sobota, 12 października 2024

Urocza pętla: Przez Rówień Waksmundzką- Gęsią Szyję- pod Wołoszynem i Koszystą- ku Równi Waksmundzkiej.

Dziesięć lat minęło od czasu gdy byliśmy na Gęsiej Szyi po raz pierwszy.
Gdy siedzieliśmy na jednej ze szczytowych skałek, kompletnie sami przez dłuższy czas i wgapialiśmy się w wówczas zieloną gęstwinę objęć Wołoszyna i Koszystej.




Na Gęsią Szyję w 2013 roku...
Ten szlak jest tak piękny, że ilekroć zajrzymy w te okolice, to i tak zawsze chcemy tam wracać.
Nie będę opisywać szczegółowo szlaku, bo już to zostało zrobione w pierwszym wpisie.
Powtórzę się jedynie z tym, że smutno się robi człowiekowi, który znał dany szlak okolony szumiącymi, zielonymi drzewami, a dziś przemierza te same tereny, pośród suchych, smutnych, szarzejących resztek dawnego lasu.
Najgorzej jest na odcinku, ja bym to nazwała ,,mostków''.
 
 

Wiem powtarzam się...
Ale te piękne, drewniane mostki, które pamiętam, niegdyś skrywał buchający zielenią las.
Dziś są całkowicie odkryte i nieciekawe.
Te najpiękniejsze zniszczyła powódź i nigdy nie zostały odbudowane w dawnej formie.
 

(zdjęcie z internetu)

- tak było...

Zwróćcie uwagę na otaczający las 😔
A tak jest-
 I tak było-

(zdjęcie z internetu)
(zdjęcie z internetu)

A tak jest-

Bystre potoki, nad którymi były przerzucone- też już nie są tymi samymi.
Powódź naniosła tak wiele materiału skalnego, że dziś można pokonać te potoczki, nawet bez korzystania z mostków.
Zieleń lasu ma się, przynajmniej na razie, w miarę dobrze, powyżej trzeciego mostku.
Oby tak zostało!
Idźcie tam koniecznie, kto jeszcze nie był.
Choć wiadomo, że tych co są nastawieni na zdobywanie ,,naj'' -(najwyższy szczyt, najtrudniejszy szlak)
ta trasa raczej nie usatysfakcjonuje.
Jakimś cudem trwają nadal wspaniałe pańszczyckie młaki- bogactwo roślin.

Brązowa torfowiskowa woda z Wyżniej Młaki, przelewa się przez ścieżką i spływa po stromych zboczach w kierunku Pańszczyckiej Wody.



Po ok. godzinie dojdziemy do czarnego, żelaznego krzyża.
Został on wykonany jeszcze w kuźnickiej kuźni...


Biały Chrystus, z wbitą w udo zbłąkaną kulą, spogląda z krzyża w niebo.



Naprzeciwko rozpostarta jak obfita gospodyni- Koszysta.
Polana pod Koszystą chyba nadal wykaszana.

Szkoda, że nie uchroniono przed zarośnięciem całej polany.
Od krzyża, leciutko w górę, wzdłuż grani odchodzącej od Gęsiej Szyi.

 




Szybko dochodzimy do pierwszego skrzyżowania ze szlakiem zielonym.
Odbicie w lewo- na Wolarczyska.

W przeciwnym kierunku, szlak zielony biegnie chwilowo wspólnie z czerwonym szlakiem- na Gęsią Szyję.

 
Z górnej części polany, pachnącej łąki, otwierają się widoki na Tatry Bielskie.
Przy końcu polany- kolejne rozwidlenie szlaków.
Czerwony idzie dalej prosto, wpada w dół, w las i wygląda dość nieprzyjemnie.
A przyjdzie nam nim wracać...
Skręcamy w prawo, za zielonymi znakami.


 

Początek- drewniany podest nad torfowiskiem.
Za podestem, przyjemna ścieżyna, wynosząca coraz wyżej i wyżej.
Pamiętam tę plątaninę korzeni na ostatnim odcinku przed szczytem...
Tylko otaczające ją choineczki, wtedy młodziutkie i niziutkie, dziś jakoś tak wydoroślały...
Widać już pierwsze schodki. Jesteśmy blisko szczytu.
Pierwsza grupa siwych skał- najostrzejsza w swej formie.
Nie da się na nie wejść.
Przynajmniej nie takiemu zwykłemu turyście.

Nazywam tę skałę Duchem Gór. Kto się przyjrzy wnikliwiej, zrozumie czemu. 😉
Wyżej drewniane schodki.


Kolejna grupa skałek.
No i tu jest najgorzej.
Ludzi to tyle, co na bazarze.
Szczerze mówiąc- boję się wejść na skałki.
Przepychają się, biegają, nie patrzą w ogóle na innych.
Każdy zachowuje się tak, jakby tylko jemu wszystko się należało, a reszta może ,,spadać''. Drą mordy, jak cofnięci w rozwoju. No niestety.
I wcale nie przesadzam. Widocznie w takich miejscach jak Gęsia Szyja, spokoju teraz można szukać jedynie bladym świtem, albo mocno poza sezonem letnim.
Po potrąceniu przez jakiegoś zbiegającego osła, mam serdecznie dość.
Oddalamy się więc zdecydowanie sympatycznymi schodkami w kierunku Rusinowej Polany.



Bardziej sympatyczne są one w tej wersji- w dół... 😉
Pamiętamy stare schodki, sprzed remontu.
Raz tylko podchodziliśmy nimi od Rusinowej i dziękujemy- ale nigdy więcej.
Wtedy do niezliczonej ilości schodków dołączyło niesamowite błoto.
Co chwilę ktoś plaskał siedzeniem w kałużę...
Często niestety te drewniane schodki są mocno ubłocone i śliskie, a schodzenie boczkiem również niewiele daje, gdy błoto dookoła.
Gęsia Szyja mimo iż niezbyt wybitna, to wspaniały punkt widokowy.
 


Jej rozległe, początkowo lesiste zbocze spływa ku łąkom Rusinowej Polany, gdzie nadal, na szczęście, wypasa się owieczki.

 

Funkcjonuje tam również bacówka, tak, że można zjeść sobie oscypka, czy popić żętycy...
Zwykle Rusinowa wygląda jak nadmorska plaża, ze względu na ilość turystów tam zaglądających, a i rewię mody iście z plażowych kurortów.
Pamiętam te dwie starsze panie strojne w bikini, podchodzące na Gęsią...
No to ,,spłynęli my'' tym zboczem w kierunku bacówki. I natychmiast skręcamy w prawo.

Odpoczywamy trochę dalej od tłumu.
Kawałeczek niebieskim szlakiem do punktu Czerwone Brzeżki.
Niebieski szlak prowadzi do Palenicy.
Przechodząca pani pyta nas, dokąd wiodą krzyżujące się tu nitki szlaków.
Uzyskawszy informację że stąd do Palenicy, wstępnie rusza w kierunku Wierchu Poroniec- tak jak przyszła.
Ale po przejściu może 200 metrów, zawraca i stwierdza, iż tamten odcinek już zna i pójdzie przez Brzeżki.
Dalej szlak zmienia kolor na czarny i okrąża łagodnie zbocza od-Gęsie.
I tu zginął piękny, stary pachnący słońcem las...
Cóż... czekamy, aż się odrodzi.

 
 
 
 
Dalej trochę lepiej.
Trasa łagodna, niewymagająca.
Idziemy ponad palenicką szosą.

 
 
Po ok. pół godzince, szlak obniża się.
Pośród drzew migoce już potoczek.
 


Całkiem bystry Potok Waksmundzki, przepasany długim mostkiem, dźwiga w swym korycie zjeżone, świerkowe pnie.



W pobliżu osuwisko- podobne do tego jakie mijamy na trasie z Brzezin do Psiej Trawki.


Wokół różowieją wierzbówki.
Zaraz za potokiem ścieżka ostro bryka pod górę.
 

 


Trzeba nadrobić to co się straciło, obniżając się do potoku.
Została Gęsia na tamtym brzegu, nas witają masywne ramiona Wołoszyna.



Tu- stary bór ma się jeszcze całkiem nieźle.
Charakterystyczny zakręt i uspokajające wypłaszczenie szlaku, aż po zawalony pniami Wołoszyński Stawek i również podle skazaną na zarastanie- Polanę pod Wołoszynem.






To miejsce powinno być z szacunkiem utrzymane w dawnych granicach istnienia.
Co więcej- dla uszanowania historycznego faktu przybicia przez Księdza Gadowskiego, tablicy

z napisem ,,Na Orlą Perć'', na którymś z okolicznych świerków; takowa tablica powinna istnieć dalej w tym samym miejscu co była.
I mówienie, że ze wskazanego kierunku korzystali by chętni zwiedzania dawnych szlaków- nie przekonuje.
Uparci i tak i tak znajdą to co chcą. Niepewni, czy niedzielni turyści i tak nie pójdą- nawet jak im palcem pokazać którędy.
Od polanki, szlak biegnie przez leśne drzwi dalej prosto, aż do skrzyżowania.
I tu koniec czarnego łącznika. Docieramy do czerwonego szlaku z Toporowej Cyrhli, którym rozpoczynaliśmy.
Ten ,,ostry ząb'' połączeń obydwu szlaków, można ściąć skręcając na polanie, w kierunku jej górnego brzegu, po prawej stronie od ścieżki i idąc kilka kroków przez jasny, rzadki las.
 

Jakoś tak właśnie musiała wybiegać wstępnie Orla.
Zresztą w tym miejscu pojawia się nawet jakaś przedeptana ścieżyna- w kierunku Usypistego Żlebu w Wołoszynie.
 

Bardzo miła, ciepła okolica, jasne prześwity wśród drzew.
Chwilowo płasko, ale już po kilku minutach droga wspina się pod górę dość zdecydowanie.
Stopnie są wysokie, nieregularne, podniszczone.
Z góry schodzi sporo osób, które mijały nas wchodząc od Rusinowej na Gęsią.
One wybrały pętlę w przeciwnym kierunku.
A dziesięć lat temu, na tym szlaku nie mijał nas nikt...



Im wyżej, tym rozleglejsze widoki w kierunku wschodnim, na Słowację.
W końcu wydrapujemy się na płaski teren.
 
Kolejne wspomnienie- jak za pierwszym razem dotarł tu z naprzeciwka jakiś młody facet i pytał nas czy daleko do zejścia.
Partnerka zmęczona została gdzieś poniżej.
Uzyskawszy odpowiedź wrócił skąd przyszedł, ale nie mijali nas.
Znaczy się- dziewczyna miała dość.
Nie ma się co dziwić- moim zdaniem podejście z drugiej strony jest jeszcze bardziej wymagające.


Obniżamy się powolutku, właśnie ze względu na wysokie stopnie w kierunku, już raz przekraczanego Potoku Waksmundzkiego.



Ależ tu są wysokie krzaczki jagodowe!
Sporo błotka.
A tam gdzie runęły chore, uschłe świerki, widać sporo młodych drzewek pnących się ku słońcu.



 Jest też odcinek starego lasu...






Stopnie nad korytem potoku są najwyższe.
Z tym większym podziwem spoglądam na panią z wielkim garbem plecaka na grzbiecie i jej córkę, które drą pod górę.
Idą od Toporowej Cyrhli, aż do Roztoki- na nocleg.
 

 

Stajemy na długich pniach mostku, kilka zdjęć, prób dostrzeżenia czegoś dalej, niż widać...


Pozostaje nam wspięcie się na zbocze Koszystej.
Tutejszy las, szczególnie ten trochę wyżej nad potokiem; nic się nie zmienił.




Jest taki jak pamiętamy- szary, ciemny, kamienisty.
Teraz jesteśmy w nim trochę wcześniejszą porą dnia, więc wydaje się weselszy.
Za pierwszym razem wywarł na nas niesamowite wrażenie.
W każdej uschłej plątaninie korzeni dopatrywałam się czegoś więcej... ;)




Dopiero wyżej, gdy wychylimy się spomiędzy tych świerków, pojawia się trochę zieleni.

 


Zarastające łąki, dawniej zapewne należące do Waksmundzkiej Polany.
Wysoka roślinność, choć mam wrażenie, że przez dziesięć lat straciła trochę na bujności.

Kojarzą mi się zachodzące na szlakową ścieżynkę wysokie zioła, których dziś jakby brakowało trochę...
Wyżej kolejna polanka, maliniska, znów mocniej pod górę. 


 
Ten odcinek nie jest przyjemny.
Wyżej paprocie, las, rozsypane kamienie i sporo błota.
Chyba lubi tędy spływać woda, bo typowego strumienia brak.

Jeszcze kawałeczek i już widać połączenie szlaków w okolicy drewnianego podestu na Gęsią Szyję...

 
Dalej ulubionym szlakiem, przez ciepłą polanę, tajemniczym lasem, przez drewniane mostki, ku Psiej Trawce i do Brzezin.


 

Za każdym razem, gdy idziemy tym szlakiem- robimy sobie zdjęcie przy charakterystycznych świerkowych korzeniach. (zdjęcia poniżej)
Robiliśmy za pierwszym razem, nie wiedząc kiedy runęło drzewo, którego są częścią...
I jak długo ten ,,roztrzepaniec'' tam stróżował, zanim odwiedziliśmy ten szlak...
Wtedy wokół szumiała zieleń, dziś jest bardziej odkryta przestrzeń.
Od tego czasu zawsze ich niecierpliwie wyglądamy. Wychudły trochę, zszarzały przez te wszystkie lata...
Ciekawe jak długo jeszcze tam pobędą zanim czas je skruszy...
 

-za pierwszym razem...

  
- trochę później...
- i ostatnio...

Miło tak powrócić i odnaleźć na żywo choć część z tego co pozostaje we wspomnieniach...
 
A że najpiękniej wyglądają zawsze te najpierwsze wspomnienia...
To chyba już tak jest. 😊
💖💖💖











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz