Gdzieś daleko, na zachodnim skraju tatrzańskiego pasma, przysiadł urokliwy, bielejący szczyt.
Zupełnie odmienny od granitowych, ale i od trawiastych pagórów. Pod względem skał, jakie go tworzą bliżej mu raczej do Tatr Bielskich.
Nie dostrzeżemy go z żadnego z punktów widokowych na Podhalu.
Za to jest dobrze widoczny chociażby z Babiej Góry, gdy jesteśmy przesunięci względem Tatr na tyle, że najwyższe ich szczyty, przestają przesłaniać swym ogromem, skromniejsze wzniesienia.
Piękny Siwy Wierch, bo o nim mowa, jest rzadko odwiedzany przez naszych turystów.
Głównym problemem jest dojazd; szczególnie jeśli ktoś chce dotrzeć tam autobusem.
A przecież niegdyś do Suchej Hory, a nawet ciut dalej, jeździł pociąg z Chabówki, przez Zakopane.
Czyż nie przydałby się dzisiaj...
Z Suchej Hory, do której trzeba dobić piechotką z Chochołowa, jeździ bus do Habovki, lub Trsteny, tam przesiadka na Zuberec i znów przesiadka na Liptowski Mikulasz, a stamtąd do Jalovca.
Na Siwy Wierch można ruszać co prawda już od strony Zuberca- innym szlakiem.
Ale jeśli ktoś jedzie swoim samochodem, polecamy szlaki od Jalovca.
Tamtejsze ,,dojściówki'' są najmniej uczęszczanymi w Tatrach. Szczególnie Dolina Jałowiecka.
Konieczny jest bardzo wczesny wyjazd, szczególnie gdy jedziemy od polskiej strony.
Droga owijająca Tatry od zachodu, to widokowe serpentyny.
Dojeżdżamy do Jalovca, początkowo skręcając nie tak jak trzeba.
Przed wjazdem do miejscowości- duże rozwidlenie.
Nie kierujmy się do wsi, tzn. nie jedźmy w prawo.
Kierujmy się na wprost, ku widocznym szczytom tatrzańskim. Jalovec zostanie po prawej.
Wybrana droga to już szlak żółty.
Dojeżdżamy do parkingu- Bobrovecká Vápenica.
W pobliżu znajduje się bowiem kamieniołom.|
Sporo miejsca do pozostawienia samochodu.
Tu szlaki się rozwidlają.
My wybierzemy niebieski.
Rozległa, zielona łąka, o nazwie- Lespieńce.
Rozmarzone, zamglone zielone wzgórza ponad nią.
W pobliżu parkingu- urokliwa, biała kaplica Matki Bożej
(Sionská Hora Matky Božej /
co można tłumaczyć jako ,,Syjon- góra Matki Bożej'').
Otwarta, można zajrzeć do środka.
Kilka zdjęć z wewnątrz-
Na łączce przed wejściem, ustawione półkoliście- drewniane stacje Drogi Krzyżowej. Cichy, piękny zakątek.
Idziemy trochę zniszczoną, wijącą się szosą.
Stoi tu sporo domów letniskowych, a może całorocznych nawet. Niektóre są naprawdę imponujące. Ciekawe, że na Słowacji wiele terenów przyległych Tatrom, to własność prywatna.
Odmiennie niż u nas. Nawet w Dolinie Monkowej- pod Tatrami Bielskimi, jest wiele takich domów.
Po półgodzinie wchodzimy w las, u stóp kamieniołomu- wąską ścieżką.
Tu zaczyna się najmniej przyjemny odcinek.
Niepodobny do innych, wygląda raczej na łącznik, lub skrót.
Niewygodne, ostre podejście na zbocza Sokoła, który obrywa się wspaniałą, pionową ścianą ku Dolinie Jałowieckiej.
Niestety, szlak omija ten wspaniały punkt widokowy.
Pośród istnej plątaniny korzeni, bardzo stromo, dążymy ku połączeniu ze szlakiem zielonym- biegnącym od rozwidlenia pod Tokarnią (Rázcestie na Tokárinách).
Szlak zielony jest zdecydowanie łagodniejszy.
Na naszym- wzmożona uwaga wskazana; łatwo o wykręcenie nogi na tych korzeniach, szczególnie w drodze powrotnej, przy schodzeniu.
Tak słabo znam te tereny, że aż wstyd.
Choć bardzo chciałabym poznać je lepiej... tylko czy będą ku temu możliwości...?
Z drugiej strony, szukając pozytywów- niektórzy nigdy tam nie zabrnęli; więc może nie trzeba czuć się aż tak skrajnym ignorantem... 😉
Po ok. 40 minutach od minięcia ostatniej daczy, dołączamy do wygodnej drogi, tym samym jednocząc się ze szlakiem zielonym.
-takie coś odkryliśmy po powrocie na zdjęciu...
Czyżby wrota do innego wymiaru? 😏
Czyżby wrota do innego wymiaru? 😏
Po lewej, co jakiś czas zieleniejące widoki ku pięknej Orawie.
Babia Góra za mgiełką...
Pojawia się drewniana tabliczka ,,Partizánský bunker''; kierunek stromo w dół po lewej stronie.
Jest trochę mokro, zejście nieciekawe, choć tabliczka zachęca, iż to zaledwie 30 metrów.
Okazuje się, że partyzancki bunkier to niewielka jaskinka pod przewieszoną skałą. Wykreowany przez samą naturę- schron. A spodziewać by się można czegoś uczynionego ręką ludzką...
Przysiadamy na chwilkę przed charakterystycznym zakrętem szlaku.
Są tam drewniane ławy i stół.
To zakole omija wspomniane zerwy szczytu Sokoła.
Jeszcze 20 minut i pożegnamy szlak zielony. Ten odbije stromiej w górę- w kierunku szczytu Babek.
My chcemy poznać schronisko Czerwieniec (Chata pod Náružím, Chata Červenec, Chata Bobrovec).
Utulnia (podoba mi się to określenie ;) )
- jest stosunkowo młoda. Została zbudowana w 1970 roku.
Przed nią istniały na tym miejscu dwie chaty. Kres pierwszej położyły lata wojny. Zwana wtedy ,,Chata v Medvedzom'' (zbudowana w 1933-35), została spalona przez Niemców.
źródło- https://www.bobrovec.eu/
Kolejna chata (...zwana Chatą pod Mnichem- z powodu okolicznego szczytu, dla odróżnienia od wielu innych Mnichów, nazwanego Mnichem Jałowieckim), której budowę rozpoczęto ok. 1953 roku, spłonęła w 1968. Tym razem z dość prozaicznego powodu... trzech chłopców zapruszyło ogień.
Wreszcie wybudowano obecne schronisko, chociaż nie od razu w formie obecnej. Było ono bowiem w międzyczasie, częściowo rozbierane i modernizowane, aby pomieścić więcej osób.
Od rozstajów dróg do polany Červenec- ok.40 minut.
Piękne lasy po drodze. Po prawej Mnichowy rezerwat. Ale mimo to okolica jest wręcz utkana siecią ścieżek i dróg leśnych.
To zdecydowanie zupełnie inne od dobrze nam znanych szlaków.
Polana tuż przed schroniskiem jest dość spora, usiana białymi, jakby wrosłymi w trawę niewielkimi głazami.
Jesteśmy na tyle wysoko, że za plecami, ponad lasem, widać Niżne Tatry.
Szlak na tym etapie, to przyjemna ścieżyna pośród łąki.
Jeszcze tylko drewniany mosteczek nad Mnichowym Potoczkiem i już widać schronisko.
Duży drewniany taras przy wejściu, w środku przestronna jadalnia z kominkiem.
Pusto, zaledwie 2-3 osoby kręcą się na tarasie.
Schronisko jest czynne w wakacje, poza tym tylko w weekendy.
Brak możliwości zakupu jedzenia, ale kuchnia turystyczna pozwala na przygotowanie własnego posiłku.
Uroczy zakątek i można stwierdzić, że może o wiele bliższy idei schroniska niż wiele tych, w których w dzisiejszych czasach trzeba ustalać rezerwację.
Szkoda tylko, że nie jest otwarte przez cały rok...
Widać to okolice najrzadziej odwiedzane przez turystów.
Oglądamy chatę od środka i przyległą okolicę.
Przysiadamy na chwilę przy drewnianym stole na zewnątrz.
W pobliżu na sporej łące, drewniana wiata i miejsce na ognisko.
Chwilowo prosto... i tu wskazana uwaga.
Szlak nagle skręca na zbocze po prawej i prawdę mówiąc- bardzo łatwo przegapić znaczek na drzewie.
Do tego na zboczu na które mamy podchodzić, pasie się spore stadko owiec. Pod drzewami siedzi dwóch panów baców. Ćmią papieroski i wyglądają tak jak sobie zawsze wyobrażałam dawnych górali, opisywanych choćby na kartach ,,Księgi Tatr''.
Ciemne okopcone twarze, a może spalone słońcem... i ubrania góralskie.
Trzeba minąć rozlazłe na całą szerokość drogi- owieczki. Baran nie jest zbyt zadowolony, bo nawet robi podejrzane podchody w naszym kierunku, wzbudzając lekki niepokój. Ale jakoś odpuszcza.
Łąka piękna, bujna, pachnąca.
Wyżej pojawia się już kosówka.
Stoją tu również jakieś urządzenia meteorologiczne.
Wreszcie ponad łąkami, po prawej stronie ukazują się nam wyniosłe szczyty.
Najbliżej widoczne Salatyny i wybiegający na południe grzbiet Rosochy.
Rosocha to dość fascynujący szczyt- wysyła on tak wiele bocznych grani, a i te z kolei są tak potargane, że ciężko doliczyć się wszystkich. Te zaś przy okazji kreują swymi ramionami sporą liczbą dolin i dolinek.
Podszczytowe trawy zachęcają do odpoczynku. Wysokie, grube, zielone dywany, przetykane gdzieniegdzie kolorowymi plamami kwiatów.
Za plecami, w dole mamy stromą ściankę Mnicha. A przed nami pojawia się wreszcie biała szczytem, regularna górka. To Siwy Wierch.
- z lewej...
Widać stąd dlaczego jest niedostrzegalny z Podhala. Jest sporo niższy.
Przed nim zielenieją, zjeżone kosówką wzniesienia Ostrej i Małej Ostrej.
Nic ciekawego i nic poza tym co ze szlaku, z nich nie dostrzeżemy.
A i na Małą Ostrą szlaku brak, kosodrzewina też utrudnia tam wejście.
Wreszcie ścieżka wyprowadza na trawiastą grań. Jesteśmy na przepięknej przełęczy Przedwrocie (Predúvratie).
Pod stopami miękkie dywany długich, czesanych wiatrem traw.
W oddali na pd-zach. Góry Choczańskie.
Centralnie na przełęczy- duża, wapienna skała.
Ścieżynka niedługo za przełęczą rozwidla się. Szlak wspina się na Ostrą, ale można ją również przetrawersować bokiem nad Doliną Jałowiecką.
Są takie miejsca na grańce, że kosodrzewina sięga ponad głowę, jej gałęzie przesłaniają wąską nitkę szlaku.
Dalej zjeżone skałki Małej Ostrej i ostatnia przełączka przed Siwym- niewymyślnie nazwana po prostu Priehyba.
Dowody miłości do gór na Priehybie-
Widać zachodnią grańkę w kierunku Białej Skały. Ten odcinek zwany jest Skalnym Miastem, gdyż szlak uroczo kluczy tam pomiędzy różnistymi skałkami.
Aby tam przejść warto zacząć z przystanku Huty, zostawiając samochód w Zubercu, dojść kawałek szosą i potem zejść do Zuberca innym szlakiem.
Tuż przed podejściem na szczyt przekraczamy ,,las'' malin... z rękami w górze.😊
A dalej... podchodzi się jak komu wygodnie.
Podejście piarżyste, ale nie jest zbyt ostro, więc wchodzi się przyjemnie.
Dość szybko zdobywamy gościnny, biały szczyt.
Na górze jest trochę ludzi.
Wszyscy poza jednym starszym panem, który potem wraca z nami, to Słowacy.
W dole połyskuje stawek w Bobrowieckiej Dolinie (górne pięterko Jałowieckiej). Są tam trzy stawki, ale tylko jeden największy mruga spośród lasów.
Wyraźna nitka szlaku na Palenicę Jałowiecką- najniższą przełęcz w grani głównej Tatr.
Można przez nią wracać, albo nią podchodzić, urozmaicając sobie trasę, robiąc pętelkę.
A w oddali na południu- nieregularna, błękitna plama pięknej Liptowskiej Mary.
Jezioro retencyjne, powstałe na rzece Wag, zrodzone na skutek budowy zapory i zalania wielu okolicznych wsi.
Kilka zdjęć na przyjaznym szczycie i wracamy.
Przyglądając się z ciekawością zachodnim dolinom, można dostrzec wtopiony w kosodrzewiny- Babkowy Stawek ( Sielnicki- od Doliny Suchej Sielnickiej).
Mylne informacje o rzekomym zaginięciu stawku po wojnie, są rozpowszechniane w necie.
Stawek istnieje, ma się świetnie, a że podejście doń jest praktycznie niemożliwe, to nie znaczy, że go nie ma.
Otacza go plątanina kosówek- i tyle.
Wracamy nieśpiesznie, spokojnie. Białe chmurki na niebie rzucają plamy cieni na rozłożyste grzbiety. Co i rusz układ tych plam się zmienia i za każdym razem widok jest coraz piękniejszy. To i sporo czasu poświęcam na zdjęcia.
Przysiadamy po drodze tylko pod schroniskiem.
Dalej bez wysiłku leniwie ku parkingowi, poświęcając jedynie większą uwagę plątaninie korzeni w lesie na początku trasy.
Piękne są tutejsze tereny!
Przydałoby się gdzieś w okolicy wynająć kwaterę i poznać je dokładniej.
Zresztą dowiadujemy się, że nawet domek położony tuż za kaplicą Matki Bożej, mijany o poranku, jest
wynajmowany turystom.
Miejsce idealne, jeśli ktoś chce się dłużej pokręcić w okolicy.
Z tym, że domek ma aż 10 miejsc noclegowych; dla nas trochę za duży...
No i znajomych chętnych do męczenia się na urlopie też brak... 😉
Wracamy do Polski.
Czas nie najgorszy, no i widno jeszcze.
Zapewniamy że warto. Trasa nie jest wymagająca, a widoki niepowtarzalne.
Z tej strony rzadko kiedy mamy okazję docenić tatrzańskie pagóry.
To, że szlaki tam bywają puste, do tego stopnia, że możemy na całej ich długości nie spotkać nikogo; to też wielka zaleta.
My zawsze poszukujemy tej ciszy...,
a u nas niestety ostatnio o nią coraz trudniej.
Zachęcamy z całego serca.
Odwiedźcie Siwy Wierch i okoliczne doliny!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz