Kolejny odcinek z tych mniej uczęszczanych.
Szczerze mówiąc, nawet ciężko wstawić z niego jakiekolwiek zdjęcia, bo będą do siebie podobne.
Las, las, lasem i za lasem... 😁
Oczywiście może być on wykorzystany jako podejście pod szczyt i zapewne tak bywa; ale sam w sobie jest długi, monotonny i doskonały na rozruszanie mięśni.
Tak go właśnie wykorzystaliśmy choć nie do końca udało się tak jak miało być...
Ruszamy z Brzezin- szlak znajomy.
Jakże smutne jest aktualnie wejście od Brzezin! 😢
Szczególnie gdy człowiek pamięta szumiący las zbiegający aż do samej szosy...
Ok. godzinki dreptania wzdłuż brzegu Suchej Wody, aż do Psiej Trawki.
Nie ma już ujścia szlaku z Toporowej Cyrhli, na Psiej Trawce... 😔
-tyle zostało po szlaku
Kiedy powódź w bodajże 2017 roku, zniosła mostek, szlak skierowano do głównego czarnego z Brzezin, dużo wcześniej.
I tak już zostawiono.
Interesowność Tpn nie pozwoliła na remont w dawnej formie. Po co inwestować w odbudowę mostku...
Nawet już nie da się przejść starą częścią czerwonego szlaku z Cyrhli, bo zbocza Kotlinowego Wierchu, którym wiódł, pokryte są rumowiskiem połamanych świerków.
Podobnie zniknęły i nie wracają cudowne mostki na trasie którą pójdziemy dalej.
Zniesione powodzią, nie doczekały się do dzisiaj przywrócenia do stanu świetności.
A wnosiły tak wiele! Nigdzie indziej nie było tak urokliwych mostków, jak na trasie Psia Trawka- Rówień Waksmundzka.
Łamane pod kątem, przerzucone nad poszczególnymi potoczkami- zawsze pozostaną we wspomnieniach...
Że też nie przyszło do głowy, gdy jeszcze były - zrobić im zdjęć...
Nigdy nie wiadomo co i kiedy się zmieni.
Tu był najpiękniejszy mostek...
Dziś pozostały po nich jakieś namiastki, rzucone byle jak nad potokiem- może ludzką ręką, a może po prostu przesunięte siłami przyrody.
Owszem, natura zmieniła biegi potoków, nanosząc, w czas powodzi, sporo materiału skalnego i drzewnego, tylko, czy to akurat stanowi jakąś przeszkodę dla przywrócenia dawnego uroku?
Szlak cudownie dziki, piękny, cichy i rzadko uczęszczany.
Wszyscy drą na Gąsienicową, a ten szlak zostawiają...
Więc odbicie na Rówień Waksmundzką pozostaje ciche i spokojne.
Niestety, powoli dociera i tam żarłoczna morda kornika.
Będąc tam w 2013 roku, szliśmy buchającym zielenią lasem.
Dziś łysieją plamy suchych, połamanych drzew i brak schronienia przed słońcem.
Dopiero trochę wyżej, mniej więcej po przekroczeniu Pańszczyckiego Potoku- otoczy nas dawny las.
Ale co ciekawe- ostatnio zginęły również upierdliwe owady- jakich na tym szlaku było niegdyś pełno.
Muszki, muchy, meszki, komary- atakowały wściekle przy każdych większych zakrzaczeniach, torfowiskach, młakach.
Ostatnio był od nich spokój.I dobrze bo za nimi akurat nie tęsknię 😉
Miejmy nadzieję tylko, że sukcesywnie pozbawiane ochrony drzew- wspaniałe pańszczyckie młaki, nie wyschną...
Niestety przy obecnej chorej pseudo-eko polityce, można się spodziewać że dalszy brak reakcji wobec szkodnika, całkowicie unicestwi piękne tatrzańskie lasy.
Chemią karmi się i opryskuje tylko tereny ludzkich siedzib, bo to nas dziś traktuje się jak szkodniki.
...
Za pierwszym razem szliśmy na Gęsią Szyję...
a teraz planujemy zrobić po prostu krótszą pętelkę i przy okazji poznać zielony odcinek przez Wolarczyska, ku Dolinie Gąsienicowej.
To długi, monotonny szlak owijający stopy potężnego szczytu Koszystej.
Nie trzeba iść aż do samego odbicia.
Gdy wyłonimy się z lasu i staniemy pod urokliwym, czarnym żelaznym krzyżem
(...został wykonany jeszcze w kuźni kuźnickiej)
z białą figurą Chrystusa,
spójrzmy w dół na piękną, kwiecistą polanę, zarastającej ( a może okrutnie pozostawionej by zarastała a wreszcie zniknęła) Równi Waksmundzkiej.
Widoczny nad nią szczyt- Koszysta, spływa łagodnym zboczem przeciętym Waksmundzkim Żlebem.
(Jedyna dziś logiczna droga wejścia na tą ,,kobyłę'' 😉; bo najmniej zarośnięta i chroniona przed zarośnięciem, przez regularne lawinki zimą)
Wystarczy kierować się przez tą piękną łąkę, na widoczny żleb- aby dotrzeć z łatwością do zielonego szlaku.
Przy czym warto trzymać się bliżej lewego skraju polanki, gdyż w prawym płynie skryty wśród traw potoczek- i można ładnie się wpakować.
Jesteśmy więc na zielonym szlaku i zaczynamy iść w przeciwnym kierunku.
Cóż można napisać...
Typowo leśna ścieżka, miejscami pełna błota, wystających korzeni, rozbujanych kamieni.
Wznosi się lekko pomiędzy maliniskami i inszymi chaszczami, poprzycinanymi pniami, które runęły w poprzek ścieżki.
Trasa jest tak dzika, że zdaje się nie ustępowałaby w niczym dawnej trasie Waksmundzką Doliną, znakowanej na biało.
Niedźwiedzie raczej z równą ochotą korzystają z tego szlaku, co i z tego który prowadził Waksmundzką Doliną.
Musiała to być niesamowita trasa.
Pomiędzy dwoma potężnymi garbami Wołoszyna i Koszystej, z odwiedzeniem pięknego wodospadu Młyn, można było kroczyć na Krzyżne.
Ale jak zwykle... Po co dbać o coś co można zamknąć i zasłonić się ,,ochroną przyrody''.
Czytałam właśnie ostatnio opinię przyrodnika, że zamknięcie dawnych szlaków sprawiło tylko tyle, że mamy na tej niewielkiej powierzchni naszych Tatr- miejsca o nielogicznym zagęszczeniu ścieżek plus białe plamy po szlakach-widmach.
Szkoda.
No więc drepczemy, długo drepczemy wokół tej Koszystej.
Las, las, mchy, paprocie, wierzbówki, a wreszcie kosodrzewiny.
Jesteśmy już w Pańszczycy.
Potoczki po drodze, nad którymi nie ma żadnej kładki, choć nad większością nie są potrzebne. Wystarczy uważać na śliskie kamienie.
Dopiero ostatni jaki przekraczamy w lesie, jeden z dopływów Pańszczyckiego Potoku, jest tak wezbrany, że tu akurat przydałaby się choć minimalna kładka.
Bywa że potoczki płyną po szlaku i wtedy trzeba naprawdę bardzo uważać.
Wyżej pomiędzy kosodrzewinami, polanki jagód.
Oj tak- Pańszczyca obfituje w pyszne, fioletowe perełki.
Docieramy do miejsca, skąd odbija tzw. czarny łącznik do Pańszczycy Wyżniej- czyli do Wolarczysk.
Wypasano tu woły i stąd nazwa.
Czarny łącznik do Pańszczycy Wyżniej, to chyba najkrótszy odcinek szlakowy- ma zaledwie 800m. i zajmuje ok. 20 minut.
A my planowaliśmy poznać szlak zielony od początku do końca...
I nie udało się 😉
Znajdujemy szlakowskaz a na nim jedna tabliczka kierująca do Gąsienicowej.
No więc uznajemy że to chyba tu.
Nie wiem czy ktoś ukradł drugą tabliczkę, ale innego kierunku na słupku brak.
Tymczasem właściwy szlak zielony odbija z tego miejsca, nagle lekko w górę i jak gdyby w przeciwnym kierunku, nie jest kompletnie oznaczony w tym miejscu gdzie stoimy- więc go nie zauważamy.
Być może do dziś zauważono ów brak i przywrócono tabliczkę...
No to idziemy dalej prosto.
I lądujemy w rezultacie pod ramieniem Żółtej Turni i jesteśmy skazani na trasę przez Dubrawiska, którą już znamy, a której nie wspominam nazbyt miło.
A wracać się, nie bardzo nam się uśmiecha.
No i drałujemy pod górę, w to morze kosodrzewin.
Pokonujemy jedno ramię Żółtej, obniżamy się do Żółtego Potoku, kaskadami skaczącego po efektownych, wielkich płytach.
Jedyna atrakcja na Dubrawiskach to ten potok, plus fajne podejście ponad nim. 😊
A dalej oczywiście połogie, szerokie zbocze, pokryte gdzieniegdzie rumowiskami.
W oddali już dostrzegalne budynki na Hali Gąsienicowej, dym z Murowańca snuje się ponad lasem...
Ale jeszcze spory kawałek zanim tam dotrzemy.
W dole, jak wszędzie ostatnimi laty- suche plamy świerkowego lasu.
Niedługo będzie widać wszystko, co długo ukrywało się przed oczami turystów, w leśnych ostępach... bo las zniknie.
Szlak obniża się więc do terenu lasu i znów zaczyna przypominać ten na Wolarczyskach.
Tu dołącza szlak zielony, który gapy ominęły... 😉
Zejście Dubrawiskami zajmie ok. godziny.
Murowaniec, dawne schronisko, dzisiaj pseudo-hotel. Zbyt łatwo do niego dotrzeć, toteż i dociera zbyt wielu.
Ten wypad to był ostatni raz gdy tam zajrzałam i nie zamierzam zbyt szybko tego błędu powtórzyć.
I nie chodzi tu nawet o ten pożal się Boże ,,hotel''.
Towarzystwo bluzgające, chamskie, wulgarne, rozwrzeszczane.
Za politykę jaką prowadzi Murowaniec wobec turystów, należą mu się tylko tacy goście.
Wracamy domknąć pętelkę- czyli w kierunku Brzezin.
Po drodze mijamy robotników poprawiających czarny szlak...
Trudno polubić tę trasę, mimo starań.
Zmęczone całodniowym dreptaniem nogi, dostają na koniec ostro w kość, na tych kamieniach.
Jeszcze ok. 1.5-2 godzin do wyjścia.
A z wyłysiałych Brzezin mamy blisko do naszej kwatery...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz