okolicznościach jest wyjątkowo dobre. Nigdzie nie smakuje tak jak w górach.
Zanim skończymy, zaczyna kropić.
Wszyscy jak na komendę uciekają pod dach schroniska.
W środku ciemnawo, miejsc siedzących oczywiście brak. Może doceniłabym wystrój przy mniejszym natłoku ludzi. A tak, to nie bardzo jest szansa.
Niski sufit, ciemny brąz ścian, tyle pamiętam.
Stoimy, niecierpliwie wyczekując, aż deszcz choć trochę zelżeje.
Wreszcie uspokaja się i postanawiamy ruszyć.
Trochę stromiej, niż dotychczas, po kamiennych schodach w kierunku Strzechy Akademickiej.
Ten odcinek zajmie nam ok.20-30 minut.
Strzecha to już potężny budynek i widoki spod niego rozleglejsze, niż spod Samotni.
Ale my ich specjalnie nie mamy.
Ciężkie chmury deszczowe wiszą dość nisko.
Matką Strzechy była oczywiście zwykła buda pasterska.
Zbudowana ok. 1620 roku, przez niejakiego Daniela Steinera.
Stąd jej pierwsza nazwa- Buda Daniela.
A potem po kolei, w zależności od tego kto gospodarzył: Buda Tanla, Buda Samuela, Buda pod Śnieżką i Ostatnia Buda (do pewnego momentu- ostatnia przy drodze na Śnieżkę).
W chacie była izba noclegowa ogrzewana piecem, a z tyłu obora, w której hodowano nawet do 40 sztuk bydła.
Ok. 1650 roku rozpoczęto budowę kaplicy na Śnieżce, a po skończeniu prac i poświęceniu, Strzecha stała się gościńcem dla wielu pielgrzymów podążających ku górze. Obok stanął nawet niewielki budynek wzniesiony przez Cystersów, dla osób duchownych.
Tzw. Księże Schronisko (Geistlichenbaude, lub Pfarrbaude).
Ciężkie chmury deszczowe wiszą dość nisko.
Matką Strzechy była oczywiście zwykła buda pasterska.
Zbudowana ok. 1620 roku, przez niejakiego Daniela Steinera.
Stąd jej pierwsza nazwa- Buda Daniela.
A potem po kolei, w zależności od tego kto gospodarzył: Buda Tanla, Buda Samuela, Buda pod Śnieżką i Ostatnia Buda (do pewnego momentu- ostatnia przy drodze na Śnieżkę).
W chacie była izba noclegowa ogrzewana piecem, a z tyłu obora, w której hodowano nawet do 40 sztuk bydła.
Ok. 1650 roku rozpoczęto budowę kaplicy na Śnieżce, a po skończeniu prac i poświęceniu, Strzecha stała się gościńcem dla wielu pielgrzymów podążających ku górze. Obok stanął nawet niewielki budynek wzniesiony przez Cystersów, dla osób duchownych.
Tzw. Księże Schronisko (Geistlichenbaude, lub Pfarrbaude).
Widok w kierunku Strzechy spod Księżego Schroniska.
Źródło- polska-org.pl
Źródło- polska-org.pl
Rok 1758 i kolejny właściciel- Johann Gottfried Hampel z Wilczej Poręby. A co za tym idzie - nowa nazwa Hampelbaude.
Lata 70-te XIX wieku.
Hampelbaude
Źródło- polska-org.pl
Hampelbaude
Źródło- polska-org.pl
Przez kolejne stulecie, a nawet więcej, zmieniali się gospodarze, ale dopiero w 1896 roku Franz Krauss postanowił o budowie całkowicie nowoczesnego budynku, jak na tamte czasy.
Schronisko miało trzy kondygnacje.
Spłonęło w 1906 roku.
Właściciel nie poddał się. W tym samym roku zlecił projekt nowego schroniska.
Po pięciu latach, nowy obiekt dodatkowo rozbudowano. Liczba turystów stale rosła, więc kolejna rozbudowa i modernizacja miała miejsce w 1924 roku.
Wnętrze schroniska 1920-30
Źródło- polska-org.pl
Źródło- polska-org.pl
Nazwa ,, Strzecha Akademicka'', jest stosunkowo młoda.
Pojawiła się po wojnie, w 1945 roku, kiedy schronisko znalazło się w polskich rękach, a nadali ją studenci krakowscy.
Strzecha jest otaczana większą troską niż położona poniżej Samotnia.
Wielokrotne remonty w tym zarówno wnętrz jak i zewnętrza, zapewniły dobrą kondycję potężnemu schronowi.
Dziś Strzecha jest w stanie pomieścić ok. 150 osób i należy do największych schronisk polskich Karkonoszy.
Nie zatrzymujemy się, wieczór z tego co widać nie będzie przychylny.
A ciężkie chmury zaraz nie utrzymają wypełniającego ich deszczu.
Zamierzaliśmy zrobić dłuższą drogę przez Biały Jar- żółtym szlakiem.
Ale ze względu na załamanie pogody i ochłodzenie, postanawiamy ruszyć od razu ku grani.
A więc- dalej niebieskim szlakiem, ku Rozdrożu pod Spaloną Strażnicą.
Tam połączymy się z głównym szlakiem sudeckim, o kolorze czerwonym.
Mijamy wesołe, podśpiewujące towarzystwo.
Co niektórzy mówią, że ,,podziw, że idziemy o tej porze na górę'' . Dopiero gdy odpowiadamy, że na górze nocleg, rozbrzmiewa odpowiedź ,,aaaa hahaha to wszystko jasne!''
30 minut męczącego trochę podejścia ku wspomnianemu rozwidleniu szlaków.
Spalonej Strażnicy dawno nie ma, ale nazwa punktu pozostała.
Zamiast niej- szałas z tyczek, zimą wytyczających zawiane szlaki.
Dookoła rozległe łąki, niczym boiska, przetykane plamami kosodrzewiny.
Ponad nimi, w oddali widoczna Śnieżka- spowita szarością.
No ta to ma dopiero piarżysty płaszcz! Całe zbocza są pokryte szarymi głaziskami, złomami, kamyczkami...
Trasa oczywiście wyłożona kostką brukową.
A tymczasem chmury nie wytrzymują przeciążenia,
a my musimy wyciągnąć deszczówki.
Wraz z deszczem pojawia się przejmujący chłód.
Pół godzinki do Śląskiego Domu i wymarzonego łóżka.
5 minut przed celem, mijamy jeszcze odbicie szlaku w kierunku górnej stacji kolejki na Kopie.
Gdybyśmy szli planowanym Białym Jarem, tutaj byśmy wyszli.
Docieramy do schroniska.
Zimny deszcz wygnał wszystkich z posiadywanek na zewnątrz. W ciepłej jadalni sączą leniwie grzane wino. Co niektórzy jeszcze czekają na przerywnik w deszczu, aby zejść ku cywilizacji.
Rozwieszamy mokre deszczówki, szykujemy spanie. Pokój całkiem, całkiem. Nie jest za duży, ale czysto i łazienka w pokoju.
Widoki z okien pokoju, ponad blaszanym dachem,w kierunku Karpacza i częściowo na północne zbocza Królewny.
Jedyny minusik, to gdy otwieramy okno, zalatuje od szamba. ;)
Ale to tylko gdy wiatr zawiewa niekorzystnie, więc idzie wytrzymać.
Jest przyjaźnie, ciepło i w jadalni na dole nawet bardzo smacznie...
Posiadujemy dość długo przy ciemnym, drewnianym stole, za oknem mając widok na Śnieżkę.
Powoli pustoszeje jadalnia.
Jeszcze trochę i my również zbieramy się na piętro.
Migocą w czerni górskiej nocy, kolorowe światełka domostw karpackich, mglista, jaśniejsza poświata ponad nimi...
Słabe zdjęcia niestety.
Ale dłuższy czas spędzam w oknie, korzystając ze sprzyjającego wiatru (nie zalatuje ;) )
Aż nie chce się kłaść, gdy można tak chłonąć góry całym sobą. Nie śpiesząc się nigdzie i nie musząc iść dalej.
Szkoda, że tylko jedną noc tu spędzimy.
Rano podrepczemy w kierunku przedostatniej perły w górskiej koronie...
................................................ cdn.
Ale ze względu na załamanie pogody i ochłodzenie, postanawiamy ruszyć od razu ku grani.
A więc- dalej niebieskim szlakiem, ku Rozdrożu pod Spaloną Strażnicą.
Tam połączymy się z głównym szlakiem sudeckim, o kolorze czerwonym.
Mijamy wesołe, podśpiewujące towarzystwo.
Co niektórzy mówią, że ,,podziw, że idziemy o tej porze na górę'' . Dopiero gdy odpowiadamy, że na górze nocleg, rozbrzmiewa odpowiedź ,,aaaa hahaha to wszystko jasne!''
30 minut męczącego trochę podejścia ku wspomnianemu rozwidleniu szlaków.
Spalonej Strażnicy dawno nie ma, ale nazwa punktu pozostała.
Zamiast niej- szałas z tyczek, zimą wytyczających zawiane szlaki.
Dookoła rozległe łąki, niczym boiska, przetykane plamami kosodrzewiny.
Ponad nimi, w oddali widoczna Śnieżka- spowita szarością.
No ta to ma dopiero piarżysty płaszcz! Całe zbocza są pokryte szarymi głaziskami, złomami, kamyczkami...
Trasa oczywiście wyłożona kostką brukową.
A tymczasem chmury nie wytrzymują przeciążenia,
a my musimy wyciągnąć deszczówki.
Wraz z deszczem pojawia się przejmujący chłód.
Pół godzinki do Śląskiego Domu i wymarzonego łóżka.
5 minut przed celem, mijamy jeszcze odbicie szlaku w kierunku górnej stacji kolejki na Kopie.
Gdybyśmy szli planowanym Białym Jarem, tutaj byśmy wyszli.
Docieramy do schroniska.
Zimny deszcz wygnał wszystkich z posiadywanek na zewnątrz. W ciepłej jadalni sączą leniwie grzane wino. Co niektórzy jeszcze czekają na przerywnik w deszczu, aby zejść ku cywilizacji.
Rozwieszamy mokre deszczówki, szykujemy spanie. Pokój całkiem, całkiem. Nie jest za duży, ale czysto i łazienka w pokoju.
Widoki z okien pokoju, ponad blaszanym dachem,w kierunku Karpacza i częściowo na północne zbocza Królewny.
Jedyny minusik, to gdy otwieramy okno, zalatuje od szamba. ;)
Ale to tylko gdy wiatr zawiewa niekorzystnie, więc idzie wytrzymać.
Jest przyjaźnie, ciepło i w jadalni na dole nawet bardzo smacznie...
Posiadujemy dość długo przy ciemnym, drewnianym stole, za oknem mając widok na Śnieżkę.
Powoli pustoszeje jadalnia.
Jeszcze trochę i my również zbieramy się na piętro.
Migocą w czerni górskiej nocy, kolorowe światełka domostw karpackich, mglista, jaśniejsza poświata ponad nimi...
Słabe zdjęcia niestety.
Ale dłuższy czas spędzam w oknie, korzystając ze sprzyjającego wiatru (nie zalatuje ;) )
Aż nie chce się kłaść, gdy można tak chłonąć góry całym sobą. Nie śpiesząc się nigdzie i nie musząc iść dalej.
Szkoda, że tylko jedną noc tu spędzimy.
Rano podrepczemy w kierunku przedostatniej perły w górskiej koronie...
................................................ cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz