środa, 21 lipca 2021

Tarnica. Bieszczady

 Jedziemy z jednego krańca Polski, na drugi.
Czekają na nas zielone Bieszczady.
Tarnica będzie tą, która zakończy naszą przygodę z Koroną Gór Polski...
Żegnamy więc Karkonosze, z ulgą z powodu koszmarnej gospodyni; ale i z żalem- z powodu urokliwych tras.

Zatrzymujemy się na dwa dni w Gorcach, choć miał być jeden. Ale o tym za chwilę.
Te pasmo ma w sobie coś. Przyciąga jak magnes.
Cudowni gospodarze w miejscowości Rdzawka oferują noclegi w fantastycznych warunkach.
Tak jak chętnie przestrzegę gdzie nie kwaterować w Ścięgnach, tak jeszcze chętniej podzielę się informacją- gdzie zatrzymać się w Rdzawce.
Przestronny pokój z łazienką i balkonem, kuchnia wyposażona lepiej niż niejeden hotel.
Gospodarze niesamowicie pomocni.
Traf chciał, że dokładnie na miejscu psuje nam się samochód. Szczęście, że na miejscu, nie w drodze.
Pech, że naprawa zabiera jeden dzień z przeznaczonych na Bieszczady.
Ale to właśnie wspaniali gospodarze pomagają nam w przyśpieszeniu naprawy.
Żegnając gościnną Rdzawkę, wleczemy się dalej przez cudowne tereny Beskidu Sądeckiego i niedoceniany Beskid Niski.
Aż wreszcie wsysają nas bieszczadzkie zieloności.
Zamówiona kwatera w Cisnej jest ukoronowaniem wszystkich dotychczasowych.
Mamy do dyspozycji całe piętro domu, wspaniale wyposażone.


Już wchodząc tam, wiemy, że wyjazd stamtąd będzie bolesny.
Wieczór po przyjeździe wita nas spektakularną burzą.
Rozbłyski nad okolicznymi szczytami i potężne grzmoty zdają się otaczać miasteczko zatopione w dolince.



Cisna jest całkiem przyjemną miejscowością, choć cierpieliśmy trochę z powodu braku knajpek, jakie by nam pasowały.
Tak, wiem, że jest sporo osób zachwyconych niektórymi miejscówkami...
Ale o gustach się nie dyskutuje. Nam jakoś nie podeszły.
Za to trochę dalej, jadąc w kierunku Wołosatego, tj.w Dołżycy, jest fajna knajpka z bardzo smacznym jedzeniem.
Szkoda, że dość późno ją odkryliśmy.
...
Wcześnie rano (choć nie kolejnego dnia)
ruszamy do Wołosatego. Koniec świata, można by rzec.


Podwozimy drepczącą szosą-parkę.
Oni mają ambitniejszy plan. Idą w kierunku Przełęczy Bukowskiej.
To ta trasa-

 
My ruszamy od razu na Tarnicę.
Co ciekawe- bilety za wejście na ten szlak są droższe, niż na pozostałych bieszczadzkich ścieżynach.



Wybrana trasa przecina piękną, rozległą łąkę.
Pachną zioła i skoszona trawa
Za plecami mamy zielone pagórzyska Ukrainy.
Przed nami szerokie siodło Tarnicy.




Wychodzą nam licznie na spotkanie- koniki.
W pobliżu jest hodowla hucułów.
Chodzą one po rozłożystych łąkach zupełnie wolno, dają się głaskać, towarzyszą łagodnie wędrowcom na krótkich odcinkach.



Dopełniają znacznie piękna tutejszej okolicy.
Aż szkoda je zostawiać i iść dalej.
Szeroka, przywołująca na myśl dawne dwupasmowe ścieżki, którymi biegało się po łąkach, pomiędzy łanami zbóż, tonie chwilowo w lasku.


Przekracza mostek na skromnym potoczkiem i wśród bujnej roślinności kieruje na niewybitne, płaskie schodki, a następnie na podesty ponad carynkami...





Wreszcie szeroką, upstrzoną ostrymi kamykami, drogą, docieramy do zbocza góry.
Pojawiają się całkiem przyjemne schodki okolone drewnianymi barierkami.




Wdrapujemy się na garbik, o nazwie Hudów Wierszek. Tzn. na jego wschodnie zbocze.
Szlak pomija sam szczyt.
Piękny las bukowy dookoła. I jak na buki przystało, przyjmują one różniste, ciekawe formy.

 


Wyżej twarda, udeptana ścieżka, dalej znowu drewniane podesty.
Rozumu brak tym co krzyczą o nadmiernej ingerencji w środowisko, na widok poukładanych schodków i podestów w górach.
Gdyby mieli minimum szarych komórek, powinni się domyślić, że gdyby nie te schodki i narzucone tym sposobem trasy, wędrujący rozdeptywaliby wszystko dookoła. Tak więc wybudowana rękę ludzką trasa, paradoksalnie chroni okoliczną przyrodę, nie niszczy.
Ale jak wiadomo-,,pseudoekologizm'' to upośledzenie umysłowe, które w obecnym wieku urosło do niebywałych rozmiarów. Wielki ,,ekolog'', czynny działacz owej patologii, na terenach Beskidu Niskiego, gorliwie tępiący mieszkających tam od dziada pradziada ludzi, sam rozbija się swoją terenówką po bezdrożach Ciechani; gdzie normalnym wędrowcom, szanującym przyrodę, zakazuje się nawet postawić stopę.
Ot taka sparszywiała dwulicowość.
...
Ok. godzinki drogi i dochodzimy do drewnianej wiaty.
Przysiadamy na chwilkę.



Dopiero tu mija nas kilka osób.
Dalej droga wspina się niewysokimi schodkami, zakręt, mocniejsze podejście niewygodnym, stromym garbem- usłanym ostrymi, luźnymi kamieniami.




Po ok. pół godzinie, szlak znowu łagodnieje i wyprowadza z lasu.
Piękna łąka porośnięta łanami wierzbówki.
Kamienne schody przechodzą w piaszczyste stopnie.




Otwierają się widoki ku Połoninom, Rawkom, Beskidowi Niskiemu i otchłani Bieszczad ukraińskich.
Wyżej, przy doskonałej przejrzystości powietrza można dopatrzeć się Tatr.
Trzeba kierować wzrok nad Rawki.
My mamy szczęście do świetlistych, spowitych lekką mgiełką widoków; więc Tatr nie dojrzymy.
Złote kłosy połonin, przetykają błękitne goryczki.
Bogactwo wszelakich ziół, jagód i kolorowych, polnych kwiatów.





Siodło pod Tarnicą zdaje się być na wyciągnięcie ręki.
Jeszcze trochę wysiłku.
Całkiem wygodnie i przyjemnie wdrapuje się po schodkach owijających królową.

 
 
 

Spod wiaty do przełęczy pod Tarnicą- ok. 1-1.20h.
Możliwość zrobienia pętelki.
Wracając ze szczytu, można odbić na przełęczy w prawo i odwiedzając Krzemień, Halicz i Rozsypaniec- zejść do Przełęczy Bukowskiej;
skąd postanowili podchodzić podwożeni przez nas turyści.





Łagodnym, wschodnim zboczem rozpoczynamy ostateczne- 15-20 minutowe podejście.

W dole zielona Dolina Wołosatki.
Pojawiają się mniejsze, lub większe skupiska szarych, płaskich skał.
 



Niewiele osób wie, że Tarnica ma własną jaskinię.
Wejście do niej znajdowało się tuż przy szlaku i ze względu na bezpieczeństwo wędrowców- zostało zasypane przez BPN.
Szczyt jest bardzo rozległy, okolony barierkami i licznymi ławeczkami, mniej lub bardziej nadgryzionymi przez czas.



Szczyt jest obsadzony licznie turystami.
W centrum wysoki metalowy krzyż, w pobliżu dwie tablice upamiętniające pielgrzymki Ojca Świętego- Jana Pawła II do Ojczyzny.
 



Jakże inaczej uczcić zdobycie Korony Gór Polski, jak nie szampanem?
Szampan wniesiony w plecaku, papierowe kubeczki również.
Wystrzelony korek ląduje w grupie sympatycznych dziewczyn.
Odnoszą go, jeszcze zanim my po niego ruszymy. Radosny toast... i natychmiast smutne przemyślenie, że coś się skończyło...
 
 
A jeszcze tak niedawno, wchodząc na Szczeliniec (pierwszy z Korony), nawet nie braliśmy pod uwagę, że będziemy jak wariaci jeździć po całej Polsce i że tak nas wciągnie deptanie po górkach.
Zdobywaliśmy dla siebie, dla własnej satysfakcji, bez książeczki zdobywcy, bez pieczątek.
Akurat nam na tym by cokolwiek, komukolwiek udowadniać, nie zależało.
Ale każdy niech zdobywa jak mu wygodnie.
Czasem, szczególnie w przypadku dzieci, książeczka wypełniona pieczątkami i perspektywa zdobytej odznaki, są dodatkowym bodźcem do wędrówek. I to jest bardzo pozytywne.



Siedzimy dłuższy czas na jednej z ławeczek.
Sporo zdjęć, bo wątpię czy kiedykolwiek tu wrócimy...









Słońce przygrzewa coraz mocniej. Czas schodzić.
Pod górę prze coraz więcej ludzi. Na podejściu zaczyna się robić tłoczno.
Na szczycie jeszcze bardziej.




Schodzimy pomalutku, starając się zamknąć w pamięci jak najwięcej z otaczającego piękna.
 



Wreszcie wciąga nas płaszcz lasu i łagodny cień.
Znajomą już trasą, tym razem uparcie ciągnącej ku dołowi, obniżamy się, mijając wielu górskich dreptaczy.
.......................





Spokojnie i już bez zmęczenia docieramy do podleśnej łąki, gdzie jeszcze choć na trochę, układamy się na dywanie bujnych traw.




Niedaleko wsi- rozwidlenie, kierujące nas na tereny dawnego cerkwiska i cmentarza, gdzie pod wiekowymi drzewami śpią spokojnie dawni mieszkańcy Wołosatego.

Ławeczki dla poszukujących wyciszenia, z widokiem na położoną niżej szosę ku granicy...
Tu niewiele osób skręca. A miejsce urokliwe.
Starodawna, ocembrowana kamieniami i drewnem- studnia, ma nawet wodę. Przeglądają się w niej mchy i paprocie, bujnie porastające wnętrze.
Nad studnią dumnie wzniesiona szyja wielkiego żurawia.
Piękny kadr , gdy staniemy tak, by nakładała się na Tarnicę.
 





Dalej pogrążony w szumie drzew- cmentarz, gdzie ocalałe kamienne, bardzo skromne pomniki
(często był to po prostu wielki głaz, postawiony na sztorc) , obrastają wysokie zioła i trawy.
Wiele krzyży było drewnianych i te nie dotrwały obecnych czasów...




Na miejscu cerkwi, a konkretnie prezbiterium- drewniana wiata, pełniąca funkcje kaplicy.
 
Ostatnią świątynię spaliła głupota ludzka, podobnie jak dawne zabudowania wsi.
A tak mniej więcej wyglądała-


Dziś jej ,,zasięg'' wyznaczają polne kwiaty i paprocie. Nagrobki ,,zaczynały się'' tuż przy murach.




O ile jeszcze można zrozumieć wysiedlenia
(choć też nie bardzo), o tyle palenia i niszczenia dobra, w którym mógł ktoś jeszcze zamieszkać, nie da się zrozumieć.


Jest takie powiedzenie, może młodszemu pokoleniu nie znane: ,, sam nie poźre i drugiemu nie da''.
Wszystko zniszczono i zrównano z ziemią.
Zostały zadawnione urazy i poczucie krzywdy, oraz chaszcze zarastające niszczejące groby.
Na Wołyniu, gdzie mieszkali nasi, w wielu miejscach nawet to nie zostało.
I to co tam się działo, a o czym do niedawna nawet bano się mówić głośno, przerasta- ,,łagodne'' wysiedlanie z terenów Polski.
Tragedia ludzka która nie musiała mieć miejsca, za którą, w co bardzo chcę wierzyć, sprawiedliwość boża wypłaci co się należy.
....
Poniżej wejście na teren cerkwiska, od strony szosy ciągnącej na Bukowską Przełęcz.



Co ciekawe-niestrzeżone. 😉 Przynajmniej o tej porze. Ale strażniczki bytujące w okolicy budki z biletami, co jakiś czas wyglądają na szosę, gdzie kto planuje bryknąć.
Bieszczadzkie, przepiękne, bogate tereny, dziś przyciągają wielu.
Osobiście nie zauroczyły mnie aż tak bardzo.
Niemniej jednak zachwyt osób często bywających w Bieszczadach rozumiem. Są wyjątkowo piękne.
Nie wiem, może to polega na tym, gdzie kto częściej jeździł? Gdzie pojechał najpierw...
Gdzie bywał z bliskimi, co rodzina w sercu zaszczepiła...
Nam wryły się w serca Tatry... granitowymi pazurami; i za nic nie chcą nawet minimalnie ustąpić pola jakimkolwiek innym.
Czas upływa i czy kiedyś dane nam będzie wrócić w Bieszczady... nie wiadomo.
Choć okazji nie odrzucę. 😏
W tych rejonach fascynują mnie wsie, których nie ma. Ich odnajdywanie. Zarosłych ruin dawnych domostw, studni i piwniczek. Sadów zdziczałych pożartych przez lasy. Porosłych łopianami cerkwisk i cmentarzysk. Kapliczek, z których jedne wyremontowane dzięki wrażliwym sercom tych, którym zależy na pamięci i historii; a drugie często rozdarte czasem, zdobi już tylko poraniony krzyż.
...
Jest takie fascynujące drzewo na łopieńskim cmentarzu, które zapewne pamięta tamte czasy.
Nigdzie indziej takiego drzewa nie widzieliśmy.
Kto wybierze się do Łopienki i zechce odnaleźć stary cmentarz, nie znajdzie tam nic poza jednym, betonowym nagrobkiem z przewalonym krzyżem i ... tym fantastycznym drzewem.
Świerk- którego dolne gałęzie są niesamowicie długie, łukowato wygięte, niczym niezliczone ramiona, ojcowsko rozpostarte ponad tymi, którzy spoczęli u jego stóp.
...


Ktokolwiek jedzie w Bieszczady i nie znajdzie czasu na Łopienkę, popełni niewybaczalny błąd.
Miejsce, gdzie ma się wrażenie, że czas nie istnieje, a siedzenie na kamiennej posadzce w cerkwi z oczami utkwionymi w ikonę Matki Bożej Pięknej Miłości, może trwać w nieskończoność.
I tylko płomyk cerkiewnej świeczki schodzący coraz niżej przypomina, że ten czas jednak płynie bezlitośnie.
.............


Ot i tak mi się zebrało na wtrącenie Łopienki do opisu szlaku na Tarnicę.😉
Tak, czy siak, jak już ktoś bywa w górach, niech nie pomija Bieszczad.
Niech jedzie i wyrobi sobie swoje, własne zdanie na ich temat.
...

Koniecznie! 😌






 
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz